Co się dzieje, kiedy gdzieś w środku drogi z punktu A do punktu B, łapie człowieka wilczy głód i przemożna chęć na coś smacznego? Wtedy człowiek musi zdać się na łaskę i niełaskę przypadkowych barów i knajp. Czasem się wyławia perłę, jak było w przypadku Tusinka, częściej jednak nurkuje się w szambie. Bez maski.
Do napisania tego tekstu natchnęła mnie pewna podróż przez Polskę. Ciągle gdzieś jeździmy i zazwyczaj wiem, jak długo będziemy musieli radzić sobie bez jedzenia, albo gdzie po drodze da się. Tym razem jechaliśmy kiepsko nam znaną trasą, wyposzczeni i ogołoceni z zapasów. A hot doga ze stacji benzynowej nie zjem, choćbym sczezła.
Jeśli często jada się w restauracjach, to w którymś momencie zaczynają się dziać rzeczy. Jednym wysiada żołądek, drugim inne podzespoły. Co prawda nas jeszcze tak drastyczne historie nie dotknęły, być może dlatego, że od zawsze zwracamy dużą uwagę na jakość pożywienia. Nie jesteśmy eko-świrami i nie nosimy majtek z jutowego worka, po prostu staramy się być uważni i rozsądni. A skoro o siebie dbamy, czytamy etykiety i robimy inne śmieszne rzeczy, to wolelibyśmy, żeby nas te wszystkie nieprzyjemne historie nie dotknęły z powodu knajpianego rozpasania. Dlatego staramy się z rozwagą wybierać również restauracje.
W trasie sprawy wyglądają trochę inaczej – albo masz szczęście, albo nie. Na ogół nie. I tym razem mi się przelało. Z pierwszej knajpy, w której się zatrzymaliśmy, wyrzucił nas smród. Ściana smrodu. Po prostu się od niej odbiliśmy. Z drugiej wyszliśmy śmiejąc się do rozpuku, choć był to trochę śmiech przez łzy. Wirtuozeria polskich kucharzy przydrożnych sięga zenitu. Bo czy wpadlibyście na to, by żurek zakwasić… wodą z ogórków? Ja też nie.
A trzecia była bezpośrednim przyczynkiem do napisania tego tekstu, był to bowiem najgorszy posiłek w moim życiu. Choć posiłek to może za dużo powiedziane, kiedy nie zjadło się nic. Z wierzchu wyglądało to wszystko bardzo zachęcająco – klimatyczny budynek, ładnie odremontowany. Co prawda w środku odkrywamy, że w części sali odbywa się impreza, więc nie da się rozmawiać, ale za to czas umilają nam kolorowe jarmarki, żono moja jesteś szalona, a wszystko to w te letnie dni, kiedy ona tańczy dla mnie. Dla głodnego – detal. Fatalna, nieogarnięta obsługa też nie ma żadnego znaczenia, kiedy tak bardzo chce się jeść. Ot, taki folklor, więc przymykamy oko.
Na rozruch zamawiam szklaneczkę Dżeka, na talerzyku obok chcę plasterek cytryny. Niestety mam niefart, bo Dżek się skończył, więc dostaję ostatnią pięćdziesiątkę jego kumpla, Dżima. Z cytryną w środku. I rurką. Takiego drinka jeszcze nie piłam. Na razie jest zabawnie. Nie wiemy jeszcze, że zaraz przestanie być.
W rybnej jest może 50 g. ryby, a śledź w śmietanie jest rozmoczony do nieprzytomności. To pewnie ten, co już trzeci raz się w perhydrolu moczył. Same pyszności. Z jakiegoś powodu nadal nie jesteśmy specjalnie zaskoczeni, ale i nadal głodni. Kelnerka mocno rekomenduje robione na miejscu pierogi. Zawsze wchodzę w pierogi, bo są pierogami i nie zadają pytań. Proszę tylko, by mi je przysmażyli na maśle. Prosta rzecz. W międzyczasie zamawiamy jeszcze pstrąga.
To, co trafia na nasz stół jest rzeczą straszną. Najpierw jadowicie atakuje nieprawdopodobnym smrodem. Później okazuje się, że pierogi polane są jakimś dziwnym, zimnym tłuszczem (Ramą do smażenia, jak później zeznała kucharka), który niespiesznie się na nich topi. Odnajduję w tym fetorze niezwykle intensywne nuty zjełczałego tłuszczu.
O.muj.borze.
Smród tego czegoś przyprawia mnie o odruch wymiotny, jest to bowiem jedna z najobrzydliwszych rzeczy, jakie kiedykolwiek dostałam w knajpie. Po minucie wjeżdża pstrąg, polany tym samym ohydnym czymś, a fetor ciągnie się za talerzem od samej kuchni. Co wrażliwsze nosy mogłyby mieć poważny problem z utrzymaniem treści żołądkowej na miejscu.
Uwaga – tak wyglądają przysmażone na maśle pierogi
Biorę więc talerz z tym gównem do ręki i idę do kuchni. Pytam te kobiety, czy tak podają pierogi w domu? Oczywiście, że nie – słyszę w odpowiedzi. Zatem drążę temat i dopytuję dlaczego dają ludziom taki gnój, dlaczego wszystko jest z mrożonki i skąd pomysł z tym… czymś do smażenia? W odpowiedzi słyszę, że tak każe właścicielka (!).
I tu docieramy do sedna: właściciele. Właściciele tych przydrożnych przybytków, których chętnie nazwałabym bardzo brzydkim słowem, ci szubrawcy. Bo nie śmiem za taki stan rzeczy winić kobiet, które zazwyczaj gotują w przydrożnych knajpach. Stawiam złotówki przeciwko guzikom, że zupełnie inaczej karmią swoich domowników. Całą winą obarczam właścicieli, którym się wydaje, że prowadzenie knajpy sprowadza się do regularnych wizyt w Makro oraz Biedrze i sięgania po produkty z najniższej półki. Tych osłów, którzy myślą, że wszystko przechodzi i uchodzi. Karczmarzu przydrożny, ty centusiu zasrany, nienawidzę cię za te wszystkie zgagi, niestrawności i bóle brzucha!
Kuchnia przydrożna to pierogi, schabowe, dewolaje, żurki, śledzie i bukietysurówek. To jest kuchnia polska w wynaturzonym, odartym z godności wydaniu. I na to wszystko pseudopizza, jak wulkan gorąca, jeb!
Nawet temu pstrągu wypadły oczy, jak zobaczył czym go polewają
A wystarczyłoby się wyspecjalizować. I tak u Wieśka przy trasie na Poznań jedlibyśmy znakomity żurek, u Zdzicha przy drodze do Gdańska schabowego, a u Grażyny ruskie. To jest aż tak proste! Wystarczy mieć jedną, flagową potrawę, którą robi się najlepiej na świecie i kilka innych na przyzwoitym poziomie. Ludzie nie są głupi i szybko węszą dobre miejsca. Ba! Czasem specjalnie dla nich nadkładają kilometrów.
Dobija mnie bylejakość, tanizna, chodzenie na skróty, sosy z proszku, zupy z proszku, wszystko, co się da z proszku, a reszta z mrożonki. Cała konstelacja syfu, którą serwują przydrożni karczmarze, plując nam wszystkim w twarz i traktując jak matołów, którzy i tak zeżrą wszystko. A jak nie zeżrą, to się zrobi mielone i zeżrą.
Kiełbasa śliska? Umyjmy, podsmażmy, jakoś to będzie. Mało kwaśny żurek? Wlejmy do niego wody z ogórków. Ruskie? Napchajmy je ziemniakami i smażmy we fryturze. Coś żylasty ten schabowy? Bo to karkówka! Gówno, kał i mocz. Poddaję się, składam broń, wywieszam białą flagę. Mam dość. Mam dość bylejakości i obrażania klientów tym śmieciem. Obowiązkowo przystrojonym liściem sałaty.
I niestety, argument mówiący o dyktacie ceny jest inwalidą. W wielu tych miejscach, m.in. w wyżej opisanym, wcale nie jest tanio, więc tym bardziej nie istnieje żadne usprawiedliwienie dla karmienia ludzi tak podłą paszą.
Pewnie chcecie widzieć gdzie nam dali te pyszne pierożki? A proszę bardzo: Stara Łaźnia w Łowiczu. Grzyb na oknach w cenie. Ta knajpa jest kwintesencją polskiej gastronomii przydrożnej i przypadkowej. Reprezentuje wszystko, co w tych klonach najgorsze. Polecam omijać bardzo szerokim łukiem.
