Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Twoje dziecko nie jest świętą krową i ty też nią nie bądź!

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Z zamiarem napisania tego tekstu noszę się od roku, może dłużej. W knajpach jem ciągle, więc rozwrzeszczane dzieci spotykam dość często. To jest po prostu statystyka, a nie to, że wszystkie dzieci wrzeszczą. Tylko, że problem dzieci w restauracjach to nie problem, a skrót myślowy. Problemem są rodzice.

Na początek rozgraniczmy dwie rzeczy: knajpy dedykowane rodzicom z dziećmi, z kącikami zabaw od takich, w których nie ma nawet jednej złamanej kredki czy innego misia. W tych pierwszych godzisz się na to, że spotkasz kilka dziewczyn na ploteczkach i orbitujące wokół nich dzieciaki. To jest normalne i jeśli wchodzisz do takiego miejsca, to z tym nie dyskutujesz. Matka też człowiek i potrzebuje czasem wyjść do ludzi. O tych knajpach dziś nie rozmawiamy.

Dziś dyskutujemy o miejscach, które w żaden sposób nie wysyłają komunikatu: “Wpadnij z dzieciakami, u nas nie będą się nudzić!”. Dyskutujemy o knajpach dla dorosłych, ewentualnie dorosłych z dziećmi, które potrafią się zachować przy stole. Żeby było jasne – nie mam nic przeciwko dzieciom, czasem nawet dają się lubić. Sama spotykam się w knajpach z dzieciatymi koleżankami. Jest tylko jedno “ale” – zawsze wybieramy miejsca, w których dzieci nie będą się nudziły, ewentualnie knajpy dla dorosłych, jeśli z góry wiadomo, że dzieciak jest dobrze wychowany i nie wyrywa dermy z siedzeń. Albo nie skacze w butach po stole, podczas kiedy zachwyceni rodzice nagrywają to telefonem (autentyk). Albo nie niszczy wystroju knajpy, podczas gdy rodzice nie widzą powodu, aby pokryć koszty zniszczeń, bo “to tylko dziecko” (również autentyk).

To wszystko nie świadczy źle o dziecku, tylko o rodzicach, bo dziecko pozwoli sobie na tyle, na ile pozwolą mu rodzice. Przykład zawsze idzie z góry. Jeśli dajesz pozwolenie na takie zachowania, to problem jest z tobą, a nie z twoim dzieckiem, ponieważ nie uczysz go ani szacunku dla innych ludzi, ani szacunku dla cudzej własności.

“To tylko dziecko”, “Przecież nie przywiążę go do krzesła”, “Jest energiczny, musi się wybiegać!”

Razem z powiciem dziecięcia spada na ciebie szereg obowiązków. To nie jest tak, że twoje dziecko jest pozłacane i cały świat ma podzielać twój zachwyt. Świat chce mieć święty spokój, a twoim obowiązkiem będąc w miejscu publicznym jest dbanie, aby twoje dziecko nie uprzykrzało tego czasu innym.

Rozumiem, że działają na ciebie hormony i być może płacz dziecka brzmi w twoich uszach jak pieśń o miłości, ale zrozum też ludzi, którzy obok próbują w spokoju zjeść obiad, podczas gdy twój dzieciak funduje im łupiący w skroniach ból głowy. Nie tylko ty płacisz za obiad i ci się należy – cała reszta też płaci i też jej się należy. Restauracja to miejsce takie samo, jak teatr czy muzeum. Wyobrażasz sobie, aby podczas spektaklu przez pół godziny wyło dziecko i nikt nie reagował? No właśnie. Jeśli nie możesz go uspokoić, to po prostu wyjdź na chwilę i poczekaj, aż mu przejdzie. Szanujmy się.

Bądźmy dla siebie ludzcy i traktujmy innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani.

Tu dochodzimy do pewnego rodzaju egoizmu, który jest po prostu nieznośny. Kiedy prowadzę samochód staram się nie uprzykrzać życia innym kierowcom, jeździć żwawo i płynnie, a jak włączam się do ruchu, to wciskam w podłogę, aby człowiek za mną nie musiał hamować. Myślę o innych, bo nie jestem pępkiem świata. To samo dotyczy ciebie i twojego dziecka. Rozumiem, że kochasz je do obłędu, a jego kupka pachnie fiołkami, ale zrozum, nie wszyscy muszą podzielać tę miłość. Wyobraź sobie taką sytuację: jesteś na romantycznej randce ze swoim facetem, na stole świece, pyszne jedzenie, głęboko patrzycie sobie w oczy i… w tym momencie dzieciak przy stole obok zaczyna walić łyżką w talerz. Raz, drugi, piętnasty, jeb, jeb, jebjebjebjeb!, a rodzice nic – zen, spokój, niewzruszenie jedzą zupę (autentyk). No i co, wkurza cię to? Pewnie, że cię wkurza.

Nie wiem też skąd w niektórych rodzicach bierze się przekonanie, że w restauracji obsługa ma obowiązek nie tylko podać im jedzenie, ale także niańczyć dziecko? Ty masz ten obowiązek. Od niańczenia cudzych dzieci są niańki, a nie kelnerzy. Ganiające między stolikami dzieci może i są pocieszne, ale ciekawa jestem czy dalej będzie tak wesoło, jak na głowie rozkosznego malucha wyląduje talerz gorącej zupy. Do kogo będziesz miała wtedy pretensje? Bo powinnaś mieć do siebie, że nie przypilnowałaś. Czy -eś.

I wcale nie chodzi o to, aby młode matki zamknąć w domach i zakazać im wstępu do restauracji. Wprost przeciwnie – uważam, że wychodzenie z dziećmi do miejsc publicznych innych, niż parki jest super. Szybko uczą się pewnych norm społecznych i są bardziej kontaktowe. Właśnie dlatego jak grzyby po deszczu powstają knajpy z kącikami dla dzieci.

Jeśli nie jesteś pewien, czy twoja pociecha będzie grzeczna, to wybierz miejsce, w którym może być niegrzeczna.

Jesteś autorem, odpowiedzialność za dziecko jest zawsze po twojej stronie, więc kiedy inni goście czy obsługa zwracają ci uwagę, to nie strzelaj focha, bo “to tylko dziecko”, nie unoś się. To jest AŻ dziecko. TWOJE dziecko. A zwrócenie uwagi to nie afront, więc nie bierz tego osobiście. Trudno, aby ktoś zwracał uwagę dwulatkowi, kiedy obok siedzą jego rodzice. Dzieci płaczą, krzyczą, są głośne i są wszędzie. To normalne, bo dzieci tak po prostu mają, ale…

…ciąży na tobie społeczna odpowiedzialność, obowiązek myślenia także o tym, jak zachowanie twojego dziecka wpływa na innych.

Ostatnio miałam taką sytuację: knajpa, trójka dorosłych, dwoje dzieci. Dorośli pogrążeni w rozmowie, zaś dzieci, na oko pięcioletnie, wyjąc jak syreny strażackie biegają wokół stołu. Mija kwadrans, mija pół godziny, sytuacja bez zmian. Są jak zajączki z reklamy Duracell. Powolutku w środku umieram. Dlaczego nikt nie reaguje? Dla kontrastu kawałek dalej para z dwójką dzieci, jedno mniej więcej trzyletnie siedzi przy stole i rysuje kredkami, które przyniosła mu mama, drugi bobas w wózku smacznie śpi. Rodzice konsumują obiad. Tych drugich w myślach błogosławię, ale wiem, że jak zwrócę uwagę tym pierwszym, to będzie agresja i obraza majestatu. Rodzicu, nie unoś się i zechciej zauważyć, że nie jesteś sam!

Nie mam dzieci, ale mam psy i za ich zachowanie w miejscach publicznych jestem tak samo odpowiedzialna, jak ty za zachowanie swojego dziecka. Właśnie dlatego Precel tym razem nie pojechał z nami do Włoch, bo w przeciwieństwie do Polki jest czasem nieznośnym nicponiem i muszę z nim jeszcze sporo popracować, nim bezstresowo będę mogła go zabierać w miejsca publiczne. Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony.

Chodzi o odpowiedzialność.

Jasne, że potrafię sobie wyobrazić skrajny poziom zmęczenia. Być może twój maluch nie śpi w nocy, w związku z czym ty chodzisz na rzęsach. Być może puszczenie go luzem w knajpie daje ci wybawienie w postaci półgodzinnego gapienia się w ścianę i snu z otwartymi oczami. Ja to naprawdę rozumiem i jestem pełna współczucia, ale na miłość boską – wybierz knajpę z kącikiem zabaw dla dzieci i wtedy gap się w tę ścianę nawet i dwie godziny!

Są oczywiście restauracje, które informują wprost, że nie życzą sobie małych dzieci, np. Altelier Amaro nie akceptuje rezerwacji z dziećmi poniżej 14 roku życia i mają tę informację na swojej stronie. Jeśli jednak ze strony restauracji nie ma takiego jasnego komunikatu, to jedynym, do czego mogę się odwołać jest twoje wyczucie, empatia, kultura osobista i może telefon przed wizytą. W ten sposób dowiesz się, czy to odpowiednie miejsce dla twojego dziecka.

To wszystko sprowadza się do bardzo prostych rzeczy: odpowiedzialności za własną pociechę i odrobiny empatii. Miejsca publiczne dlatego nazywane są miejscami publicznymi, że nie jesteśmy w nich sami i w związku z tym powinniśmy respektować pewne niepisane prawa. Jednym z nich jest zachowanie, które nie jest uciążliwe dla innych.

Magda

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

283 odpowiedzi

  1. Cała prawda o dzieciach w jednym miejscu! Zachowanie dziecka to często bark wychowania przez rodziców i samego braku kultury rodziców.
    Nigdy nie zapomnę sytuacji w restauracji pod Zakopanem. Podjechaliśmy do polecanego miejsca kilkanaście kilometrów, po to by odpocząć po spacerach po górach i by zjeść coś pysznego w spokojnej, miłej atmosferze. Akurat miejsce było “przyjazne dzieciom”, więc w specjalnej sali zabaw było mnóstwo dzieci i gwar. Nam to nie przeszkadzało… do czasu, gdy chłopiec ok. 5 lat siedzący przy stoliku obok zaczął się drzeć (nie krzyczeć, to było darcie się!). Mama z babcią tylko wspomniały grzecznie “nie krzycz Kochanie” i zajęły się sobą, co jeszcze bardziej zachęciło chłopaka do darcia się, coraz głośniej i głośniej. To zachowanie trwało dobrych kilka minut, w tym czasie ja postanowiłam się przesiąść – w końcu dzieciak drze mi się do ucha. Ale jeszcze mój przerażający ból głowy i niechęć do zjedzenia czegokolwiek to nic. Dzieci w lokalu (nawet te starsze od chłopca) zaczęły płakać, bojąc się tego krzyku. Matka chłopca – nic. Rodzice płaczących dzieci starają się je jakoś uspokoić, ale co dziecko przestaje płakać, tamten znów się drze. Płacz, strach i mój ból głowy nie ustał nawet, gdy matka z chłopcem zjedli i wyszli. Niesmak pozostał… Od tego czasu uważam na dzieci w lokalach i nie jestem już tak tolerancyjna w stosunku do niewychowanych rodziców.

  2. Wreszcie ktoś to powiedział! Chciałabym tylko dodać, że dla mnie to nie odnosi się tylko do restauracji ale do centrów handlowych, wielkich sklepów typu ikea, tam dzieje się po prostu chaos. Jeśli nie panujesz nad swoim dzieckiem nie zabieraj go w tłumne miejsca. Ja jestem jeszcze z tego typu osób, które na ryk dziecka (ryk, nie płacz) reagują kurwicą i pomstą do nieba.

    1. Serio ….Ikea? Przecież 2-3 latki to też (siłą rzeczy) grupa klientów Ikea…inaczej nie byłoby sali zabaw, Menu dziecięcego w restauracji i wielu innych udogodnień dla rodziń z małymi dziecmi… Rozumiem, że nie masz dzieci. Co innego dziecko 5-6 letnie, ale mniejsze nie zawsze się zachowa poprawnie mimo najlepszej woli i starań rodziców… taki okres… i się zdarza nawet tylko (ale jednak) jedno na pięć wyjść akurat dziecko może być marudne i robić problemy. Wróć do swoich przemyśleń gdy już będziesz miała dziecko…

      1. Czytanie ze zrozumieniem się kłania “na ryk dziecka (…) reaguje kurwicą i pomstą do nieba”. Myślę, że spokojnie może bywać w tłumnych miejscach, gdzie nie sposób spotkać dzieci. Dyskoteka, pub etc. Także spokojnie, to nie kwestia nie bywania.
        Ogólnie widzę, że jesteś typem osoby, która wyciąga z wypowiedzi kogoś wygodne zdanie, ignoruje ogólny przekaz i czepia się, dla samego czepiania.

      1. Czyli jeśli jestem na zakupach albo na obiedzie i przeszkadza mi drące się dziecko (podkreślam słowo “drące się”, a nie płaczące, jest różnica), to ze mną jest coś nie tak i powinnam zostać w domu? Raz w życiu zaczęłam krzyczeć w sklepie, moja mama zwróciła mi uwagę, nie zadziałało, wzięła mnie za rękę i wyszła, nie zmuszała wszystkich do słuchania mojego ryku ani nie tłumaczyła wszystkim wokół “oh, ona ma tylko gorszy dzień!”.

      2. Czyli ludzie, którzy zachowują się kulturalnie powinni zostać w domach, aby ci zachowujący się niekulturalnie mogli rozwinąć skrzydła, tak? Interesujący punkt widzenia.

      3. Tak to wygląda, po zamieszczeniu komentarza stwierdzono w skrócie, że to ja powinnam się wycofać z życia spolecznego skoro mi dzieci przeszkadzają, a mówię o konkretnej grupie dzieci, tych nad którymi rodzice nawet nie próbują zapanować. Ludzi podzielających moje zdanie nie można rozumieć, ale ludzi z rozwrzeszczanymi i rozpuszczonymi dziećmi rozumieć trzeba. I od razu podkreślam, uprzedzając ataki, że nie mówię o wyjątkach, mówię TYLKO o dzieciach rozpieszczonych.

      4. Mam pytanie. (To nie atak tylko naprawde jestem ciekawa odpowiedzi). Jeżlei w takim sklepie dziekco się drze a rodzic ma np pełen wózek zakupów, a w tym wózku p drugie dziecko (do tego zazwyczaj dochodzą dodatkowe utrudnienia). To ma to wszystko zostawić tam gdzie stało i mimo wszystko wyjść?

      5. Ja bym w tym momencie jak najszybciej próbowała skończyć zakupy, tzn to, co najpotrzebniejsze zostało do kupienia do koszyka i prosto do kasy. Tak robi moja ciotka (3 dzieci), każde parę razy w życiu zaczynało wariować w sklepie i taka była jej reakcja (i rada dla mnie, jak już będę mieć dziecko).
        Wiadomo, że są bardzo różne sytuacje, ale mnie osobiście szlag trafia, kiedy widzę totalny brak reakcji rodzica

      6. Ja osobiście nie miałam takiej sytuacji. Jak zaczęło moje marudzić to szła bułka w ruch aby zająć;) Ale słyszę często, że przy starszych dzieciach (3+lata) nie powinno się uginać pod presją dziecka gdy próbuje w sklepie cos wymusić, ale przy awanturze nie zawsze jest się w stanie uciec z dzieckiem…a gdy w kasie kolejka na 10 osób to natsępuje kontynuacja awanturki…

      7. Też zawsze jadłam bułkę w sklepie 😉 najważniejsze, że z Twojej strony następuje reakcja, a nie udajesz, że się nic nie dzieje

  3. To wyłącznie jest kwestia konsekwencji rodziców w stosunku do dzieci. Dziecko rzuca się w sklepie na podłogę, wali pięściami i wrzeszczy “ja chcęęęę!!!!!”. A Rodzic mówi: “przestań, bo nie będzie bajek na dobranoc”. Bajki oczywiście są, zabawka nowa jest, dziecko ma natomiast jasny przekaz: “wrzaskiem i krzykiem zdziałam cuda”. Jestem matką siedmiolatki i 2 razy w życiu miałam podobną sytuację z moją naprawdę rozbieganą i energiczną pociechą. Gdy po drugiej próbie wymuszenia czegokolwiek płaczem, rykiem i złością spełniłam obietnicę kary, nigdy sytuacja się nie powtórzyła. Dziecko to łatwy mechanizm, działa na prostych zasadach. To my sami komplikujemy niepotrzebnie i wprowadzamy zamęt. A jaki tego wynik? Właśnie taki, że miejsca publiczne pełne są nieokiełznanych małych łobuzów i niestety, co gorsza, Rodziców, którzy tak naprawdę powinni mieć dla siebie wyznaczone kąciki zabaw, bo nie potrafią zrozumieć najprostszych zasad.

    1. Na moje dziecko takie groźby nie działają, bo najdalej 5 minut później nie pamięta, co do niej mówiłam. Zresztą jestem przeciwna tresurze dzieci za pomocą kar. Dużo lepszą skuteczność jest tłumaczenie, że przeszkadza innym i nawet ustąpienie jej dla świętego spokoju (i ciszy). Zależy od sytuacji. Jak idziemy do sklepu i młoda coś chce, to jest tylko powiedziane, że możemy kupić jedną zabawkę albo jeden łakoć. Choć i tak często wychodzi, że to dziecko robi zakupy, a nie ja. Co robić, taki charakter. Bez tego miałabym rzucanie się na ziemię i ryk. Czy nie lepiej pozwolić dziecku decydować? Nie zawsze się da, ale często to rozwiązuje problem wrzasków. 🙂

  4. Zgadzam się w zupełności. Także uważam, że zachowanie dzieci zależy od rodziców, bez względu na to czy jest to własny dom, restauracja, sklep czy ulica. Można zauważyć jakby rozluźnienie zasad wychowania i brak dyscypliny. Dzieciom pozwala się na zbyt wiele, bo “dziecko też człowiek” i mu się należy. Owszem ale nie zawsze i wszędzie. W domu to może chodzic nawet “po suficie”ale miejsce publiczne – to jak sama nazwa wskazuje – należy do wszystkich. Wrzeszczące dziecko, płaczące bo mam nie chce mu czegoś tam kupić, szalejące po restauracjach i inne takie zdarzenia, to tylko świadczy o rodzicach. Nie myślą oni o tym, że kiedyś ich milusiński dorośnie i wówczas może wykazywać taką roszczeniową postawę wobec innych, tylko wtedy już nikt nie będzie uważał, że to jego prawo. Bardzo dobry artykuł!

  5. Dużo generalizowania o dzieciach z perspektywy człowieka bez dzieci. Założenie artykułu jest jak najbardziej dobre, choć punkt widzenia zależy od punktu siedzenia w tym przypadku w restauracji   Po przeczytaniu pozostaje odczucie: Masz dzieci nie choć do restauracji bo przeszkadzasz innym, albo je usadź ucisz i ogarnij, nie dopuść do płaczu czy w ogóle zabawy, może lepie żeby spało? To też człowiek! Mały ale człowiek, taki sam jak Ty czy ja! Ma uczucia i emocje. Dziecka nie da się zaprogramować, przewidzieć jego zachowania czy spontanicznych odczuć.Nie da się zakazać płaczu czy zastraszyć. Dlatego większość tez jest generalizowaniem i pisaniem dla pisania. Widzisz tylko wycinek życia tych konkretnych ludzi , przypinając etykietkę niegrzecznego dziecka i oceniając rodziców – bo przecież to ich wina. Dużo dystansu i pokory w tej materii nabiera się wychowując własne dzieci. (Oczywiście nie rozmawiamy tu o skaranych przypadkach) Więc o egoizmie rozmawiamy tu po dwóch stronach medalu. Kończąc wypowiedź pogadamy jak przyjdziecie do tej samej restauracji z własnymi dziećmi.

    Pozdrawiam jako człowiek z branży oraz / lub / co ważniejsze ojciec trójki.

    1. Piotrek, nigdzie nie napisałam, że ludzie z dziećmi mają przestać przychodzić do restauracji, wprost przeciwnie. To jest tekst o odpowiedzilaności za swoje dzieci i – wybacz – ale nie uważam, żeby ktokolwiek był z niej zwolniony.

      1. Twój tekst pozostawia jasny wydźwięk.
        Zgadzam się z Tobą o odpowiedzialności za dzieci, w tym masz całkowitą rację.
        Nie zgadzam się z przewidywalnością zachowań w restauracji i tym, że to co widzisz to etykieta nie wychowanego dziecka. Każdy przypadek jest indywidualny i zależy od tylu czynników, że nie jest rozsądnym generalizowanie i porównywanie.

      2. Też jestem ojcem i nie widzę nic złego w tekście który właśnie przeczytałem. Zabieram dziecko do restauracji kiedy to jest tylko możliwe, ale czuje się odpowiedzialny za jego zachowanie. Jest różnica między płaczącym dzieckiem, które właśnie uderzyło się o stół i trzeba je przytulić i uspokoić, a rodzicami opisanymi w tym artykule. Bycie ślepym na potrzeby innych jest cokolwiek niestosowne. Dla mnie tekst pozostawił jasny wydźwięk (który powinien być oczywisty) – nie traktujcie dzieci jak święte krowy. Uczcie je również kultury. Dziecko jest bezpośrednim lustrem zachowań rodziców.
        Wybacz Piotr Pokora ale myślę że polemizujesz z tekstem dla samego polemizowania. Mam problem z ludźmi którzy mają psy albo koty i porównują to do posiadania dzieci bo nie wiedzą co mówią, ale w przypadku tego artykułu nie widzę nic rażącego. Raczej stwierdzenie czegoś co powinno być podstawą wychowania.

      3. A ja zgadzam się z Piotrem, też czuję niesmak po przeczytaniu tego tekstu. I nie chodzi o przekaz – bądźmy odpowiedzialni za dzieci, zwracajmy uwagę, gdy zachowują się nieodpowiednio w restauracji itd… Z tym całkowicie się zgadzam. I sama zawsze zwracam uwagę, żeby moja córka nie przeszkadzała innym, czy to w restauracji, czy w innych miejscach. Ale sposób w jaki autorka pisze o dzieciach, ich zachowaniach, rodzicach.. Po tym tekście sama poczułam się jak zrugany dzieciak, mimo, iż w rzeczywistości jako matka nie musiałam się zgodnie z pojmowaniem autorki “wstydzić” za swoje dziecko. Tak jak pisał Piotr – dziecko to mały człowiek, uczy się dopiero życia, zachowań, emocji, uczuć.. I nie da się przewidzieć dziecka reakcji w każdej sytuacji. Informacja, którą miał przekazać tekst jak najbardziej słuszna – uczmy swoje dzieci kulturalnych zachowań, zwracajmy uwagę na odpowiednie zachowania dziecka w miejscach publicznych. Ale sposób w jakim zostało to opisane – dla mnie – prześmiewczy, wywyższający się, szyderczy. Ale chyba tak to już jest – ludzie bezdzietni nigdy do końca nie zrozumieją tych z dziećmi. Podobne “teksty” czytałam o przeciwnikach posiadania psów i psich zachowań.. Dla wszystkich jednak prosty komunikat – trochę zrozumienia.. I jak pisał Piotr – dystansu, pokory.

      4. Może owszem sama nie mam dzieci, ale mam 3 super siostrzencow, z którymi nie raz sama czy z siostrą wychodziłam do ludzi. A przy tym też pracuje jako kelnerka. I uważam, że ten artykuł jest jak najbardziej trafiony, bo mowa w nim nie o dzieciach, które się źle poczuły i temu płaczą czy krzyczą czy takich które robią bałagan, bo akurat są w okresie ciągłego zrzucenia rzeczy na podłogę. Tu rozmowa o takich, o których rodzice się nie przejmują i pozwalają latać samopas po całej restauracji lub płakać i nic z tym nie robic. Zdarzyło się mi samej czy mojej siostrze skończyć wcześniej posiłek, bo nie mogliśmy zapanować nad chłopakami i wolałysmy się nie denerwować i wrócić do bardziej spokojnego, prywatnego miejsca czy to ze znajomymi czy same.
        Ten artykuł nie jest o dzieciach tylko o RODZICACH, bo przepraszam bardzo ale jeżeli Twoje dziecko ma gorszy dzień i ryczy w niebogłosy całe popołudnie albo ma nadmiar energii to uważam, że lepiej zostać w domu i tam się zająć akurat w te złe popołudnie dzieckiem i zjeść domowy posiłek nie narażając na dodatkowy stres i dziecka i siebie samego i ludzi naokolo.
        A tłumaczenia, że to tylko dziecko też ma swoje granice i można je przyjąć w sytuacjach, kiedy naprawdę to jest kwestia samoczynnych odruchów ale nie kiedy dziecko zachowuje się jak bestia, bo mu rodzice na to pozwalaja.

