Z zamiarem napisania tego tekstu noszę się od roku, może dłużej. W knajpach jem ciągle, więc rozwrzeszczane dzieci spotykam dość często. To jest po prostu statystyka, a nie to, że wszystkie dzieci wrzeszczą. Tylko, że problem dzieci w restauracjach to nie problem, a skrót myślowy. Problemem są rodzice.
Na początek rozgraniczmy dwie rzeczy: knajpy dedykowane rodzicom z dziećmi, z kącikami zabaw od takich, w których nie ma nawet jednej złamanej kredki czy innego misia. W tych pierwszych godzisz się na to, że spotkasz kilka dziewczyn na ploteczkach i orbitujące wokół nich dzieciaki. To jest normalne i jeśli wchodzisz do takiego miejsca, to z tym nie dyskutujesz. Matka też człowiek i potrzebuje czasem wyjść do ludzi. O tych knajpach dziś nie rozmawiamy.
Dziś dyskutujemy o miejscach, które w żaden sposób nie wysyłają komunikatu: “Wpadnij z dzieciakami, u nas nie będą się nudzić!”. Dyskutujemy o knajpach dla dorosłych, ewentualnie dorosłych z dziećmi, które potrafią się zachować przy stole. Żeby było jasne – nie mam nic przeciwko dzieciom, czasem nawet dają się lubić. Sama spotykam się w knajpach z dzieciatymi koleżankami. Jest tylko jedno “ale” – zawsze wybieramy miejsca, w których dzieci nie będą się nudziły, ewentualnie knajpy dla dorosłych, jeśli z góry wiadomo, że dzieciak jest dobrze wychowany i nie wyrywa dermy z siedzeń. Albo nie skacze w butach po stole, podczas kiedy zachwyceni rodzice nagrywają to telefonem (autentyk). Albo nie niszczy wystroju knajpy, podczas gdy rodzice nie widzą powodu, aby pokryć koszty zniszczeń, bo “to tylko dziecko” (również autentyk).
To wszystko nie świadczy źle o dziecku, tylko o rodzicach, bo dziecko pozwoli sobie na tyle, na ile pozwolą mu rodzice. Przykład zawsze idzie z góry. Jeśli dajesz pozwolenie na takie zachowania, to problem jest z tobą, a nie z twoim dzieckiem, ponieważ nie uczysz go ani szacunku dla innych ludzi, ani szacunku dla cudzej własności.
“To tylko dziecko”, “Przecież nie przywiążę go do krzesła”, “Jest energiczny, musi się wybiegać!”
Razem z powiciem dziecięcia spada na ciebie szereg obowiązków. To nie jest tak, że twoje dziecko jest pozłacane i cały świat ma podzielać twój zachwyt. Świat chce mieć święty spokój, a twoim obowiązkiem będąc w miejscu publicznym jest dbanie, aby twoje dziecko nie uprzykrzało tego czasu innym.
Rozumiem, że działają na ciebie hormony i być może płacz dziecka brzmi w twoich uszach jak pieśń o miłości, ale zrozum też ludzi, którzy obok próbują w spokoju zjeść obiad, podczas gdy twój dzieciak funduje im łupiący w skroniach ból głowy. Nie tylko ty płacisz za obiad i ci się należy – cała reszta też płaci i też jej się należy. Restauracja to miejsce takie samo, jak teatr czy muzeum. Wyobrażasz sobie, aby podczas spektaklu przez pół godziny wyło dziecko i nikt nie reagował? No właśnie. Jeśli nie możesz go uspokoić, to po prostu wyjdź na chwilę i poczekaj, aż mu przejdzie. Szanujmy się.
Bądźmy dla siebie ludzcy i traktujmy innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani.
Tu dochodzimy do pewnego rodzaju egoizmu, który jest po prostu nieznośny. Kiedy prowadzę samochód staram się nie uprzykrzać życia innym kierowcom, jeździć żwawo i płynnie, a jak włączam się do ruchu, to wciskam w podłogę, aby człowiek za mną nie musiał hamować. Myślę o innych, bo nie jestem pępkiem świata. To samo dotyczy ciebie i twojego dziecka. Rozumiem, że kochasz je do obłędu, a jego kupka pachnie fiołkami, ale zrozum, nie wszyscy muszą podzielać tę miłość. Wyobraź sobie taką sytuację: jesteś na romantycznej randce ze swoim facetem, na stole świece, pyszne jedzenie, głęboko patrzycie sobie w oczy i… w tym momencie dzieciak przy stole obok zaczyna walić łyżką w talerz. Raz, drugi, piętnasty, jeb, jeb, jebjebjebjeb!, a rodzice nic – zen, spokój, niewzruszenie jedzą zupę (autentyk). No i co, wkurza cię to? Pewnie, że cię wkurza.
Nie wiem też skąd w niektórych rodzicach bierze się przekonanie, że w restauracji obsługa ma obowiązek nie tylko podać im jedzenie, ale także niańczyć dziecko? Ty masz ten obowiązek. Od niańczenia cudzych dzieci są niańki, a nie kelnerzy. Ganiające między stolikami dzieci może i są pocieszne, ale ciekawa jestem czy dalej będzie tak wesoło, jak na głowie rozkosznego malucha wyląduje talerz gorącej zupy. Do kogo będziesz miała wtedy pretensje? Bo powinnaś mieć do siebie, że nie przypilnowałaś. Czy -eś.
I wcale nie chodzi o to, aby młode matki zamknąć w domach i zakazać im wstępu do restauracji. Wprost przeciwnie – uważam, że wychodzenie z dziećmi do miejsc publicznych innych, niż parki jest super. Szybko uczą się pewnych norm społecznych i są bardziej kontaktowe. Właśnie dlatego jak grzyby po deszczu powstają knajpy z kącikami dla dzieci.
Jeśli nie jesteś pewien, czy twoja pociecha będzie grzeczna, to wybierz miejsce, w którym może być niegrzeczna.
Jesteś autorem, odpowiedzialność za dziecko jest zawsze po twojej stronie, więc kiedy inni goście czy obsługa zwracają ci uwagę, to nie strzelaj focha, bo “to tylko dziecko”, nie unoś się. To jest AŻ dziecko. TWOJE dziecko. A zwrócenie uwagi to nie afront, więc nie bierz tego osobiście. Trudno, aby ktoś zwracał uwagę dwulatkowi, kiedy obok siedzą jego rodzice. Dzieci płaczą, krzyczą, są głośne i są wszędzie. To normalne, bo dzieci tak po prostu mają, ale…
…ciąży na tobie społeczna odpowiedzialność, obowiązek myślenia także o tym, jak zachowanie twojego dziecka wpływa na innych.
Ostatnio miałam taką sytuację: knajpa, trójka dorosłych, dwoje dzieci. Dorośli pogrążeni w rozmowie, zaś dzieci, na oko pięcioletnie, wyjąc jak syreny strażackie biegają wokół stołu. Mija kwadrans, mija pół godziny, sytuacja bez zmian. Są jak zajączki z reklamy Duracell. Powolutku w środku umieram. Dlaczego nikt nie reaguje? Dla kontrastu kawałek dalej para z dwójką dzieci, jedno mniej więcej trzyletnie siedzi przy stole i rysuje kredkami, które przyniosła mu mama, drugi bobas w wózku smacznie śpi. Rodzice konsumują obiad. Tych drugich w myślach błogosławię, ale wiem, że jak zwrócę uwagę tym pierwszym, to będzie agresja i obraza majestatu. Rodzicu, nie unoś się i zechciej zauważyć, że nie jesteś sam!