Bez wątpienia Stara Łaźnia już teraz przebojem wchodzi do zestawienia 5 FAKAPÓW ROKU 2014 i obejmuje zaszczytne pierwsze miejsce. Detronizacja może być niezwykle trudna. A o tuzach gastronomii, których wyłowiłam w ubiegłym roku poczytacie tutaj.
Dlaczego więc godzimy się na bylejakość? My wszyscy. Dlaczego strudzonemu wędrowcowi ma się przez resztę drogi odbijać, czemu ma mieć zgagę i ból brzucha? Dlaczego, do ciężkiej cholery, pozwalaMY się truć?! Dlaczego się nie buntujeMY? Dlaczego machamy ręką, wsiadamy w samochód i staramy się zapomnieć? Martwimy się jakie paliwo lejemy do baku, a nie obchodzi nas na jakim paliwie pracuje nasz organizm? Serio?
Powzięłam bardzo mocne postanowienie: od teraz, w każdą trasę, będę zabierała własny prowiant. Skończyło się dawanie szans, skończyło się liczenie na łut szczęścia, od teraz zatrzymuję się wyłącznie w tych kilku miejscach, które znam. Nie zarobisz już na mnie ani złotówki, ty przypadkowy drobny cwaniaczku, karczmarzu zakichany. I Was namawiam do tego samego. Ci dobrzy przetrwają, jest ich niewielu, ale robią dobrą robotę i obronią się zawsze. A całą resztę niech piekło pochłonie.
Magda
P.S. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że “przydrożni karczmarze” byli tylko przyczynkiem i punktem wyjścia dla tego tekstu, bo takie wybitne kuchnie spotyka się nie tylko przy głównych trasach, ale również w miastach, miasteczkach oraz wsiach, jak kraj długi i szeroki. Lokalizacja nie ma znaczenia, to jest problem ogólnopolski. Duże miasta wykrzywiają perspektywę i tak wyraźnie się tego problemu nie widzi. A onJEST, żyje i nijak nie chce zdechnąć.
P.S.2 Jeśli znacie dobrze karmiące miejsca przy głównych trasach, takie jak Tusinek,Pazibroda, czyStara Wędzarnia – podzielcie się nimi, proszę. Właśnie nadszedł ten czas, kiedy wysypią się weekendowe wypady w góry, na Mazury czy nad morze i te informacje się przydadzą. Niech z tego mojego totalnego, pardon le mot, wkurwienia wyniknie dla nas wszystkich coś pożytecznego.
Co do (tutaj) żurku, a w przypadku domu mojej babci – białego barszczu, to w jej rodzinnych stronach często robiło się tę zupę na soku z ogórków kiszonych. Być może nie ośmieliłbym się nazwać tego w restauracji białym barszczem,bo wiem z czego się go robi tradycyjnie i nie chciałbym bez odpowiedniego opisu wprowadzać klientów w błąd. Chcę tylko nadmienić, że taka wersja tej zupy też potrafi być niezwykle smaczna i jem taką od dziecka.
Pewnie, że może być dobry, ale dlatego, że taki właśnie ma być. A żurek ma być żurkiem. Gdyby w karcie stało "barszcz biały na wodzie z ogórków", to do głowy by mi nie przyszło się przyczepić.
na trasie na Mazury pełno jest taki "zgniłych perełek", dlatego teraz jestem wierna Tusinkowi. Odwiedzam kilka razy do roku i nie zamienię na nic innego! Tam się o klienta dba 🙂
Niestety w dużych miastach takich nawet jak Kraków, też tak jest. Z nazwy w karcie, wystroju lokalu, czy ceny dań można wywnioskować że jedzenie na poziomie a potem dostajemy syf z najtańszych produktów!
znajomi, co większość roku spędzają w trasie, założyli bloga o gastronomii przydrożnej. żadni z nich krytycy kulinarni, ale może się przyda do pobieżnej selekcji: http://zarciewtrasie.pl
Jak się nie ma bladego pojęcia gdzie i co jeść, to właśnie ma się takie przygody.
Niestety to samo można napisać o blogerach i pseudo krytykach kulinarnych jak autorka tego i wielu innych wpisów.
mam nadzieję, że jeśli ktoś to przeczytał to ma na tyle rozumu, żeby wiedzieć iż ten "blog" nie ma żadnej wartości i nie ma sensu budować na nim swojej świadomości kulinarnej.
Całym sercem popieram, oto miejsce na które ja się naciąłem jakiś czas temu http://www.gastronauci.pl/pl/19005-forest-brzozow – nie byłem tam więcej zgodnie z obietnicą, ale jak widzę firma jakoś przędzie, bo ciągle istnieje, jeżdżę tamtą trasą bardzo często. Obecnie na potykaczu jest "obiad z 2 dań + deser za 12zł".
Chętnie napiszę podobny artykuł o winach w polskich knajpach, nie tylko przydrożnych. Puścicie? 😀 Wasz tekst bomba. Płakałem. Ale nie jestem pewien,czy ze śmiechu, czy z rozpaczy…
Kochani, Złoty Okoń w Serocku. Teraz jest obwodnica, ale w drodze na Mazury lub podczas weekendu nad Zalewem Zegrzyńskim warto z owej obwodnicy zjechać wjeżdżając do Serocka, bo od strony Warszawy to jest tuż tuż i prędko można na trasę wrócić. Pamiętam to miejsce jako małą budę z rybami łowionymi przez właścicieli. Potem zaczęli te ryby oprawiać ( m.in. na prośbę mojej mamy). Potem było małe okienko ze smażonymi okonkami, sandaczem… do tego bułka, jakaś suróweczka ( własnej roboty, żadne tam paskudztwo szatkowane w blaszanych halach przez zatrudnianych na czarno emigrantów). Potem właściciele w sposób zupełnie nienaturalny dla statystycznego polaka inwestowali każdy zarobiony grosz w interes. A to ogródek, a to wiata, a to wodospadzik i stawik z karasiami. Po kilku latach na tyłach budki zaczęła się mega budowa. Oho – myślę sobie- rozwijają się, będzie restauracja. Dobrze, ale pewnie zrobi się masówa i jakość ucierpi. Otóż nie, moi drodzy! Powstała duża restauracja ( wystrój jest kwestią gustu, ale jest zadbana, dopracowana, przyjemna), w której menu jest zdecydowanie bardziej luksusowe niż w budce 🙂 Ale wspaniałe!. Okonki nadal wymiatają, na sandacza w śmietanie potrafiłam będąc w ciąży jechać 50 km w korkach – był moją jedyną zachcianką. Chłodnik najlepszy jaki jadłam – a lubię i próbuję wszędzie. Także zapraszam KK do oszacowania tego miejsca, a wszystkich Państwa do odwiedzania ( uwaga,w weekendy tłumy, czeka się na stolik!)
O, jaki dobry tekst, o jakże złym jedzeniu. Ale wiesz co, co jest najgorsze, o czym nie wspomniałaś, a jest to sprawa głęboka, lepka i straszna? Najgorsze jest to, że autentycznie niektórym ten szit smakuje! Takich ludzi jest mnóstwo, a smakuje im prawdopodobnie dlatego, że nie jedli w życiu nic pysznego, zrobionego na prawdę dobrze i z sercem (choć jak to możliwe, jeśli chociażdby mamusia gotuje w domu- jednak, czasem mamusie robią żurki z proszku… Jak moja własna…) Wystarczy poczytać recenzje knajp na “złomato” itp. “Dużo, syto, tanio (i obleśnie)” zawsze w cenie… Kumpela zaciągnęła mnie raz do dobrze notowanego “chińczyka” w Warszawie. “Pyszne”, głosiły liczne opinie. Uległam, bo są dobre knajpy, może bardziej kioski z karmą dla ludzi, które wyglądają jak buda psa moich starych. Dałam szansę. Szkoda gadać o tym co się tam działo (nie wiem jak to się zowie, jest na Bielanach). Wiem, że tekst mówi o knajpach z lekką “pretensją”, ale zapluty “bar orientalny” doskonale weryfikuje ludzkie gusta.
Dzięki za szczerość i dosadność.