      5. To czy umiesz ogarnąć dziecko czy nie zależy od tego jakim jesteś rodzicem. “Indywidualne przypadki” to zasłona dymna. Ludzie, którzy są ofiarami wrzeszczących dzieci, rozwalających restaurację w nosie mają, że twoje dziecko ma zły dzień. Życzę, aby żadne z Twojej trójki nigdy nie skończyło z patelnią od fajity na głowie, bo wtedy będzie za późno na indywidualne rozbijanie przypadku na czynniki pierwsze. I to nie żadna anonimowa agresja. Po prostu już widywałam dzieci z zupą lub sałatką na głowie….

      6. “This is the Earth. And this is Pinky. You can tell the difference quite
        easily. One is a lump of inert matter hurtling blindly through the void.
        The other… is the Earth.” — Brain

        Według Pana dziecko = Pinky, wszakże działa z pełną nieprzewidywalnością. Natomiast psychologia, behawioryzm, procesy wychowawcze, determinizm i parę innych praw i nauk w ogóle się do dzieci nie aplikuje. 🙂

      7. Zgadzam się z Piotrem. Dziecko to żywa istota, która ma humory, nie da się go “wytresować” tak jak psa tak, że każdą naszą “komendę” wykona posłusznie… Polecam przeczytać świetny tekst żony Tymona Tymańskiego (Maria Bros), jak wygląda wyobrażenie o posiadaniu dziecka, a rzeczywistość – mariabros.pl/2016/03/13/jak-zderzylam-sie-z-rzeczywistoscia/

      8. No właśnie napisałaś. To szyderstwo w stosunku do rodziców wyłazi z co drugiego zdania i jest obrzydliwe.

      9. To jest coś, co znajduje się tylko w twojej głownie, a nie w tym tekście.

      10. Oj tak. Faktycznie. Dziękuję za to oświecenie. Widzisz rodzice tak samo biora sobie do serca Twoje uwagi, jak Ty nasze. Milego dnia życzę!

      11. Jasne, dopisujesz sobie znaczenia tam, gdzie ich nie ma, a ja mam się tym przejmować. Miłego!

      12. Nie musisz się tym przejmować. Tak samo właśnie Ci rodzice o których piszesz nie przejmują się Tobą. To jest bardzo prosty mechanizm. Jestem rodzicem, nie chadzam z nim do restauracji “dla dorosłych” z takich względów o jakich piszesz. Podobnie jak nie podróżuję ze swoim psem po centrum miasta bo przeżywa drugą młodość na widok tłumu ludzi. Tak więc zgadzam się z tym co napisałaś co do założenia. Natomiast Twój styl pisania, i co drugie zdanie jest skrajnie szyderczy. I jako rodzic który się zgadza co do samej istoty sprawy uważam, że jest niedopuszczalnym ton takiej wypowiedzi. Być może kiedyś to zauważysz, być może nie. Ale nie dziw się że inni nie dostrzegają Twojego punktu widzenia bo Ty sama też masz z tym problem.

      13. Coż ja też powiedziałabym (jestem kobietą) że Ty jesteś przewrażliwiona na punkcie dzieci. Ale chyba nie o to chodzi żeby sobie wmawiac co czujemy, bo to co czujemy wiemy najlepiej sami. Szczerze mówiąc to ja należę do tych najmniej przewrażliwionych. Natomiast rozumiem tych przewrażliwionych w konfrontacji z kimś takim jak Ty właśnie. Przykład z psem np. uważam za adekwatny. Tak więc pociągnijmy go. Jeśli Twój pies szczeka w niebogłosy (bo np. zobaczył innego psa) i podchodzi ktoś i pyta: “Dlaczego Pani pies tak szczeka? Co się stało?” i ktoś inny się drze: “Niech to bydle zamknie pysk!” (2 autentyczne sytuacje) to jednak jest różnica mimo, że pewnie obydwu tym osobom chodzi o to samo. Żałuję że nikomu do tej pory nie przyszło do głowy żeby napisac tekstu o tym jaką niektórzy rodzice świetną robotę wykonują, jak dobrze wychowują swoje dzieci, jak czasami z 3 dzieci wychodzą na miasto, do knajp i te dzieci na serio zachowują się dobrze (swoja drogą jak maja się nauczyć tych dobrych zachowań uprzednio nie popełniając błędów?). No ale to może za jakieś 20 lat. na razie będę czytała o tym jak powinniśmy się chować – w domu albo w knajpkach dla dzieci.

      14. “Tak samo właśnie Ci rodzice o których piszesz nie przejmują się Tobą. To jest bardzo prosty mechanizm”
        Niestety, tu Jewel ma rację. Rodzice drącego się dziecka uwagę osoby postronnej mogą skwitować dokładnie tak samo, jak robisz to Ty, Magdo: “dopisujesz sobie znaczenia tam, gdzie ich nie ma, a ja mam się tym przejmować”. I się nie przejmują, mówiąc “Miłego!”.

        Wzmacnia to wrażenie sam tekst – “Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony”. Rodzic nie może poczuć się oburzony, bo autorka tekstu jest zadowolona ze swego porównania, uważając je za trafione. Szach-mat. Ono nie jest trafione, tylko Tobie się takie wydaje. Porównanie dziecka do psa nie jest neutralne w oczach rodzica, mimo że w Twoich może takim się wydawać. Skoro nawołujesz do empatii, warto ją okazać.

        Przy tym sama teza, że dziecka nie należy puszczać samopas, jest słuszna. Tylko obudowana pretensją, pouczaniem i porównaniami do tresury, zupełnie niepotrzebnie.

      15. To jest taki temat, którego jakkolwiek miękko by nie poruszyć – zawsze znajdzie się ktoś oburzony. A najbardziej oburzają się ci rodzice, którzy czują, że to o nich. Nigdzie nie porównałam psa do dziecka, jest to przykład wzięcia odpowiedzialności. I tyle.

      16. A widzisz to, że znowu wybielasz siebie? Owszem, porównałaś.
        “Nie mam dzieci, ale mam psy i za ich zachowanie w miejscach publicznych jestem tak samo odpowiedzialna, jak ty za zachowanie swojego dziecka. Właśnie dlatego Precel tym razem nie pojechał z nami do Włoch, bo w przeciwieństwie do Polki jest czasem nieznośnym nicponiem i muszę z nim jeszcze sporo popracować, nim bezstresowo będę mogła go zabierać w miejsca publiczne. Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony” – i nawet byłaś świadoma kontrowersyjności tego porównania i tego przykładu.

        “To jest taki temat, którego jakkolwiek miękko by nie poruszyć – zawsze znajdzie się ktoś oburzony” – więc jeśli nadal uważasz, że poruszyłaś ten temat miękko, to nie, nie poruszyłaś go miękko.
        A argument o przewrażliwieniu jest obosieczny i warto o ty pamiętać.

    2. Ja mam dzieci, też przyglądam się wychowaniu dzieci w różnych rodzinach i uważam, że sfrustrowane dzieci to wina ich rodziców. Jeśli widzę, że moja córka jest już zmęczona, marudna to odpuszczam sobie ucztowanie w restauracji, lub zjadam szybko. Potrafię przewidzieć co zrobi moje dziecko, bo dzieci przenoszą zachowania z domu do miejsc publicznych a na pewno nie jest tak, że dziecko bez powodu nagle wydziera się w barze czy sklepie. Każdy rodzic powinien znać swoje dziecko i logistycznie organizować wyjście, mając plan “B” w razie każdej okoliczności.

    3. jeżeli dziecko przez pół godziny biega po kawiarni, wrzeszczy i rzuca się na mój stolik, a rodzic ani razu nie zwróci mu uwagi, bo jest zajęty smartfonem albo ploteczkami, to nie mów mi, proszę, że w takim wypadku ocenianie rodziców jest nie na miejscu. jest różnica pomiędzy żywym dzieckiem, które zachowuje się głośno i rodzic nie może go “wyłączyć” (wszak to nie telewizor), a dzieckiem, które robi co chce i rodzice mają to serdecznie gdzieś. na nieodpowiednie zachowanie należy reagować, a nie siedzieć i powtarzać, że “to tylko dziecko”. to, że to tylko dziecko nie oznacza, że nie należy w ogóle próbować reagować! i sama mam dziecko, więc proszę, nie tłumacz mi, że nie wiem, co piszę (;

  6. “Nie mam dzieci, ale mam psy i za ich zachowanie w miejscach publicznych jestem tak samo odpowiedzialna, jak ty za zachowanie swojego dziecka. Właśnie dlatego Precel tym razem nie pojechał z nami do Włoch, bo w przeciwieństwie do Polki jest czasem nieznośnym nicponiem i muszę z nim jeszcze sporo popracować, nim bezstresowo będę mogła go zabierać w miejsca publiczne. Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony.”

    Jest różnica między tresurą a wychowaniem.

    1. Wychowanie daje nie siusianie na dywan i nie szczekanie w domu. Tresura daje umiejętność siadania i podawania łapy na komendę. Jest różnica. Jednakże umysł psa jest na poziomie dwu- może trzyletniego dziecka, więc porównanie jest jak najbardziej trafne. Dzieci się nie tresuje. Ale można je wychować, żeby “nie szczekały” w restauracji 😉

      1. “Jednakże umysł psa jest na poziomie dwu- może trzyletniego dziecka”

        bez komentarza…

      2. Dla ludzi którzy uważają, że dzieci są jak psy, powinny być schroniska.

      3. Pies też za pierwszym razem nie wykona dobrze żadnej komendy, najważniejsze, aby ćwiczyć… Podobnie z dzieckiem, trzeba wychodzić z nim do restauracji i go tam “tresować” za którymś razem przecież w końcu się nauczy…no w domu to nie to samo, grzecznie, je, nie krzyczy, nie biega, bo teren znajomy nie budzi takiego zainteresowania… Także drodzy single więcej wyrozumiałości.

  7. O tym jak wielkim problemem są bezproblemowi rodzice miałam okazję się przekonać na własnej skórze. Grupa kilkorga rodziców spokojnie konsumowała obiad, podczas gdy dzieci w różnym wieku biegały po lokalu. Nikt nie reagował, mimo że poziom hałasu był taki, że nie dało się swobodnie rozmawiać. W końcu jedna z matek postanowiła usadzić rozwrzeszczane pociechy przy stole i dać im kredki. Ale nie przy własnym, tylko obok stolika który zajmowałam z rodziną. Mój ojciec nie wytrzymał i powiedział tej kobiecie, że ma natychmiast zabrać te dzieci, bo to nie jest szkolna świetlica. “Dzieci Panu przeszkadzają?”- foch i niedowierzanie w głosie matki. “Ależ skąd droga Pani. Przeszkadza mi to, że Państwo nie reagujecie na to, że dzieci zachowują się nieodpowiednio do miejsca. Wobec tego niech się wydzierają przy waszym stoliku”. Kobieta zabrała dzieci, ale minę miała jakby jej ktoś psa widelcem zabił.

  8. Nie zgodzę się tylko z jednym stwierdzeniem w tekście – takiemu uciążliwemu dwulatkowi naprawdę można, a nawet trzeba bezpośrednio zwrócić uwagę. Nie trzeba szukać jego opiekunów w tym celu. To są naprawdę świadome i rozumne dzieci, a do tego rozumiejące już większość komunikatów, wiec jesli komuś przeszkadza ich zachowanie, powinien zwrócić im uwagę. Traktujmy dzieci jak ludzi, nie jak roślinki 😉

    1. Ja mam takie spostrzeżenie, że zwrócenie uwagi dziecku przynosi świetne rezultaty. Gorzej, kiedy zaraz za tym idzie agresja rodziców, bo “jakim prawem wychodzujesz moje dziecko”. To dość częste.

      1. wszystko zależy od sytuacji, dziecka i rodziców. jeśli powiesz “kopnąłeś mnie i to zabolało, proszę, żebyś tak nie robił” to w porządku, ale większość ludzi od razu rzuca się z tekstem “ale Ty niegrzeczny jesteś” albo “Ty gówniarzu” albo “ale Cię mama wychowała” – to w takim wypadku też bym się wkurzyła na zwracającego uwagę. zawsze bezpieczniej jest zwrócić się do rodzica z problemem, bo on zna swoje dziecko i wie, co zadziała, a co nie. Ty możesz czasami tylko pogorszyć sprawę.

      2. To kiedy jest ta granica kiedy można młodemu człowiekowi zwracać uwagę? 10 lat, 12, 20? Oczywiście, że trzeba zwracać uwagę dziecku – to jest normalny człowiek a nie własność rodziców!

      3. a dlaczego uważasz, że masz prawo zwracać np. 2-latkowi uwagę? dziecko to nie jest dobro społeczne i nie wychowujemy go kolektywnie. nie masz pojęcia jak małe dziecko reaguje na obcych, na konkretny ton głosu, słowa, w jaki sposób rodzice je wychowują. mój brat reagował płaczem, kiedy ktoś zaczynał mu zwracać uwagę i to nie dlatego, że był niegrzeczny, po prostu bał się obcych. takie zachowanie, zamiast pożądanej reakcji, wywołuje często falę wrzasków albo płaczu. szanowanie cudzej rodziny i grani nie jest wcale przyznawaniem, że dziecko to “własność rodziców”.

        zawsze najpierw należy zwrócić się do opiekuna, kiedy mówimy o małym dziecku. 5-latek czy 7-latek, który chodzi do szkoły czy przedszkola obcuje już z innymi dorosłymi, również tymi nieznanymi mu na co dzień. 1,5-roczny maluch przebywa w otoczeniu sobie znanym przez większość czasu.

        ewidentnie nie masz dzieci, skoro uważasz, że “trzeba” im zwracać uwagę. ja np. też bardzo negatywnie zareagowałabym na osobę, która zaczęłaby łajać mojego syna, zamiast zaadresować problem. ja mogę być pośrednikiem w rozmowie pomiędzy moim dzieckiem a obca osobą, ale nikt nie ma prawa “wychowywać” go bez mojej zgody i wiedzy.

        chciałabym zobaczyć minę właściciela czworonoga, który szarpnąłby mi nogawkę, a ja zabrałabym smycz i zaczęła go trenować, jak ma się zachowywać. (psa, nie właściciela, oczywiście)

    2. nieprawda. absolutnie dzieciom się nie zwraca uwagi, bo to nie są Twoje dzieci i nie Ty je wychowujesz. wszystkie problemy z dziećmi rozwiązuje się z ich rodzicami, a nie z samymi dziećmi.

      1. Bardzo stanowcza wypowiedź i odważna teza – jestem pewna, że oparta na solidnych argumentach… Mimo tego pozwolę sobie nie zgodzić sie z nią. Dziecko = człowiek, a jesli zachowanie jakiegoś człowieka mi przeszkadza, to zwyczajnie zwracam mu na to uwagę. Pomijanie dziecka w takich komunikatach i traktowanie go jak przeroczystej szyby to jawny brak poszanowania jego podmiotowości. A ja szanuję ludzi, bez względu na ich wiek.

      2. ponowię swoją wcześniejszą wypowiedź. małe dzieci często boją się obcych. mój brat reagował płaczem na zagadywanie, mój syn reaguje dokładnie tak samo. może 3-, 5- czy 7-letnie dziecko, które jest “obyte” z ludźmi (w przedszkolu, w szkole) zareaguje na to w porządku. może, bo każde jest inne. ale maluchy do 2 lat przebywające głównie w towarzystwie rodziców i kilku innych, ale dobrze sobie znanych osób mogą bardzo źle reagować na kogoś, kto do nich podejdzie (nie daj losie z dala od mamy) i zacznie im coś tłumaczyć nad głową.

        większym przejawem szacunku będzie nie wywoływanie u dziecka stresu i dyskomfortu psychicznego, niż traktowanie go jak dorosłego. naprawdę tak trudno jest zrozumieć, że to rodzic wie najlepiej jak dotrzeć do swojego dziecka? możesz nawet stać obok, wtrącić się w rozmowę, kiedy będę tłumaczyła synowi, że np. nie może krzyczeć Ci do ucha. ale nigdy, absolutnie nigdy nie zagaduj go bez mojej wiedzy i z dala ode mnie, zwłaszcza jeśli zamierzasz go upominać.

        a tak przy okazji, to naprawdę życzę powodzenia w tłumaczeniu 12-miesięcznemu maluchowi, że robi coś nie tak, jak Ty sobie tego życzysz (:

      3. Już kiedyś na facebook była jedna dyskusja z tym panem na temat
        szczepień, blokował każdego, kto podawał jakieś argumenty. Moje dziecko
        miało NOP i wiem jak to wygląda od strony pacjenta. Moje dziecko po
        szczepieniach z dnia na dzień zrobiło się wiotkie, dwa razy było w
        szpitalu na oddziale neurologicznym, przeszło wiele badań, wszystkie
        wyniki były prawidłowe, nie znaleźli żadnej przyczyny od czego dziecko
        nagle dostało obniżone napięcie mięśniowe. Pediatra dziecka już po
        wszystkim kiedy prosiłam, żeby zgłosiła NOP ( czego oczywiście nie
        zrobiła), poprosiłam o ksero całej dokumentacji medycznej dziecka z czym
        też oczywiście był problem w przychodni. Po jakimś czasie okazało się,
        że 3 z 5 szczepionek, które dostało moje dziecko zostały wycofane z
        obrotu jedna z nich to EUVAX 12001, o której było głośno, po kilku
        kolejnych prośbach o zgłoszenie NOP, pediatra kilkukrotnie próbowała
        mnie nakłonić do podpisania zgody na szczepienia, w której było
        napisane, że przed szczepieniem poinformowała mnie o wszystkich
        powikłaniach jakie mogą wystąpić po szczepieniu, co nie było prawdą. Na
        szczęście dziecko po 1,5 rocznej rehabilitacji chodzi i rozwija się
        prawidłowo, teraz czeka ją kolejna rehabilitacja, ponieważ nadal ma
        asymetrię.

      4. I tak do mniej więcej którego roku życia to Twoje dziecko ma być “nietykalne”?

      5. takie dyskusje nie mają dla mnie sensu. staram się konstruktywnie, bez obrażania nikogo wytłumaczyć, dlaczego malutkich dzieci nie powinno się upominać (i wydaje mi się, że podane przeze mnie argumenty są logiczne), a Ty mi rzucasz, że moje dziecko uważam za nietykalne. dobrze, jeżeli troska o jego samopoczucie i zdrowie psychiczne (bo nie chcę, żeby się rozbeczał na widok obcej osoby. zresztą, przy takiej reakcji do dziecka nic nie dociera, bo jest zajęte tym, że coś je przeraża) jest “nietykalnością”, to tak, chcę, żeby było nietykalne. nie wiem dlaczego dla Twojego komfortu miałabym je stresować i na siłę zmuszać do wysłuchiwania pouczeń obcego człowieka. nie bronię złego zachowania, ale uważam, że każdemu należy się szacunek, włącznie z dzieckiem, które może się Ciebie bać. a takie parcie na upominanie dzieci jest przedziwne.

        nie uważam, że osoby niemające dzieci powinny mieć zakaz dyskutowania o nich, ale jednak nie masz takiej perspektywy, jak rodzic, co prezentujesz chociażby totalnym olewaniem faktu, że dziecko może zwyczajnie bać się obcych. proponuję osobie z arachnofobią położenie pająka na głowie i tłumaczyć, że przecież nie jest nietykalna i właściwie to masz w nosie jej potrzeby.

      6. PS “ja szanuję ludzi” -> doprowadzanie dziecka do płaczu na zasadzie “bo ja muszę je upomnieć” jest dalekie od szacunku.

      7. Fakt, ta konwersacja jest bezcelowa.
        P.S. Jestem mamą od lat 5, a pracuję na co dzień z dziećmi od 4 do 16 roku życia już od lat 15.

  9. Trudny temat…mam dwoje dzieci…. Byłam wychowywana dość surowo, a raczej nie należałam do dzieci przymulonych. Tak samo mój syn (przedszkolak), który na dodatek ma charakter choleryczny po Tacie;) w związku z tym oczywiście nie wszędzie chodzimy z dziećmi. Ale syn potrafi się dobrze zachowywać 4/5 wyjść -mimo wszystkiemu: staraniom, asertywności, granicom, regułom, konsekwencji nas (rodziców) w życiu codziennym mój syn tez czasem ma gorszy dzień. I wtedy akurat te 5te wyjście jest niezbyt udane…oczywiście nie pozwolilibyśmy mu jako rodzice drzeć się przy stole, ale nie jesteśmy zawsze w stanie zaniechać lub przewidzieć jego zachowania. A niestety nie wyjdziemy w połowie obiadu z restauracji. Gdyby bardzo źle się zachowywał oczywiście byśmy go wyprowadzili z sali-ale to się jeszcze nie zdarzylo. Taki wiek..taki okres…i to nie jest wymówka…tylko moja codzienność. A ja nie jestem zwolenniczką agresywności wobec dzieci i nie stosuję zastraszania (tym bardziej kar cielesnych). Chciałam tylko powiedzieć, że przykre jest dla mnie, że ktoś miałby mnie jako rodzica oceniać po tym jak widział zachowanie mojego syna akurat przez te 45min na tym 5tym wyjściu gdy miał gorszy dzień..

      1. Tak, ale gdybym tego nie napisała, wrzuciłabyś mnie (i innych rodziców) w restauracji do jednego worka z tymi którzy faktycznie maja wyrąbane na wszystko… bo najzwyczajniej nie jesteś w stanie tego wiedzieć. Dlatego trochę mniej surowym okiem na wszystkich rodziców. Każdemu zdarza się gorszy dzień…

      2. Nie, Asiu, to zawsze widać i jest kolosalna różnica między rodzicem, który kompletnie nie interesuje się zachowaniem swojego dziecka (o nich jest ten tekst) od rodzica, który próbuje nad dzieckiem zapanować.

      3. ciężko mi sobie wyobrazić siedzenie w restauracji przez 45 minut z dzieckiem, które np. cały czas krzyczy. ja bym jednak wyszła z moim synem w połowie, bo to ani dla niego, ani dla innych, ani dla mnie żadna przyjemność.

      4. Ok, no ale kto mówi, że krzyczy i czy cały czas…? dzieci w różne sposoby moga być uciążliwe. Raczej przeciętnie pobyt w restauracji trwa ok 45min i dlatego taki czas podałam. Jak pisałam, mi się z moim synem taka sytuacja jeszcze nie zdarzyła i zakładam, że sie nie zdarzy.. Pomijając kwestie przyjemności… czasem po prostu najzwyczajniej trzeba zjeść- w końcu za posiłek się płaci, więc szkoda wyrzucić pieniądze do kosza zostawiając pół talerza i głodny żołądek reszty członków rodziny (chodź gdyby sytuacja była drastyczna to pewnie i tak bym zrobiła, albo poprosiła o zapakowanie na wynos).

      5. no, chodziło mi o sytuację, w której ja bym wyszła. zresztą, trzeba pamiętać, że nie jesteśmy sami i inni ludzie mogą zwyczajnie nie chcieć, żeby nasze dziecko np. biegało wokoło ich stolika albo udawało im samolot nad uchem. nie trzeba od razu wychodzić, oczywiście, ale trzeba reagować. a jak jest naprawdę źle (patrz: płacz, wrzaski), no to nie ma przebacz, trzeba odżałować kotleta i iść do domu.