Nie mam dzieci, ale mam psy i za ich zachowanie w miejscach publicznych jestem tak samo odpowiedzialna, jak ty za zachowanie swojego dziecka. Właśnie dlatego Precel tym razem nie pojechał z nami do Włoch, bo w przeciwieństwie do Polki jest czasem nieznośnym nicponiem i muszę z nim jeszcze sporo popracować, nim bezstresowo będę mogła go zabierać w miejsca publiczne. Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony.
Chodzi o odpowiedzialność.
Jasne, że potrafię sobie wyobrazić skrajny poziom zmęczenia. Być może twój maluch nie śpi w nocy, w związku z czym ty chodzisz na rzęsach. Być może puszczenie go luzem w knajpie daje ci wybawienie w postaci półgodzinnego gapienia się w ścianę i snu z otwartymi oczami. Ja to naprawdę rozumiem i jestem pełna współczucia, ale na miłość boską – wybierz knajpę z kącikiem zabaw dla dzieci i wtedy gap się w tę ścianę nawet i dwie godziny!
Są oczywiście restauracje, które informują wprost, że nie życzą sobie małych dzieci, np. Altelier Amaro nie akceptuje rezerwacji z dziećmi poniżej 14 roku życia i mają tę informację na swojej stronie. Jeśli jednak ze strony restauracji nie ma takiego jasnego komunikatu, to jedynym, do czego mogę się odwołać jest twoje wyczucie, empatia, kultura osobista i może telefon przed wizytą. W ten sposób dowiesz się, czy to odpowiednie miejsce dla twojego dziecka.
To wszystko sprowadza się do bardzo prostych rzeczy: odpowiedzialności za własną pociechę i odrobiny empatii. Miejsca publiczne dlatego nazywane są miejscami publicznymi, że nie jesteśmy w nich sami i w związku z tym powinniśmy respektować pewne niepisane prawa. Jednym z nich jest zachowanie, które nie jest uciążliwe dla innych.
Cała prawda o dzieciach w jednym miejscu! Zachowanie dziecka to często bark wychowania przez rodziców i samego braku kultury rodziców.
Nigdy nie zapomnę sytuacji w restauracji pod Zakopanem. Podjechaliśmy do polecanego miejsca kilkanaście kilometrów, po to by odpocząć po spacerach po górach i by zjeść coś pysznego w spokojnej, miłej atmosferze. Akurat miejsce było “przyjazne dzieciom”, więc w specjalnej sali zabaw było mnóstwo dzieci i gwar. Nam to nie przeszkadzało… do czasu, gdy chłopiec ok. 5 lat siedzący przy stoliku obok zaczął się drzeć (nie krzyczeć, to było darcie się!). Mama z babcią tylko wspomniały grzecznie “nie krzycz Kochanie” i zajęły się sobą, co jeszcze bardziej zachęciło chłopaka do darcia się, coraz głośniej i głośniej. To zachowanie trwało dobrych kilka minut, w tym czasie ja postanowiłam się przesiąść – w końcu dzieciak drze mi się do ucha. Ale jeszcze mój przerażający ból głowy i niechęć do zjedzenia czegokolwiek to nic. Dzieci w lokalu (nawet te starsze od chłopca) zaczęły płakać, bojąc się tego krzyku. Matka chłopca – nic. Rodzice płaczących dzieci starają się je jakoś uspokoić, ale co dziecko przestaje płakać, tamten znów się drze. Płacz, strach i mój ból głowy nie ustał nawet, gdy matka z chłopcem zjedli i wyszli. Niesmak pozostał… Od tego czasu uważam na dzieci w lokalach i nie jestem już tak tolerancyjna w stosunku do niewychowanych rodziców.
Straszne… I to wciąż nie jest wina dziecka, tylko jego opiekunów. Myślę, że szacunek do innych ludzi wynosi się z domu i jak rodzic nie wyniósł, tak i jego dziecko nie wyniesie.
Wreszcie ktoś to powiedział! Chciałabym tylko dodać, że dla mnie to nie odnosi się tylko do restauracji ale do centrów handlowych, wielkich sklepów typu ikea, tam dzieje się po prostu chaos. Jeśli nie panujesz nad swoim dzieckiem nie zabieraj go w tłumne miejsca. Ja jestem jeszcze z tego typu osób, które na ryk dziecka (ryk, nie płacz) reagują kurwicą i pomstą do nieba.
Serio ….Ikea? Przecież 2-3 latki to też (siłą rzeczy) grupa klientów Ikea…inaczej nie byłoby sali zabaw, Menu dziecięcego w restauracji i wielu innych udogodnień dla rodziń z małymi dziecmi… Rozumiem, że nie masz dzieci. Co innego dziecko 5-6 letnie, ale mniejsze nie zawsze się zachowa poprawnie mimo najlepszej woli i starań rodziców… taki okres… i się zdarza nawet tylko (ale jednak) jedno na pięć wyjść akurat dziecko może być marudne i robić problemy. Wróć do swoich przemyśleń gdy już będziesz miała dziecko…
Czytanie ze zrozumieniem się kłania “na ryk dziecka (…) reaguje kurwicą i pomstą do nieba”. Myślę, że spokojnie może bywać w tłumnych miejscach, gdzie nie sposób spotkać dzieci. Dyskoteka, pub etc. Także spokojnie, to nie kwestia nie bywania.
Ogólnie widzę, że jesteś typem osoby, która wyciąga z wypowiedzi kogoś wygodne zdanie, ignoruje ogólny przekaz i czepia się, dla samego czepiania.
I na to jest rada. Można pozostać w domu i przebywać w ciszy i samotności.
Czyli jeśli jestem na zakupach albo na obiedzie i przeszkadza mi drące się dziecko (podkreślam słowo “drące się”, a nie płaczące, jest różnica), to ze mną jest coś nie tak i powinnam zostać w domu? Raz w życiu zaczęłam krzyczeć w sklepie, moja mama zwróciła mi uwagę, nie zadziałało, wzięła mnie za rękę i wyszła, nie zmuszała wszystkich do słuchania mojego ryku ani nie tłumaczyła wszystkim wokół “oh, ona ma tylko gorszy dzień!”.
Czyli ludzie, którzy zachowują się kulturalnie powinni zostać w domach, aby ci zachowujący się niekulturalnie mogli rozwinąć skrzydła, tak? Interesujący punkt widzenia.
Najwyraźniej tak 😉
Tak to wygląda, po zamieszczeniu komentarza stwierdzono w skrócie, że to ja powinnam się wycofać z życia spolecznego skoro mi dzieci przeszkadzają, a mówię o konkretnej grupie dzieci, tych nad którymi rodzice nawet nie próbują zapanować. Ludzi podzielających moje zdanie nie można rozumieć, ale ludzi z rozwrzeszczanymi i rozpuszczonymi dziećmi rozumieć trzeba. I od razu podkreślam, uprzedzając ataki, że nie mówię o wyjątkach, mówię TYLKO o dzieciach rozpieszczonych.