Osobiście rzadko wyjeżdżam, ale jeżeli już się to zdarzy, to z wielką przyjemnością szykuję ogromną ilość najpyszniejszego prowiantu na drogę- mam podwójną przyjemość.
Dzięki za dobre słowo. Wiem, że wielu ludziom smakuje takie jedzenie i jest to głęboko smutne. Im taniej, tym lepiej, im więcej, tym lepiej. Bezrefleksyjność level hard.
Moja śp. mama nie umiała gotować. Większość z rzeczy które robiła były na poziomie “jadalne, jeśli właśnie umierasz z głodu i nic innego nie będzie”, więc jestem typem któremu smakuje 90% rzeczy o ile nie są rozgotowane czy niedogotowane. Jak sobie “wysublimować” smak, skoro prawie wszystko jest lepsze od kuchni z mojego rodzinnego domu?
Cóż moge powiedzieć, mieszkam za granicą, pracuję w hotelu **** gwiazdkowym w restauracji – szkole sie na kucharza. Czytam ten tekst o przydrożnych knajpach i sie zastanawiam czy naprawde tak jest tylko w przydroznych knajpach – oczywiscie, ze nie. Moja restauracja ma bardzo wysublimowane menu – taki “fancy touch”.. a jednak wszystko jest z polproduktow, rosolu w proszku i mrozonek. Jak z tym walczyc? Chef kuchni nie slucha, szefowa hotelu chce ciac koszty jak wlezie. Ostatnio chcialam zrobic mus czekoladowy – taki prawdziwy a nie sciema zakupiona w cukierni – chef klasna w rece – Laura nie martw sie mamy mus czekoladowy – poczym podaje mi worek pelen proszku do zmieszania z mlekiem! Wiec nie tylko przydrozne knajpy, ale i te wszystkie eleganckie restauracje sprzedaja scieme – Strach isc czasem na kolacje gdzie kolwiek – bo wiem jak pracuje wiekszosc restauracji – i niestety musimy to sprawdzic na wlasnej skorze tak jak Panstwo to robia od czasu do czasu, opisujac potem swoje perypetie. Szkoda, ze w ludziach po prostu brak empatii i zyczliwosci – tak mysle, bo gdyby wlasciciele karmili gosci tak jak karmia w domu zazwyczaj ich biznesy wygladaly by inaczej:}
Zwróciłaś uwagę na bardzo ważną rzecz. Rzeczywiście, gdyby restauratorzy karmili swoich gości tak, jak sami jedzą w domach, to pewnie kultura wychodzenia do restauracji nie byłaby w Polsce w powijakach. Ba! być może nawet wielu ludziom nie chciałoby się gotować, gdyby na mieście z łatwością mogli zjeść coś naprawdę dobrego, prawdziwego i odżywczego.
Bardzo trafny tekst, ciężko jest trafić nawet nie na coś pysznego, ale chociażby PRZYZWOITEGO. Chętnie polecam jedno fantastyczne miejsce, mniej więcej w połowie drogi między Łodzią a Toruniem na A1 (trzeba nadłożyć jakieś 20min w każdą stronę, ale warto!) – Bistro Bagatelle w Bierzewicach pod Gostyninem. Knajpa we wsi na kilkadziesiąt domów, papierowe obrusy przyczepione do stołów, wygląd przeciętnego przydrożnego baru, ale z przepyszną francuską kuchnią i dobrymi winami:) czasami są nawet świeże mule i krewetki, nie mam pojęcia skąd je biorą bo to środek niczego. Ale jedzenie jest naprawdę baaaardzo dobre. Dobrze jest zadzwonić wcześniej żeby dowiedzieć się, czy otwarte, bo działają dość nieregularnie:)
“U Ojdanów” na peryferiach Węgrowa jadąc w kierunku na Sokołów Podl. Zatrzymuję się od otwarcia czyli jakieś 3 lata i do lata było extra ale zmienił się kucharz i flaki poszły w kibel. Może wypadek przy pracy? Parę razy oczywiście od tamtego czasu byłem i schabowy był bez zarzutu, pierogi podobnie. “Brofaktura” w Siedlcach zaskoczyła mnie bardzo na plus, żeberka mistrzostwo świata. “Kasztela” jak się jedzie z Sierpca na Rypin , tam pożeram czerninę, dobra wiem że są tacy co tego nie ruszą. I najlepsze naleśniki z serem jakie jadłem – bar “U Dany” nad brzegiem Narwi jadąc z Łomży na wschód.
ze wszystkim się zgadzam oprócz tego żurku…. Moja babcia, która zawsze kisiła własny (mieszkała na kieleckiej wsi i tam ogólnie nie było przetworzonego jedzenia) też czasami dawała do żurku trochę wody z ogórków jeśli zakwas nie był wystarczająco kwaśny… ale tak że go nie było w ogóle czuć, żurek po prostu był kwaśniejszy…
Przykre to, a wiadome przecież. Na pocieszenie podam Motel Rado jako wart polecenia. Chyba Wierzbiny, w każdym razie warmińsko-mazurskie. Po Tusinku to mój drugi typ w tamtych rejonach.
Ja-przeciwniczka MCdonalda ostatnio stwierdziłam,ze to jedno z nielicznych miejsc gdzie nie boję się czegoś zjeść w podróży. Już wolę frytki stamtąd niż ryzykować rewolucjami żołądkowymi. Najczęściej jednak przygotowuje jedzenie sama chociaż nie zawsze się chce i nie zawsze utrafi się z ilością.
Ale prowiant na drogę to podstawa zarówno na podróż autem jak i…pociągiem(!) Obecnie w WARSach dawne naprawdę dobre schabowe czy pierogi są bez smaku, pierogi są gumowate i bez smaku,a kanapki są odmrażane w mikrofali(nierzadko nie odmrożą się i dostaje się zmrożoną kanapkę). brrrr
Podbijam – odkąd stworzyli Create Your Taste przestałam chodzić do burgerowni. Byłam chyba we wszystkich ‘lepszych’ burgerowniach w WWA i kilku we Wrocławiu i nigdzie (no, może poza Soczewką wrocławską) nie ma tak dobrych buł w takim stosunku ceny do formatu dania. Burger Create Your Taste ‘ze wszystkim’ w maksymalnych porcjach – 20 zł. Burger w burgerowni ze zwiędniętym liściem sałaty, plastrem pomidora i kotlecikiem składającym się w połowie z chrząstek – przeciętnie 25 zł. Dziekuję, postoję
To ja polecę bar rybny Sieja we Frąknowie (gmina Nidzica, zjazd z trasy 77). Bardzo świeże produkty: ryby głównie słodkowodne, wyłącznie w wydaniu “polskim”, tj. smażone w klasycznej bułce tartej. Niemnej świeżość i jakość wynagradza nudną panierkę. Jest też dobra zupa rybna i absolutnie OBŁĘDNE rybne pierogi. Na wynos można dostać wiele gatunków wędzonych ryb, które wyglądały bardzo kusząco. Trochę drogo jak na bar na prowincji, ale wciąż warto odwiedzić – jeśli szukacie lokalności, prostoty i świeżości.
Wędzone – nie mam zastrzeżeń, raz w roku kupuję. Smażone – jadłem raz, dostałem tak suche, że nie dało się jeść panierki. Była kamienna. I ryby zostawało mało po takim wysuszeniu. Niestety.
tekst niestety okrutnie prawdziwy 🙁
ja z kolei polecam ostatnie odkrycie – trasa Gniezno – Strzelno. Przed Strzelnem w lesie po prawej stronie jest smażalnia ryb, w której nigdy bym się nie zatrzymał, gdyby nie polecenie zaufanej osoby. Matko Bosko Czynstochosko, jakie ryby ta pani robi… Spróbujcie miętusa 🙂 a jak będziecie planowali być kiedyś w Gnieźnie, to dajcie znać 🙂
Pierwsze co mi się nasunęło na myśl do polecenia to gospodarstwo rybne przy Turystycznej 7 w Augustowie. A w zasadzie na wylocie z Augustowa w stronę Suwałk, trzeba zboczyć odrobinę z krajowej 16 w ulicę Turystyczną i ukaże się nam smażalnia, która w pięknych okolicznościach przyrody serwuje pyszne ryby prosto z jeziora. Co rano łowione przez właściciela. Co prawda trzeba swoje odstać w ogonku ciągnącym się do okienka w którym zamawiamy i wybieramy(!) konkretną rybę, która ma nam być usmażona. Ale warto. Obsługa trochę jak z PRLu, najpierw dostajemy numerek, a później nasłuchujemy, czy Pani z okienka krzyknęła akurat nasz 🙂 Ryby są cudowne – chrupiąca jak należy skórka i delikatne rybie mięsko to to co lubię najbardziej. Do tego przystępne ceny i cudowny widok na jezioro Białe. Wychodzę stamtąd zwykle z mocnym żalem i od razu zaczynam tęsknić!