      6. Tak jak pisałam na początku…zapewne ja lub mąż byśmy wyprowadzili syna, jeżeli tylko zaczęłyby się jakieś scenki rodzajowe-nie byliśmy nigdy zmuszeni do takiego ruchu. Gdy był młodszy i mało rozumiał, a nie mógł usiedzieć to jedliśmy na zmianę a drugie się nim zajmowało. Z resztą chodzimy z dziećmi głównie w miejsca gdzie dzieci są z założenia mile widziane (Vapiano, Pub Lolek, Jeff’s i kawiarenki dla rodziców z dziećmi). Mnie np przeraża gdy widzi syn jaK niektóre dzieci w takim kąciku zabaw sie zachowują…taki 2-3 latek łatwo kopiuje zachowania 5-6 latków…:/

    1. Zgadzam się w całej rozciągłości z przedmówczynią. Z całym szacunkiem dla Autorki głównego wątku punkt widzenia zmienia się nieco, gdy ma się już własne dziecko. Sama pamiętam, z jaką dezaprobatą obserwowałam rozwrzeszczane dzieci i ich obojętnych na bieg wydarzeń rodziców gdy byłam bezdzietna. Teraz mam poczucie, że każde “obiegające od norm” zachowanie mojej córki jest piętnowane przez złe spojrzenia ludzi dookoła. Nie mówię o sytuacjach permanentnego złego zachowania ignorowanego przez rodziców, tylko o pojedynczych “wyskokach” dziecka, które nie do końca potrafi sobie poradzić z emocjami i rozpierającą je energią. Co zrobić w sytuacji, gdy kredki już się znudzą, książeczki też, a tu czeka się na posiłek 30min., a kolejne należy poświęcić na jego konsumpcję? Proszę mi wierzyć, reakcje dziecka 3,4-letniego na pewne sytuacje są nieprzewidywalne. Jestem absolutnie przeciwna restauracjom zabraniającym przychodzenia do nich z dziećmi, pachną mi one lekko dyskryminacją, bo człowiek bezdzietny może wejść do każdej z restauracji, w tym także takiej z kącikiem dla dzieci, ale już człowiek z dzieckiem ma pewne miejsca poza zasięgiem. Niekiedy zabranie dziecka jest koniecznością, bo nie ma go po prostu z kim zostawić. Jestem natomiast za tym, aby personel restauracji umieszczał tablice informujące o wymogach dotyczących zachowania się dzieci w danym miejscu i zwracał uwagę niepokornym gościom. Na koniec mam pytanie do pani Magdy – Autorki wątku, jakby się Pani czuła, gdyby miała olbrzymią ochotę odwiedzić jakąś restaurację i spróbować serwowanych tam potraw, a na drzwiach zobaczyłaby Pani kartkę: wstęp tylko dla osób z dzieckiem?

  10. Nie masz dzieci więc nigdy nie zrozumiesz. Porównanie dziecka do psa obraźliwe i obrzydliwe. Osoby z takim światopoglądem jak tutaj przytoczone są również oburzone publicznym karmieniem piersią. Co do zachowania dzieci to powinny się umieć zachować wszędzie, nie tylko w restauracji. Restauracje są dla wszystkich nie tylko dla singli z pieskami (substytutem dziecka bo dziecko, krzyczy, śmierdzi i trzeba pilnować), na szczęście są jeszcze miejsca gdzie ludzie wiedzą ,że dzieci to nasze wspólne dobro. Norbert szczęśliwy tata 1.5 rocznego chłopca który nie płacze w restauracji.

    1. Uwielbiam to sformułowanie” nie masz dzieci to nie zrozumiesz”. Czego nie zrozumiem? Że za wrzeszczące dziecko w restauracji odpowiada jego rodzic, który nie wpaja dziecku norm społecznych i zasad życia wśród ludzi? Polecam sprawdzić stadia rozwoju psychospołecznego wg Eriksona. Dziecko do 6 roku życia jest jak pies- i, niestety, ale trzeba je wychować, tak jak wychowuje się psa. Stawianie na samorozwój u 2-3-4 latka jest idiotyzmem. Dzieci to dobro wspólne i dlatego powinno się to dziecko uczyć zasad życia społecznego. Wtedy problem wrzeszczących bachorów i olewających całą sprawę rodziców się skończy.

      1. Wypowiadanie się w temacie o którym ma się zerowe pojęcie jest śmieszne. Jak nie miałem dziecka to podchodziłem do tego w ten sam sposób. Teraz mam zupełnie inny punkt widzenia. Porównywanie dziecka do psa jest obraźliwe i głupie. Prawie każda z osób która ma dzieci czuje się dotknięta tym tekstem i sposobem opisania przez autora. Takie podejście jest częstym wśród osób które z różnych powodów nie mają dzieci. Pewnie wyparliście to ze swojej pamięci ale każdy z nas był kiedyś dzieckiem i zdarzyło się nam być zwyczajnie niesfornym. Pozdrawiam i miłego weekendy życzę !

      2. Mam dzieci, w przeciwieństwie do ciebie mam ich troje, więc mam też większe doświadczenie i szersze pole do obserwacji. Czy mogę zatem powiedzieć, ze t masz TYLKO jedno dziecko i nic nie rozumiesz?
        Nie jestem obrażona porównaniem dziecka do psa, bo po pierwsze w tekście napisane zostało jedynie, że za psa właściciel, a za dziecko rodzic jest odpowiedzialny. I jeżeli z tym stwierdzeniem się nie zgadzasz, to chyba nie mamy o czym rozmawiać.
        Po drugie, małe dzieci zachowują się jak psy, jak małpki i jak inne zwierzęta. Taki etap rozwoju i nie ma co się o to obrażać. Z czasem rozwijają się, uczą wielu zachowań oraz zaczynają świadomie przestrzegać (lub świadomie naruszać, ale to inny temat) normy i zasady współżycia społecznego. Psy czy małpki tak nie mają i tutaj jest różnica. Też tak miała i Ty też tak miałeś. Może faktycznie należałoby poczytać trochę o rozwoju psychospołecznym człowieka.
        Pozdrawiam i życzę posiadania większej ilości cudownych dzieciaków.

      3. to, że się było niesfornym, to jedno. to, że rodzice udają, że ich dziecko skaczące butami ludziom po stopach to normalna sprawa, która nie wymaga żadnej reakcji to coś zupełnie innego. dziecku trzeba powiedzieć, że zachowuje się nieodpowiednio. to, czy przestanie, to inna sprawa, bo niestety maluchy nie mają guzika, którym można je wyłączyć. ale to nie zwalania nas, rodziców, z obowiązku próbowania. poza tym w jaki sposób ten człowiek ma uczyć się poprawnych zachowań, skoro nikt mu nie pokazuje, jakie są poprawne? jak wali talerzami o ziemię i nikt mu nie powie “nie rób tak”, to będzie uważało, że walenie talerzami jest ok.

      4. Mi się wydaje ze tym stwierdzeniem “nie masz dzieci to nie rozumiesz” chodzi po prostu o to, ze wysiłek włożony w to aby dziecko dobrze wychować jest…ogromny… (a nie jestem wcale osobą leniwą;) O to, że można w teorii wiedzieć dokładnie jak być asertywnym i stanowczym, a nawet znać “techniki” wychowywanie dziecka, ale nie zawsze to tak zadziała jak sobie wymyślimy…i to mimo najszczerszych chęci… Poprostu okazuje się, że jest czesto ogromna różnica między teorią a praktyką.(Oczywiście nie zwalnia to nikogo z największych starań aby to osiągnąć). Przecież chyba każdy chce wychować swoje potomstwo na dobrych ludzi, którzy widzą co to szacunek i ultura osobista…? Co do różnicy wychowywania dzieci na przestrzeni dekad. Mi się wydaję, że kiedyś wychowywano dzieci nie tyle co autorytetem, a po prostu strachem…. kary były zazwyczaj cielesnę…dzicko się bało zezłoszczonej twarzy ojca i tego że oberwie. Osobiście uważam, że dyscyplina i nauka kultury osobistej są niezbędne, ale nie tą drogą jak dla mnie… Miałam psa….był wychowany przeze mnie PERFEKCYJNIE …wykonywał wszelkie komendy…szedł przy nodze -bez smyczy, czekał aż mu pozwolę, nie wychodził z terenu swojego mimo otwartej bramy…itd…. wychowanie psa….to był PIKUŚ przy dziecku….więc akurat uważam, że porównanie nie za bardzo trafione.

      5. Piszę to kolejny raz i mam nadzieję, że już ostatni – napisałam o ODPOWIEDZIALNOŚCI i za dzieci i za psy. Nie o wychowaniu jednych i drugich w taki sam sposób.

      6. Rozumiem:) Ale jednak trochę miało to wydźwięk porównania:) A staram sie być obiektywna na ile tylko mogę.

      7. No to zupełnie nie było takiej intencji. Myślę, że każdy rodzic zna swoje dziecko na tyle, aby z grubsza przewidzieć czy restauracja “dla dorosłych” do dobre dla niego miejsce.

  11. Mi się wydaje że to właśnie zmiana w wychowaniu dzieci jest przyczyną takiej sytuacji bo przecież ja też byłam kiedyś dzieckiem i nie pamiętam a co ważniejsze moja mama nie pamięta aby przyszło mi do głowy się w ten sposób zachowywać – dzieci były uczone tego że co robią w domu to w domu ale jak idą gdzieś z rodzicami między ludzi to muszą się zachowywać bo będzie kara i nie mogą robić wszystkiego co zapragną a przeciwnie muszą się o wszystko zapytać czy mogą? Przecież wszyscy dobrze wiemy, że kiedyś było więcej małych dzieci niż teraz a jakoś nie było takich problemów, więc to raczej z rodzicami coś jest nie tak a nie z dziećmi bo dzieci są zawsze takie same a ich zachowanie zależy tylko od tego kto i jak je wychowuje!

      1. żadne dotkliwe, po prostu wiedziałam, że złe zachowanie będzie miało swoje konsekwencje w postaci np nie obejrzenia dziś swojej ulubionej bajki – dyscyplina to chyba coś o czym dzisiaj rodzice zapomnieli a niestety bardzo przydaje się w życiu do osiągnięcia jakiegokolwiek celu więc jestem ciekawa jak to bezstresowo wychowane pokolenie poradzi sobie w życiu bo niestety pierwsze roczniki wchodzą już na rynek pracy i nie wygląda to zbyt obiecująco…

    1. ..generalizowanie.. W każdej sytuacji znajdą się różni ludzie, ale nie ma co przyszywać wszystkim łatki i porównywać z “dawnymi czasami” jak to było pięknie.. Bo nie wiem, czy to surowe wychowanie w części rodzin było takie super jak to niektórzy twierdzą. Ja wyniosłam z domu zasady, które staram się przekazywać także swojemu dziecku, niezależnie od czasów i innych ludzi. Wychowanie dziecka to nie pstryknięcie palcem, albo tresura jak to np. w przypadku zwierzątka. Bezdzietnym chyba właśnie się tak wydaje, powodzenia więc w przyszłości..

      1. Jeżeli ktoś nie umie wychować dziecka to chyba nie powinien go mieć 🙂 dlatego niektórzy się za to nie biorą 🙂 a jak już się biorą to powinni ponosić również społeczne tego konsekwencje – dyscyplina! 🙂

  12. Bardzo lubię takie teksty i to jak w co drugim zdaniu wbijają szpilę rodzicom, przepraszam, matkom, bo przecież ojców te dzieci nie mają. I ta urocza, fałszywa troska o te matki, które “czasami muszą z domu wyjść” jest wprost wzruszająca. Bo tak naprawdę chodzi przecież o to, że ja tu przyszłam żeby się napić kawki więc wszyscy wypierdalać i stul pysk. Żeby była jasność – ja wcale nie pochwalam tego jak rodzice się w takich sytuacjach zachowują. I w samym założeniu zgadzam się z autorką tego wpisu. Natomiast ta cała otoczka, ten paternalistyczny styl, to szyderstwo jest dla mnie niedopuszczalne, a jednak bardzo akceptowalne w Polsce. Bo u nas jeszcze jakby większość nie kuma po co są miejsca publiczne i, że kafejka to właśnie nie jest teatr czy muzeum. Że wcale nie trzeba ubierać się odświętnie i pastować butów jak się idzie coś zjeść czy napić się kawy. Że społeczeństwo to też dzieci, też psy, też osoby starsze i niepełnosprawne i wszyscy mają prawo z tej przestrzeni korzystać. I każdy z tej grupy może czasami zachowywać się trochę inaczej niż wytresowany dorosły. Zabawne że autorka piszę o tym że to rodzice są egoistyczni, ale sama sugeruje aby wybierali inne lokale niż ona lub opuszczali lokal jeśli zachowanie dziecka odbiega od jej wyobrażeń. Serio? 😀 A autorce nie przyszło do głowy że to ona może opuścić lokal? A jak się chce mieć święty spokój to chybionym pomysłem jest decyzja zamieszkania w dużym mieście – można się zawsze przeprowadzić do lasu.

    1. Po pierwsze – nie przeklinaj. Po drugie – miejsce publiczne to miejsce publiczne i należy się w nim zachowywać tak, aby nie przeszkadzać innym. Jeśli nie rozumiesz tej podstawowej zasady współegzystowania, to ja ci nie pomogę.

      1. 🙂 Po pierwsze to nie jesteśmy u cioci na imieninach a Ty mam wrażenie nie masz 7 lat więc może daruj sobie te uwagi o nie przeklinaniu. Po drugie ja wszystko doskonale rozumiem – i jak już zaczniesz czytać ze zrozumieniem to zauważysz, że właściwie się z Tobą zgadzam. A jesli chodzi o korzystanie z miejsc publicznych to jednak jest spora różnica między muzeum a kafejką, której ewidentnie nie ogarniasz. I co to znaczy nie przeszkadzać innym? Być może Ty tez przeszkadzasz innym? Może zorganizujemy kafejkę specjalnie dla Ciebie?

      2. Z punktu widzenia postronnego obserwatora/czytacza – to Ty zachowujesz się jak u cioci na imieninach. Autorka może sobie rzucać uwagi, jakie się podobają, chociażby dlatego, że to miejsce w internecie autorki tego bloga, nie Twoje. Nie podoba się, to cześć, nikt Cię tu siłą nie trzyma. Poza tym niekulturalne jest przeklinanie w gronie obcych sobie osób. Nie dodajesz sobie tym niczego, a raczej ujmujesz.
        I tak, oczywiście, że jest spora różnica między zachowywaniem się w różnych miejscach publicznych i autorka nie daje żadnych przesłanek a propos tego, że nie odróżnia, co sugerujesz. Napisała, że trzeba się wykazać odpowiedzialnością i empatią ZAWSZE. I ma rację. Nie napisała, że zawsze dziecko ma siedzieć cicho.
        W parku nikt nie będzie wymagał od dziecka, żeby nie biegało, bo park sprzyja “wybieganiu”. Nikt normalny nie zezłości się, że dziecko w restauracji przebiegnie się do toalety, czy przywitać wchodzącą ciocię. Ale jakby nie robiło nic innego poza bieganiem, to już jest przeginanie. Restauracja to nie miejsce do biegania, seans kinowy to nie miejsce do gadania, muzeum to nie miejsce do pikniku dwudaniowego, park to nie miejsce na załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych. Każdy człowiek zdaje sobie sprawę, że zasady w różnych miejscach są różne.
        A co do tego, że “być może przeszkadza innym”, być może tak, ale co to ma do rzeczy? Jak komuś przeszkadza, to ktoś jej zwróci uwagę. Nie jesteśmy w danej sytuacji, więc po co gdybać?
        A definicja nie przeszkadzać jest dość oczywista, wystarczy wpisać w google i spojrzeć na synonimy tego słowa: mieszać się, zagradzać, kąsać, zawadzać, być przeszkodą, denerwować, zamykać, stanowić przeszkodę, męczyć, zawracać głowę, utrudniać, hamować, ograniczać, zaprzątać itd. Inną sprawą jest indywidualne podejście. Mnie przeszkadza drące się dziecko w restauracji, komuś nie. Nie ma co o tym dyskutować, bo niuansów każdy człowiek ma milion związanych ze zwrotem “nie przeszkadzać”. Przeszkadza mi, kiedy podczas przerwy w pracy mam ochotę zjeść w samotności posiłek, a dosiada się koleżanka. Podczas gdy innej osobie to nie będzie przeszkadzać. Przykłady można mnożyć. Tym niemniej ogólnie – nie przeszkadzać=zachowywać zgodnie z zasadami panującymi w danym miejscu jak dla mnie. JAK. DLA. MNIE. Jaka jest Twoja definicja?

      3. Jest wyjście z tej sytuacji. Piszesz, że są restauracje gdzie dzieci nie są mile widziane. Zachęcam do korzystania!

  13. Pracuję w knajpach od 2004 roku. Wszelakiej możliwej maści. Od typowych miejsc dla dorosłych po przyjazne rodzinom. Z doświadczenia wiem, że NIE DA się zwrócić uwagi rodzicom. Dzieciom (tym większym) też nie. Zwykle kończy się to awanturą, skargą i konsekwencjami wobec załogi restauracji. A rodzice wiedzą, że mogą, więc to wykorzystują. Bo to nie oni winni, tylko ci źli pracownicy restauracji.
    Sytuacja 1. Restauracja z podwyższeniem, taką jakby antresolą, ze 140cm nad ziemią, ogrodzoną barierką. Dzieciaki wieszają się do góry nogami na barierce a następnie zeskakują na ziemię, i biegną dookoła zeskoczyć jeszcze raz (chłopak i dziewczynka, na oko 7-8 lat). Podchodzę i mówię, że tak nie wolno bo zrobią sobie krzywdę. Na to dziewczynka “mi mama pozwoliła, bo ja trenują gimnastykę i nic sobie nie zrobię”. No to mówię rodzicom, że tak nie wolno, że dzieci sobie zrobią krzywdę i że przeszkadzają innym gościom. Na to jaśnie matka z ryjem, że “płacę, to coś mi się chyba należy?”. I skarga do managera na złą obsługę.
    Sytuacja 2. Rezerwacja ok 14 osób, na nieszczęście z jednym tylko, znudzonym na śmierć dzieckiem (chłopczyk ok 8 lat). Dzieciak biega, wyje, skacze po całej restauracji. Ludzie przy stolikach zwracają mu nawet uwagę, ale to gówniarza nie wzrusza. Wyciąga z pomocników kelnerskich serwetki, sztućce, łapie kelnerki za nogi. W końcu jedna z nich nie wytrzymuje i mówi dzieciakowi wprost, że ma siąść na tyłku, bo restauracja to nie plac zabaw. Grozi, że po prostu go wystawi na dwór, jeśli ten się nie uspokoi. Odprowadza do stolika i prosi o pilnowanie dziecka. Co robią rodzice? Udają że nie słyszą, ale każą zdjąć dobity serwis z rachunku za kolację (stolik obsługiwał zupełnie inny kelner).
    Kurtyna.

    1. Dokładnie tak! Żaden kierownik (a przepracowałam 8 lat w zawodzie kelnerki) nie zgodził się na zwracanie uwagi rodzicom “bo to klienci”, a jak wiemy ci są święci. Za każdym razem, kiedy któraś z nas nie wytrzymywała, bo dzieciak bawił się drzwiami od lodówki, rzucał butelkami z napojami w ścianę (!) pluł jedzeniem na meble (albo gości z innych stolików – bardzo częsty widok) lub darł ryja podchodziłyśmy i zwracałyśmy uwagę. Odpowiedzi różne, od: “płacę to mi się należy”, poprzez “to się trzeba zająć gośćmi w restauracji należycie” do mojego absolutnego hitu: “trzeba sobie męża na poziomie znaleźć, to się nie będzie naczyń po lepszych od siebie zmywać”. Oczywiście, bywały pary z grzecznymi dzieciakami, w 98% śpiącymi, ale bywały. Nerwicę budowało tu wyłącznie święte oburzenie, że w godzinie szczytu ja muszę grzeczniej dziecko poprosić, żeby nie bawiło się na środku jedynego przejścia, a przy rzucaniu mi w głowę klockami powinnam sformułować swój problem w formie prośby “czy mógłbyś”. Koniecznie z uśmiechem na ustach, bo tak kelner powinien.
      I zgadzam się z przedmówcą – wszystkie napiwki kasowane – ZAWSZE, obojętnie do kogo należał ten stolik, a w większości wypadków niedopłata za spożyty posiłek (bardzo często odliczana kwota za posiłek dziecka i płatność w groszach ile się da).

  14. Dziwią mnie komentarze rodziców, którzy tłumacza, ze każde dziecko w miejscu publicznym to “indywidualny przypadek” i “moze mieć gorszy dzień”. Owszem, każdy człowiek jest inny i moze mieć gorszy nastrój. Ale na litość boską, jeżeli dziecko biega po sklepie/restauracji, drze się czy bardzo hałasuje – to obowiązkiem rodzica jest je uspokoić! “Dziecko ma gorszy dzień, więc pozwolę mu walić łyżką o talerz”. NIE. Gorszy nastrój moze polegać na marudzeniu, ale nie na takim zachowaniu… Nie zgadzam sie tez z tym, ze artykuł namawia aby nie zabierać dzieci do miejsc publicznych… Autorka chyba wystarczającą ilośc razy pisała, ze tak nie jest. Dziecko można, nawet trzeba, zabierać do ludzi, ale tam tez mamy za nie odpowiedzialność. To, ze wyszliśmy poza nasze cztery ściany nie zwalnia nas z obowiązku pilnowania i panowania nad dzieckiem. Owszem, podawane sa przykłady skrajne, ale jest ich naprawdę wiele. Każde dziecko jest inne, ale nad każdym rodzice powinni umieć panować. Nie karzę im siedzieć przez dwie godziny przy stoliku z dorosłymi, ale jeżeli wiemy, ze cos takiego nas czeka, weźmy dziecku cos, czym bedzie mogło sie zająć, a nie z nudów zacząć biegać i przeszkadzać innym. Dzieci to nie święte krowy, ich rodzice tym bardziej.
    W zupełności zgadzam sie z autorką. 😉

      1. Chociaż tyle, ze nie ma tu wściekłych Karyn wyzywających autorkę, bo nie ma dzieci i nie zna życia… 😀

      2. Pamiętam, jak urodziłam dziecko, to zaczęłam się strasznie cieszyć, że teraz mi już nikt nie będzie tego wypominał. Poglądów z powodu posiadania dziecka nie zmieniłam o jotę, nadal uważam, że ą ę restaurant, czy muzeum – to niekoniecznie są miejsca dla niemowlaków, a tym bardziej rozkrzyczanych, biegających dzieci. Co nie znaczy, że je trzeba trzymać w piwnicy, po prostu trzeba je zabierać tam, gdzie nie będą się nudzić lub gdzie ich płacz nie będzie czymś niestosownym (psującym wieczór innym).

      3. “Sposób przekazu” czyli co? Że autorka wyraziła mocno i nieco ostro SWOJE zdanie na trudny temat? Czasem tak własnie trzeba bo inaczej niektórzy problemu nie dostrzegą. (Ewentualnie zaczną twierdzić że z powodu ich nieumiejętności przekazania i/lub wyegzekwowania właściwego zachowania w danym miejscu inni mają siedzieć w domu) Jeśli ktoś poczuł się ubodzony to może warto się zastanowić gdzie leży faktyczny problem?

  15. Zgadzam się z Tobą całkowicie! Duży plus za wyważenie tekstu. Generalnie rzadko zdarza mi się zostawić komentarz, ale chciałabym żeby jednak pozytywny feedback przysłonił dzisiejsze komentarze niektórych krzykaczy, nieco pozbawionych dystansu 😉
    Miłego dnia! 🙂

    PS. Jestem naprawdę pod wrażeniem tego jak ładnie macie ułożone psy. Przyznam, że post o podróżowaniu z psami dał mi kopa do większej pracy z moim łobuzem.