Mam pytanie. (To nie atak tylko naprawde jestem ciekawa odpowiedzi). Jeżlei w takim sklepie dziekco się drze a rodzic ma np pełen wózek zakupów, a w tym wózku p drugie dziecko (do tego zazwyczaj dochodzą dodatkowe utrudnienia). To ma to wszystko zostawić tam gdzie stało i mimo wszystko wyjść?
Ja bym w tym momencie jak najszybciej próbowała skończyć zakupy, tzn to, co najpotrzebniejsze zostało do kupienia do koszyka i prosto do kasy. Tak robi moja ciotka (3 dzieci), każde parę razy w życiu zaczynało wariować w sklepie i taka była jej reakcja (i rada dla mnie, jak już będę mieć dziecko).
Wiadomo, że są bardzo różne sytuacje, ale mnie osobiście szlag trafia, kiedy widzę totalny brak reakcji rodzica
Ja osobiście nie miałam takiej sytuacji. Jak zaczęło moje marudzić to szła bułka w ruch aby zająć;) Ale słyszę często, że przy starszych dzieciach (3+lata) nie powinno się uginać pod presją dziecka gdy próbuje w sklepie cos wymusić, ale przy awanturze nie zawsze jest się w stanie uciec z dzieckiem…a gdy w kasie kolejka na 10 osób to natsępuje kontynuacja awanturki…
Też zawsze jadłam bułkę w sklepie 😉 najważniejsze, że z Twojej strony następuje reakcja, a nie udajesz, że się nic nie dzieje
To wyłącznie jest kwestia konsekwencji rodziców w stosunku do dzieci. Dziecko rzuca się w sklepie na podłogę, wali pięściami i wrzeszczy “ja chcęęęę!!!!!”. A Rodzic mówi: “przestań, bo nie będzie bajek na dobranoc”. Bajki oczywiście są, zabawka nowa jest, dziecko ma natomiast jasny przekaz: “wrzaskiem i krzykiem zdziałam cuda”. Jestem matką siedmiolatki i 2 razy w życiu miałam podobną sytuację z moją naprawdę rozbieganą i energiczną pociechą. Gdy po drugiej próbie wymuszenia czegokolwiek płaczem, rykiem i złością spełniłam obietnicę kary, nigdy sytuacja się nie powtórzyła. Dziecko to łatwy mechanizm, działa na prostych zasadach. To my sami komplikujemy niepotrzebnie i wprowadzamy zamęt. A jaki tego wynik? Właśnie taki, że miejsca publiczne pełne są nieokiełznanych małych łobuzów i niestety, co gorsza, Rodziców, którzy tak naprawdę powinni mieć dla siebie wyznaczone kąciki zabaw, bo nie potrafią zrozumieć najprostszych zasad.
Na moje dziecko takie groźby nie działają, bo najdalej 5 minut później nie pamięta, co do niej mówiłam. Zresztą jestem przeciwna tresurze dzieci za pomocą kar. Dużo lepszą skuteczność jest tłumaczenie, że przeszkadza innym i nawet ustąpienie jej dla świętego spokoju (i ciszy). Zależy od sytuacji. Jak idziemy do sklepu i młoda coś chce, to jest tylko powiedziane, że możemy kupić jedną zabawkę albo jeden łakoć. Choć i tak często wychodzi, że to dziecko robi zakupy, a nie ja. Co robić, taki charakter. Bez tego miałabym rzucanie się na ziemię i ryk. Czy nie lepiej pozwolić dziecku decydować? Nie zawsze się da, ale często to rozwiązuje problem wrzasków. 🙂
Zgadzam się w zupełności. Także uważam, że zachowanie dzieci zależy od rodziców, bez względu na to czy jest to własny dom, restauracja, sklep czy ulica. Można zauważyć jakby rozluźnienie zasad wychowania i brak dyscypliny. Dzieciom pozwala się na zbyt wiele, bo “dziecko też człowiek” i mu się należy. Owszem ale nie zawsze i wszędzie. W domu to może chodzic nawet “po suficie”ale miejsce publiczne – to jak sama nazwa wskazuje – należy do wszystkich. Wrzeszczące dziecko, płaczące bo mam nie chce mu czegoś tam kupić, szalejące po restauracjach i inne takie zdarzenia, to tylko świadczy o rodzicach. Nie myślą oni o tym, że kiedyś ich milusiński dorośnie i wówczas może wykazywać taką roszczeniową postawę wobec innych, tylko wtedy już nikt nie będzie uważał, że to jego prawo. Bardzo dobry artykuł!
Dużo generalizowania o dzieciach z perspektywy człowieka bez dzieci. Założenie artykułu jest jak najbardziej dobre, choć punkt widzenia zależy od punktu siedzenia w tym przypadku w restauracji Po przeczytaniu pozostaje odczucie: Masz dzieci nie choć do restauracji bo przeszkadzasz innym, albo je usadź ucisz i ogarnij, nie dopuść do płaczu czy w ogóle zabawy, może lepie żeby spało? To też człowiek! Mały ale człowiek, taki sam jak Ty czy ja! Ma uczucia i emocje. Dziecka nie da się zaprogramować, przewidzieć jego zachowania czy spontanicznych odczuć.Nie da się zakazać płaczu czy zastraszyć. Dlatego większość tez jest generalizowaniem i pisaniem dla pisania. Widzisz tylko wycinek życia tych konkretnych ludzi , przypinając etykietkę niegrzecznego dziecka i oceniając rodziców – bo przecież to ich wina. Dużo dystansu i pokory w tej materii nabiera się wychowując własne dzieci. (Oczywiście nie rozmawiamy tu o skaranych przypadkach) Więc o egoizmie rozmawiamy tu po dwóch stronach medalu. Kończąc wypowiedź pogadamy jak przyjdziecie do tej samej restauracji z własnymi dziećmi.
Pozdrawiam jako człowiek z branży oraz / lub / co ważniejsze ojciec trójki.
Piotrek, nigdzie nie napisałam, że ludzie z dziećmi mają przestać przychodzić do restauracji, wprost przeciwnie. To jest tekst o odpowiedzilaności za swoje dzieci i – wybacz – ale nie uważam, żeby ktokolwiek był z niej zwolniony.
Twój tekst pozostawia jasny wydźwięk.
Zgadzam się z Tobą o odpowiedzialności za dzieci, w tym masz całkowitą rację.
Nie zgadzam się z przewidywalnością zachowań w restauracji i tym, że to co widzisz to etykieta nie wychowanego dziecka. Każdy przypadek jest indywidualny i zależy od tylu czynników, że nie jest rozsądnym generalizowanie i porównywanie.
Też jestem ojcem i nie widzę nic złego w tekście który właśnie przeczytałem. Zabieram dziecko do restauracji kiedy to jest tylko możliwe, ale czuje się odpowiedzialny za jego zachowanie. Jest różnica między płaczącym dzieckiem, które właśnie uderzyło się o stół i trzeba je przytulić i uspokoić, a rodzicami opisanymi w tym artykule. Bycie ślepym na potrzeby innych jest cokolwiek niestosowne. Dla mnie tekst pozostawił jasny wydźwięk (który powinien być oczywisty) – nie traktujcie dzieci jak święte krowy. Uczcie je również kultury. Dziecko jest bezpośrednim lustrem zachowań rodziców.