Bywa różnie. Stabilny McDonald – w Austrii zawiódł syna. Doba z temperaturą i przejściami żołądkowymi – zamiast na nartach. Za to niezmiennie polecam – Stara Wędzarnia – Drobin. Ale to jedna trasa. Przydałoby sie coś takiego na S8 do Wro. No i nad morze na S7 do Gdańska. Znacie?
Znamy. Karczma Jasia Wędrowniczka w Ligocie Pięknej- przydrożny bar z wyblakłym logo, znaleziony w google maps. Miał 4,6 gwiazdki, ale jednak z duszą na ramieniu pojechaliśmy. Tłok był ogromny, bo chyba ze 3 spore rodziny tam zajechały i zamówiły obiad. Panie w kuchni były ze dwie, więc poczekaliśmy, ale! Zraz z kaczki tak dobrze zrobiony, że w wielu eleganckich knajpą mogliby pozazdrościć tak kruchego mięsa. Kopytka doskonałe – wyraźnie domowe. Pierogi super. Inni goście też się zajadali (z obserwacji).
Własnie poprzez takich biznesowych januszy-właścicieli omijam ich szerokim łukiem. Nie chcę generalizować bo pewnie są dobre miejsca z pysznym jedzeniem jednak do większości to strach wchodzić. Staram się mieć własny prowiant w trasie ale czasami trzeba coś zjeść – wtedy korzystam z Maca. Nie jest to mega dobre ale jak do tej pory nic nam się nie stało. Tusinek do sprawdzenia 🙂
“Karczma pod niedźwiedziem” w Węgierskiej Górce. To może niekoniecznie trasa “po drodze”, ale tak nam się przydarzyło, że ostatnio musieliśmy się tam zatrzymać. Cudowna. Jedzenie, obsługa, wystrój i udogodnienia dla rodziców z dziećmi. Powaliły nas ceny… tak niskie, że aż nieprzyzwoite. Nie do przejedzenia. Polecam.
Wszystkim jadącym w rejony południowo-wschodnie polecam bar Patrol za Sulejowem (w kierunku Kielc), mozna wejść i na ślepo zamówić cokolwiek – jest PRZE-PYSZ-NIE.
A i jeszcze mały lifehack – przed przydrożną knajpą stoją TIR-y i/lub radiowozy – jedz tam 🙂
oesuuu… TIRy stoją przede wszystkim tam, gdzie jest tani prysznic, TANIE żarcie, a przede wszystkim niestety coś innego (a raczej ktoś). Pracuję jako dyspozytorka i wiem to bezpośrednio od kierowców. Tak więc błagam: nie wierzcie w ten mit.
Jako przykład podam przeohydny “Biały Domek” na trasie z W-wy do Białegostoku – TIRów zawsze stoi tam co najmniej kilkanaście, a jedną wizytę w tym lokalu przypłaciliśmy ze znajomymi kilkudniowym (!) rozstrojem żołądka.
Magda a nie myślisz że popyt generuje podaż? przyczyną tej istniejącej wokół jedzeniowej miernoty, może być fakt, że większości jest zwyczajnie bez różnicy co w siebie wrzucą. wrzucą – tak to dobre słowo. przecież “kultura” jedzenia którą oglądam na co dzień w galerii handlowej przyczynia się do odebrania mi apetytu na kolejne 3 dni. frytura wypala nozdrza, smród z chińczyka zapowiada wizytę na oiomie, a mimo to kolejki nie mają końca. myślę że jeśli Janusz z Grażyną zabieraliby swoje schabowe zawinięte w “pazłotko” w drodze do Władka to te przydrożne budy trafiłby szlag. dopóki jednak będą pochłaniać ruskie zapijając ramą do smażenia będzie jak jest…Pozdrawiam, mega fajny tekst, z resztą jak każdy 😉
Bardzo pozytywne doznania smakowe, bez późniejszych rewolucji układu pokarmowego, zarówno mnie, jak i znajomym zapewnia niezmiennie Bida w Bogucinie k/Lublina.
Porcje są gigantyczne, przy rozsądnej cenie. Zapach i smak naprawdę rewelacyjny.
Fenomen Bidy mnie nieustannie zadziwia. Tłumy ludzi, klimat jak w wielkim fast foodzie, z tą różnicą, że wnętrze takie bardziej swojskie. Proporcja ilości do ceny rzeczywiście dobra. Jednak smak tego jedzenia jest już zupełnie inną historią. To co dostaliśmy tam było na granicy zjadliwości.
Zgadzam się, zgadzam, zgadzam. Bronić jeno będę żurku zakwaszonego wodą z ogórków – znam taką wariację, jadłam, żyję, a ciocia Wiki donosi, że to pomysł regionalny z kielecczyzny.
Polecam Karczmę w miejscowości Miłosna między Krośniewicami a Łęczycą, DK91, N 52° 12’54.28”, E 19° 10’28.48” . Wiedzą, co dobre 🙂
Do tego wszechobecnego syfu dorzuciłabym jeszcze sosy czosnkowe na bazie majonezu, sałatkę Gyros Z KURCZAKIEM (SIC!!!) (co to kuźwa jest?) i barszcz z torebki. Bo szybko i dobrze doprawiony!!!!
Ja polecam karczmę po “Wielka Sola” przy trasie E4 w stronę Tarnowa zaraz za Wieliczką. Ja kieruje sie zasada ze jak na podjezdzie do knajpy nie stoja tiry lub samochody przedstawicielowi handlowych nie zatrzymuje sie.
Oj tak, kiedyś było tam tak smacznie, żeśmy z drugiego końca Krakowa na obiady jeździli! Nie wiem jak teraz, bo to ładnych kilka lat temu było, ale jakbym przejeżdżała to bym na bank zjechała sprawdzić 🙂
Karczma u Wodnika (Mszczonów, przy trasie katowickiej)- zdecydowanie polecam kotlet po mszczonowsku. Tylko to nie jest kuchnia lajt;))
I karczma Bukowka (Bukówka, też przy trasie katowickiej).
Od dłuższego czasu mam wrażenie, że w przeważającej części restauracji jakie napotkałem na swojej drodze.. muszę uiścić opłatę, nie za danie (nawet z całą otoczką i jego kosztami), ale za to, że ktoś mi ten syf podał. Już mam dosyć… i staram się wybierać jedynie to, czego nie można spier… a i tak gamonie są do tego stopnia pomysłowi, że to robią.
Okolica gór, szklarska poręba/ Jelenia Góra. W mieścinie kaczorów jest knajpa – gospoda Podgórzanka. Genialne jedzenie, pyszny barszcz, kołduny wszystko jest genialne, cudowne wina, tanio smacznie a pasztet z królika który sprzedają w słoikach nakłania mnie do wycieczki średnio raz na tydzień tylko po dwa słoiczki tego przysmaku, biorąc od razu polędwicę. Cudowne miejsce jadąc w góry, z gór, przez góry na dolnym śląsku musicie tam być.
Pozdrawiam moją kochana blogerkę!
Zasadniczo – zgadzam się z Autorką – większość tych pożal się Boże “restauracji” przydrożnych to wyjęte spod jakiejkolwiek kontroli gówniane gównodajnie na talerzach. Od czasu jak już wiem jak rozpoznać dobre miejsca – nie zaglądam do tych pseudo niby. A rozpoznaję je po tym, że jeśli przy restauracji przydrożnej stoi dużo samochodów, najlepiej jeszcze ciężarowych – to znaczy, że na 99% jest tam naprawdę dobre jedzenie.
Ciężarówki są właściwie gwarancją (tymbardziej w niedzielę, gdzie przy takiej knajpie mogą stać auta gości zaproszonych na chrzciny/poprawiny/etc.).
Z pełną odpowiedzialnością polecam zajazd “Pod Dębami” w Kwiatkowicach Lesie, trasa 710 jakieś 20 km od Łodzi. Wygląda nieciekawie, ale ich golonka to mistrzostwo świata. Rozpada się pod widelcem, rozpływa w ustach. Bierzemy z mężem jedną na pół, a i tak jest problem, żeby dojeść.