  16. Większość święcie oburzonych broni swoich nieszczęsnych pociech, ale przecież to nie one są przedmiotem tego artykułu, tylko Wy, szanowni rodzice. I reagujecie dokładnie tak jak opisuje to autorka, potwierdzając jej tezę. Tradycyjna odpowiedź z cyklu nie masz dziecka więc nie rozumiesz. Ale tu nie ma czego rozumieć. Nikt nie ma pretensji do tego dziecka, tylko ma do Was, że na to pozwalacie. To jest kwestia tylko i wyłącznie dobrego wychowania i troski o dobro innych w przestrzeni publicznej. Nie bardzo można odwrócić sytuację i powiedzieć autorce, że jest egoistką, bo to nie ona przeszkadza innym swoim zachowaniem. Jak ktoś narobi w majtki, to ona ma się przejmować czy nie roztacza nieprzyjemnej woni w otoczeniu, a nie inni, czy może mogliby to zaakceptować. Chcecie brać dzieci do restauracji, to je bierzcie, tylko dołóżcie minimum starań, żeby nie sprawiać tym dyskomfortu innym.

    Dodatkowo oburzenie na analogie do psów bezcenne. Po prostu obraza majestatu. Wiadomo wszak, że każdy kto ma psa, ale nie ma dziecka to zakała społeczeństwa 😉

      1. Tak dokładnie, już zburzyło. Przecież o tym był mój post, że nie można mieć psa i dziecka jednocześnie.

      2. Wow…dziwne..ja miałam i psa i dziecko. Wychowywałam samotnie. ADHDowca. Chodziłam z nim w rózne miejsca, bo nie miał mi się kto nim zajmować. I nikt nigdy nie miał do mnie pretensji o zachowanie mojego dziecka. potrafiłam zadbać o to. Jak się chce to można. Tylko trzeba chcieć i zrozumieć że czasem trzeba po prostu wyjść z dzieckiem i wrócić jak się uspokoi. To takie trudne?

    1. Ciekawe czy pies Autorki też taki idealny, że nigdy nikomu nie przeszkodził, nie zaszczekał, nie nasikał gdzie nie trzeba.. A jeśli tak zrobił, to rozumiem, że Autorki wina, że nieodpowiednio go wychowała..?

      1. Nie wiem jak pies autorki, ale wiem jak mój. Czasami chcę go zabrać do restauracji i podczas rezerwacji stolika pytam czy jest taka możliwość. Jeśli restauracja się zgodzi, to na miejscu staję na głowie, żeby pies nie przeszkadzał innym gościom. Dodatkowo mam wrażenie, że jest tu jakaś usilna próba niezrozumienia autorki, która przecież nie pisze, że jej przeszkadza, że dziecko coś zrobi, a jedynie, jak robi to cały czas i rodzice nie reagują. Wiadomo, że dziecko to dziecko, coś tam czasem dziwnego zrobi, pohałasuje – normalna sprawa. Ale jeśli nieustannie przeszkadza innym gościom, to warto by było, aby to jego rodzice go przypilnowali. Nie wiem, może to kwestia wychowania, ale ja mojego psa w restauracji pilnuję właśnie dlatego, że nie chcę przeszkadzać innym, a nie dlatego, że chcę komuś zaimponować jego wspaniałym wychowaniem.

      2. Ale przecież autorka sama o tym napisała. Jej wina, dlaetego uczy jeszcze psa i nie zabiera go za często w miejsca publiczne. Ech… czytanie ze zrozumieniem

      3. Jednego….drugiego zabiera bo nauczyła. I tak powinno być z dzieckiem. Bo psy i dzieci wychowuje się na podobnej zasadzie. Najpierw się je uczy, a dopiero potem zabiera w miejsca publiczne

  17. Rodzice w restauracjach czasem zachowują się gorzej niż ich pociechy, piszę z perspektywy czynnego obserwatora. Pracuję w restauracji jako kelnerka. Owa restauracja nie posiada kącika dedykowanego dzieciom, mamy za to jedno krzesełko dziecięce, kredki oraz drukujemy dzieciom kolorowanki. Dzieci jak wiadomo bywają różne, ale opiszę Wam sytuację, która przytrafiła mi się parę miesięcy temu. Rezerwacja 10- osobowa, 7 osób dorosłych, 3 dzieci, jedno w wieku około 3 lat, pozostała dwójka 11-12. Restauracja poza rezerwacją jest pełna, ogródek restauracyjny pełen, kelnerki uwijają się z daniami jak w ukropie. I wtedy mamuśka owego 3latka zdejmuje mu buciki i skarpetki i pozwala beztrosko hasać pomiędzy stołami. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka, podeszłam do Pani i grzecznie starałam się uświadomić ją, że właśnie puściła dziecko boso w restauracji, gdzie na podłodze może znajdować się potłuczone szkło, nie chciałabym aby dziecku stała się krzywda… Nie zgadniecie jaka była reakcja mamuśki… Zgarnęła dziecko, przytuliła je do piersi i rzecze… “CHODŹ BO PANI SIĘ DRZE”.
    Zabijcie mnie.

    1. Oj, jak ja dobrze to znam… Spędziłam 2 lata jako kelnerka w knajpie, która w ogóle nie była kid-friendly: żadnych kącików zabaw, kolorowanek, przewijaków w łazience, a do tego cała obsługa nie przepadała za dziećmi (tak się jakoś złożyło… raz mieliśmy kelnera, który lubił dzieci i chętnie się nimi zajmował – zbawienie!). Mimo tego, w każdą niedzielę przeżywaliśmy oblężenie rodzin z dzieciakami w różnym wieku, bo serwowaliśmy naleśniki na słono i na słodko, a dzieci kochają przecież nutellę. Do tej pory zastanawiam się jak to się stało, że na plecach nie wyrosły mi skrzydła, bo nad rozwalonymi na podłodze dzieciakami trzeba było fruwać. Oczywiście było to bardzo przyjemne, szczególnie kiedy niosło się 4 gorące talerze na raz, które parzyły w skórę, a rodzice byli głusi na prośby o zwinięcie ich dzieciakowego dywanu tarasującego przejście z podłogi. Nawet nie liczę ile razy coś wylałam, bo zostałam potrącona przez biegające dziecko. Raz nawet był to wrzątek, który wylał się na moją własną rękę, co oczywiście zostało olane przez matkę. Ciekawe, co by było, gdyby czajniczek z gorącą wodę przechylił się w drugą stronę, na jej dziecko…
      Jednak żeby nie było tak negatywnie, to dodam, że w tej knajpie spotkałam też najgrzeczniejszą dziewczynkę na świecie: 3-letnia panienka przychodziła ze swoim ojcem co 2 tygodnie wieczorem i była tak cicha, grzeczna i słodka, że ta cisza była miodem na nasze uszy w niedzielne wieczory. Obsypywałam ją lizakami i cukierkami za każdym razem jak przychodziła.

  18. I przeklejając to, co przed chwilą napisałam u Segritty:
    Byłam świadkiem bardzo nieprzyjemnej sytuacji w restauracji. Dziecko, ale nie niemowlę, tylko około trzyletnie wyło w ramionach mamy. Sprawa “ja chcę i masz mi dać” w sumie i mama się nie dała. Dziecko wyło i wyło i wyło. Podeszła kobieta, koło pięćdziesiątki, zapytała, czy jest szansa, żeby dziecko przestało, bo chciałaby w spokoju zjeść, że wiele rozumie, ale to już trwa dłuższy czas. Tatuś dziecka zaczął rzucać wyzwiskami, przekleństwami, inwektywy fruwały. Kobieta poprosiła, żeby się uspokoił, albo zadzwoni na policję. A tatuś dalej swoje. Pomijając żenujące zachowanie owego tatusia mnie zbulwersował brak reakcji personelu. Jakby sytuacja w ogóle nie miała miejsca. A facet za takie zachowanie powinien zostać wyproszony moim zdaniem.

    1. To był klasyczny problem ofiary wychowywania pt. “nie ustępuj dziecku, to się nauczy” oraz “jak się nauczy, że płacz działa, to będzie wymuszał płaczem dalej”. Jestem przeciwniczką tej metody wychowywania, lecz czuję się nieco osamotniona.

  19. Ja z zawodu jestem kelnerem w niemczech i w 100 % mogę przyłączyć się do tej wypowiedzi bądź artykułu małe bachory robią co chcą a rodzice nic. Płacz zaczyna się wtedy jak dziecku coś się stanie tak jak przed 10 latami powtarzalem klientce że dzieci biegają z dworu i jest mokro i podłoga jest śliska i sytuacja zakończyła się krwawym wybiciem przednich zębów. 2 sytuacja biegające dzieci po restauracji a ja na rękach trzymam 3 głębokie talerze z prawie gotujacym się olejem każdy wie że olej nie ma 100 stopni i zdążyłem podniesc ręce jak najwyżej mogłem tak strasznie zjebac zjebalem, zacząłem się wydzierac po tym dzieciaku aż tu zanim ojciec i do mnie bunt co ja po jego dziecku krzycze wyjaśniłem sytuację widział co trzymam na rękach i ojciec za szmaty swojego syna na krzesło usadzil i był spokój. Sytuacja mogła zakończyć się ogromną tragedia gotujacym olejem po głowie takie sceny to tylko w filmie można zobaczyć tych przykładów mam tysiące jak rodzice przychodzą z dziećmi do restauracji. Restauracja to nie plac zabaw wręcz przeciwnie jest to jak autostrada a czy na autostradzie bawią się dzieci ???

    1. “uwielbiam” czytać wypowiedzi pt “małe bachory..” itd.. Ludzie! tez kiedyś byliście dziećmi! I nie wierzę, że urodzeni z umiejętnością idealnego zachowania się w każdej sytuacji i w każdym miejscu..

      1. Każdy ma prawo nazywać dzieci jak chce. I tak, pamiętam, że sama kiedyś byłam dzieckiem, ale nie przeszkadza mi to, w nazywaniu ich gówniarzami, bachorami czy gówniakami. Przypuszczam, że mnie też tak kiedyś ktoś nazywał, więc co to za problem? Mam wrażenie, że ludzie, a szczególnie matki, są zbyt przewrażliwieni jeśli chodzi o “dzieciową nomenklaturę”.

      2. A czy pojęcie szacunek taka świnka jak ty zna? Bo jeżeli nie byłoby szacunku, to każdy może nazywać takie świnki jak ty na przykład kretynką lub po prostu zwyczajnie świnką. Taki mam “styl nazywania”

      3. “Przypuszczam, że mnie też tak kiedyś ktoś nazywał, więc co to za problem?Mam wrażenie, że ludzie, a szczególnie matki, są zbyt przewrażliwieni jeśli chodzi o “dzieciową nomenklaturę”.”

        A może jak kogoś rodzice bili to, też ma prawo bić dzieci?
        Nie chodzi o “dzieciową nomenklaturę” tępa p… tylko o odrobinę szacunku do drugiego człowieka, nawet jeśli do pasa ci nie dorasta…

      4. Widzę, że kultura stoi u Ciebie na najwyższym poziomie… Mówisz o szacunku do innych, a sama nie okazałaś mi szacunku, ba! nawet mi ubliżyłaś, mimo że się nie znamy i że uważasz, że szacunek należy się każdemu (bo tak wynika z Twojej wypowiedzi). Lekka hipokryzja, nie? I nie mów, że nie masz szacunku, do tych, którzy nie mają szacunku dla innych, bo to bardzo słabe wytłumaczenie, tym bardziej, że moja wypowiedź nie wskazywała na to, że nie szanuję dzieci. Słowa, nawet takie jak “gówniak”, “bachor” czy “gówniarz”, mogą być różnie nacechowane, zarówno pozytywnie jak i negatywnie. Wszystko zależy od kontekstu, tonu wypowiedzi i intencji osoby, która tych słów używa. Poczytaj o tym trochę, może Ci się rozjaśni.
        A na przyszłość życzę większego dystansu. 😉

      5. Celowo napisałam komentarz w taki sposób, żeby “sprawdzić”, jak zareagujesz na słowa, które wg. ciebie nie są pozytywne – poczułaś się urażona – przepraszam… może teraz zrozumiesz, że dzieci również mogą czuć się urażone, inni ludzie również… każdy zwrot może mieć różny oddźwięk, w zależności, jak się go używa, jakie się ma podejście…sama o tym napisałaś…

        Pomimo, iż mój komentarz cię uraził, wiedz, że nie miałam takiego zamiaru, jak napisałam wyżej – przepraszam, mam nadzieję, że uzmysłowiłam ci jedynie, że ludzie różnie odbierają słowa, a według mnie używanie wymienionych porzez Ciebie zwrotów jest obraźliwe względem dzieci i względem mnie samej, bo nie jestem mamą “gówniaków”, “bachorów” czy “gówniarzy”, tylko DZIECI.

      6. Skoro sama napisałaś, że każdy może nazywać dzieci, jak chce, to dlaczego zinoczka nie mogłaby Ciebie nazywać, jak chce, nawet te pa pi…a? To była prowokacja mająca na celu pokazanie, jak głupie jest to, co napisałaś i jak może się to obrócić przeciwko tobie.

  20. Uwielbiam chodzić do restauracji i podpisuję się pod tym tekstem rękami i nogami. Nie mam dzieci (czyli wypowiadam się, chociaż nie powinnam, bo się nie znam), ale mam sporo młodszych dzieciaków w rodzinie, wśród znajomych i przyjaciół moich rodziców. Wiadomo, dzieci się różnie zachowują, ale zawsze, naprawdę zawsze, jeśli którekolwiek z nas zaczynało wariować w knajpie, rodzice zwracali nam uwagę, a jak to nie działało (a na moją siostrę cioteczną rzadko działało), to jedno z rodziców wychodziło z nią na zewnątrz, żeby reszta mogła w spokoju zjeść. A poza tym dzieciaki biegające po restauracji – przecież tu chodzi o kwestie bezpieczeństwa! Ciekawe, czy rodzice też są zdania “musi się wybiegać”, “jest ruchliwe”, etc kiedy np wpadnie na kelnera niosącego gorącą zupę.
    A co do zachodu, etc – od kilku lat regularnie jeżdżę do Włoch i staram się wybierać restauracje, gdzie jedzą miejscowi, a nie turyści. Owszem, Włosi zabierają dzieci do knajp, owszem, te dzieci nie siedzą cicho jak myszy pod miotłą, ale na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, żeby darły się w niebogłosy albo rzucały sztućcami.
    I na sam koniec – tak, nie mam dzieci, ale podzielam opinię moich rodziców i wielu ich dzietnych znajomych, którzy mimo posiadania dzieci uważają, że powinno się brać odpowiedzialność za zachowanie swoich dzieci w sklepie, restauracji, samolocie, pociągu, etc

  21. Chcę kiedyś przeczytać na Twoim blogu opis sytuacji, gdy jedziesz do Włoch z kim tam do Włoch jeździsz i zostawiasz w domu, albo gdzie tam zostawiasz Nicponia Precla, swoje drugie dziecko. Albo dwoje ostatnich, bo tylko pierwsze potrafi się zachować, bo ma już z 7 lat, a pozostałe, to przedszkolaki. Albo może wyobraź sobie chociaż sytuację, bo przypuszczam, że Cię nie dotknęła, że Twoi rodzice jadą sobie do Włoch, zabierają Twoją starszą o 2 lata siostrę taką siedmiolatkę, a pięcioletnią Ciebie, tęskniącą za rodzicami i rodzeństwem upychają u nudnej pracującej ciotki, albo u zmęczonych życiem dziadków.
    Przyklaskuję Ci z zapałem w kwestii rodziców ignorantów (tych od walenia łyżką i skakania po stole) wolałabym ich nie spotkać. Ale Twoja rada, żeby wyjść baru z wrzeszczącym dzieckiem świadczy o Twojej krótkowzroczności. Bo ta rada zupełnie nie znajdzie zastosowania w przypadku gdy masz trójkę dzieci, a do tego np jest zima, do restauracji da się podjechać samochodem, albo inne podobne opcje. Zostawisz dwójkę maluchów samych, żeby wyjść z trzecim? Nie. Zaczniesz wszystkie dzieci ubierać żeby wyjść z powodu jednego, przez co pozostałe też będą niezadowolone? Nie. Właściwie to nie mam dobrego pomysłu co zrobić w takiej sytuacji stosując Twój pogląd na opiekę nad dziećmi w miejscach publicznych.
    Z wielką pokorą zawsze przepraszam, gdy zawinię w kwestii złej opieki nad dzieckiem, gdzieś się napatoczy, coś przesunie, albo umknie mi fakt, że właśnie dokonuje destrukcji.
    Chciałam uświadomić trochę inny punkt widzenia, którego sama nabrałam niedawno i stale się uczę.

  22. Z ciekawości przejrzałam komentarze zamieszczone pod postem i odechciewa się mieć dzieci z uwagi na postępujące odpieluszkowe zapalenie mózgu występujące u wielu polskich rodziców (powinno się zakwalifikować je jako jednostkę chorobową ech).
    Popieram, podpisuję się wszystkimi czterema kończynami (i psią łapą pana psa mojego też). Jest wielka różnica pomiędzy rodzicem,który uspokoi dziecko bądź się postara, przeprosi, zachowa się miło, a rodzicem, który dopadnie Cię z paszczą,bo śmiałaś zwrócić uwagę jej idealnemu dziecięciu(któremu może się coś stać!).

    Kiedyś miałam naprawdę miłą niespodziankę podczas kolacji w ulubionej knajpce – chłopczyk (na oko 2-3letni) przybiegał do naszego stolika kilka razy i chował się za filar próbując Nas zagadywać we własnym dziecięcym dialekcie. Próba (chyba trzecia czy czwarta) wyciągnięcia dżentelmena przez rodziców zza filara skończyła się finalnym rykiem na całą restauracje.Czy uśmiechało mi się to? Nie-przyszłam na randkę z chłopakiem. Czy byłam zła? Wkurzona? Nie. Dlaczego? Ponieważ rodzice chłopca podeszli i prostu Nas…PRZEPROSILI i za przeszkadzanie Nam i za hałas (tak trudne słowo ,którego każdy uczy się za dziecięcia w wieku przedszkolnym i bardzo łatwo zapomina – jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki w wieku dorosłym).Można? Można. Wystarczy użyć słów, których uczy się dzieci w przedszkolu.I tyle (aż tyle!) wystarczy drodzy rodzice pociech – nie będzie sprawy.

    1. Pocieszę Cię, że tych normalnych jest więcej. Poznaje się ich po tym, że albo prawie się nie udzielają w internecie, albo są zakrzykiwani przez “odpieluszkowe”, co zresztą utwierdza pozostałych rozsądnych w przekonaniu, że nie należy się wychylać z karmieniem mm, karmieniem piersią powyżej roku, dawaniem dziecku do ręki komórki czy tebletu do zabawy, oglądaniem telewizji, podróżowaniem z dzieckiem samolotem czy pociągiem oraz zabieraniem go do restauracji. Ślepy hejt bywa na wielu polach i niezależnie od tego, czym człowiek się “narazi”, nie ma szans na obronę. Zostaje skazany i koniec.

  23. Świetny tekst! Dokładnie mam te same odczucia co autorka, nie dziecko jest winne tylko rodzic, nikt tu nie ma pretensji do rodziców dzieci UWAGA ktore sie drą, a rodzice starają sie je uciszyć, tylko do rodziców którzy, mimo ze ich dziecko sie drze, tego nie robią!!! Moi rodzice maja 4, obecnie dosroslych, dzieci. Zawsze uwielbiali restauracje i zawsze do nich chodziliśmy, ale nigdy nie wolno nam bylo krzyczeć, biegac, zawsze przy stole sie ciuchutko bawiliśmy, czesto z nami rozmawiali zebysmy sie nie nudzili, wszystko zrobione z usmiechem, a jak moj najmlodszy brat płakał, to moja mama wychodziła go uspokoić i dopiero wracala jak byl cicho, a tez chce zaznaczyc ze mial ADHD i jakos potrafili to ogarnąć. I tak moje rodzeństwo teraz wychowuje swoje dzieci. Od najmłodszych lat uczmy je kultury.
    Tekst napisany z szacunkiem zarówno dla dzieci jak ich rodziców, a porównanie dzieci do psów idealne,mimo ze kocham psy nad życie tez nie lubie jak ktos przychodzi z psem do knajpki, pies szczeka a właściciel nic i o takiej krytyce autorka również nie zapomniała. 🙂

  24. A ja się w 100% zgadzam. Sama dbam o to, żeby mój maluch nie zatruwał innym życia- sąsiadom, ludziom w restauracji, na ulicy, w sklepie itd. i tego samego mam prawo oczekiwać od innych rodziców.

    Uwielbiam dzieci, ale nie bezkrytycznie- sama byłam świadkiem wielu mocno dziwacznych scen w restauracjach i sklepach i winę zawsze ponosili rodzice, którzy nie umieli dopilnować dzieci lub po prostu robili głupoty (na moich oczach mamusia przewijała około 2 letniemu dziecku pieluchę z kupą na krzesłach w restauracji, śmierdziało na pół lokalu, a obok była toaleta z kącikiem do przewijania dzieci). Słusznie zwrócono uwagę, że niektóre restauracje są dostosowane do rodzin z dziećmi i jeśli Twoje/moje dziecko nie wytrzyma grzecznie w restauracji, tak, żeby nie stawiać wszystkich gości i obsługi na równe nogi, to i dla niego i dla Ciebie/mnie, i dla otoczenia będzie to najlepszy wybór. 😀

  25. Nie przepadam chodzić z własnym dzieckiem do restauracji, bo moje dziecko jest właśnie takie żywe, że nie usiedzi, a ja z tego co tu czytam mam nad wyraz rozwinięte poczucie empatii, bo wydaje mi się, że swoim zachowaniem wkurza innych ludzi, nawet jak pewnie nie wszystkich wkurza. Ale ponieważ ja albo jego tata się wówczas też wcale dobrze w restauracji nie bawimy, bo musimy za nim ciągle latać, uciszać, uważać, żeby czegoś nie rozwalił itd. po prostu oszczędzamy sobie (i innym) tej przyjemności i gotujemy w domu, sama spotykam się w knajpach ze znajomymi wieczorem bez dzieci albo idziemy do pizzerii, w której jest kącik, ba pokój cały dla dzieci. I jestem zadowolona. Niestety mojemu dwu/trzylatkowi nie można ‘wytłumaczyć’ pewnych rzeczy, a zmuszanie go do siedzenia cicho w jednym miejscu wbrew jego naturze, też nie jest dla niego przyjemne. Mam nadzieję, że za parę lat będziemy mogli jeść w restauracjach i każdy będzie czerpał z tego przyjemność:)

    1. Ja też tak miałam jak wy. A jednak czasem chodziłam do zwykłych restauracji. Brałam ze sobą siatkę kredek, kartek z, zabawek i czego się dało…i uczyłam go jak się zachowywać 🙂 Liczyłam się też z tym, ze będę musiała w trakcie posiłku po prostu wyjść , bo nie uda mi się nad nim zapanować.:) Po prawie 3 latach już mogłam wyść z nim spokojnie do restauracji, wiedząc że zostaniemy do końca posiłku…sukces….za to mając 10 lat doskonale wiedział , jak się zachowywać w miejscach publicznych, a jako licealista uczył swoich kumpli jak należy się zachowywać w restauracjach i do czego służą poszczególne sztućce…teraz jest dorosły i pomaga to mu w kontaktach biznesowych. Więc moja rada – nie bójcie się z nimi wychodzić, tylko liczcie się z tym, że będziecie musili np opuścić restaurację w trakcie posiłku. Dbajcie o komfort wszystkich i tłumaczcie dzieciom przed wyjściem gdzie idziecie i jak należy sie tam zachowywać…:)

  26. Jestem mamą 1.5 rocznego dziecka i praktycznie od skończenia przez niego 6 miesiąca życia chodzimy do różnych miejsc, nie tylko do restauracji. Odwiedzamy też muzea, wernisaże i miejsca rozrywek np. pokoje zagadek. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasze dziecko może komuś przeszkadzać, dlatego organizujemy się tak, by syn miał zawsze dużo rozrywek na swoim poziomie. To nie jest niewykonalne! Często słyszymy pochwały ze strony obsługi czy innych użytkowników, jakim grzecznym dzieckiem jest Maks. Uwierzcie mi- to mały gagatek ale staramy się nad nim panować, bo wiemy co go interesuje, kiedy bywa głodny a kiedy chce mu się pić. Po prostu jest częścią tego wyjścia i nie ignorujemy jego potrzeb. Nam rodzicom też przeszkadzają dzieci, które są pozostawione same sobie. Reasumując zgadzam się z każdym słowem tego artykułu i zachęcam do wychodzenia z dziećmi i uczenia ich kultury tej osobistej i tej nas otaczającej.