Wybacz Piotr Pokora ale myślę że polemizujesz z tekstem dla samego polemizowania. Mam problem z ludźmi którzy mają psy albo koty i porównują to do posiadania dzieci bo nie wiedzą co mówią, ale w przypadku tego artykułu nie widzę nic rażącego. Raczej stwierdzenie czegoś co powinno być podstawą wychowania.
A ja zgadzam się z Piotrem, też czuję niesmak po przeczytaniu tego tekstu. I nie chodzi o przekaz – bądźmy odpowiedzialni za dzieci, zwracajmy uwagę, gdy zachowują się nieodpowiednio w restauracji itd… Z tym całkowicie się zgadzam. I sama zawsze zwracam uwagę, żeby moja córka nie przeszkadzała innym, czy to w restauracji, czy w innych miejscach. Ale sposób w jaki autorka pisze o dzieciach, ich zachowaniach, rodzicach.. Po tym tekście sama poczułam się jak zrugany dzieciak, mimo, iż w rzeczywistości jako matka nie musiałam się zgodnie z pojmowaniem autorki “wstydzić” za swoje dziecko. Tak jak pisał Piotr – dziecko to mały człowiek, uczy się dopiero życia, zachowań, emocji, uczuć.. I nie da się przewidzieć dziecka reakcji w każdej sytuacji. Informacja, którą miał przekazać tekst jak najbardziej słuszna – uczmy swoje dzieci kulturalnych zachowań, zwracajmy uwagę na odpowiednie zachowania dziecka w miejscach publicznych. Ale sposób w jakim zostało to opisane – dla mnie – prześmiewczy, wywyższający się, szyderczy. Ale chyba tak to już jest – ludzie bezdzietni nigdy do końca nie zrozumieją tych z dziećmi. Podobne “teksty” czytałam o przeciwnikach posiadania psów i psich zachowań.. Dla wszystkich jednak prosty komunikat – trochę zrozumienia.. I jak pisał Piotr – dystansu, pokory.
Zgadzam się w 100%.
Może owszem sama nie mam dzieci, ale mam 3 super siostrzencow, z którymi nie raz sama czy z siostrą wychodziłam do ludzi. A przy tym też pracuje jako kelnerka. I uważam, że ten artykuł jest jak najbardziej trafiony, bo mowa w nim nie o dzieciach, które się źle poczuły i temu płaczą czy krzyczą czy takich które robią bałagan, bo akurat są w okresie ciągłego zrzucenia rzeczy na podłogę. Tu rozmowa o takich, o których rodzice się nie przejmują i pozwalają latać samopas po całej restauracji lub płakać i nic z tym nie robic. Zdarzyło się mi samej czy mojej siostrze skończyć wcześniej posiłek, bo nie mogliśmy zapanować nad chłopakami i wolałysmy się nie denerwować i wrócić do bardziej spokojnego, prywatnego miejsca czy to ze znajomymi czy same.
Ten artykuł nie jest o dzieciach tylko o RODZICACH, bo przepraszam bardzo ale jeżeli Twoje dziecko ma gorszy dzień i ryczy w niebogłosy całe popołudnie albo ma nadmiar energii to uważam, że lepiej zostać w domu i tam się zająć akurat w te złe popołudnie dzieckiem i zjeść domowy posiłek nie narażając na dodatkowy stres i dziecka i siebie samego i ludzi naokolo.
A tłumaczenia, że to tylko dziecko też ma swoje granice i można je przyjąć w sytuacjach, kiedy naprawdę to jest kwestia samoczynnych odruchów ale nie kiedy dziecko zachowuje się jak bestia, bo mu rodzice na to pozwalaja.
To czy umiesz ogarnąć dziecko czy nie zależy od tego jakim jesteś rodzicem. “Indywidualne przypadki” to zasłona dymna. Ludzie, którzy są ofiarami wrzeszczących dzieci, rozwalających restaurację w nosie mają, że twoje dziecko ma zły dzień. Życzę, aby żadne z Twojej trójki nigdy nie skończyło z patelnią od fajity na głowie, bo wtedy będzie za późno na indywidualne rozbijanie przypadku na czynniki pierwsze. I to nie żadna anonimowa agresja. Po prostu już widywałam dzieci z zupą lub sałatką na głowie….
“This is the Earth. And this is Pinky. You can tell the difference quite
easily. One is a lump of inert matter hurtling blindly through the void.
The other… is the Earth.” — Brain
Według Pana dziecko = Pinky, wszakże działa z pełną nieprzewidywalnością. Natomiast psychologia, behawioryzm, procesy wychowawcze, determinizm i parę innych praw i nauk w ogóle się do dzieci nie aplikuje. 🙂
Zgadzam się z Piotrem. Dziecko to żywa istota, która ma humory, nie da się go “wytresować” tak jak psa tak, że każdą naszą “komendę” wykona posłusznie… Polecam przeczytać świetny tekst żony Tymona Tymańskiego (Maria Bros), jak wygląda wyobrażenie o posiadaniu dziecka, a rzeczywistość – mariabros.pl/2016/03/13/jak-zderzylam-sie-z-rzeczywistoscia/
No właśnie napisałaś. To szyderstwo w stosunku do rodziców wyłazi z co drugiego zdania i jest obrzydliwe.
To jest coś, co znajduje się tylko w twojej głownie, a nie w tym tekście.
Oj tak. Faktycznie. Dziękuję za to oświecenie. Widzisz rodzice tak samo biora sobie do serca Twoje uwagi, jak Ty nasze. Milego dnia życzę!
Jasne, dopisujesz sobie znaczenia tam, gdzie ich nie ma, a ja mam się tym przejmować. Miłego!
Nie musisz się tym przejmować. Tak samo właśnie Ci rodzice o których piszesz nie przejmują się Tobą. To jest bardzo prosty mechanizm. Jestem rodzicem, nie chadzam z nim do restauracji “dla dorosłych” z takich względów o jakich piszesz. Podobnie jak nie podróżuję ze swoim psem po centrum miasta bo przeżywa drugą młodość na widok tłumu ludzi. Tak więc zgadzam się z tym co napisałaś co do założenia. Natomiast Twój styl pisania, i co drugie zdanie jest skrajnie szyderczy. I jako rodzic który się zgadza co do samej istoty sprawy uważam, że jest niedopuszczalnym ton takiej wypowiedzi. Być może kiedyś to zauważysz, być może nie. Ale nie dziw się że inni nie dostrzegają Twojego punktu widzenia bo Ty sama też masz z tym problem.
Uważam, że jesteś przewrażliwiony. Serio.