Polecam Chatę Wiejską w Kwieciszewie na DK 15 między Trzemesznem a Strzelnem. Jedzenie znakomite, mimo że menu dość stereotypowe: dzieci (stare konie) biorą zwykle karkówkę i dewolaje z ogromnymi frytkami własnej roboty, a my z żoną – pierogi (ruskie jak w domu, ale i inne świetne). Do obiadu w ciepłych miesiącach koniecznie weźcie miejscowy kompocik! Obsługa świetna, błyskawicznie przygotowują i podają dania (“Obiad będzie za piętnaście minut, bardzo przepraszamy, że tak długo” – i obiad wjeżdża na stół po 14 minutach 15 sekundach). Tak się składa, że od ładnych kilku lat przynajmniej raz na sezon bywamy tam w porze obiadowej i jeszcze ani razu się nie zawiedliśmy.
Też nie znoszę takich cwaniaczków… Byle co, byle jak, bo i tak ludzie zeżrą. No litości! Tak nie można. Ręce mi opadają kiedy idę do restauracji i podają mi ohydnie przesolony i bez żadnej głębi rosół z kostki. Grr!! Kiedyś głupio było mi powiedzieć, że mi coś nie smakuje, ale teraz jak mi coś nie gra, to nie mam żadnych oporów i o tym mówię. Nie dajmy sobie wcisnąć gówna. Trochę szacunku (nam gościom) też się należy.
Wpis w punkt ! Chyba nic bym nie dodała. Ja nie mam odwagi by jadać tego typu miejscach. Mam zbyt wrażliwy żołądek.
Nie rozumiem czemu w tak wielu miejscach podaje się gówno. Czemu właściciele chcą nas truć czymś, czego samo nie ruszą… Smutne to wszystko 🙁
Zawsze dobrym wyborem jest lokal U Dąbka w Skępe przy trasie numer 10. Obowiązkowe miejsce dla fanów wszelkiego rodzaju ryb. Niestety przyjmują tylko gotówkę, a do najbliższego bankomatu daleko.
Znam ten ból w przenośni i dosłownie . Nie ma nic lepszego niż odbijający się do końca dnia mielony -.- sama pracowałam jako kelnerka w te wakacje w jednym z hotelów na Mazurach i jedzenie było naprawdę dobre, ale jednak kucharze musieli dolać do pysznych pierogów swoje dwa grosze w postaci ochydnej żółtej ramy, nie wiem tylko po co ? Bo ani to nie wyglada, ani nie smakuje. Jak mogłam to ratowałam i mówiłam, ze klient życzy sobie danie bez zbędnych tłuszczów i sosów nie wiadomego pochodzenia.
Po drodze do trojmiasta z Mazur serdecznie polecam smażalnie ryb okoń w okolicy Pasłęka. Duży lokal, świeże produkty i zadowoleni konsumenci 🙂
Karczma Św.Katarzyna w Św.Katarzynie pod Wrocławiem -szef kuchni i właściciel w jednym (był szefem kuchni we wroclawskim Novotelu, ale zapragnał czegos swojego) robił parę genialnych rzeczy jak warkocz z polędwicy, żurek podawny w chlebku, pstrąg z oczami ;), czy własny smalczyk. Jego żona Marysia robi zaś sałatkę z ziemniakow, której smak jest nie do podrobienia. Wielokrotnie próbowałam i nic z tego. Nawet robiła ją w mojej obecności, zebym widziała, że nie dodaje żadnych tajemnych składników i nic. Ona robi najlepszą. Bywalam tam co prawda dawno temu, zanim wyjechalam z Polski, ale Karczma istnieje do dziś i znacznie się rozwinęła.
Na trasie z Poznania do Berlina, 1km od autostrady (zjazd Nowy Tomyśl) jest Smażalnia Ryb Nad Stawem. Specjalizują się w rybach, jak nazwa wskazuje, dbają o jakość i świeżość produktów. Goście którzy znają- często wracają. Polecam!
Takie pytanie do szanownej autorki – czy trafiła kiedyś w Polsce na włoska restaurację w której makaron byłby prawdziwie la dente, sosu tylko tyle ile się przyczepi i w karcie brakowało “tagliatelle z kurczakiem i brokułami” (abomination rodem z USA). A i jeszcze carbonara tylko z żółtek i sera, podana z dobrym boczkiem (jak już nie ma guanciale) i pieprzem w młynku?
A jeżeli tak, to GDZIE? Czy istnieje taki raj na Wisłą (Odrą, Wartą, Pilicą?)
74 Responses
Dlatego ja niezmiennie ładuję do pudełek własne żarcie 😛
Słuszną linię ma wasza partia 😉
Oj prawda prawda.
Co do (tutaj) żurku, a w przypadku domu mojej babci – białego barszczu, to w jej rodzinnych stronach często robiło się tę zupę na soku z ogórków kiszonych. Być może nie ośmieliłbym się nazwać tego w restauracji białym barszczem,bo wiem z czego się go robi tradycyjnie i nie chciałbym bez odpowiedniego opisu wprowadzać klientów w błąd. Chcę tylko nadmienić, że taka wersja tej zupy też potrafi być niezwykle smaczna i jem taką od dziecka.
Pewnie, że może być dobry, ale dlatego, że taki właśnie ma być. A żurek ma być żurkiem. Gdyby w karcie stało "barszcz biały na wodzie z ogórków", to do głowy by mi nie przyszło się przyczepić.
na trasie na Mazury pełno jest taki "zgniłych perełek", dlatego teraz jestem wierna Tusinkowi. Odwiedzam kilka razy do roku i nie zamienię na nic innego! Tam się o klienta dba 🙂
Niestety w dużych miastach takich nawet jak Kraków, też tak jest. Z nazwy w karcie, wystroju lokalu, czy ceny dań można wywnioskować że jedzenie na poziomie a potem dostajemy syf z najtańszych produktów!
to jest dobre miejsce dojeżdzając do A1 z 10 https://www.facebook.com/pages/Gospoda-Przy-Piecu/319960958095580
znajomi, co większość roku spędzają w trasie, założyli bloga o gastronomii przydrożnej. żadni z nich krytycy kulinarni, ale może się przyda do pobieżnej selekcji: http://zarciewtrasie.pl
To chyba jednak zostanę przy hot dogach.
Jak się nie ma bladego pojęcia gdzie i co jeść, to właśnie ma się takie przygody.
Niestety to samo można napisać o blogerach i pseudo krytykach kulinarnych jak autorka tego i wielu innych wpisów.
mam nadzieję, że jeśli ktoś to przeczytał to ma na tyle rozumu, żeby wiedzieć iż ten "blog" nie ma żadnej wartości i nie ma sensu budować na nim swojej świadomości kulinarnej.
Całym sercem popieram, oto miejsce na które ja się naciąłem jakiś czas temu http://www.gastronauci.pl/pl/19005-forest-brzozow – nie byłem tam więcej zgodnie z obietnicą, ale jak widzę firma jakoś przędzie, bo ciągle istnieje, jeżdżę tamtą trasą bardzo często. Obecnie na potykaczu jest "obiad z 2 dań + deser za 12zł".
Chętnie napiszę podobny artykuł o winach w polskich knajpach, nie tylko przydrożnych. Puścicie? 😀 Wasz tekst bomba. Płakałem. Ale nie jestem pewien,czy ze śmiechu, czy z rozpaczy…
Jeśli jest Pani pewna swojego zdania, to raczej stawia Pani złotówki przeciwko guzikom.