    1. No pewnie, że się da. Jak młoda była w okresie niemowlęcym, nosiłam ją do takich miejsc w chuście, bo wiedziałam, że będzie spokojniejsza, ale pierwsze bąknięcie stawiało mnie na nogi i natychmiast się ewakuowaliśmy. Ale nadal to były małe knajpki, często imprezy organizowane przez znajomych, żadnego jedzenia obiadu czy przesiadywania godzinami. Dłużej niż godzina chyba nigdy nie byliśmy.

    2. Uważam, że ludzie, którzy nie pilnują wtakich miejscach swoich dzieci i w restauracjach pozwalają im na wszystko, a na zwróconą uwagę reagują fochy, krytyką skierowaną w stronę zwracajacego uwagę lub arogancją, to są ludzie którzy dzieci zaniedbują, tak właśnie ZANIEDBUJĄ (społecznie, emocjonalnie, wychowawczo itp. itd.) więc winę zarzucają na innych i ich nie szanują.
      Sama mam dwójkę dzieci i jakoś potrafię to ogarnąć, a jak się nie udaje, to się ewakuujemy…

  27. Choć sama idea tekstu jest 100% słuszna, po przeczytaniu tekstu poczułam się jakbym dostała kilka plaskaczy. Zaczęłam się więc zastanawiać, dlaczego. Szybka retrospekcja mojej dwuletniej ledwo kariery bycia mamą nie wykazała żadnego ze zdarzeń opisywanego w tekście jako przykład fatalnych rodziców. Dlaczego więc czuję się obrażona? Zaglądam jeszcze raz w tekst i znajduję te perły, które ze słusznej idei robią szyderkę dla publiki, która teoretycznie nie jest adresatem tekstu (osoby bezdzietne):

    “To nie jest tak, że twoje dziecko jest pozłacane i cały świat ma podzielać twój zachwyt.”

    “Rozumiem, że działają na ciebie hormony i być może płacz dziecka brzmi w twoich uszach jak pieśń o miłości(…)”

    “Myślę o innych, bo nie jestem pępkiem świata.”

    “Rozumiem, że kochasz je do obłędu, a jego kupka pachnie fiołkami (…)”

    “Jesteś autorem, odpowiedzialność za dziecko jest zawsze po twojej stronie, więc kiedy inni goście czy obsługa zwracają ci uwagę, to nie strzelaj focha(…)”

    Mam jedną cenną informację dla Autorki. Rodzice małych dzieci to nie jest banda skretyniałych idiotów. Płacz mojego dziecka przyprawia mnie o obłęd częściej i szybciej niż Ciebie, chodzącej po wielu knajpkach w ciągu tygodnia. Wierz mi, nie sądzę również, że kupa mojego dziecka pachnie fiołkami i musiałam nauczyć się przywyknąć do tego smrodu, ale zdając sobie sprawę, ŻE JESTEM AUTOREM, robię swoją robotę i nie narzekam. Wykonuję swoją rolę najlepiej, jak potrafię. Robię błędy, bywa, że nie dostrzegam już pewnych rzeczy z taką drażliwością, jak osoby postronne. Prawdopodobnie nie włączam się aż z taką dozą empatii w ruch drogowy, jak Ty, posiadaczka dzieci-psów (ja po prostu czekam dłużej, aż ktoś przejedzie, bo biorę poprawkę na to, że mam dzieci w fotelikach z tyłu i nie ryzykuję ;)). Co nie oznacza, że nie mam empatii wcale. Mam jej sporo, a najwięcej trudu wkładam w to, by uczyć jej moich dzieci. Z tejże empatii przemilczam wiele wpisów ludzi bezdzietnych, ponieważ pamiętam, kiedy dzieci nie miałam i wiem, jak na pewne rzeczy patrzyłam. Ale był jeden warunek- te wpisy musiały być konstruktywne, musiały zawierać szacunek, którego tutaj brak. Ironiczny wpis z apelem o szacunek, to już ironia do kwadratu 🙂 Jeśli chcesz nauczać, to rób to we właściwym tonie, jeśli szukasz poklasku- aktualny jest adekwatny, dowcipny dla odpowiedniego targetu, jest dyskusja, jest kontrowersja, są odsłony. I chyba o to drugie przede wszystkim chodziło, hm? 🙂
    A sam temat jak najbardziej trafiony, ale tutaj odbiorcami nie są rodzice, a hejterzy “dzieciorobów”.

    PS Mam psa i dwójkę dzieci. Współpracowałam z fundacją ratującą boksery. Miałam kontakt z psimi behawiorystami, bo ten temat żywo mnie interesował. Z wykształcenia jestem… pedagogiem. I powiem Ci z całą pewnością, że dzieci to nie psy, a psy to nie dzieci, choć występują między nimi pewne podobieństwa. Różnic jest jednak znacznie więcej. Właśnie dlatego psy prowadzimy do behawiorystów, a dzieci do przedszkola, a nie odwrotnie 🙂

    1. Wyjęłaś zdania z kontekstu. Ten tekst nie ma takiego wydźwięku, jak mu przypisujesz. Taki mam styl pisania. Ale jeśli chcesz tak, to proszę: “Prawdopodobnie nie włączam się aż z taką dozą empatii w ruch drogowy, jak Ty, posiadaczka dzieci-psów”
      “hejterzy “dzieciorobów””

      Miło. Gratki.

      1. Wyjęłam je po to, żeby uzmysłowić Ci, że jeśli chcesz prawić morały, to powinnaś robić to w odpowiednim tonie. Ten, który nazywasz swoim “stylem pisania” to nic innego, jak robienie z rodziców bandy idiotów, na co nigdy się nie zgodzę. Psiarze też kochają swoje psy, podejrzewam, że Ty swoje również, skoro traktujesz je jak dzieci (co zresztą jak najbardziej popieram, pies jest członkiem rodziny). Jednak ja nie zwracam się do Ciebie słowami “Rozumiem, że działają na ciebie hormony i być może szczekanie psa brzmi w twoich uszach jak pieśń o miłości(…)” bo to jest po prostu nie na miejscu. Czy teraz już rozumiesz, dlaczego ton Twojej wypowiedzi jest nie na miejscu w sytuacji, w której “głosisz dobre słowo” i uczysz ludzi kultury, jako że jesteś ponoć osobą kulturalną?
        Do przemyślenia 🙂

      2. Szkoda, że nie odniosłaś się do zdań, które ja wyjęłam z Twojego komentarza. Idąc tym tokiem myślenia skoro ja nie mam prawa głosić morałów, to Ty nie masz prawa pouczać mnie.

      3. Co do Twojej empatii- sama podałaś przykład z włączeniem się do ruchu drogowego a dzieci porównałaś do psów, więc nie bardzo wiem, jak mam się do tego odnosić. Po prostu unaoczniłam Ci prostotę Twoich porównań ale to chyba Twój problem, nie mój. Być może właśnie teraz zobaczyłaś, że pewne porównania brzmią nieco śmiesznie.
        Hejterzy dzieciorobów- jak czytam komentarze ludzi jadących po rodzicach piszących z dumą że sami dzieci nie mają ale… to tak właśnie ich widzę. Rodzicielstwo nauczyło mnie właśnie tego, by nie wypowiadać się w tematach, w których sama się nie sprawdziłam. I, żeby nie było- to dotyczy każdego obszaru. Rodzicielstwo jest jednym z wielu, choć Ty i parę osób komentujących chcecie widzieć to właśnie w taki sposób, że nasz świat się kończy na butelce mleka i zafajdanej pieluszce 🙂 Tak więc jeśli nie skakałam na bungee, to nie oceniam ludzi którzy to robią- być może to przygoda życia a być może niepotrzebny stres za grube pieniądze. Nie jest to jednak moje doświadczenie, więc nie wypowiadam się. Ty się zabrałaś za bardzo delikatną materię- tezę i spostrzeżenia masz słuszne, ale nie tędy droga, nie tędy droga. Oczywiście zrobisz z moją uwagą co chcesz, z tego co zauważyłam jesteś raczej nastawiona na “nie”, krytyka nie jest Ci w smak. Szkoda. Pozdrawiam i mam nadzieję, że jednak trochę dałam Ci do myślenia, że rodzice wiedzą, że te kupy to fiołkami nie pachną 🙂

      4. “Zaglądam jeszcze raz w tekst i znajduję te perły, które ze słusznej idei
        robią szyderkę dla publiki, która teoretycznie nie jest adresatem
        tekstu (osoby bezdzietne):” – to jest cytat z Twojego pierwszego komentarza, a dalej wybrane zdania z tekst. Nie widzę tu nic o prostocie porównań. Jesteś nielogiczna w swoich zarzutach.

        Nikt tu też nie hejtuje ludzi posiadających dzieci. Zastanów się co Ty właściwie piszesz…

      5. Najpierw sama domagasz się, żebym wytłumaczyła się z zacytowanych przez siebie zdań (sama nie wycofujesz się ze swojej niefrasobliwej generalizacji, która już kilku rodziców dotknęła, ok- jesteś z siebie zadowolona, gratki). Tłumaczę Ci, o co chodziło i do czego się odnosiłam. Wskazuję, że Twoje porównania były zbyt uproszczone, a przez to nietrafione. A Ty nadal brniesz w moje wypowiedzi, nie umiejąc kompletnie obronić swoich. Sądziłam, że jeśli prowadzi się bloga o jakimś szerszym zasięgu, to bierze się odpowiedzialność za własne słowa, a przez to, że jeśli już przynajmniej kilka osób napisało, że poczuło się dotkniętych, to rodzi się w człowieku jakaś refleksja. Ale nic. Ściana.
        Nikt nie hejtuje ludzi posiadających dzieci- nie będę już tego ciągnęła, w moim odczuciu właśnie na rodziców wylano wiadro pomyj. Mam takie wrażenie że jakkolwiek człowiek będzie się starał, to znajdą się osoby, które wrzucą nas wszystkich do jednego “wora” rodziców z pieluszkowym zapaleniem mózgu, jak Ty to zrobiłaś. Ale nic, walka z wiatrakami chyba.
        I na koniec- serio, zgadzam się z samą ideą. Sama na studiach pracowałam w punkcie usługowym i wielokrotnie byłam przy okazji wykorzystywana jako niania do dzieci. Wiem, ile czasu, nerwów, sprzątania kosztowało mnie to, kiedy przychodziła pewna Pani z dwójką synów (do dziś pamiętam, że to żywe srebro to był Patryczek), których albo ignorowała, albo przekupywała obietnicą że zaraz pójdzie im kupić po samochodziku. To było solarium, więc rozumiecie- pani szła się opalać a chłopaki hulaj dusza Mamy nie ma. Zjadali wszystkie cukierki, wypluwali na stoliczek, kopali meble, wychodzili z lokalu (przy ruchliwej ulicy- ja rzucałam wszystko i biegłam, bo na kogo by było?). Pani po tym jak już po którejś wizycie zwróciłam z koleżanką uwagę, że nasza rola jest tu inna- obraziła się, ale nadal zostawiała dzieci.. Ale byli też rodzice fajni, rozmawiający z dziećmi, bez szajby pt. “jesteś naj i korona ci z głowy nie spadnie”. Sama staram się wychowywać dzieci z kręgosłupem moralnym, z jasno nakreślonymi granicami. I dlatego potwornie wkurzają mnie takie testy, jakie wplotłaś w swój ideowo słuszny tekst. Ok? Szanujmy się.
        Pozdrawiam

      6. Pani ma uwagi co do “stylu pisania” ale widać, że Jaśnie Pani Blogerka nie przyjmuje żadnej krytyki. Ja też mam uwagi co do stylu pisania. Bo takie blogowe mądrości pisane z perspektywy laika/teoretyka zestawione ze “stylem pisania” budzą niechęć. No ale nie jestem targetem widocznie Jaśnie Pani.

    2. Dziękuję za ten komentarz. Idealnie oddaje moje wrażenia po przeczytaniu tego artykułu. Pozdrawiam a autorce życzę… empatii. Bo jak ktoś się jej domaga to niech sam świeci przykładem. Pozdrawia ojciec dwójki dzieci i właściciel psa ☺

  28. Chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt sprawy: kwestię miłości do dziecka.
    Rodzice niewychowanych, niepilnowanych dzieci zwykle tłumaczą, że tak kochają swoje dzieci, że… Wiadomo.
    Otóż nie. To nie jest dowód miłości, tylko zaniedbania. Kochający rodzic poświęca swojemu dziecku uwagę – także ucząc go kultury, która ułatwi mu życie i funkcjonowanie w społeczeństwie. Kochający rodzic dba o komfort dziecka i nie zabiera go w miejsca, w których dziecko po prostu upiornie się nudzi; w których nie może zachowywać się tak, jak jest w stanie w wieku, w którym jest. Kochający rodzic nie naraża dziecka na niepotrzebny stres – na reprymendę ze strony wkurzonych gości czy obsługi, która o mało co nie oblała dziecka (wspomnianą w tekście) zupą.
    I nie chodzi tylko o lokale gastronomiczne. W okresie letnim na lotniskach i w samolotach roi się od rodziców z maleństwami zabieranymi na wakacje. Dzieci męczą się w samolotach uprzykrzając lot wszystkim pasażerom tylko po to, by potem męczyć się w upale w dowolnym afrykańskim kraju, bo rodzice jada na egzotyczny urlop. Tymczasem roczny czy trzyletni dzieciak nie doceni cholernych piramid i nie zrozumie, jak fancy jest fakt, że siedzi w brodziku na Kanarach a nie w Bukownie. To nie jest miłość – to egoizm i brak zrozumienia potrzeb dziecka.
    To napisałam ja – matka i pedagog; człowiek, który kocha swoje dziecko na tyle, by o nie dbać.

    1. A z drugiej strony żyjemy w czasach trochę chorych, kiedy lansuje się trendy pt. “miesiąc temu urodziła- dzisiaj wygląda jak modelka”. Młode matki usiłują udowodnić całemu światu, że urodziły ale to nie znaczy że ich życie wywróciło się do góry nogami, chodzą z noworodkami po centrach handlowych, kawiarniach, wspomnianych restauracjach. A te wakacje, których kwestię poruszyłaś, to już kolejny etap, ale oczywiście- tak jest. Jako matka dwójki dzieci niejednokrotnie zastanawiałam się, jaki fun jest ze spaceru w centrum handlowym z maleńkim dzieckiem, które potrzebuje w tym okresie mamy, snu, jedzenia i spokoju- a nie świateł prosto w oczy, skupiska bakterii i hałasu. Ale to chyba kwestia stylu życia. A co do większych dzieci, które potem są w różne miejsca zabierane- cóż, tu już są rozwiązania o których wspomina autorka tekstu, typu kawiarnie dla dzieci. Są też hotele z animacjami, parkami wodnymi, w których dzieci mogą się wyszaleć. Nawet wybierając wakacje możesz zaznaczyć opcję, że zależy Ci na hotelu przyjaznym dzieciom. My jeszcze w taką podróż się nie wybraliśmy, wychodzę z założenia, że jeszcze jest za wcześnie- póki co polskie morze, mała, spokojna miejscowość, bez dyskoteki i młodzieży- same rodziny z dziećmi. Bo właśnie założenie rodziny nie oznacza zostania w domu, tylko wybór innych miejsc i niestety, niejednokrotnie- innych ludzi do spotkań ;).

      1. Widzę niestety inne smutne zjawisko. Ludzie, którzy do tej pory co najwyżej kupowali kebab na rogu, nagle wpadają do restauracji z dzieciakami i oczekują mniej więcej takiego samego czasu oczekiwania na posiłek oraz traktowania jak króli (prawdopodobnie nakłada się na to syndrom nowobogactwa, bo to nie jest reguła wśród moich znajomych, raczej przeciwnie, natomiast widzę sporo takich ludzi w rejonie nowych osiedli lub centr handlowych). Dla mnie bieganie z niemowlakiem po restauracjach jest bezdyskusyjne, jestem na nie, chyba że mówimy o imprezie na poły zamkniętej, gdzie wiadomo, że wpadniemy na chwilę do wynajętej sali i zostaliśmy zaproszeni z dzieckiem. Kwestia epidemiologiczna, sensoryczne i parę innych (o których nie napiszę, by nie wywołać flejmu).

        Dla obsługi najbardziej przykre są dzieci biegające 2-5 lat, tu znów szlaban, o ile knajpa nie jest przystosowana do dłuższego pobyty dzieci. Zresztą często właściciele zatrudniają animatorów, dzięki czemu człowiek może w spokoju zjeść, a przy okazji nie ma wyrzutów sumienia wobec współbiesiadników. Można? Można!

        Jest jeszcze druga strona medalu – brak umiejętności improwizacji. Wiele mam biega po sklepach z dziećmi, bo nie może ich zostawić pod czyjąś opieką lub nie potrafi w ogóle tej opieki zorganizować. Często są skonfliktowane ze starszym pokoleniem, nie ufają obcym kobietom, taki syndrom Zosi samosi. No owszem, panie są bardzo dzielne udając super-woman, ale dzieje się to z krzywdą dla otoczenia (a i nierzadko dziecka w co bardziej hardcorowych sytuacjach).

      2. Uważasz, że wyjście z dzieckiem do sklepu to brak umiejętności improwizacji? Moim zdaniem kobiety są zmuszone do tego bo nie mają z kim dziecka zostawić.

      3. Zawsze jest z kim zostawić dziecko. Istnieje rodzina, sąsiedzi, opiekunki do dziecka i koleżanki. Jeśli ktoś nie umie sobie radzić z pozostawieniem dziecka raz na jakiś czas pod czyjąś opieką, to może nie powinien mieć dzieci?

      4. Mam 2 dzieci, w miarę do opanowania. Mama ma raka, mieszka 15 km ode mnie, teściowa też 15 m i z różnych powodów wychowuje wnuczkę. Koleżanki? Mam. Raz na jakiś czas zostaną z dzieciakami, jasne. Tylko, że zakupy to nie “raz na jakiś czas” tylko 2 razy w tygodniu, do tego spotkania w przedszkolu, kościół, spotkania w żłobku, lekarz. Mąż pracuje do późna, w weekendy studiuje. Ja wyobraź sobie moja droga też pracuję i wtedy mam dzieci w żłobku i przedszkolu. Widzę, że Ty nie masz dzieci, może mają Twoje koleżanki? Zostaniesz z nimi? Jakieś 5 razy na tydzień?

      5. No teraz to się uśmiałam nie ma jak w czuć się w położenie drugiej strony.

      6. Odpisałam wyżej. Co jak co, ale wczuć to ja się akurat umiem, bo jestem dzieckiem z takiej rodziny, gdzie w teorii się nie da, a w praktyce bardzo owszem, wystarczy chcieć, a nie narzekać i jojczeć, jaki ten świat zły, że nie podstawia rozwiązań sam i trzeba używać mózgu.

      7. Właśnie widzę jak Pani wczuwa się w położenie innych ludzi. Tragedia. Niestety zauważyłam już nie pod jednym postem na różnych blogach Pani niesympatyczne komentarze widocznie lubi Pani taki styl wymądrzania się.

      8. Jest mi szalenie przykro, że zabrakło pani argumentów w tej sprawie. Niestety nic na to nie mogę poradzić, miłego wieczoru. 🙂

      9. … wychowałaś się w domu dziecka, jesteś samotną matką, nie masz rodziny, sąsiedzi nie przepadają za dziećmi, a koleżanki nie mieszkają po sąsiedzku, na opiekunkę “na każde zawołanie” Cię nie stać, nie masz również samochodu, aby co chwilkę podrzucać dzieci do znajomych mieszkających na drugim końcu miasta… a Ty musisz zrobić zakupy i załatwić jakąś sprawę urzędową, którą trzeba ogarnąć “na już” /i nie pisz proszę, że takie rzeczy się nie zdarzają i że jesteś tak perfekcyjnie zorganizowana, że masz tydzień na zaplanowanie każdego wyjścia z domu…/…Co robisz w takiej sytuacji? Domyślam się, że improwizujesz, ale jak? Konkrety?

        Ktoś mi kiedyś powiedział, że zanim się coś powie, zrobi, warto postawić się w sytuacji drugiego człowieka… proponowałabym, żebyś czasami spróbowała…

        Jeśli masz z kim zostawić swoje dziecko, kiedy musisz gdzieś nagle wyjść, to na prawdę masz szczęście… często ludzie nie dostrzegają takich “drobnostek”.

      10. Jestem dzieckiem samotnej matki dwojga dzieci i wnuczką samotnej matki trojga dzieci. Obie bardzo biedne. Jakoś się udało wychować bez dramy, a dzieciństwo spędziliśmy w kolejkach. Dzisiejsze czasy są tak lajtowe, że jak słyszę narzekania rodziców, to jest mi zwyczajnie wstyd za te melepety.

      11. Dzieciństwo spędziłaś w kolejkach?, czyli co, Twoja mama też nie umiała się na tyle zorganizować, żeby zostawić Cię z sąsiadką/koleżanką/babcią/ ciocią. A pretensje masz do dzisiejszych matek zabierających dzieci na zakupy 🙁

      12. Nie Pani jedna jest ( i była) w takiej sytuacji. Z każdej sytuacji jest wyjście…np zabrać dziecko ze soba i uczyć je kultury i zachowania od najmłodszych lat…dbać o nie i dbać o to, aby nie przeszkadzało innym….

      13. Jak się jest naprawdę taką biedną osobą z dobijającym brakiem jakiejkolwiek możliwości czegokolwiek, to może trzeba się najpierw zastanowić nad braniem na siebie odpowiedzialności, jaką jest dziecko. To nie jest dana, że każdy powinien rodzić w wieku rozrodczym, niczym krowa, to jest odpowiedzialność, na którą trzeba mieć wystarczające warunki i rozum. I to nie jest odpowiedzialność nieznajomych wokół, którzy chcą po prostu mieć spokój, bo mają swoje problemy i swój stres w życiu. Tyle na temat.

      14. wiesz, czytam Twoje wypociny i utwierdzam sie w przekonaniu, ze kto jak to ale Ty naprawde nie powinnac miec dzieci… nie bylyby z Toba po prostu szczesliwe

      15. … brak słów i odrobiny rozumu…
        lavinko, a może są mamy/rodzice, którzy idąc do sklepu nie mają z kim zostawić dzieci… nie każdy ma rodzinę pod nosem, nie wszystkich stać na opiekunki, np. podczas zakupów, wizyty u lekarza, fryzjera itp. więc może trochę rusz głową zanim napiszesz, że to brak umiejętności improwizacji !!!!!
        Mam dwójkę dzieci, na opiekunkę mnie nie stać, rodzina mieszka 300 km ode mnie… to nie brak umiejętności improwizacji, a realia. Zabieram dzieci ze sobą na zakupy, do fryzjera, do lekarza, do krawcowej… do restauracji ze względu na finanse nie chodzę… O młodszym synku mówię, że to mój “bagaż podręczny”, bo nawet na wywiadówkę muszę targać go ze sobą i uwierz mi, wcale nie dla mojej czy jego przyjemności.