Coż ja też powiedziałabym (jestem kobietą) że Ty jesteś przewrażliwiona na punkcie dzieci. Ale chyba nie o to chodzi żeby sobie wmawiac co czujemy, bo to co czujemy wiemy najlepiej sami. Szczerze mówiąc to ja należę do tych najmniej przewrażliwionych. Natomiast rozumiem tych przewrażliwionych w konfrontacji z kimś takim jak Ty właśnie. Przykład z psem np. uważam za adekwatny. Tak więc pociągnijmy go. Jeśli Twój pies szczeka w niebogłosy (bo np. zobaczył innego psa) i podchodzi ktoś i pyta: “Dlaczego Pani pies tak szczeka? Co się stało?” i ktoś inny się drze: “Niech to bydle zamknie pysk!” (2 autentyczne sytuacje) to jednak jest różnica mimo, że pewnie obydwu tym osobom chodzi o to samo. Żałuję że nikomu do tej pory nie przyszło do głowy żeby napisac tekstu o tym jaką niektórzy rodzice świetną robotę wykonują, jak dobrze wychowują swoje dzieci, jak czasami z 3 dzieci wychodzą na miasto, do knajp i te dzieci na serio zachowują się dobrze (swoja drogą jak maja się nauczyć tych dobrych zachowań uprzednio nie popełniając błędów?). No ale to może za jakieś 20 lat. na razie będę czytała o tym jak powinniśmy się chować – w domu albo w knajpkach dla dzieci.
O Boże, to może napisz sobie taki tekst? Napisz sobie nawet 3!
“Tak samo właśnie Ci rodzice o których piszesz nie przejmują się Tobą. To jest bardzo prosty mechanizm”
Niestety, tu Jewel ma rację. Rodzice drącego się dziecka uwagę osoby postronnej mogą skwitować dokładnie tak samo, jak robisz to Ty, Magdo: “dopisujesz sobie znaczenia tam, gdzie ich nie ma, a ja mam się tym przejmować”. I się nie przejmują, mówiąc “Miłego!”.
Wzmacnia to wrażenie sam tekst – “Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony”. Rodzic nie może poczuć się oburzony, bo autorka tekstu jest zadowolona ze swego porównania, uważając je za trafione. Szach-mat. Ono nie jest trafione, tylko Tobie się takie wydaje. Porównanie dziecka do psa nie jest neutralne w oczach rodzica, mimo że w Twoich może takim się wydawać. Skoro nawołujesz do empatii, warto ją okazać.
Przy tym sama teza, że dziecka nie należy puszczać samopas, jest słuszna. Tylko obudowana pretensją, pouczaniem i porównaniami do tresury, zupełnie niepotrzebnie.
To jest taki temat, którego jakkolwiek miękko by nie poruszyć – zawsze znajdzie się ktoś oburzony. A najbardziej oburzają się ci rodzice, którzy czują, że to o nich. Nigdzie nie porównałam psa do dziecka, jest to przykład wzięcia odpowiedzialności. I tyle.
A widzisz to, że znowu wybielasz siebie? Owszem, porównałaś.
“Nie mam dzieci, ale mam psy i za ich zachowanie w miejscach publicznych jestem tak samo odpowiedzialna, jak ty za zachowanie swojego dziecka. Właśnie dlatego Precel tym razem nie pojechał z nami do Włoch, bo w przeciwieństwie do Polki jest czasem nieznośnym nicponiem i muszę z nim jeszcze sporo popracować, nim bezstresowo będę mogła go zabierać w miejsca publiczne. Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony” – i nawet byłaś świadoma kontrowersyjności tego porównania i tego przykładu.
“To jest taki temat, którego jakkolwiek miękko by nie poruszyć – zawsze znajdzie się ktoś oburzony” – więc jeśli nadal uważasz, że poruszyłaś ten temat miękko, to nie, nie poruszyłaś go miękko.
A argument o przewrażliwieniu jest obosieczny i warto o ty pamiętać.
Ja mam dzieci, też przyglądam się wychowaniu dzieci w różnych rodzinach i uważam, że sfrustrowane dzieci to wina ich rodziców. Jeśli widzę, że moja córka jest już zmęczona, marudna to odpuszczam sobie ucztowanie w restauracji, lub zjadam szybko. Potrafię przewidzieć co zrobi moje dziecko, bo dzieci przenoszą zachowania z domu do miejsc publicznych a na pewno nie jest tak, że dziecko bez powodu nagle wydziera się w barze czy sklepie. Każdy rodzic powinien znać swoje dziecko i logistycznie organizować wyjście, mając plan “B” w razie każdej okoliczności.
jeżeli dziecko przez pół godziny biega po kawiarni, wrzeszczy i rzuca się na mój stolik, a rodzic ani razu nie zwróci mu uwagi, bo jest zajęty smartfonem albo ploteczkami, to nie mów mi, proszę, że w takim wypadku ocenianie rodziców jest nie na miejscu. jest różnica pomiędzy żywym dzieckiem, które zachowuje się głośno i rodzic nie może go “wyłączyć” (wszak to nie telewizor), a dzieckiem, które robi co chce i rodzice mają to serdecznie gdzieś. na nieodpowiednie zachowanie należy reagować, a nie siedzieć i powtarzać, że “to tylko dziecko”. to, że to tylko dziecko nie oznacza, że nie należy w ogóle próbować reagować! i sama mam dziecko, więc proszę, nie tłumacz mi, że nie wiem, co piszę (;
“Nie mam dzieci, ale mam psy i za ich zachowanie w miejscach publicznych jestem tak samo odpowiedzialna, jak ty za zachowanie swojego dziecka. Właśnie dlatego Precel tym razem nie pojechał z nami do Włoch, bo w przeciwieństwie do Polki jest czasem nieznośnym nicponiem i muszę z nim jeszcze sporo popracować, nim bezstresowo będę mogła go zabierać w miejsca publiczne. Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony.”
Wychowanie daje nie siusianie na dywan i nie szczekanie w domu. Tresura daje umiejętność siadania i podawania łapy na komendę. Jest różnica. Jednakże umysł psa jest na poziomie dwu- może trzyletniego dziecka, więc porównanie jest jak najbardziej trafne. Dzieci się nie tresuje. Ale można je wychować, żeby “nie szczekały” w restauracji 😉
“Jednakże umysł psa jest na poziomie dwu- może trzyletniego dziecka”
bez komentarza…
Dla ludzi którzy uważają, że dzieci są jak psy, powinny być schroniska.
A dla tych co uważają, że psy to dzieci?
Pies też za pierwszym razem nie wykona dobrze żadnej komendy, najważniejsze, aby ćwiczyć… Podobnie z dzieckiem, trzeba wychodzić z nim do restauracji i go tam “tresować” za którymś razem przecież w końcu się nauczy…no w domu to nie to samo, grzecznie, je, nie krzyczy, nie biega, bo teren znajomy nie budzi takiego zainteresowania… Także drodzy single więcej wyrozumiałości.
O tym jak wielkim problemem są bezproblemowi rodzice miałam okazję się przekonać na własnej skórze. Grupa kilkorga rodziców spokojnie konsumowała obiad, podczas gdy dzieci w różnym wieku biegały po lokalu. Nikt nie reagował, mimo że poziom hałasu był taki, że nie dało się swobodnie rozmawiać. W końcu jedna z matek postanowiła usadzić rozwrzeszczane pociechy przy stole i dać im kredki. Ale nie przy własnym, tylko obok stolika który zajmowałam z rodziną. Mój ojciec nie wytrzymał i powiedział tej kobiecie, że ma natychmiast zabrać te dzieci, bo to nie jest szkolna świetlica. “Dzieci Panu przeszkadzają?”- foch i niedowierzanie w głosie matki. “Ależ skąd droga Pani. Przeszkadza mi to, że Państwo nie reagujecie na to, że dzieci zachowują się nieodpowiednio do miejsca. Wobec tego niech się wydzierają przy waszym stoliku”. Kobieta zabrała dzieci, ale minę miała jakby jej ktoś psa widelcem zabił.