Dawaj! 🙂
To musi być wysokiej klasy syf…
Dzięki! Bardzo fajny blog 🙂
Tak, tak, dzięki za czujność 🙂
Kochani, Złoty Okoń w Serocku. Teraz jest obwodnica, ale w drodze na Mazury lub podczas weekendu nad Zalewem Zegrzyńskim warto z owej obwodnicy zjechać wjeżdżając do Serocka, bo od strony Warszawy to jest tuż tuż i prędko można na trasę wrócić. Pamiętam to miejsce jako małą budę z rybami łowionymi przez właścicieli. Potem zaczęli te ryby oprawiać ( m.in. na prośbę mojej mamy). Potem było małe okienko ze smażonymi okonkami, sandaczem… do tego bułka, jakaś suróweczka ( własnej roboty, żadne tam paskudztwo szatkowane w blaszanych halach przez zatrudnianych na czarno emigrantów). Potem właściciele w sposób zupełnie nienaturalny dla statystycznego polaka inwestowali każdy zarobiony grosz w interes. A to ogródek, a to wiata, a to wodospadzik i stawik z karasiami. Po kilku latach na tyłach budki zaczęła się mega budowa. Oho – myślę sobie- rozwijają się, będzie restauracja. Dobrze, ale pewnie zrobi się masówa i jakość ucierpi. Otóż nie, moi drodzy! Powstała duża restauracja ( wystrój jest kwestią gustu, ale jest zadbana, dopracowana, przyjemna), w której menu jest zdecydowanie bardziej luksusowe niż w budce 🙂 Ale wspaniałe!. Okonki nadal wymiatają, na sandacza w śmietanie potrafiłam będąc w ciąży jechać 50 km w korkach – był moją jedyną zachcianką. Chłodnik najlepszy jaki jadłam – a lubię i próbuję wszędzie. Także zapraszam KK do oszacowania tego miejsca, a wszystkich Państwa do odwiedzania ( uwaga,w weekendy tłumy, czeka się na stolik!)
Pojedziemy! Dawno już o nich słyszałam, ale po takiej rekomendacji nie mam wyjścia 🙂
O, jaki dobry tekst, o jakże złym jedzeniu. Ale wiesz co, co jest najgorsze, o czym nie wspomniałaś, a jest to sprawa głęboka, lepka i straszna? Najgorsze jest to, że autentycznie niektórym ten szit smakuje! Takich ludzi jest mnóstwo, a smakuje im prawdopodobnie dlatego, że nie jedli w życiu nic pysznego, zrobionego na prawdę dobrze i z sercem (choć jak to możliwe, jeśli chociażdby mamusia gotuje w domu- jednak, czasem mamusie robią żurki z proszku… Jak moja własna…) Wystarczy poczytać recenzje knajp na “złomato” itp. “Dużo, syto, tanio (i obleśnie)” zawsze w cenie… Kumpela zaciągnęła mnie raz do dobrze notowanego “chińczyka” w Warszawie. “Pyszne”, głosiły liczne opinie. Uległam, bo są dobre knajpy, może bardziej kioski z karmą dla ludzi, które wyglądają jak buda psa moich starych. Dałam szansę. Szkoda gadać o tym co się tam działo (nie wiem jak to się zowie, jest na Bielanach). Wiem, że tekst mówi o knajpach z lekką “pretensją”, ale zapluty “bar orientalny” doskonale weryfikuje ludzkie gusta.
Dzięki za szczerość i dosadność.
Osobiście rzadko wyjeżdżam, ale jeżeli już się to zdarzy, to z wielką przyjemnością szykuję ogromną ilość najpyszniejszego prowiantu na drogę- mam podwójną przyjemość.
Dzięki za dobre słowo. Wiem, że wielu ludziom smakuje takie jedzenie i jest to głęboko smutne. Im taniej, tym lepiej, im więcej, tym lepiej. Bezrefleksyjność level hard.
Moja śp. mama nie umiała gotować. Większość z rzeczy które robiła były na poziomie “jadalne, jeśli właśnie umierasz z głodu i nic innego nie będzie”, więc jestem typem któremu smakuje 90% rzeczy o ile nie są rozgotowane czy niedogotowane. Jak sobie “wysublimować” smak, skoro prawie wszystko jest lepsze od kuchni z mojego rodzinnego domu?
Cóż moge powiedzieć, mieszkam za granicą, pracuję w hotelu **** gwiazdkowym w restauracji – szkole sie na kucharza. Czytam ten tekst o przydrożnych knajpach i sie zastanawiam czy naprawde tak jest tylko w przydroznych knajpach – oczywiscie, ze nie. Moja restauracja ma bardzo wysublimowane menu – taki “fancy touch”.. a jednak wszystko jest z polproduktow, rosolu w proszku i mrozonek. Jak z tym walczyc? Chef kuchni nie slucha, szefowa hotelu chce ciac koszty jak wlezie. Ostatnio chcialam zrobic mus czekoladowy – taki prawdziwy a nie sciema zakupiona w cukierni – chef klasna w rece – Laura nie martw sie mamy mus czekoladowy – poczym podaje mi worek pelen proszku do zmieszania z mlekiem! Wiec nie tylko przydrozne knajpy, ale i te wszystkie eleganckie restauracje sprzedaja scieme – Strach isc czasem na kolacje gdzie kolwiek – bo wiem jak pracuje wiekszosc restauracji – i niestety musimy to sprawdzic na wlasnej skorze tak jak Panstwo to robia od czasu do czasu, opisujac potem swoje perypetie. Szkoda, ze w ludziach po prostu brak empatii i zyczliwosci – tak mysle, bo gdyby wlasciciele karmili gosci tak jak karmia w domu zazwyczaj ich biznesy wygladaly by inaczej:}
Zwróciłaś uwagę na bardzo ważną rzecz. Rzeczywiście, gdyby restauratorzy karmili swoich gości tak, jak sami jedzą w domach, to pewnie kultura wychodzenia do restauracji nie byłaby w Polsce w powijakach. Ba! być może nawet wielu ludziom nie chciałoby się gotować, gdyby na mieście z łatwością mogli zjeść coś naprawdę dobrego, prawdziwego i odżywczego.
Bardzo trafny tekst, ciężko jest trafić nawet nie na coś pysznego, ale chociażby PRZYZWOITEGO. Chętnie polecam jedno fantastyczne miejsce, mniej więcej w połowie drogi między Łodzią a Toruniem na A1 (trzeba nadłożyć jakieś 20min w każdą stronę, ale warto!) – Bistro Bagatelle w Bierzewicach pod Gostyninem. Knajpa we wsi na kilkadziesiąt domów, papierowe obrusy przyczepione do stołów, wygląd przeciętnego przydrożnego baru, ale z przepyszną francuską kuchnią i dobrymi winami:) czasami są nawet świeże mule i krewetki, nie mam pojęcia skąd je biorą bo to środek niczego. Ale jedzenie jest naprawdę baaaardzo dobre. Dobrze jest zadzwonić wcześniej żeby dowiedzieć się, czy otwarte, bo działają dość nieregularnie:)
Super, dzięki za cynk! 🙂
“U Ojdanów” na peryferiach Węgrowa jadąc w kierunku na Sokołów Podl. Zatrzymuję się od otwarcia czyli jakieś 3 lata i do lata było extra ale zmienił się kucharz i flaki poszły w kibel. Może wypadek przy pracy? Parę razy oczywiście od tamtego czasu byłem i schabowy był bez zarzutu, pierogi podobnie. “Brofaktura” w Siedlcach zaskoczyła mnie bardzo na plus, żeberka mistrzostwo świata. “Kasztela” jak się jedzie z Sierpca na Rypin , tam pożeram czerninę, dobra wiem że są tacy co tego nie ruszą. I najlepsze naleśniki z serem jakie jadłem – bar “U Dany” nad brzegiem Narwi jadąc z Łomży na wschód.
No i czad, i o takie namiary chodzi!
ze wszystkim się zgadzam oprócz tego żurku…. Moja babcia, która zawsze kisiła własny (mieszkała na kieleckiej wsi i tam ogólnie nie było przetworzonego jedzenia) też czasami dawała do żurku trochę wody z ogórków jeśli zakwas nie był wystarczająco kwaśny… ale tak że go nie było w ogóle czuć, żurek po prostu był kwaśniejszy…
Trochę dla nadania kwaśności – ok, ale to był żurek, który smakował jak kiszone ogórki.
Przykre to, a wiadome przecież. Na pocieszenie podam Motel Rado jako wart polecenia. Chyba Wierzbiny, w każdym razie warmińsko-mazurskie. Po Tusinku to mój drugi typ w tamtych rejonach.
Ja ze swojej strony mogę polecić Karczmę Siedlisko na trasie S7 do Krakowa. Znajduje się w miejscowości Miechów 🙂
Ja-przeciwniczka MCdonalda ostatnio stwierdziłam,ze to jedno z nielicznych miejsc gdzie nie boję się czegoś zjeść w podróży. Już wolę frytki stamtąd niż ryzykować rewolucjami żołądkowymi. Najczęściej jednak przygotowuje jedzenie sama chociaż nie zawsze się chce i nie zawsze utrafi się z ilością.