        Na szczęście moje dzieci są spokojne, nie przeszkadzają (i nie mówię tu o sobie). Zawsze mam w torebce kilka zabawek, książeczek, żeby zorganizować im zajęcie, ale nie o to chodzi… chodzi o to, że nie zawsze jak rodzic jest na zakupach z dzieckiem jest tak dlatego, że ma jakieś braki…

      16. Ale to o czym piszesz, że masz zawsze w torebce zabawki, książeczki i organizujesz dzieciom zajęcia to jest umiejętność improwizacji! Mam dwoje dzieci i dokładnie tak samo jak Ty funkcjonuję… Choć do knajp czasami chodzę. Ale zawsze dbałam o to (teraz dzieciaki duże), żeby miały się czym zająć i nie przeszkadzały. Ostatecznością było liczenie: gości, talerzy, kwiatków, ornamentów :-))) Teraz jak czasami pytam zjanomych: a co będzie jak w samolocie zepsuje się iPad, czym zajmiesz dziecko, patrzą na mnie jak na kosmitę. Ja podróżowałam z dzieckiem w czasach gdy zaczynały się dopiero komórki, dużo podróżowałam i powiem szczerze, że mniej było rozwrzeszczanych dzieciaków w samolotach. Bo rodzicie się nimi ZAJMOWALI. 🙂

    2. W 100% się z Panią zgadzam! – a szczeóglnie z tą częścią: “Otóż nie. To nie jest dowód miłości, tylko zaniedbania. Kochający rodzic poświęca swojemu dziecku uwagę – także ucząc go kultury, która ułatwi mu życie i funkcjonowanie w społeczeństwie. ” ponieważ to, jakie nasze dziecko bedzie, zalezy włąsnie od rodzica

    3. Zgoda ze wszystkim oprócz dzieci w tropikach: To nie tak, że rodzic ciąga, a dziecko i tak nie doceni. Po prostu zwłaszcza roczniaka nie zostawi się jeszcze babci w domu, czym jedzie z rodzicem. A rodzic jest tylko człowiekiem: czasem jednak woli Kanary, a nie Bukowinę i zatloczone Termy lub Krupówki 😉

      1. A dlaczego roczniaka nie zostawi się babci?? Dokładnie tyle miała nasza córka jak została na tydzień z babcia a my pojechaliśmy na narty.

    4. O! Poruszyła Pani temat, który sama zawsze drążę! Podróże z dzieckiem. Do końca życia nie zapomnę czternastogodzinnego lotu w towarzystwie 9-cio miesięcznej dziewczynki, myślałam, że zwariuję, płakała ciągle i nieprzerwanie, zrobiła sobie tylko półgodzinną drzemkę… a rodzice wielce zdziwieni ,,no przecież była grzeczna jak jechaliśmy do…” Jak bardzo trzeba być głupim, bo to już nie ignorancja, żeby dziecko zabierać ze sobą i to w taki długi lot?! W dodatku w miejsce, gdzie ugryzienie komara może zabić pociechę… Nie rozumiem.

  29. Lubię dzieci. Rozumiem, ze z różnych powodów mogą płakać. Ale rodzice niereagujący na histerię pociechy doprowadzają mnie do szału. Poszłam z koleżanką na plotki. Do Da Grasso. W Da Grasso kącik dla dzieci obecny, kolorowy, kredki, kartki, misie, autka, etc. Cisza spokój, wchodzi rodzina. Rodzice plus czwórka dzieci. Rozpiętość wieku: najstarsze może ze 12 lat, najmłodsze ze 3, może 4. I to najmłodsze to diabeł wcielony. Biegał, krzyczał, bił (!) rodziców. W pewnym momencie zaczął rzucać taborecikami, tymi z kącika dziecięcego. Co na to rodzice? Ano rodzice nic. Starsza siostra zaczęła bachora uspokajać. Wtedy rodzice zareagowali. Powiedzieli do córy “Zostaw go”. Tak sobie myślę, że gdyby gówniarz sobie krzywdę zrobił, to jeszcze by były pretensje do lokalu, kelnerek, całego świata dookoła.
    Obiecaliśmy sobie z mężem, że jak dorobimy się szkrabów, to nasze szkraby nie będą bezstresowo chowane.

    1. Ja bym chciał tylko zwrócić uwagę że wbrew temu co się niektórym wydaje (zarówno przeciwnikom jak i zwolennikom) pojęcie “bezstresowe wychowanie” NIE OZNACZA pozwalania żeby dzieciak robił co chciał bez żadnych konsekwencji. (Dziś bywa to wzniośle nazywane “samorozwojem”)Oznacza natomiast ograniczenie “stresu wychowawczego” poprzez np. wyznaczanie jasnych zasad i granic i konsekwentne egzekwowanie kar (ależ straszne według niektórych słowo) za ich nie nieprzestrzeganie. Niestety wielu rodziców mówi np za coś tam nie będzie bajki a potem się ugina na zasadzie “no dobrze nich ci będzie ale to ostatni raz” albo jest tak że jeden rodzic zakazu a drugi pozwala itp. Dzieciak w rezultacie nie wie co wolno a czego nie (co może własnie powodować stres) i wyrasta na małego cwaniakowatego kombinatora co to krzykiem i fochami próbuje wymusić to czego chce…

      1. Nie nie, bezstresowe wychowywanie nie ma ani kar, ani nagród. Jest sławne trucie i jasne pokazywanie granic postępowania, ale też dawanie prawa dziecku do krzyku i płaczu, jako formy radzenia/nie radzenia sobie z problemem. Generalnie rozmowa zamiast tresury.

  30. Ogólnie zgadzam się z autorką artykułu, co do jego treści. Nie podoba mi się jednak forma, która w wielu miejscach jest niby ironiczna, a jednak obraźliwa w stosunku do rodziców lub dzieci. Owszem, rodzice kochają swoje dzieci i często je idealizują, ale pisanie, że wg nich dzieci są pozłacane, albo że kupa dziecka pachnie fiołkami, jest grubą przesadą i dolewaniem oliwy do ognia. Po co? Można było podejść do tematu z zachowaniem szacunku dla wszystkich stron.

    1. to jest przecież hiperbola na potrzeby artykułu, a niestety wielu rodziców zachowuje się tak, jakby ich dzieci były pozłacane, nawet jeśli nie myślą o nich, że faktycznie takie są.

      1. Pewnie wielu tak robi, ale nie sądzę, żeby ten artykuł miał właśnie na nich (a przecież głównie ich dotyczy) pozytywny wpływ, a wręcz przeciwnie – właśnie m.in. przez nadmiar hiperboli. Więc artykuł niespecjalnie odniesie pozytywny skutek.

      2. akurat na większość rodziców nie wpłynie żaden artykuł, bez względu na to, jak będzie napisany. mają tak zakorzenione przekonanie o tym, że na tym świecie liczą się tylko ich potrzeby, że żadna siła tego nie zmieni.

      3. Niby mogłabym przytaknąć, bo pewnie masz trochę racji. Tylko mam wrażenie, że każdy o sobie samym myśli jako o tym, który postępuje dobrze – czy w stosunku do dzieci czy w innym dowolnym temacie. A “inni” są zawsze źli (albo przynajmniej gorsi niż my), nic im nie pomoże (nam pomóc na szczęście nie trzeba), nic na nich nie zadziała (za to do nas wszystko, co rozsądne przemawia, bo jesteśmy tacy super), więc obsmarujmy ich w artykule, bo …. bo możemy.

  31. Świetny post. Zgadzam się w 100%. Niekulturalni ludzie stają się niekulturalnymi rodzicami, tutaj nie ma cudów. Bo tutaj nie chodzi o to, ze dzieci rozrabiają. To normalne, dzieci są w fazie dostosowywania się do norm społecznych, uczenia się ich. Problememsą rodzice, którzy tych zachowań nie korygują. A chyba wlasnie ma tym polega wychowywanie, nie?

  32. Hmmm czytając ten tekst nazywa mi się jedna rzecz, osoba go pisząca nie posiada dzieci i wypowiada się na tematy o których nie ma zielonego pojęcia. Ja mając dwojke małych dzieci nie będę się pytał reszty świata czy mogę sobie pójść na kolacje do restauracji czy nie. Niby to młoda osoba a podejście jeszcze jak naszych dziadków kiedy to trzeba było siedzieć w domu całymi latami i nie pokazywać się z dziećmi bo tak nie przystoi. Wiadomo że jest granica której dziecko nie może przekraczać i to jest zarówno w domu jak i w restauracji cy innym publicznym miejscu ale bez przesady. Jeżeli są zasady niepisane to wydaje mi się ze one też obowiązują strony jeszcze nie mające dzieci które mogą się trochę wyluzować i nie czepiać się o każdy mały szczegół od rodziny która już sama wystarczająco się stresuje bez wszystkich wymowny spojrzeń od zakochanych ptaszków. Mieszkałem kiedyś w UK I teraz w Emiratacha Arabskich i jakoś nie zauważyłem żeby ktoś mnie śledził wzrokiem jak to czuje jak jestem w polsce na kolacji z dzieciakami. Ludzie wyluzujcue się.

    1. “Wiadomo że jest granica której dziecko nie może przekraczać i to jest zarówno w domu jak i w restauracji cy innym publicznym miejscu ale bez przesady” No właśnie niektórzy rodzice tego nie wiedzą. A autorka wielokrotnie podkreśla że nie chodzi o to żeby dzieci nie zabierać do restauracji…

  33. Nie różnimy się tak bardzo jak myślimy.. A zawsze.. Lepiej jest zrobić w danej sytuacji cis, niż później wylewać żale w internetach. Jestem niezmiernie ciekawa – poważnie – co robicie w sytuacjach nieakceptowalnych?
    Warto działać, pytać lub jak może niektórzy twierdzą kształtować.
    Człowiek uczy się przez doświadczenie.
    Zatem do boju niedzieciowi.
    Mówiłam ja dzieciowa 😉

  34. Dzieciaki zachowujące się jak nakręcone odpustowe zabawki mimo że męczące i wkurzające to jedno. Hitem są mamuśki które potrafią zabrać się za zmienianie pieluch przy stoliku (mimo że toaleta z przebijakiem 3 metry dalej) i nie widzą w tym nic dziwnego/złego. (Ja rozumiem że pizzeria to może nie jest jakiś elitarny “ą, ę” lokal no ale kurde…) Czasem serio uważam że posiadanie dzieci powinno być poprzedzane testami psychologicznymi…

  35. mimo że mam dziecko, to sama mam ochotę strzelić z otwartej rodzica, który mówi “to tylko dziecko/dzieci tak mają”. a hitem zawsze dla mnie jest “jak pani będzie miała dziecko…”.

    no mam dziecko i jakoś nie uważam, że powinno wsmarowywać ludziom masło z kanapki w kolana (niestety byłam na miejscu osoby, której to masło w pociągu wsmarowywano) albo drzeć się jak syrena strażacka na środku restauracji. jasne, czasem dziecko coś głośniej zakrzyknie (bo odkryło, że głos ma kilka oktaw) albo zacznie płakać i nie da się go wyłączyć guzikiem jak telewizora, ale wtedy można odejść na bok, uspokoić i wrócić do jedzenia zupy. a jak się wie, że pociecha uwielbia ganiać pod stołami i zrzucać ludziom makaron na ziemię, to się jej nie zabiera do miejsc, gdzie ma do tego okazję.

    pamiętam, jak kiedyś byłam świadkiem dziwnego zachowania rodzica, który darł się na dziecko, a ono w odpowiedzi darło się jeszcze głośniej. zapytałam pana, dlaczego tak wrzeszczy, na co on odpowiedział “bo on też wrzeszczy” (on, czyli ten syn). a potem oskarżycielsko wskazał na mój ciążowy brzuch i rzekł “jeszcze pani zobaczy!”. nie wiem dlaczego, ale większości rodzicom jakaś klepka się w głowie przestawia po narodzinach potomka.

  36. Byliśmy w Atelier Amaro jakieś dwa lata temu z córką jak miała niecałe dwa latka. Nikt nam nie zwrócił uwagi. Siedząca po sąsiedzku para nie mogła się nadziwić, że takie małe dziecko może tak się zachowywać. Dużo głośniej zachowywał się “firmowy” 10-osobowy stolik. Mam nadzieję, że to nie przez nas wprowadzono to ograniczenie. 😉 Żałuję, że nie zrobiliśmy żadnej fotki. Wychodzi na to, że była to wiekopomna chwila. 😀 Dzieci, podobnie jak dorośli, mają różny “sposób bycia”. Jeśli widzę, że moje dziecko przeszkadza (bo się nudzi, jest zmęczone itp.), płacę i wychodzę.

  37. Zaloze sie ze nie masz i nie chcesz miec dzieci… Powiem wiecej… Nie powinnas… Na zwierzeta tez sie nie decyduj po w randkach przeszkadzaja… Alez ktos cie musial skrzywdzic w dziecinstwie…

  38. Jestem zbudowany dyskusją pod artykułem. Żebyśmy w tak wyważony i kulturalny sposób umieli dyskutować na tematy polityczne! Pozdrawiam wszystkich rodziców z niesfornymi dziećmi i ludzików bezdzietnych, ceniących spokój w miejscach publicznych.

  39. To jest powszechny brak myślenia i nie dotyczy wyłącznie dzieci. Ja taki brak myślenia codziennie obserwuję na parkingach przy stacjach skm – co trzecie auto zajmuje miejsce na półtora samochodu. Byle on zaparkował a reszta się nie liczy, a chętnych do parkowania jest więcej niż miejsca na takim parkingu.

    My, ludzie myślący, mamy społeczny obowiązek przywoływać takich do włączania myślenia

  40. Sama mam małe dzieci chodzę z nimi dop restauracji, ale denerwują mnie dzieci biegające po restauracji samopas, ciągnące mnie za nogawke brudnymi rękami płaczące non stop itp.
    Wiele razy nam się zdarzyło, że zaplanowaliśmy obiad w restauracji z dziećmi, ale jeszcze w samochodzie wpadały w “humorki” więc wracaliśmy do domu, bo dla nas to nie byłoby nic przyjemnego jeść kiedy nasze dziecko drze się w niebogłosy.
    Córka (2 lata, pełna energii) chodzi tylko po restauracjach przyjaznych dla dzieci, gdzie sa zabawki itd. w normalnej restauracji siedzi z nami przy stole, a jak juz nie może wytrzymać i chce pochodzić to jedno z nas idzie z nią.

  41. Magdo, rozumiem wymowę artykułu i nawet nie wiesz, jak często jako matka dwójki poniżej 6 lat, sama marzę o tym, żeby w ciszy zjeść obiad 😉 Ale mam kilka zastrzeżeń. Przede wszystkim do porównania dzieci z psami. No nie, niestety, choć zapewne bardzo kochasz swoje pupile, to nie jest to samo. Choćby dlatego, że psy się tresuje, a dzieci wychowuje. I z tego nieporozumienia pewnie wynika też, że chętnie dopytałabym, co wg Ciebie znaczy “grzeczne” dziecko. Myślę, że różni ludzie mają różne granice akceptacji i dlatego pisanie, żeby traktować innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani jest moim zdaniem trochę bez sensu.
    Oraz jest jeszcze jedna sytuacja, której sama wielokrotnie doświadczyłam. Mianowicie, że dziecko się drze nie dlatego, że jest “niewychowane”, ale dlatego że ma jakąś niezaspokojoną potrzebę, np. jest głodne albo akurat się uderzyło, albo ma zły dzień. Dziecko też człowiek (a nie pies).
    Mimo wszystko osobiście preferuję rozwiązanie takie, że do bardziej “dorosłych” knajp po prostu nie zabieram dzieci, aczkolwiek mam chyba więcej zrozumienia dla maluchów, które zachowują się tak, a nie inaczej, bo wiem, że może to oznaczać wiele więcej niż brak “wychowania” 🙂

    1. Nie, to zupełnie nie jest porównanie. Chodziło wyłącznie o przykład odpowiedzialności. A sytuacje, kiedy rodzic próbuje, ale nie jest w stanie uspokoić dziecka są zrozumiałe. Gorzej, gdy kompletnie nie reaguje. I o tym jest ten tekst,

  42. Nawet nie wiesz jak bardzo się z Tobą zgadzam. Miejsce publiczne samo z siebie wymaga od nas żebyśmy nie przeszkadzali innym. Myślę, że problem polega też na wmawianiu rodzicom, że posiadanie dziecka nic nie zmienia i nadal mogą wszystko. I to prawda, dorosły człowiek może wszystko, ale dzieci czy tego chcemy czy nie mają swoje ograniczenia, które należałoby przyjąć do wiadomości, a nie zaklinać rzeczywistość i udawać, że każde wyjście sprawi dziecku przyjemność. Najgorsze są jednak egzotyczne wakacje i samoloty. Nigdy nie zapomnę histerii w samolocie jaką urządził kilkuletni chłopiec, niestety histeria nie trwała 15 minut, a o wiele więcej. Pasażerowie mieli dosłownie dość i błagali o chwilę ciszy, niestety rodzicom nie udało się tej ciszy wyegzekwować w zasadzie to nawet nie byli bardzo przejęci i chętni, by to zrobić. Niestety w takich sytuacjach człowiek jest na przegranej pozycji, rodzice są jak mur, nie reagują, a reszta musi z tym żyć, z restauracji można wyjść, z samolotu nie ma ucieczki.

  43. Zanim przeczytasz tekst już po paru zdaniach wiesz, że napisała go psiara. Ludzie dzielą się na tych, którym ‘kupki własnego dziecka pachną fiołkami’ i tych, którym wydaje się, że ich pies jest tak słodki, mądry i rozkoszny, że może srać na chodnikach i szczekać o każdej porze dnia i nocy. Pozostała grupa to kulturalni ludzie, których nietrzeba uczyć savoir vivre zarówno odnośnie dzieci jak i psów.

  44. W moje ostatnie urodziny poszliśmy do wykwintnej restauracji z partnerem. Wcześniej, podczas rezerwowania, poprosiłam o dobry stolik przy oknie i poinformowałam, że coś świętujemy i chcielibyśmy miło spędzić czas. Tak było dopóki obok nie usiadła rodzina Włochów- para, babcia i córka. Dziecko co chwilę wpadało pod nogi kelnerowi, nawet nie chodzi o to, że było głośno, bo głośniejsza była BABCIA która tiutiała do dziewczynki, pozwalała jej siedzieć na podłodze i tak karmiła. Później stwierdzono, że dziecko nudzi się i…przyniesiono jej pieska. Nie wiem skąd, nie wiem jak, ale był to pies rodziny i wyobraź sobie co się potem działo. Najbardziej wkurzyła mnie odpowiedź managera: kiedy poskarżyłam się, powiedział, że mogłam…poprosić o cichy stolik. Zapłaciliśmy krocie i uciekaliśmy z tego miejsca, zero intymności w restauracji która określa się jako fine dining. Nie lubię darcia dzieci non stop bo według mnie, nawet jeśli rodzic nie może kontrolować w pełni zachowań dziecka, to nie powinien zostawiać go sobie samemu, żeby się ‘wywrzeszczało’. Nie rozumiem co jest słodkiego w obcym dziecku podchodzącym do mojego stolika i gapiącego się na mnie kiedy jem i uciekającego z kwikiem kiedy spojrzałam na nie, żeby zaraz wrócić ku uciesze rodziców (to miało miejsce). Twój tekst dał mi dużo do myślenia, świetnie napisane! 🙂

  45. Widzisz, to wszystko prawda, ale ta ODROBINA EMPATII tyczy się każdego człowieka. Siedzimy ostatnio przy stoliku na zewnątrz knajpki, dziecko śpi w wózku, my jemy deser, pijemy kawę. Nie było możliwości usiąść w środku. Z knajpy wychodzi dwójka dorosłych po 30tce , przysiada się do naszego (większego) stolika i pali papierosy dymiąc na wózek. Owszem jestesmy na dworze, mozna zapalić – wolno im. Ale przy odrobinie empatii nie zrobiliby tego!! Zawsze jest mi przykro kiedy ludzie nie chcą wykrzesać z siebie odrobiny empatii a kierują się roszczeniowością (‘zrobię bo mi wolno, inni mnie nie obchodzą’).

  46. Mam dwójkę małych dzieci. Jak chcemy coś zjeść we czwórkę to idziemy wyłącznie do miejsc przyjaznym dzieciom! Nie rozumiem jaki jest sens zabierania dzieci do restauracji, które nie mają z maluchami nic wspólnego! Dzieci się umęczą(!!!), ja też w spokoju nie zjem, no masakra jakaś! Jako rodzic, też potrzebuje czasem ciszy (i spokoju przede wszystkim), więc zostawiamy dzieciaki u dziadków i idziemy do tych miejsc, którym daleko od rodzinnej atmosfery… Ze wstydu bym się tam spaliła z moimi gagatkami!

    1. Ja chciałabym tutaj skorzystać z okazji i powiedzieć, że dziecko chodzące do restauracji od małego i (co ważne) uczone zachowania w takim miejscu i potrafi się potem zachować i się nie męczy (nie mówię tu o przesiadywaniu w restauracji bez kącika godzinami oczywiście :P) – moje dziec (6 i 9) chodzą do restauracji z nami, od maleńkiego i wymagało to pewnej edukacji ale to też jest kwestia jak się do takiego wyjścia podchodzi – my nie traktujemy ich jako coś przez co trzeba się przemęczyć – my mówimy, że to jest fajny i dzieciaki też uważają, że to jest fajne – jak kiedy mamy 8 lat i chodzimy w mamy butach – w restauracji możemy wybrać co będziemy jeść! są serwetki, ktoś nam jedzenie przynosi! można nawet wypić coca cole!! midzio 🙂 też prawda, że mam samochód w torebce, czy kolorowankę ale właściwie nie korzystam.Od zawsze wiedziały, że w restauracji się siedzi (nie mówię o restauracjach z placami zabaw etc.) tak jak w samochodzie się siedzi (wiem, że tu oczywiście chodzi o bezpieczeństwo), kwestia przyzwyczajenia, nauki norm itp itd.

      Podsumowując, radzę nie bać się restauracji bez placów zabaw, one są fajne ale zawsze może się zdarzyć, że jesteśmy gdzieś i nagle trzeba zjeść w “normalnej restauracji” i zaczyna się problem. Uczmy dzieci jak się zachowywać w takiej sytuacji, tak jak uczymy (zakładam) ustępowania miejsca w autobusie, mówienia “dziękuję” i “proszę”. Oczywiście podpisuje się pod artykułem – uczmy tego szacunku, dla innych, dla siebie – a wyjście do restauracji nie będzie dla nikogo uciążliwe a czymś kurcze, no, fajnym 🙂

      Nie wiem czy jakoś przekazałam to co chciałam do końca 😛

      Pdz

  47. Podpisuję się rękami i nogami, świetny tekst!
    Jedyne, co chciałabym dodać, to to, że empatia powinna działać w dwie strony: też jestem przeciwna rozwrzeszczanym dzieciakom absolutnie niewychowanych rodziców, ale staram się nie popadać w skrajności – dziecko to tylko dziecko, jak chwilę pobiega i pokrzyczy, nic się nie stanie. Byle to była chwila, zakończona interwencją rodzica 😉

  48. Brawo Ci autorko tego wpisu ,ze dziecięce zachowanie porównujesz do psiego ! Napisz ten post jak Twoje dziecko będzie mislo rok lub właśnie będzie przechodzilo bunt dwulatka. Sa miasta w których niema kącików dla dzieci w restauracjach. Skoro ci tal wszystko przeszkadzalo to trzeba było zwrócić uwagę i miec jaja a nie jak teraz piszesz to na stronie . Co Ty myślisz ze ten ktos to przeczyta ?
    Chyba troche z choinki spadlas jak myślisz ze w okres wakacyjny idąc do restauracji idziesz zrodzina (czyli również z tym np.dwulatkiem) i czekasz godzinę czasu na wydanie posilku ze te dziecko nie znudzi się malowaniem czy tez rysowaniem ? Myslisz ze utrzymanie dziecka w wózku nawet w pasach jest mile ? W końcu się wkurzy i zacznie plakac. I co tez byś była niezadowolona. Będziesz miała dzieci to wtedy pogadamy. Póki co to jakos dzieci do Ciebie nie przemawiają. Z reszta sama to napisalas na wstępie. Znam rodzinę gdzie mama jest psychologiem i uwieź mi ze te dziecko też nie siedzi ” na dupie ” grzecznie czekając na swój posiłek. A jak Ci nie pasują takie miejsca to chodź sobie np.do Alterier Amaro, tam nie będzie dzieci i będziesz miała luz . Pozdrawiam.

      1. Dlaczego ? Mi to nie przeszkadza z reszta jej tez. Zawsze się świetnie bawi,bez nudy wrzasków itp. Kochan swoje dziecko, i robię wszystko oby miało jak najlepiej za to Ty ? Ty potrafisz tylko ubliżać i wyzywać ” dzieci od świętych krów”, Krową ro jesteś ty w dodatku głupią. I życzę Ci żebyś nigdy nie miała dzieci, w sumie to współczułabym dziecku takiej matki. Ale nigdy nie zasluzysz na te miano. Pozdrawiam !

      2. Łohoho. Gdzie ja niby nazwałam kogokolwiek świętą krową? W którym miejscu komukolwiek ubliżyłam? Chyba ci się coś pomyliło.