Nie zgodzę się tylko z jednym stwierdzeniem w tekście – takiemu uciążliwemu dwulatkowi naprawdę można, a nawet trzeba bezpośrednio zwrócić uwagę. Nie trzeba szukać jego opiekunów w tym celu. To są naprawdę świadome i rozumne dzieci, a do tego rozumiejące już większość komunikatów, wiec jesli komuś przeszkadza ich zachowanie, powinien zwrócić im uwagę. Traktujmy dzieci jak ludzi, nie jak roślinki 😉
Ja mam takie spostrzeżenie, że zwrócenie uwagi dziecku przynosi świetne rezultaty. Gorzej, kiedy zaraz za tym idzie agresja rodziców, bo “jakim prawem wychodzujesz moje dziecko”. To dość częste.
wszystko zależy od sytuacji, dziecka i rodziców. jeśli powiesz “kopnąłeś mnie i to zabolało, proszę, żebyś tak nie robił” to w porządku, ale większość ludzi od razu rzuca się z tekstem “ale Ty niegrzeczny jesteś” albo “Ty gówniarzu” albo “ale Cię mama wychowała” – to w takim wypadku też bym się wkurzyła na zwracającego uwagę. zawsze bezpieczniej jest zwrócić się do rodzica z problemem, bo on zna swoje dziecko i wie, co zadziała, a co nie. Ty możesz czasami tylko pogorszyć sprawę.
To kiedy jest ta granica kiedy można młodemu człowiekowi zwracać uwagę? 10 lat, 12, 20? Oczywiście, że trzeba zwracać uwagę dziecku – to jest normalny człowiek a nie własność rodziców!
a dlaczego uważasz, że masz prawo zwracać np. 2-latkowi uwagę? dziecko to nie jest dobro społeczne i nie wychowujemy go kolektywnie. nie masz pojęcia jak małe dziecko reaguje na obcych, na konkretny ton głosu, słowa, w jaki sposób rodzice je wychowują. mój brat reagował płaczem, kiedy ktoś zaczynał mu zwracać uwagę i to nie dlatego, że był niegrzeczny, po prostu bał się obcych. takie zachowanie, zamiast pożądanej reakcji, wywołuje często falę wrzasków albo płaczu. szanowanie cudzej rodziny i grani nie jest wcale przyznawaniem, że dziecko to “własność rodziców”.
zawsze najpierw należy zwrócić się do opiekuna, kiedy mówimy o małym dziecku. 5-latek czy 7-latek, który chodzi do szkoły czy przedszkola obcuje już z innymi dorosłymi, również tymi nieznanymi mu na co dzień. 1,5-roczny maluch przebywa w otoczeniu sobie znanym przez większość czasu.
ewidentnie nie masz dzieci, skoro uważasz, że “trzeba” im zwracać uwagę. ja np. też bardzo negatywnie zareagowałabym na osobę, która zaczęłaby łajać mojego syna, zamiast zaadresować problem. ja mogę być pośrednikiem w rozmowie pomiędzy moim dzieckiem a obca osobą, ale nikt nie ma prawa “wychowywać” go bez mojej zgody i wiedzy.
chciałabym zobaczyć minę właściciela czworonoga, który szarpnąłby mi nogawkę, a ja zabrałabym smycz i zaczęła go trenować, jak ma się zachowywać. (psa, nie właściciela, oczywiście)
nieprawda. absolutnie dzieciom się nie zwraca uwagi, bo to nie są Twoje dzieci i nie Ty je wychowujesz. wszystkie problemy z dziećmi rozwiązuje się z ich rodzicami, a nie z samymi dziećmi.
Bardzo stanowcza wypowiedź i odważna teza – jestem pewna, że oparta na solidnych argumentach… Mimo tego pozwolę sobie nie zgodzić sie z nią. Dziecko = człowiek, a jesli zachowanie jakiegoś człowieka mi przeszkadza, to zwyczajnie zwracam mu na to uwagę. Pomijanie dziecka w takich komunikatach i traktowanie go jak przeroczystej szyby to jawny brak poszanowania jego podmiotowości. A ja szanuję ludzi, bez względu na ich wiek.
ponowię swoją wcześniejszą wypowiedź. małe dzieci często boją się obcych. mój brat reagował płaczem na zagadywanie, mój syn reaguje dokładnie tak samo. może 3-, 5- czy 7-letnie dziecko, które jest “obyte” z ludźmi (w przedszkolu, w szkole) zareaguje na to w porządku. może, bo każde jest inne. ale maluchy do 2 lat przebywające głównie w towarzystwie rodziców i kilku innych, ale dobrze sobie znanych osób mogą bardzo źle reagować na kogoś, kto do nich podejdzie (nie daj losie z dala od mamy) i zacznie im coś tłumaczyć nad głową.
większym przejawem szacunku będzie nie wywoływanie u dziecka stresu i dyskomfortu psychicznego, niż traktowanie go jak dorosłego. naprawdę tak trudno jest zrozumieć, że to rodzic wie najlepiej jak dotrzeć do swojego dziecka? możesz nawet stać obok, wtrącić się w rozmowę, kiedy będę tłumaczyła synowi, że np. nie może krzyczeć Ci do ucha. ale nigdy, absolutnie nigdy nie zagaduj go bez mojej wiedzy i z dala ode mnie, zwłaszcza jeśli zamierzasz go upominać.
a tak przy okazji, to naprawdę życzę powodzenia w tłumaczeniu 12-miesięcznemu maluchowi, że robi coś nie tak, jak Ty sobie tego życzysz (:
Już kiedyś na facebook była jedna dyskusja z tym panem na temat
szczepień, blokował każdego, kto podawał jakieś argumenty. Moje dziecko
miało NOP i wiem jak to wygląda od strony pacjenta. Moje dziecko po
szczepieniach z dnia na dzień zrobiło się wiotkie, dwa razy było w
szpitalu na oddziale neurologicznym, przeszło wiele badań, wszystkie
wyniki były prawidłowe, nie znaleźli żadnej przyczyny od czego dziecko
nagle dostało obniżone napięcie mięśniowe. Pediatra dziecka już po
wszystkim kiedy prosiłam, żeby zgłosiła NOP ( czego oczywiście nie
zrobiła), poprosiłam o ksero całej dokumentacji medycznej dziecka z czym
też oczywiście był problem w przychodni. Po jakimś czasie okazało się,
że 3 z 5 szczepionek, które dostało moje dziecko zostały wycofane z
obrotu jedna z nich to EUVAX 12001, o której było głośno, po kilku
kolejnych prośbach o zgłoszenie NOP, pediatra kilkukrotnie próbowała
mnie nakłonić do podpisania zgody na szczepienia, w której było
napisane, że przed szczepieniem poinformowała mnie o wszystkich
powikłaniach jakie mogą wystąpić po szczepieniu, co nie było prawdą. Na
szczęście dziecko po 1,5 rocznej rehabilitacji chodzi i rozwija się
prawidłowo, teraz czeka ją kolejna rehabilitacja, ponieważ nadal ma
asymetrię.