Ale prowiant na drogę to podstawa zarówno na podróż autem jak i…pociągiem(!) Obecnie w WARSach dawne naprawdę dobre schabowe czy pierogi są bez smaku, pierogi są gumowate i bez smaku,a kanapki są odmrażane w mikrofali(nierzadko nie odmrożą się i dostaje się zmrożoną kanapkę). brrrr
Podbijam – odkąd stworzyli Create Your Taste przestałam chodzić do burgerowni. Byłam chyba we wszystkich ‘lepszych’ burgerowniach w WWA i kilku we Wrocławiu i nigdzie (no, może poza Soczewką wrocławską) nie ma tak dobrych buł w takim stosunku ceny do formatu dania. Burger Create Your Taste ‘ze wszystkim’ w maksymalnych porcjach – 20 zł. Burger w burgerowni ze zwiędniętym liściem sałaty, plastrem pomidora i kotlecikiem składającym się w połowie z chrząstek – przeciętnie 25 zł. Dziekuję, postoję
To ja polecę bar rybny Sieja we Frąknowie (gmina Nidzica, zjazd z trasy 77). Bardzo świeże produkty: ryby głównie słodkowodne, wyłącznie w wydaniu “polskim”, tj. smażone w klasycznej bułce tartej. Niemnej świeżość i jakość wynagradza nudną panierkę. Jest też dobra zupa rybna i absolutnie OBŁĘDNE rybne pierogi. Na wynos można dostać wiele gatunków wędzonych ryb, które wyglądały bardzo kusząco. Trochę drogo jak na bar na prowincji, ale wciąż warto odwiedzić – jeśli szukacie lokalności, prostoty i świeżości.
Każde polecenie w cenie 🙂
Wędzone – nie mam zastrzeżeń, raz w roku kupuję. Smażone – jadłem raz, dostałem tak suche, że nie dało się jeść panierki. Była kamienna. I ryby zostawało mało po takim wysuszeniu. Niestety.
tekst niestety okrutnie prawdziwy 🙁
ja z kolei polecam ostatnie odkrycie – trasa Gniezno – Strzelno. Przed Strzelnem w lesie po prawej stronie jest smażalnia ryb, w której nigdy bym się nie zatrzymał, gdyby nie polecenie zaufanej osoby. Matko Bosko Czynstochosko, jakie ryby ta pani robi… Spróbujcie miętusa 🙂 a jak będziecie planowali być kiedyś w Gnieźnie, to dajcie znać 🙂
A żebym wcześniej wiedziała… Właśnie wróciłam z okolic Strzelna.
Pierwsze co mi się nasunęło na myśl do polecenia to gospodarstwo rybne przy Turystycznej 7 w Augustowie. A w zasadzie na wylocie z Augustowa w stronę Suwałk, trzeba zboczyć odrobinę z krajowej 16 w ulicę Turystyczną i ukaże się nam smażalnia, która w pięknych okolicznościach przyrody serwuje pyszne ryby prosto z jeziora. Co rano łowione przez właściciela. Co prawda trzeba swoje odstać w ogonku ciągnącym się do okienka w którym zamawiamy i wybieramy(!) konkretną rybę, która ma nam być usmażona. Ale warto. Obsługa trochę jak z PRLu, najpierw dostajemy numerek, a później nasłuchujemy, czy Pani z okienka krzyknęła akurat nasz 🙂 Ryby są cudowne – chrupiąca jak należy skórka i delikatne rybie mięsko to to co lubię najbardziej. Do tego przystępne ceny i cudowny widok na jezioro Białe. Wychodzę stamtąd zwykle z mocnym żalem i od razu zaczynam tęsknić!
Bywa różnie. Stabilny McDonald – w Austrii zawiódł syna. Doba z temperaturą i przejściami żołądkowymi – zamiast na nartach. Za to niezmiennie polecam – Stara Wędzarnia – Drobin. Ale to jedna trasa. Przydałoby sie coś takiego na S8 do Wro. No i nad morze na S7 do Gdańska. Znacie?
Znamy. Karczma Jasia Wędrowniczka w Ligocie Pięknej- przydrożny bar z wyblakłym logo, znaleziony w google maps. Miał 4,6 gwiazdki, ale jednak z duszą na ramieniu pojechaliśmy. Tłok był ogromny, bo chyba ze 3 spore rodziny tam zajechały i zamówiły obiad. Panie w kuchni były ze dwie, więc poczekaliśmy, ale! Zraz z kaczki tak dobrze zrobiony, że w wielu eleganckich knajpą mogliby pozazdrościć tak kruchego mięsa. Kopytka doskonałe – wyraźnie domowe. Pierogi super. Inni goście też się zajadali (z obserwacji).
Ja słyszałam natomiast, że należy jeść tam gdzie tiry stoją. Tirowcy nie mogą sobie pozwolić na niestrawność 🙂
Też to nieraz słyszałam. Coś w tym jest. 🙂
I te kulinarne cwaniaczki, serwująca taki szajs są powodem naszych wizyt w McD na niektórych trasach 🙁
Własnie poprzez takich biznesowych januszy-właścicieli omijam ich szerokim łukiem. Nie chcę generalizować bo pewnie są dobre miejsca z pysznym jedzeniem jednak do większości to strach wchodzić. Staram się mieć własny prowiant w trasie ale czasami trzeba coś zjeść – wtedy korzystam z Maca. Nie jest to mega dobre ale jak do tej pory nic nam się nie stało. Tusinek do sprawdzenia 🙂
“Karczma pod niedźwiedziem” w Węgierskiej Górce. To może niekoniecznie trasa “po drodze”, ale tak nam się przydarzyło, że ostatnio musieliśmy się tam zatrzymać. Cudowna. Jedzenie, obsługa, wystrój i udogodnienia dla rodziców z dziećmi. Powaliły nas ceny… tak niskie, że aż nieprzyzwoite. Nie do przejedzenia. Polecam.
Wszystkim jadącym w rejony południowo-wschodnie polecam bar Patrol za Sulejowem (w kierunku Kielc), mozna wejść i na ślepo zamówić cokolwiek – jest PRZE-PYSZ-NIE.
A i jeszcze mały lifehack – przed przydrożną knajpą stoją TIR-y i/lub radiowozy – jedz tam 🙂
oesuuu… TIRy stoją przede wszystkim tam, gdzie jest tani prysznic, TANIE żarcie, a przede wszystkim niestety coś innego (a raczej ktoś). Pracuję jako dyspozytorka i wiem to bezpośrednio od kierowców. Tak więc błagam: nie wierzcie w ten mit.
Jako przykład podam przeohydny “Biały Domek” na trasie z W-wy do Białegostoku – TIRów zawsze stoi tam co najmniej kilkanaście, a jedną wizytę w tym lokalu przypłaciliśmy ze znajomymi kilkudniowym (!) rozstrojem żołądka.
Magda a nie myślisz że popyt generuje podaż? przyczyną tej istniejącej wokół jedzeniowej miernoty, może być fakt, że większości jest zwyczajnie bez różnicy co w siebie wrzucą. wrzucą – tak to dobre słowo. przecież “kultura” jedzenia którą oglądam na co dzień w galerii handlowej przyczynia się do odebrania mi apetytu na kolejne 3 dni. frytura wypala nozdrza, smród z chińczyka zapowiada wizytę na oiomie, a mimo to kolejki nie mają końca. myślę że jeśli Janusz z Grażyną zabieraliby swoje schabowe zawinięte w “pazłotko” w drodze do Władka to te przydrożne budy trafiłby szlag. dopóki jednak będą pochłaniać ruskie zapijając ramą do smażenia będzie jak jest…Pozdrawiam, mega fajny tekst, z resztą jak każdy 😉
Bardzo pozytywne doznania smakowe, bez późniejszych rewolucji układu pokarmowego, zarówno mnie, jak i znajomym zapewnia niezmiennie Bida w Bogucinie k/Lublina.
Porcje są gigantyczne, przy rozsądnej cenie. Zapach i smak naprawdę rewelacyjny.
Fenomen Bidy mnie nieustannie zadziwia. Tłumy ludzi, klimat jak w wielkim fast foodzie, z tą różnicą, że wnętrze takie bardziej swojskie. Proporcja ilości do ceny rzeczywiście dobra. Jednak smak tego jedzenia jest już zupełnie inną historią. To co dostaliśmy tam było na granicy zjadliwości.