        Sama opisałaś pobyt w restauracji z dzieckiem jako bardzo nieprzyjemny:
        “Chyba troche z choinki spadlas jak myślisz ze w okres wakacyjny idąc do restauracji idziesz zrodzina (czyli również z tym np.dwulatkiem) i czekasz godzinę czasu na wydanie posilku ze te dziecko nie znudzi się malowaniem czy tez rysowaniem ? Myslisz ze utrzymanie dziecka w wózku nawet w pasach jest mile ? W końcu się wkurzy i zacznie plakac. I co tez byś była niezadowolona.”

        Ładnie to tak nazywać ludzi głupimi krowami? Kulturalne to?

  49. Dziękuję za ten wpis!
    Nie dalej niż wczoraj w restauracji zastanawiałam się jak to jest, że mój pies, który idzie ze mną do restauracji i śpi grzecznie pod stołem nie zawsze jest mile widziany (przecież to pies), a już rozwrzeszczane dziecko nie stanowi problemu.
    Szanujmy się wszyscy, nie żyjemy w odosobnieniu. Jak to mówią wolność człowieka, kończy się w miejscu gdzie zaczyna się wolność innych.

  50. Ojejku, to takie trochę z igły widły. Knajpy to miejsca publiczne. W sferze publicznej zrzekamy się naszego przywiązania do totalnej swobody i musimy tolerować pewne – hm – ograniczenia związane z współistnieniem innych ludzi 😉 Właśnie – ludzi, a nie tylko małych dzieci. Moglibyśmy pewnie w nieskończoność mnożyć przykłady z życia jak to ktoś zepsuł nam miły wieczór w restauracji – nieodpowiedzialni rodzice, pijani współbiesiadnicy, głośno zachowujący się turyści, czyjeś b-day party przy połączonych stolikach dla 20 osób… Shit happens. Jest chyba na to tylko jedna rada – jak ktoś ma potrzebę pełnej kontroli nad warunkami, w jakich spożywa z kimś posiłek i nie jest w stanie pogodzić się z lekkim dyskomfortem wynikającym z obecności innych w naszym otoczeniu, to jest skazany na przyjmowanie gości w domu. I to najczęściej jest bardzo dobre rozwiązanie 😉 Peace! <3

    1. “W sferze publicznej zrzekamy się naszego przywiązania do totalnej swobody […]” No właśnie! Tu się jak najbardziej zgadzamy. Wyczuwam jednak pewną jednostronność… Jasne człowiek wychodząc do ludzi rezygnuje z kontroli nad otoczeniem ale również powinien wiedzieć że to co normalne i tolerowane w jego 4 ścianach nie musi być pozytywnie odbierane przez obce otoczenie… Współistnienie w społeczeństwie wymaga żebyśmy WSZYSCY z czegoś zrezygnowali na ten czas gdy przebywamy poza strefą naszej kontroli i komfortu…

  51. Być może przy dzieciach to jest akurat szczególnie dokuczliwe, ale generalnie jest to problem braku kultury osobistej i złego wychowania. Każdy dobrze wychowany człowiek ma świadomość, że jego własna egzystencja powinna w stopniu minimalnym utrudniać egzystencję innych jednostek. Brak takiego podejścia przejawia się dosłownie we wszystkich możliwych dziedzinach życia. Można w zasadzie wymieniać bez końca, ale dam kilka przykładów, które ja dostrzegam:
    -parkowanie auta na dwóch miejscach bez zważania na linie
    -parkowanie auta na chodniku bez pomyślunku, że pieszego wyganiam na trawnik
    -parkowanie auto w miejscach niedozwolonych utrudniając innym przejazd
    -niesprzątanie po swoim psie
    -wyrzucanie śmieci “tak jak stoję” czyli mam śmieć w ręku i tu stoję to tu wyrzucę
    -jazda lewym pasem na drodze bo za 5 km skręcam w lewo
    -pomazane mury (graffiti)
    -szeleszczenie, gadanie, świecenie ekranem telefonu, rozmawianie w kinie
    -chodzenie po ścieżce rowerowej
    -bluzgi w piosenkach stadionowych
    -zapalanie papierosa na klatce schodowej (bo na zewnątrz już nie zapalę, bo wieje)
    -wystawianie śmieci za drzwi (aż wyniosę)
    To tak kilka z rzuciłem z rękawa… to wszystko jest brak kultury osobistej i poczucie bycia pępkiem świata i tego nie robią pojedyncze przypadki… to wszystko my i wcale mnie nie dziwi, że w tym wszystkim nie panujemy jeszcze nad swoimi dziećmi.

  52. Generalnie masz rację, chociaż moim zdaniem trochę przesadzasz. Ale po pierwszych kilku zdaniach byłam pewna, że nie masz dzieci – ton wypowiedzi na to wskazywał (czai się w nim wyczuwalna agresja). Osobiście mam dużą tolerancję do dzieci – także tych cudzych. Jedynie gdy widzę małych agresorów mogących zrobić krzywdę moim dzieciom to reaguję. Ale ja akurat jestem z tych lubiących dzieciaki i ich energia mnie ogólnie cieszy. I żeby nie było. Jedyną knajpą do jakiej czasem odważam się wziąć moje dzieci to MC Donalds 😉 Zamykam je wtedy w kąciku zabaw i stoję na czatach 😀

  53. Pani Magdo, czy po części poświęconej restauracjom “tylko dla dorosłych”, można liczyć na tekst traktujący o knajpach, które są “kid friendly”? Nie oczekuję kompletnego przewodnika z dokładnym opisem. W zasadzie lista kilkunastu miejsc w warszawie i okolicach wystarczy i ułatwi życie rodzicom, którzy chcieli by gdzieś wyjść 🙂

  54. Brak mi słów na to czego dopuszczają się rodzice w miejscach publicznych bo właśnie restauracje taką przestrzenią są . To nie dopuszczalne i nie mieści mi się w głowie, że tak zachowują się dorośli ludzie i nie ma co się dziwić , że dzieci takie zachowania kopiują . Restauracje i kawiarnie to miejsc w których od zawsze panowały pewne normy zachowania i to niedopuszczalne, że rodzice pozwalają na skandaliczne zachowania swoich dzieci w miejscach gdzie też inni pragną spędzić przyjemnie czas . Czasem mam wrażenie , że niektórym rodzicom wydaje się, że jak zostawią parę groszy w lokalu to można wszystko a ich pociechy o wiele więcej niż to na co pozwoliłyby sobie w domu . Jestem pewna, że właśnie w tej chwili, któraś z sfrustrowanych mamuś , która jest przekonana , że robienie piekła innym w knajpie powinno być normą w myślach mnie przeklina i z wyższością w duchu ocenia mnie , że co ja wiem o wychowaniu dzieci jak ich nie mam, a właśnie mam i to dwoje i w takim wieku (2 i 5 lat) , że nie byłoby problemu , żeby w każdym miejscu gdzie się pojawią z przyjemnej restauracji zamieniływ dom wariatów . Wszystko zależ od rodziców w jaki sposób wychowują swoje pociechy i jakie przekazują wartości swoim dzieciom , czego podstawą i wejściem w dorosłe życie są podstawy kultury czego zalążkiem jest zachowanie przy stole . Bardzo popularne stało się chodzenie do lokali gastronomicznych z dziećmi , moda przyszła z krajów basenu Morza Śródziemnego , gdzie rodzice chcą , żeby dzieci weszly w życie jako osoby otwarte na innych i czujące się swobodnie w miejscach takich jak między innymi restauracje, ci rodzice maja klasę i ich dzieci też, natomiast co niektóre rodziny raczej powinny zamawiać jedzenie na wynos jak zachowanie kultury jest czymś obcym. Parę dni temu poszłam ze swoimi pociechami do włoskiej restauracji i już na początku kelnerki były lekko przerażone, że może się dziać , po kilkunastu minutach bariera została przerwana i Panie zaczęły opowiadać co się dzieje w weekendy , jak muszą uważać , żeby nie wylać gorącego rosołu na dzieciaki biegające między stołami , mało tego usłyszałam od nich , że 5 letni chłopiec sam poszedł za potrzebą do toalety i zamiast do muszli obsikał klientki , które właśnie myły ręce. Kelnerka usiłowała zwrócić uwagę matce i przekazać co się stało , została zmieszana z błotem , że śmie zwracać jej i dziecku uwagę. Nie miałam pytań!!!! Najgorsze jest to , że te ” mamusie” powodują to, że normalne matki zaczynają być na wstepie tak postrzegane , a nasze dzieci muszą patrzeć na te żałosne zachowania waszych “wyzwolonych pociech”. Przykre jet również to , że pracowników w takich miejscach traktuje się przedmiotowo , arogancko i z wyższością czego kompletnie nie mogę pojąć.

  55. jestem rodzicem. czekam na hejt. Czy posiadanie dziecka w dzisiejszych czasach czyni mnie kimś gorszym od ludzi ich nie mających? po tym tekście czuję się tak jakby fakt posiadania dziecka conajmniej nakazywał mi zsylkę do jakiegoś getta, albo przepraszania że ośmielam sie z nim wyjść. dramat. Rozumiem, że nie każdy chce mieć dzieci, nie każdy powinien mieć, nie każdy sobie radzi. pisalaś o egoizmie. ten cały tekst mega zalatuje egoizmem jeśli Tobie coś się należy to uszanuj, że innym też :). Nie piszę tego jako bezkrytyczny rodzic bo staram się wychowywać córkę tak aby nikomu nie zachodzila za skórę ale luudzie chyba każdy kiedyś byl maly i nie sadze, że od razu był alfa i omega. strasznie mnie drażnia takie pseudomądropopulistyczne teksty.falo hejtu spllywaaaaj.

  56. Jestem rodzicem, chodzimy często po knajpkach i choć nie są to restauracje, na które poszlibyśmy na randkę, to mimo wszystko, gdy moje dziecko zaczyna szaleć (tak, zdarza jej się), to w zwyczaju mam zwrócić jej uwagę. I choć uważam, że dzieciństwo ma swoje prawa i dziecko musi się wyszaleć, to są miejsca do tego przeznaczone – np. plac zabaw (wiem, że niektórym bezdzietnym przeszkadza także hałas dochodzący z placu zabaw, ale tutaj będę zawzięcie bronić praw dzieci). Inna rzecz – mówię tu z perspektywy rodzica dziecka w wieku 2-3 lat – warto, moim zdaniem, zwrócić czasem uwagę obcemu dziecku. Oczywiście w odpowiedni, przyjazny sposób (zwrócić uwagę, nie znaczy na nie szczekać). Wiem, że niektórzy rodzice tego nie zrozumieją, aczkolwiek z bucowatością nie ma co walczyć, jednak ja jestem zdania, że zwrócenie uwagi szalejącemu dziecku przez obcą mu osobę może dać fajny efekt. Dziecko się trochę zmiesza, że ktoś nieznany mu prosi go o ciszę, albo zapyta dlaczego tak biega, albo ostrzega, że jak będzie tak szaleć to może sobie zrobić krzywdę. Wiem, że czasem moje uwagi do mojej córki nie dają rezultatu, natomiast zagadanie przez obcego potrafi zdziałać cuda. Poza tym taka uwaga uczy życia społecznego naszych dzieci, lepiej niż klepanie zakazów i nakazów przez rodziców, bo w końcu nasze gadanie ma pokrycie z rzeczywistością 😉

      1. Myślę, że dużo zależy od tego jak ta uwaga zostanie wypowiedziana, bo jeśli ktoś “warczy na bachora”, to sama mam ochotę pokazać kły (jak można wymagać kultury od dziecka, kiedy nie potrafisz się do niego kulturalnie odezwać?). Dzisiaj prowadzę sklep dla dzieci, ale pracowałam w różnych miejscach, w gastronomii także. Zwracałam uwagę dzieciom i zwracam do tej pory (choć prowadzę sklep dla dzieci, w którym dzieci są mile widziane), ale kiedy mówię: “hej, kolego, uważaj, bo może ci się stać krzywda” i mówię to z uśmiechem, faktyczną troską to raz, że nigdy żaden rodzic na mnie nie naskoczył, dwa, że dziecko zareagowało 🙂

  57. Amen. Jeśli moje dzieci mają zły dzień wiem, że publiczne miejsce nie jest dla nas. W restauracji mają być grzeczni i cicho. Źle zachowanie moich i cudzych przeszkadza mi tak samo. Poza tym jest jeszcze coś. Zdarza się, że idziemy z mężem sami by odpocząć od naszych dzieci, wtedy ostatnie o czym marze to wrzaski innych dzieci itd
    Jeśli danego dnia dziecko jest chodząca katastrofa, to się go w publiczne miejsce inne niż przeznaczone dla dzieci nie zabiera. Mówię to ja, matka dwójki Szkodników.

  58. Mam dwie czterolatki i od małego chodziły z nami do różnych knajpek, czasem z kącikiem dla dzieci, czasem bez takiego i od zawsze powtarzamy im, że w restauracji nie można krzyczeć, czy biegać, bo przeszkadza to innym i rozumieją. Na codzień bardzo żywiołowe dzieci potrafią się ogarnąć na czas pobytu w restauracji, bo wiedzą że takie tam obowiązują zasady. Jeśli rzeczywiście mają zły dzień, to po prostu wychodzimy, ale to się raczej rzadko zdarza 🙂

  59. Moze napisze nie konkretnie o srodowisku restauracyjnym. Zgadzam sie z tym, ze dziecko zrobi tyle, na ile pozwoli mu rodzic. Pracuje w duzym sklepie sieciowym z odzieza. Jestem zast. Kierownika. Stoje sobie przy kasie, przyjmuje zwrot, wchodz matka z synem mpze 4 letnim. Dziecko biega po sklepie, wrzeszczy mamusia chodzi ubranka oglada i nie zwraca uwagi na to co robi jej pociecha. Nagle malec staje przy bramce i…wymiotuje. Mamusia nic. Jedna z dziewczyn podchodzi do matki i mowi jej, ze jej dziecko zwlasnie zwymiotowalo. A ona “bo on tak ma jak biega za dlugo”. Dziewczyna nie wie co powiedziec dalej, wiec podchodze do nich i mowie do kolezanki, zeby przyniosla Pani reczniki papierowe i worek na smieci. A kobieta na to, ze ona tego nie sprzatnie, bo to MOJ obowiazek sprzatac po klientach, wziela dziecko i wyszla zostawiajac to co zostawili… Klient ma swoje prawa oczywiscie. a my musimy sie dostosowywac do kazdego z nich indywidualnie, jednak nie oznacza to, ze jedna jednostka ma wplywac zle na innych i odnosic sie do nich bez szacunku. Kazdy majac dziecko jest za nie odpowiedzialny, jednak chyba nie wszyscy sobie zdaja z tego sprawe…

    1. pracuję jako sprzedawca w sieci obuwniczej i niestety muszę potwierdzić, że w innych branżach jest nawet gorzej. Ja zawsze grzecznei zwracam uwagę dzieciom, by nie wchodziły z brudnymi butami na pufy, na których siadają klienci, by przymierzyć obuwie. Dotyczy to zwłaszcza jasnych puf na strefie dziecięcej, obitych skajem, które po weekendzie z groszkowych zamieniają się w szarozielone. Większość dzieci i rodziców spokojnie reaguje na moje prośby, ale ostatnio niestety usłyszałam zza pleców jakieś złośliwe odzywki oburzonej mamusi, która najwidoczniej WIDZIAŁA, co wyczynia jej Brajan i miała to wszystko w głębokim poważaniu.Nie wspomnę już o uderzaniu drewnianymi łyżkami o półki i śmietniki. Trudno doczekać się reakcji rodziców.
      Na szczęście wdzięczność normalnych klientów – rodziców za pomoc w poszukiwaniu rozmiaru rekompensuje mi te sporadyczne, niemiłe doświadczenia 🙂

  60. Jako mama 3 dzieci zgadzam się z autorką. Temat jest czasem trudny. Ja tez czasem wychodzę do knajpy bez dzieci ale wtedy mam większą odwagę by zwrócić uwagę rodzicom gdy mówię że wiem co przeżywają bo sama mam 3 😉 wtedy to lżej przyjmują 😉 ale faktycznie problem niestety dotyczy sporej grupy rodziców

  61. Bardzo nie podoba mi się Twoja wypowiedź Magdo. Nie masz dzieci i nie masz pojęcia jak czasem zwyczajnie ciężko połączyć wszystko, żeby i wyjść do ludzi i być z dzieckiem. Więc bierzemy te nasze pociechy pod pachę i staramy się funkcjonować jak inni normalnie ludzie 🙂 Nie masz prawa oceniać innych Rodziców nie będąc sama matką. To tak jakby być klerykiem i wypowiadać się na temat seksu – temat na czasie. I nie porównuj dzieci do psów, to zwyczajnie niegrzeczne i nieadekwatne. Czasem dziecko przechodzi trudny okres, kiedy chce wszystkim pokazać, że jest niezależne (potocznie bunt dwulatka) i nic z tym nie zrobisz. I to nie znaczy, że nie możesz wyjść do swojej ulubionej knajpy. Mam w głębokim poważaniu wielkie znawczynie rodzicielskiego savoir vivru jak Ty. Twoja mowa przypomina mi wielkie frazesy poseł Pawłowicz, która ma na wszystko bardzo stanowcze zdanie, nie mając pojęcia o czym mówi.

    1. Szkoda, że nie zrozumiałaś o czym jest ten tekst. To może Ci wytłumaczę – jest to tekst o RODZICACH, którzy nie zwracają uwagi na swoje źle zachowujące się pociechy. Nie o tych, którzy z różnym skutkiem próbują nad nimi zapanować. I oczywiście, że mam prawo do własnego zdania na ten temat, skoro czasem muszę w tym uczestniczyć, czy mi się podoba, czy nie. Już prawie się nabrałam, że po prostu masz inne zdanie, ale Pawłowicz Cię zdradziła. Czyżbyś odnalazła siebie w tym tekście?

  62. Z perspektywy kelnera wygląda to tak, że nie raz uratowalismy jakiemuś dzieciakowi skórę. Czy to przed poparzeniem zupą, wejściem w rozbita(przez rzeczone dziecko) szklanke, czy przed wyjściem na ulice. Ostatnio nawet przed upadkiem ze schodow. Wszystko świetnie, rodzice pelen luz, ale ja jestem w pracy! A moja pracą nie jest pilnowanie Waszych dzieci. Na koniec i tak slyszymy ze gerberek dla Brajanka za gorący. O napiwku często można zapomniec. A wierzcie mi ze jak taka rodzinka wychodzi to dlugo nie mozna dosprzatc skorzanej sofy. Glownie z zupek. Albo dzieciecego moczu. A najgorzej jest jak zlamie sie kredka, strugaczka zaginela a ty masz wydawke na 10 stolow. Dla rodzicow to sie nie liczy. Najwazniejsza jest kredka. A potem narzekanie ze dlugo czekali na kelnera…nata

  63. Jestem rodzicem prawie trzylatka i rocznej dziewczynki i uważam się za kochającego rodzica, dodatkowo mam 35 kg psa.
    Czy to oznacza że nie zgadzam się z treścią artykułu i będę szczekał pełen oburzenia o to że osoba, która dzieci nie ma nie powinna się wypowiadać? NIE! wychodzimy z żoną do restauracji, używamy środków masowego transportu tak z dziećmi jak i psem. Wychowujemy dzieci bez bicia, co jednak nie oznacza że bez uczenia odpowiedzialności. Wiadomo, nawet najgrzeczniejsze dziecko czasem może złapać odpał, atak, napad furii, czasem nawet pomimo organizowania takiemu dziecku czasu. W takiej sytuacji uważam że całkowicie niedopuszczalne jest ignorowanie dziecka, czy niemrawe cichanie, połączone z atakiem na tych którzy zwrócą uwagę. Każdy atak jest do przewidzenia – jeśli nie uda się w porę wykryć, trzeba reagować zaraz po tym jak nastąpi. Nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy by na dziecko nie wpłynęło pozytywnie chwilowe wyjście na zewnątrz i spokojna ale rzeczowa rozmowa (asertywność), wyjaśniająca że tak nie wolno się zachowywać i że po ostrzeżeniu zawsze czeka kara. Dzieciom trzeba nakreślić zasady zachowania, jak każdemu. Jestem pewien że niejedna osoba sceptycznie tu kiwa głową, dopuszczając z trudem do świadomości że starsze dziecko może ewentualnie na to zareagować ale roczne dziecko i młodsze? Otóż tak, tak się rozwija od narodzin dziecko, tembr głosu i ton jest tu kluczowy, bo wiadomo że tak młode dziecko nie wiąże jeszcze wielu słów ze znaczeniami.

    Tak samo pies – z nim raczej nie wchodzimy do restauracji, ale podróżowanie pociągiem jest dla niego chlebem powszednim. Wiemy że ta klucha nikogo by nie ugryzła, co nie zmienia faktu że zawsze ma założony (znienawidzony przez siebie) kaganiec i leży pod siedzeniem albo między nogami. Czemu? Bo takie są zasady, bo ludzie są spokojniejsi, bo mimo naszej pewności, zawsze zakładamy że psa pobudzi jakiś nagły hałas, intensywny zapach, czy inny bodziec i nie zdążymy zareagować.
    Widzę często jak dwójka rodziców nie może sobie poradzić z atakiem jednego dziecka i rozumiem – początkujący może nie mieć wyrobionych metod radzenia sobie z atakami. Ale z pewnością nie jest dobrym rozwiązaniem stanie z bezradnie opuszczonymi rękoma i rozdziawioną buzią, albo machanie dziecku przed buzią smoczkiem czy zabawką której pociecha zdecydowanie nie chce, skoro nimi rzuca lub płacze i wrzeszczy jeszcze donośniej na ich widok. Czasem trzeba eksperymentować, czasem spytać znajomych, czasem poczytać trochę o wychowaniu.

    Najlepszym dowodem na to że jedna osoba może zapanować nad dzieckiem, a nawet i dwójką to fakt że codziennie z dziećmi wychodzimy na spacer – chłopiec jak zaczął już chodzić, czynnie nóg używa. Mimo że szybciej byłoby wózkiem, codziennie ćwiczy i troszkę przyspiesza. Dziewczynka chodzi jeszcze bardzo słabo, więc zawiązana jest w chustę. Piesek na smyczy lub bez, ale ciągle przy nodze, dopiero na łące trochę biega. Nie jest też problemem wzięcie ze sobą kupozbieracza i zabranie ze sobą tego czego wiele właścicieli uznaje że nie istnieje. Po powrocie, piesek obok dziecka na ramię i heyah na drugie piętro bo sam już nie wejdzie. Drugie dziecko samo się wspina, przy okazji na głos uczymy się liczyć. Można?

    Jeśli jakiś rodzic chciałby powiedzieć że grzeczność dziecka czy psa jest uzależniona od genetyki, bardzo proszę. Tak samo jak nadwaga wiąże się tylko z obciążeniami genetycznymi, gospodarką hormonalną i innymi czynnikami na które nie mamy wpływu. Zasada jedz mądrzej i ruszaj się częściej zadziała na każdego, tak samo jak odpowiedzialne wychowanie potrafi zmienić największego diabła w grzecznie siedzące na pupie dziecko. Zajmowałem się spokrewnionym dzieckiem ze zdiagnozowanym (oczywiście przez rodziców) ADHD. Rodzice używali tej nazwy jako tarczy broniącej przed każdym zarzutem, ja zaś przez inne podejście (nie darcie się na dziecko z byle powodu, ignorując zaś wtedy kiedy trzeba zareagować, zainteresowanie bardziej statyczną zabawą) ograniczyłem nadpobudliwość do nieszkodliwego machania nogami podczas układania puzzli/rysowania w knajpie.
    Odpowiedzialność trzeba na siebie brać, tak za dzieci które najchętniej znienacka by wyskakiwały na ulicę, jak i za psy, które same po sobie nie posprzątają.