I tak do mniej więcej którego roku życia to Twoje dziecko ma być “nietykalne”?
takie dyskusje nie mają dla mnie sensu. staram się konstruktywnie, bez obrażania nikogo wytłumaczyć, dlaczego malutkich dzieci nie powinno się upominać (i wydaje mi się, że podane przeze mnie argumenty są logiczne), a Ty mi rzucasz, że moje dziecko uważam za nietykalne. dobrze, jeżeli troska o jego samopoczucie i zdrowie psychiczne (bo nie chcę, żeby się rozbeczał na widok obcej osoby. zresztą, przy takiej reakcji do dziecka nic nie dociera, bo jest zajęte tym, że coś je przeraża) jest “nietykalnością”, to tak, chcę, żeby było nietykalne. nie wiem dlaczego dla Twojego komfortu miałabym je stresować i na siłę zmuszać do wysłuchiwania pouczeń obcego człowieka. nie bronię złego zachowania, ale uważam, że każdemu należy się szacunek, włącznie z dzieckiem, które może się Ciebie bać. a takie parcie na upominanie dzieci jest przedziwne.
nie uważam, że osoby niemające dzieci powinny mieć zakaz dyskutowania o nich, ale jednak nie masz takiej perspektywy, jak rodzic, co prezentujesz chociażby totalnym olewaniem faktu, że dziecko może zwyczajnie bać się obcych. proponuję osobie z arachnofobią położenie pająka na głowie i tłumaczyć, że przecież nie jest nietykalna i właściwie to masz w nosie jej potrzeby.
PS “ja szanuję ludzi” -> doprowadzanie dziecka do płaczu na zasadzie “bo ja muszę je upomnieć” jest dalekie od szacunku.
Fakt, ta konwersacja jest bezcelowa.
P.S. Jestem mamą od lat 5, a pracuję na co dzień z dziećmi od 4 do 16 roku życia już od lat 15.
Trudny temat…mam dwoje dzieci…. Byłam wychowywana dość surowo, a raczej nie należałam do dzieci przymulonych. Tak samo mój syn (przedszkolak), który na dodatek ma charakter choleryczny po Tacie;) w związku z tym oczywiście nie wszędzie chodzimy z dziećmi. Ale syn potrafi się dobrze zachowywać 4/5 wyjść -mimo wszystkiemu: staraniom, asertywności, granicom, regułom, konsekwencji nas (rodziców) w życiu codziennym mój syn tez czasem ma gorszy dzień. I wtedy akurat te 5te wyjście jest niezbyt udane…oczywiście nie pozwolilibyśmy mu jako rodzice drzeć się przy stole, ale nie jesteśmy zawsze w stanie zaniechać lub przewidzieć jego zachowania. A niestety nie wyjdziemy w połowie obiadu z restauracji. Gdyby bardzo źle się zachowywał oczywiście byśmy go wyprowadzili z sali-ale to się jeszcze nie zdarzylo. Taki wiek..taki okres…i to nie jest wymówka…tylko moja codzienność. A ja nie jestem zwolenniczką agresywności wobec dzieci i nie stosuję zastraszania (tym bardziej kar cielesnych). Chciałam tylko powiedzieć, że przykre jest dla mnie, że ktoś miałby mnie jako rodzica oceniać po tym jak widział zachowanie mojego syna akurat przez te 45min na tym 5tym wyjściu gdy miał gorszy dzień..
Tak, ale gdybym tego nie napisała, wrzuciłabyś mnie (i innych rodziców) w restauracji do jednego worka z tymi którzy faktycznie maja wyrąbane na wszystko… bo najzwyczajniej nie jesteś w stanie tego wiedzieć. Dlatego trochę mniej surowym okiem na wszystkich rodziców. Każdemu zdarza się gorszy dzień…
Nie, Asiu, to zawsze widać i jest kolosalna różnica między rodzicem, który kompletnie nie interesuje się zachowaniem swojego dziecka (o nich jest ten tekst) od rodzica, który próbuje nad dzieckiem zapanować.
ciężko mi sobie wyobrazić siedzenie w restauracji przez 45 minut z dzieckiem, które np. cały czas krzyczy. ja bym jednak wyszła z moim synem w połowie, bo to ani dla niego, ani dla innych, ani dla mnie żadna przyjemność.
Ok, no ale kto mówi, że krzyczy i czy cały czas…? dzieci w różne sposoby moga być uciążliwe. Raczej przeciętnie pobyt w restauracji trwa ok 45min i dlatego taki czas podałam. Jak pisałam, mi się z moim synem taka sytuacja jeszcze nie zdarzyła i zakładam, że sie nie zdarzy.. Pomijając kwestie przyjemności… czasem po prostu najzwyczajniej trzeba zjeść- w końcu za posiłek się płaci, więc szkoda wyrzucić pieniądze do kosza zostawiając pół talerza i głodny żołądek reszty członków rodziny (chodź gdyby sytuacja była drastyczna to pewnie i tak bym zrobiła, albo poprosiła o zapakowanie na wynos).
no, chodziło mi o sytuację, w której ja bym wyszła. zresztą, trzeba pamiętać, że nie jesteśmy sami i inni ludzie mogą zwyczajnie nie chcieć, żeby nasze dziecko np. biegało wokoło ich stolika albo udawało im samolot nad uchem. nie trzeba od razu wychodzić, oczywiście, ale trzeba reagować. a jak jest naprawdę źle (patrz: płacz, wrzaski), no to nie ma przebacz, trzeba odżałować kotleta i iść do domu.
Tak jak pisałam na początku…zapewne ja lub mąż byśmy wyprowadzili syna, jeżeli tylko zaczęłyby się jakieś scenki rodzajowe-nie byliśmy nigdy zmuszeni do takiego ruchu. Gdy był młodszy i mało rozumiał, a nie mógł usiedzieć to jedliśmy na zmianę a drugie się nim zajmowało. Z resztą chodzimy z dziećmi głównie w miejsca gdzie dzieci są z założenia mile widziane (Vapiano, Pub Lolek, Jeff’s i kawiarenki dla rodziców z dziećmi). Mnie np przeraża gdy widzi syn jaK niektóre dzieci w takim kąciku zabaw sie zachowują…taki 2-3 latek łatwo kopiuje zachowania 5-6 latków…:/
Zgadzam się w całej rozciągłości z przedmówczynią. Z całym szacunkiem dla Autorki głównego wątku punkt widzenia zmienia się nieco, gdy ma się już własne dziecko. Sama pamiętam, z jaką dezaprobatą obserwowałam rozwrzeszczane dzieci i ich obojętnych na bieg wydarzeń rodziców gdy byłam bezdzietna. Teraz mam poczucie, że każde “obiegające od norm” zachowanie mojej córki jest piętnowane przez złe spojrzenia ludzi dookoła. Nie mówię o sytuacjach permanentnego złego zachowania ignorowanego przez rodziców, tylko o pojedynczych “wyskokach” dziecka, które nie do końca potrafi sobie poradzić z emocjami i rozpierającą je energią. Co zrobić w sytuacji, gdy kredki już się znudzą, książeczki też, a tu czeka się na posiłek 30min., a kolejne należy poświęcić na jego konsumpcję? Proszę mi wierzyć, reakcje dziecka 3,4-letniego na pewne sytuacje są nieprzewidywalne. Jestem absolutnie przeciwna restauracjom zabraniającym przychodzenia do nich z dziećmi, pachną mi one lekko dyskryminacją, bo człowiek bezdzietny może wejść do każdej z restauracji, w tym także takiej z kącikiem dla dzieci, ale już człowiek z dzieckiem ma pewne miejsca poza zasięgiem. Niekiedy zabranie dziecka jest koniecznością, bo nie ma go po prostu z kim zostawić. Jestem natomiast za tym, aby personel restauracji umieszczał tablice informujące o wymogach dotyczących zachowania się dzieci w danym miejscu i zwracał uwagę niepokornym gościom. Na koniec mam pytanie do pani Magdy – Autorki wątku, jakby się Pani czuła, gdyby miała olbrzymią ochotę odwiedzić jakąś restaurację i spróbować serwowanych tam potraw, a na drzwiach zobaczyłaby Pani kartkę: wstęp tylko dla osób z dzieckiem?