Zgadzam się, zgadzam, zgadzam. Bronić jeno będę żurku zakwaszonego wodą z ogórków – znam taką wariację, jadłam, żyję, a ciocia Wiki donosi, że to pomysł regionalny z kielecczyzny.
Polecam Karczmę w miejscowości Miłosna między Krośniewicami a Łęczycą, DK91, N 52° 12’54.28”, E 19° 10’28.48” . Wiedzą, co dobre 🙂
Do tego wszechobecnego syfu dorzuciłabym jeszcze sosy czosnkowe na bazie majonezu, sałatkę Gyros Z KURCZAKIEM (SIC!!!) (co to kuźwa jest?) i barszcz z torebki. Bo szybko i dobrze doprawiony!!!!
Ja polecam karczmę po “Wielka Sola” przy trasie E4 w stronę Tarnowa zaraz za Wieliczką. Ja kieruje sie zasada ze jak na podjezdzie do knajpy nie stoja tiry lub samochody przedstawicielowi handlowych nie zatrzymuje sie.
Oj tak, kiedyś było tam tak smacznie, żeśmy z drugiego końca Krakowa na obiady jeździli! Nie wiem jak teraz, bo to ładnych kilka lat temu było, ale jakbym przejeżdżała to bym na bank zjechała sprawdzić 🙂
karczma Stara Wozownia – Lublewo, na trasie z Gdańska do Przywidza 🙂 pyszne jedzonko tam mają :)))
Karczma u Wodnika (Mszczonów, przy trasie katowickiej)- zdecydowanie polecam kotlet po mszczonowsku. Tylko to nie jest kuchnia lajt;))
I karczma Bukowka (Bukówka, też przy trasie katowickiej).
Od dłuższego czasu mam wrażenie, że w przeważającej części restauracji jakie napotkałem na swojej drodze.. muszę uiścić opłatę, nie za danie (nawet z całą otoczką i jego kosztami), ale za to, że ktoś mi ten syf podał. Już mam dosyć… i staram się wybierać jedynie to, czego nie można spier… a i tak gamonie są do tego stopnia pomysłowi, że to robią.
Okolica gór, szklarska poręba/ Jelenia Góra. W mieścinie kaczorów jest knajpa – gospoda Podgórzanka. Genialne jedzenie, pyszny barszcz, kołduny wszystko jest genialne, cudowne wina, tanio smacznie a pasztet z królika który sprzedają w słoikach nakłania mnie do wycieczki średnio raz na tydzień tylko po dwa słoiczki tego przysmaku, biorąc od razu polędwicę. Cudowne miejsce jadąc w góry, z gór, przez góry na dolnym śląsku musicie tam być.
Pozdrawiam moją kochana blogerkę!
Zasadniczo – zgadzam się z Autorką – większość tych pożal się Boże “restauracji” przydrożnych to wyjęte spod jakiejkolwiek kontroli gówniane gównodajnie na talerzach. Od czasu jak już wiem jak rozpoznać dobre miejsca – nie zaglądam do tych pseudo niby. A rozpoznaję je po tym, że jeśli przy restauracji przydrożnej stoi dużo samochodów, najlepiej jeszcze ciężarowych – to znaczy, że na 99% jest tam naprawdę dobre jedzenie.
Ciężarówki są właściwie gwarancją (tymbardziej w niedzielę, gdzie przy takiej knajpie mogą stać auta gości zaproszonych na chrzciny/poprawiny/etc.).
Z pełną odpowiedzialnością polecam zajazd “Pod Dębami” w Kwiatkowicach Lesie, trasa 710 jakieś 20 km od Łodzi. Wygląda nieciekawie, ale ich golonka to mistrzostwo świata. Rozpada się pod widelcem, rozpływa w ustach. Bierzemy z mężem jedną na pół, a i tak jest problem, żeby dojeść.
Polecam Chatę Wiejską w Kwieciszewie na DK 15 między Trzemesznem a Strzelnem. Jedzenie znakomite, mimo że menu dość stereotypowe: dzieci (stare konie) biorą zwykle karkówkę i dewolaje z ogromnymi frytkami własnej roboty, a my z żoną – pierogi (ruskie jak w domu, ale i inne świetne). Do obiadu w ciepłych miesiącach koniecznie weźcie miejscowy kompocik! Obsługa świetna, błyskawicznie przygotowują i podają dania (“Obiad będzie za piętnaście minut, bardzo przepraszamy, że tak długo” – i obiad wjeżdża na stół po 14 minutach 15 sekundach). Tak się składa, że od ładnych kilku lat przynajmniej raz na sezon bywamy tam w porze obiadowej i jeszcze ani razu się nie zawiedliśmy.
Też nie znoszę takich cwaniaczków… Byle co, byle jak, bo i tak ludzie zeżrą. No litości! Tak nie można. Ręce mi opadają kiedy idę do restauracji i podają mi ohydnie przesolony i bez żadnej głębi rosół z kostki. Grr!! Kiedyś głupio było mi powiedzieć, że mi coś nie smakuje, ale teraz jak mi coś nie gra, to nie mam żadnych oporów i o tym mówię. Nie dajmy sobie wcisnąć gówna. Trochę szacunku (nam gościom) też się należy.
Wpis w punkt ! Chyba nic bym nie dodała. Ja nie mam odwagi by jadać tego typu miejscach. Mam zbyt wrażliwy żołądek.
Nie rozumiem czemu w tak wielu miejscach podaje się gówno. Czemu właściciele chcą nas truć czymś, czego samo nie ruszą… Smutne to wszystko 🙁
Zawsze dobrym wyborem jest lokal U Dąbka w Skępe przy trasie numer 10. Obowiązkowe miejsce dla fanów wszelkiego rodzaju ryb. Niestety przyjmują tylko gotówkę, a do najbliższego bankomatu daleko.
Znam ten ból w przenośni i dosłownie . Nie ma nic lepszego niż odbijający się do końca dnia mielony -.- sama pracowałam jako kelnerka w te wakacje w jednym z hotelów na Mazurach i jedzenie było naprawdę dobre, ale jednak kucharze musieli dolać do pysznych pierogów swoje dwa grosze w postaci ochydnej żółtej ramy, nie wiem tylko po co ? Bo ani to nie wyglada, ani nie smakuje. Jak mogłam to ratowałam i mówiłam, ze klient życzy sobie danie bez zbędnych tłuszczów i sosów nie wiadomego pochodzenia.
Po drodze do trojmiasta z Mazur serdecznie polecam smażalnie ryb okoń w okolicy Pasłęka. Duży lokal, świeże produkty i zadowoleni konsumenci 🙂
Karczma Św.Katarzyna w Św.Katarzynie pod Wrocławiem -szef kuchni i właściciel w jednym (był szefem kuchni we wroclawskim Novotelu, ale zapragnał czegos swojego) robił parę genialnych rzeczy jak warkocz z polędwicy, żurek podawny w chlebku, pstrąg z oczami ;), czy własny smalczyk. Jego żona Marysia robi zaś sałatkę z ziemniakow, której smak jest nie do podrobienia. Wielokrotnie próbowałam i nic z tego. Nawet robiła ją w mojej obecności, zebym widziała, że nie dodaje żadnych tajemnych składników i nic. Ona robi najlepszą. Bywalam tam co prawda dawno temu, zanim wyjechalam z Polski, ale Karczma istnieje do dziś i znacznie się rozwinęła.
Na trasie z Poznania do Berlina, 1km od autostrady (zjazd Nowy Tomyśl) jest Smażalnia Ryb Nad Stawem. Specjalizują się w rybach, jak nazwa wskazuje, dbają o jakość i świeżość produktów. Goście którzy znają- często wracają. Polecam!
Takie pytanie do szanownej autorki – czy trafiła kiedyś w Polsce na włoska restaurację w której makaron byłby prawdziwie la dente, sosu tylko tyle ile się przyczepi i w karcie brakowało “tagliatelle z kurczakiem i brokułami” (abomination rodem z USA). A i jeszcze carbonara tylko z żółtek i sera, podana z dobrym boczkiem (jak już nie ma guanciale) i pieprzem w młynku?
A jeżeli tak, to GDZIE? Czy istnieje taki raj na Wisłą (Odrą, Wartą, Pilicą?)
Wrocław, Piec na Szewskiej i Vaffanapoli 🙂