  64. Bardzo trafny tekst. Osobiście uważam, że niestety bardzo wiele matek po urodzenia dziecka staje kosmitkami z innego wymiaru. I to nie wynika z ich nietolerancji względem innych, raczej ze ślepego zapatrzenia w tą małą istotę. Miłość, miłością, ale helloł… 🙂 Może to zabrzmi egoistycznie, ale mi wręcz przeszkadzają wyjące dzieci w restauracjach, autobusach czy sklepie. Ileż to razy widziałam obrazki kładących się na ziemi dzieciaków i wrzeszczących w niebogłosy. Co do restauracji: szczyt szczytów miałam okazję oglądać całkiem niedawno w jednej z warszawskich pizzerii. Otóż pani przy stoliku przewijała swojego niemowlaka. 2 metry od mojego talerza!!! WTF?! Dodam, że restauracja posiadała toaletę i dostosowane do tego przyrządy. Nikt nie zwrócił uwagi, ja również nie, bo nie chciałam robić awantury. Ale apetyt minął mi momentalnie.

  65. To moze ja sie wypowiem jako matka 5 latki i 4 miesiecznej panny. Nie ma mozliwosci nauczenia dziecka oglady nie wychodzac do restauracji czy teatru. Nie mowie oczywiscie o rodzicach nie zwracajacych uwagi na zle zachowanie pociech. Moja 5 latka przy pierwszych wyjsciach byla w restauracji jak koszmar. Ale konsekwentnie wychodzilysmy i szybko ogarnela sie. W moim miescie nie ma knajp dla matek z dziecmi wiec wychodzilysmy do normalnych restauracji. I tez kilku bezdzietnym doroslym to przeszkadzalo na szczescie wiekszosc miala empatie i dzieci i dobrze wiedziala ze inaczej nie da sie … Teraz lece samolotem podroz 4h z moja 4 miesieczna corcia. I tak mam swiadomosc ze raczej pewne ze bedzie wyc jak syrena. Ale nie powiesze sie z tego powodu i nie zrezygnuje z wakacji. Rozbraja mnie tekst nie mam dzieci ale mam psa moge go zostawic i pojechac bez niego. Tak bez psa tak bez dziecka nie… To wbrew pozorom duza roznica pies i dziecko ale ta roznice zrozumieja tylko matki. Pozdrawiam 😉

  66. Wow świetny artykuł! Na ten temat powstało tak wiele publikacji ze z duszą na ramieniu klikalam żeby przeczytać;) a tu taka niespodzianka. Brawo! Bardzo trafiony glos w dyskusji, popieram na calej długości.

  67. Bardzo to wszystko fajne i generalnie się zgadzam, nie mniej jeszcze bardziej podobałoby mi się, gdyby ten tekst napisał rodzic, a nie ktoś, kto uważa, że “dziecko pozwoli sobie na tyle, na ile pozwolą mu rodzice”, tak jakby dzieci to były czyste karty, pozbawione temperamentu naczynia, w które rodzic wlewa swoją całą życiową mądrość.

    Bardzo też lubię teksty w stylu “nie mam dzieci, ale mam psy”, każdy rodzic reaguje na nie z radością, bo nic tak nie raduje każdego rodzica jak ta niczym nie podparta analogia. Zapewne niejeden rodzic czytając coś takiego zareaguje oburzeniem.

    Proszę mnie źle nie zrozumieć, w stu procentach popieram główną tezę tego felietonu, nie mniej powycinałbym część niepotrzebnych generalizacji. Jest rzeczą ludzką popadać w stereotypowe myślenie, jeżeli jednak chcemy już coś publikować, warto może czasem zastanowić się, czy chwilę wcześniej nie postawić kropki.

    Pozdrawiam z pełną serdecznością!

  68. A ja powiem tak: dużo osób nie zrozumiało wymowy artykułu, mocno ironicznego i z dużą ilością hiperboli. Nie jestem sama matką, jestem kelnerką, lubię dzieci i posiadam psa.
    Porównanie do psów, jak dla mnie trafione. Tylko trzeba zrozumieć, że źle wychowanego dziecka nie bierzesz do restauracji, a źle wychowanego psa na spacer po mieście. Jest różnica między dzieckiem a psem, ale zarówno dziecko jak i psa wychowujesz.
    Druga sprawa, jako kelnerka i gość innych restauracji, rozumiem, że dziecko może zapłakać, coś przewrócić itp. Tylko, że nam, kelnerkom, jak i autorce nie o to chodzi! Cały problem polega na dzieciach, które przez pół godziny nieustannie ryczy, kopie, biega i ogólnie mówiąc przeszkadza. A mamusia co na to? “Brajanku, przeszkadzasz. I wiesz, Aśka takie super buty sobie kupiłam…” I zero konsekwencji. Mamy po kawiarni wiele miejsc, zakrętów, schodów i innych kryjówek dla dzieci, a przepraszam bardzo, ale jeśli jakiś niewychowany dzieciak wbiegnie mi pod nogi, bo go nie zauważę, mając tacę pełną dzbanków wrzątku, z jakiej racji mam na siebie brać całą zawartość? Wrzątek na skórze boli mnie tak samo. Kawiarnia/restauracja to nie plac zabaw, żeby dzieci mogły biegać samopas! Kilkukrotnie sama ratowałam dzieci, bo wbiegają za bar i dotykają rzeczy, typu rozbite szkło, gorąca wyparzarka do naczyń, czy nawet lampa przeciwko owadom (taka pod napięciem). Kiedyś, mamusia była tak zainteresowana swoim dzieckiem, że nie zauważyła, że wybiegło przed kawiarnię! I nie ratuję tych dzieci, bo to mój obowiązek jako obsługi, tylko dlatego, że lubię dzieci!
    Jednocześnie, nie powiem, że nigdy nie byłam świadkiem dobrego podejścia. Zdarza się, że rodzice, widząc, że dziecko się rozkrzyczało, wychodzili przed kawiarnię, uspokajali pociechę i wracali kilka minut później. Albo pakowałam takowym na wynos. Więc nie mówcie mi, że się nie da, bo da się! Trzeba tylko chęci. I niestety, jeżeli dziecko “akurat” ma zły dzień, musisz zrozumieć, że to TWÓJ problem i nie obarczaj nim obsługi i innych gości.
    I powtarzam, każdy rozumie, że dziecko to dziecko, czasem się nudzi, czasem płacze. Nikt nie ma im tego za złe. Tylko zadaniem rodzica jest sprawić, żeby to nie było uciążliwe dla otoczenia.

  69. Kiedyś na moim starym blogu napisałam coś podobnego w wydźwięku – że wkurzają mnie rodzice niereagujący na niegrzeczne i uciążliwe dla otoczenia zachowanie swoich dzieci. Wtedy w komentarzach jak refren powtarzało się “jak będziesz mieć własne, to zrozumiesz”.

    No więc mam własne. I nie, nie zrozumiałam, jak można nie reagować na płacz czy krzyk dziecka. Jak można nie zapewnić mu żadnego zajęcia i oczekiwać, że będzie siedzieć spokojnie, jak eksponat w muzeum. Jak można tachać dziecko ze sobą absolutnie wszędzie, nawet w miejsca, które ewidentnie nie są dziecioprzyjazne, a nawet stanowią dla maluchów zagrożenie.

    Generalnie to nie rozumiem tego “zrozumiesz, jak będziesz mieć własne”, bo mnie obce, nieznośne i kompletnie niewychowane dzieci nadal wkurzają. Moje kocham nad życie, pozostałych raczej nie lubię 😛

  70. Omatkobosko. Uwielbiam dzieci, mam instynkt macierzyński jak stąd do Zgierza, ale dziecko w knajpie powoduje u mnie skręt żołądka.
    W Bobby Burgerze na Muranowie, dokąd poszłam na przegryzkę między zajęciami, stoi kącik dziecięcy. Stoliczek Mammut z Ikei, kredki, kolorowanki i zabawki. Byłam w tym BB pierwszy i ostatni raz; gówniażeria latała od stołu rodziców do stoliczka z kredkami, darła się, a jedna mamusia z pieluszkowym zapaleniem mózgu stanęła za ławą, na której siedziałam (i jadłam), i huśtała wózkiem dziecko. Pomijam fakt, że mogła stanąć gdziekolwiek indziej na bardzo dużej i szerokiej sali, i nie powodować u mnie wrażenia, że lustruje mi kark i zawartość kanapki, ale huśtając uderzała co chwilę w ławę. Podołek miałam cały w kropelkach sosu. Bliska byłam wrzasku a’la banshee. Nie wchodzę do knajp, w których jest kącik dziecięcy, bo zawsze oznacza to brak spokoju przy jedzeniu, hałas i ryki. Karmienie piersią też, ale to akurat jest dla mnie fakt tak obojętny jak dyskretne wytarcie nosa.

  71. Droga Bywalczyni lokali wszelakich i wszyscy “podpisujący się rękami i nogami”, przyjmijcie do wiadomości, że:
    1. ten tekst BŁĘDNIE zakłada, że zachowanie dzieci w 100% jest zależne od rodziców, a dziecko stukające widelcem w talerz jest dzieckiem źle wychowanym. Otóż nie – dziecko jest osobą, indywidualnością, charakterem, który owszem należy kształtować, ale do którego w pewnym wieku nie da się dotrzeć racjonalnym argumentem “Siedź cicho, bo przeszkadzasz”. Uwierzcie, że jeśli 2 letnie dziecko stuka w talerz, to wszelkie próby uciszania, zabierania talerza/widelca, podsuwania innych zabawek, kończą się z reguły atakiem histerii – jeśli wolicie, proszę bardzo.
    2. Ja jako rodzic 95% swojego czasu spędzam albo na pracy albo na usługiwaniu swoim dzieciom. W zwiazku z tym uważam, że należy mi się od czasu do czasu wyjście do restauracji i bycie obsłużoną.
    3. Uprzedzając riposty, że mogę wybierać miejsca “kids friendly” – mam prawo, jak reszta świata, wybierać restauracje po jakości jedzenia i jakości obsługi, a nie po zawartości kącika dla dzieci.
    4. Kiedy zostajesz rodzicem, spada na ciebie taka ilość obowiązków, problemów i spraw do załatwienia, że wybaczcie, ale mam głęboko, że stukanie widelcem w talerz przeszkadza wam w spoglądaniu sobie w oczy.
    5. Empatia działa w dwie strony. Miejsca publiczne są publiczne, bo są dla wszystkich, również dla dzieci i ich rodziców. Więcej wyrozumiałości.
    6. Matka też człowiek – jak to widzę/słyszę to rzygać mi się chce.

    1. Tekst jest napisany z punktu widzenia szacunku dla ludzi, którzy nas otaczają. Skoro, jak sama piszesz, masz ich gdzieś, to nie dziw się, że oni mają gdzieś twoje zmęczenie i dziecko, nad którym nie chcesz zapanować.

      1. Szacunku jednostronnego, jednostronnej empatii i praw tylko dla niektórych

      2. jeśli możesz wyjaśnić – to co dokładnie sobie tutaj roszczę, bo nie rozumiem? aha, i dlaczego mój komentarz został ukryty? czyżbyś nie tolerowała przeciwnych opinii?

      3. Przeczytaj swój pierwszy komentarz ze zrozumieniem, a odkryjesz tajemnicę roszczeniowości.
        Nic nie zostało ukryte. Jak widać 🙂

  72. Mam wrażenie, że niektórzy ludzie nie potrafią czytać ze zrozumieniem. “a co, mamy siedzieć w domu?”, “co mam zrobić z dzieckiem jak muszę iść do sklepu i nie mam go z kim zostawić”, “nie masz dzieci to nie wiesz”. Ludzie, po pierwsze to nie jest tekst o marketach, bo w marketach każdy się spieszy i bardziej irytują janusze którzy stoją koło półki z kiełbasą i blokują ją wózkiem na pól godziny bo nie wiedzą czy na grilla (gryla) lepsza podwawelska czy krupniok, niż małe biegające za parówkami dzieci. W markecie nie zwraca się na to uwagi bo zazwyczaj ludzie się spieszą i mają to gdzieś.. Tuta jest mowa o sytuacji, kiedy idzie sobie do restauracji, posiedzieć, pogadać, zejść pizze, wypić piwo, wino itd. a czuje się jak na placu zabaw. Z własnego przykładu: godzina 21:00 wchodzę do pizza hut (nie do ekskluzywnego lokalu typu amaro tylko po prostu na pizze) ale jest miło i fajnie. Kameralny stolik dostajemy, na początek wino, jakaś pizza bar sałatkowy itd. i się zaczynana. Obok siedzi mamusia z tatusiem i dzieckiem (około 4 lat) drze się bo niedobre, no to go “uwalniają” i lata po całej restauracji i się drze “ale przecież to dziecko”, a spróbuj uwagę zwrócić to cię zlinczują. To mało, bo rodzice są cali szczęśliwi z tego powodu haha jakie to śmieszne. Podlatuje do twojego stolika próbuje złapać za kieliszek, a rodzice nic. Są przecież place zabaw, knajpki na wolnym powietrzu, restauracje z placem zabaw itd. tu chodzi o to, że jeśli nie potrafisz zapanować nad dzieckiem to go tam nie zabieraj. Zostaw u babci, koleżanki, zamów coś na wynos, albo po prostu ugotuj mu pomidorową i wypij wino z mężem. Ja nie mam ochoty na to żeby podczas kolacji cudze dziecko jako obiekt zainteresowania upatrzyło sobie moją torebkę bo pewnie mam tam skarby pirata, a jego rodzice ze stolika obok jeszcze bili brawo z tego tytułu. Jeżeli wasze dzieci są takie święte i takie urocze to gwarantuje, że więcej frajdy sprawi im wata cukrowa, żelki i kolorowe chrupki na festynie, niespodziewana wycieczka za misato, żeby zobaczyć księżyc w pełni, albo nad jezioro, czy basen, niż siedzenie na dupie w miejscu, w knajpie, gdzie nie ma się z kim bawić, w miejscu którym inni naprawdę na tej dupie chcieliby posiedzieć

  73. Pracowałam kiedyś w knajpie i pamiętam że pomimo uwielbiam dzieciaki, sama zresztą mam synka, to nie nawidzilam obsługiwać stolików rodzinnych czyli z dzieciakami. Na nic zdawały się prośby by rodzice zabrali z przejścia leżące na podłodze dzieci, żeby postarali się aby dzieci nie biegały po lokalu bo niesamowite ale nosiłam w rękach talerze z gorącymi daniami. Rozumiem ze ludzie jada z dziećmi gdzieś się rozerwać ale czasami te dzieci zachowywały się gorzej niż psy zerwane ze smyczy. Kiedyś nawet przez jedno dziecko zaliczyłam mega glebę i wytłukłam cała tace szklanek bo dzieci bawiły się w berka i dodatkowo rzucały jedzeniem. Taka oto świetna zabawa w lokalu. Nie usłyszałam nawet głupiego przepraszam ze strony rodziców tych dzieci i byłam uziemiona na tydzień bo stluklam sobie kolano. Idąc gdziekolwiek z dziećmi kochani rodzice myślmy nie tylko o sobie i innych w naszym otoczeniu ale także o bezpieczeństwie.

  74. Świetny tekst. Jestem kelnerką i muszę to powiedzieć – rodzice nieumiejący zdyscyplinować swoich dzieci są zmorą restauracji. Pomijam już sprawę tego, że nie mamy menu dla dzieci, a nawet gdybyśmy mieli to rodzice i tak mieliby tysiąc wymagań dotyczących posiłku ich dzieci, podawania dodatkowych talerzy, kubeczków, słomek, łyżeczek etc. oraz przy tym wszystkim zużywania ponadprzeciętnej liczby serwetek i zostawiania ich wszystkich rozpierdzielonych na całym stole, a nawet pod nim. Nieraz miałam już sytuację, że niosąc tacę gorących zup, dziecko wbiegało mi pod nogi. Nie wspominając o tym, że często ludzie ładują się do dość ograniczonej powierzchniowo restauracji (do której wchodzi się schodami w dół) z wózkami, na które nie ma miejsca i dostawiają je do stołów tarasując przy tym dojście do połowy stolików, drzwi na zmywak i do toalety. Często też dzieci puszczone są “samopas” i np. próbują wejść na kuchnię lub wkładają palce do wystawionych na ladzie ciast czy napojów, a rodzice nie poczuwają się później do zapłaty za szklankę kompotu czy soku, w którą pociecha władowała swoją rękę. Szczytem wytrzymałości była sytuacja, w której gościliśmy dwie panie (prawdopodobnie matka i babcia dzieci) oraz trójkę pociech poniżej 7. roku życia. Najpierw zaczęło się od dramatu, że źle zostały wydane zupy (ale to całkiem inna historia), następnie dzieci po zjedzeniu zaczęły biegać po całej sali, otwierać na szeroko drzwi toalety, rwać papier i wynosić go na salę, po czym rzucać na podłogę, nalewać sobie same wodę z wystawionych dzbanków rozlewając ją przy tym wszędzie dookoła lady, wyjmować garściami wykałaczki ze słoika oraz jabłka z kosza. Jeszcze mniejsza o te jabłka, gdyby dzieci je zjadły, ale nie. Dzieci użyły jabłek do wyrażenia swojej kreatywności, zaczęły wbijać w nie wykałaczki, robić dziury sztućcami, odgryzać kawałki i wypluwać je. Kobiety w tym czasie siedziały beztrosko i rozmawiały, tak jakby dzieci nie były pod ich opieką. Gdy zwróciłam uwagę paniom, zostałam obrzucona pogardliwym spojrzeniem. Kiedy zauważyłam ze zbierają się do wyjścia, podeszłam do stołu (sprzątanie go było prawdziwą “przyjemnością” – był uświniony po samą podłogę) i poprosiłam o zabranie tych jabłkowych “dzieł sztuki”, na co matka zapytała mnie gdzie jest kosz i bezceremonialnie wyrzuciła je. I od razu taki apel – to, że restauracja czymś nas częstuje nie znaczy, że można korzystać z tego ile się chce i tak jak się chce przy innych gościach, a także obsłudze obserwującej to, co robimy. Bo pamięć do twarzy (szczególnie podpadających nam osób) to my mamy bardzo dobrą i następnym razem możemy nie być aż tak ugięci w wielu sprawach 🙂
    Oczywiście nie mierzę wszystkich tą samą miarą, bo zdarzają się naprawdę grzeczne i ułożone dzieci, które nie grymaszą nawet przy pietruszce w zupie i takim należą się dobrze ukryte na kuchni słodkości 🙂
    Serdecznie pozdrawiam 😉

  75. 100% racja! Świetny wpis. Również byłam świadkiem takich zachowań i byłam również kelnerka…i chyba w tym temacie nie muszę nic więcej pisać. Mam także dziecko póki co ma 6 miesięcy ale już baaardzo dawno zarzeklam sobie że moje dziecko nie będzie rozkapryszonym gowniarzem! Dołożę wszelkich starań aby potrafila się zachować wszędzie! jak należy. Domyslam się że może to zająć trochę czasu i trzema miec dużo samodyscypliny ale dam rade i tyle.

  76. mam 3letnią córkę, która jest bardzo energicznym dzieckiem, dlatego siedzenie godzinę w restauracji nie wchodzi w grę. Zazwyczaj biorę na wynos by zaoszczędzić sobie i innym jej biegania, skakania, hałasowania i marudzenia. Mnie jako matkę, która bywa bez dziecka w miejscu publicznym denerwują rodzice – święte krowy, które jak dziecko się wydziera nie reagują. skoro dziecko się nie umie zachować, a rodzić zareagować niech siedzi w domu, albo zamawia na wynos. Ostatnio miałam taką sytuację, spotkaliśmy bratową z jej mężem i ich córkę, również 3 letnią w restauracji. My wzięliśmy na wynos, ale tamci postanowili zostać. Zanim dostaliśmy nasze jedzenie byłam świadkiem , jak bratowa z założonymi rękami nie reagowała, jak jej dziecko darło się, tarzało po podłodze i uprzykrzało czas innym. Wszyscy się na nich patrzyli by zareagowali na zachowanie ich dziecka. Jak wychodziłam, zwróciłam jej uwagę, by zajęła się swoim dzieckiem, ale bratowa jest znana z tego, ze nie interesuje się swoim dzieckiem, która urodziło się jej chyba na złość…

  77. Sytuacja z dzisiaj. Idealnie wpisuje się w temat. Siedzimy z córką (4lata) w restauracji. Obok rodzinka 2+2 Dziewczynka lata w kółko jak nakręcona. Generalnie nie przeszkadza mi to. Nie ingeruje w nasza “przestrzeń prywatną” wiec luz. Dostajemy swoje zamówienie I się zaczyna. Córka zaczyna konsumować, podbiega dziewczynka raz, drugi trzeci I co robi… trzyma w reku chusteczkę przykłada ja do buzi, namacza sliną I zaczyna tą chusteczka wycierać moją córkę. Obrzydlistwo. Oczywiście zareagowałam I zwróciłam uwagę mamie, która niestety nie widziała żadnego problemu. Ale skądś dziecko takie rzeczy wyniosi tym bardziej mama przyzwala na takie zachowanie wiec skad ma wiedziec ze tak nie mozna. Po czym dalej to dziecko biega I nie daje spokojnie zjeść mojej córce po której minie mimo małego wieku widzę poirytowanie I niezadowolenie. Przesiadłyśmy się więc do innego stolika aby skonsumować w spokoju.

  78. W tej chwili wygląda to tak, że w restauracjach, dziecku, na wszystko pozwalają rodzice, a rocicom wolno robić wszystko, ponieważ kelnerzy boją się pisnąć słowo byle nie stracić napiwku. To z kolei spowodowane jest niską stawką godziniwą, serwowaną przez właściciela restauracji. To cały łańcuch wydarzeń, które powodują obecny stan rzeczy w gastronomii. Świat oszalał..

    1. Wiesz, w sumie właśnie pomyślałam dlaczego w całej dyskusji nie przewija się wątek zgłaszania takich uciążliwych zachowań obsłudze… Jeżeli sami nie reagują, to raczej nie miałabym problemu zwrócić uwagę najpierw obsłudze; kwestia utraty napiwków- cóż, nie oszukujmy się, Polacy rzadko „tipują” a już na pewno nie tacy niewychowani rodzice. Podejrzewam natomiast że większość obecnych dorosłych na sali zostawiłaby większy napiwek za uspokojenie takiej „hałastry”- ja na pewno.

  79. Bardzo dziękuję za ten wpis. Myślę podobnie. Jestem zmęczona podejściem wielu rodziców, że świat ma współuczestniczyć w ich rodzicielstwie. Mam dla nich newsa – świat nie uczestniczył w procesie tworzenia ich dzieci, robiliście to we dwoje. Od paru lat przez godzinę od 19.30 do 20.30 słucham koncertu 2 dzieci przed ich pójściem spać. Dramat. Dzieci ryczą jakby je obdzierano ze skóry. Rodzice siedzą cicho i cierpliwie czekają aż kanonada ucichnie. A ja mam słuchowisko przez ściany. Są też ich ‘koncerty’ na wycieraczkach kiedy nie chcą wejść do domu. Zwróć uwagę!! jasne !! Jaka ja wredna, a to takie słodkie maleństwa.Przecież to tylko dzieci ! Fuck U. Wydaje mi się, że większość dzisiejszych rodziców jest zadziwiona obowiązkami wiążącym się z wychowywanie pociech. A jak dziecko zachowuje się jak opętaniec to już zupełnie są bezradni. Zachowania dorosłych w takich sytuacjach: 1. przeczekanie aż ryk sam ucichnie, 2. może świat interweniuje i wychowa ich dziecko, a oni tak przy okazji będą 3. patrzcie ludzie jakie mam ciężkie życie 4. cierpię ja cierp i Ty 5. jestem rodzicem narody klękajcie oto nadchodzę.6. krytykujesz mnie i moje dziecko pewnie mi zazdrościsz 7. spróbuj zwrócić mi uwagę to wyleje na Ciebie swoją frustrację

  80. Pare razy zwracając mojemu 3 latkowi uwagę na placu zabaw żeby nie piszczał, usłyszałam że dziecko powinno się wyszaleć. Mam inne zdanie, niech biega, skacze, ale piszczenie przeszkadza tym co maja otworzone okna. Dlatego ja zawsze mówię “moje dziecko to moja odpowiedzialność”, i od maleńkiego mu wpajam że ludzi trzeba szanować.

Dodaj komentarz