Nie masz dzieci więc nigdy nie zrozumiesz. Porównanie dziecka do psa obraźliwe i obrzydliwe. Osoby z takim światopoglądem jak tutaj przytoczone są również oburzone publicznym karmieniem piersią. Co do zachowania dzieci to powinny się umieć zachować wszędzie, nie tylko w restauracji. Restauracje są dla wszystkich nie tylko dla singli z pieskami (substytutem dziecka bo dziecko, krzyczy, śmierdzi i trzeba pilnować), na szczęście są jeszcze miejsca gdzie ludzie wiedzą ,że dzieci to nasze wspólne dobro. Norbert szczęśliwy tata 1.5 rocznego chłopca który nie płacze w restauracji.
Uwielbiam to sformułowanie” nie masz dzieci to nie zrozumiesz”. Czego nie zrozumiem? Że za wrzeszczące dziecko w restauracji odpowiada jego rodzic, który nie wpaja dziecku norm społecznych i zasad życia wśród ludzi? Polecam sprawdzić stadia rozwoju psychospołecznego wg Eriksona. Dziecko do 6 roku życia jest jak pies- i, niestety, ale trzeba je wychować, tak jak wychowuje się psa. Stawianie na samorozwój u 2-3-4 latka jest idiotyzmem. Dzieci to dobro wspólne i dlatego powinno się to dziecko uczyć zasad życia społecznego. Wtedy problem wrzeszczących bachorów i olewających całą sprawę rodziców się skończy.
Wypowiadanie się w temacie o którym ma się zerowe pojęcie jest śmieszne. Jak nie miałem dziecka to podchodziłem do tego w ten sam sposób. Teraz mam zupełnie inny punkt widzenia. Porównywanie dziecka do psa jest obraźliwe i głupie. Prawie każda z osób która ma dzieci czuje się dotknięta tym tekstem i sposobem opisania przez autora. Takie podejście jest częstym wśród osób które z różnych powodów nie mają dzieci. Pewnie wyparliście to ze swojej pamięci ale każdy z nas był kiedyś dzieckiem i zdarzyło się nam być zwyczajnie niesfornym. Pozdrawiam i miłego weekendy życzę !
A jeśli takie zdanie mają też osoby posiadające dzieci? One też się nie znają i nie mają prawa wypowiedzi?
Mam dzieci, w przeciwieństwie do ciebie mam ich troje, więc mam też większe doświadczenie i szersze pole do obserwacji. Czy mogę zatem powiedzieć, ze t masz TYLKO jedno dziecko i nic nie rozumiesz?
Nie jestem obrażona porównaniem dziecka do psa, bo po pierwsze w tekście napisane zostało jedynie, że za psa właściciel, a za dziecko rodzic jest odpowiedzialny. I jeżeli z tym stwierdzeniem się nie zgadzasz, to chyba nie mamy o czym rozmawiać.
Po drugie, małe dzieci zachowują się jak psy, jak małpki i jak inne zwierzęta. Taki etap rozwoju i nie ma co się o to obrażać. Z czasem rozwijają się, uczą wielu zachowań oraz zaczynają świadomie przestrzegać (lub świadomie naruszać, ale to inny temat) normy i zasady współżycia społecznego. Psy czy małpki tak nie mają i tutaj jest różnica. Też tak miała i Ty też tak miałeś. Może faktycznie należałoby poczytać trochę o rozwoju psychospołecznym człowieka.
Pozdrawiam i życzę posiadania większej ilości cudownych dzieciaków.
to, że się było niesfornym, to jedno. to, że rodzice udają, że ich dziecko skaczące butami ludziom po stopach to normalna sprawa, która nie wymaga żadnej reakcji to coś zupełnie innego. dziecku trzeba powiedzieć, że zachowuje się nieodpowiednio. to, czy przestanie, to inna sprawa, bo niestety maluchy nie mają guzika, którym można je wyłączyć. ale to nie zwalania nas, rodziców, z obowiązku próbowania. poza tym w jaki sposób ten człowiek ma uczyć się poprawnych zachowań, skoro nikt mu nie pokazuje, jakie są poprawne? jak wali talerzami o ziemię i nikt mu nie powie “nie rób tak”, to będzie uważało, że walenie talerzami jest ok.
Mi się wydaje ze tym stwierdzeniem “nie masz dzieci to nie rozumiesz” chodzi po prostu o to, ze wysiłek włożony w to aby dziecko dobrze wychować jest…ogromny… (a nie jestem wcale osobą leniwą;) O to, że można w teorii wiedzieć dokładnie jak być asertywnym i stanowczym, a nawet znać “techniki” wychowywanie dziecka, ale nie zawsze to tak zadziała jak sobie wymyślimy…i to mimo najszczerszych chęci… Poprostu okazuje się, że jest czesto ogromna różnica między teorią a praktyką.(Oczywiście nie zwalnia to nikogo z największych starań aby to osiągnąć). Przecież chyba każdy chce wychować swoje potomstwo na dobrych ludzi, którzy widzą co to szacunek i ultura osobista…? Co do różnicy wychowywania dzieci na przestrzeni dekad. Mi się wydaję, że kiedyś wychowywano dzieci nie tyle co autorytetem, a po prostu strachem…. kary były zazwyczaj cielesnę…dzicko się bało zezłoszczonej twarzy ojca i tego że oberwie. Osobiście uważam, że dyscyplina i nauka kultury osobistej są niezbędne, ale nie tą drogą jak dla mnie… Miałam psa….był wychowany przeze mnie PERFEKCYJNIE …wykonywał wszelkie komendy…szedł przy nodze -bez smyczy, czekał aż mu pozwolę, nie wychodził z terenu swojego mimo otwartej bramy…itd…. wychowanie psa….to był PIKUŚ przy dziecku….więc akurat uważam, że porównanie nie za bardzo trafione.
Piszę to kolejny raz i mam nadzieję, że już ostatni – napisałam o ODPOWIEDZIALNOŚCI i za dzieci i za psy. Nie o wychowaniu jednych i drugich w taki sam sposób.
Rozumiem:) Ale jednak trochę miało to wydźwięk porównania:) A staram sie być obiektywna na ile tylko mogę.
No to zupełnie nie było takiej intencji. Myślę, że każdy rodzic zna swoje dziecko na tyle, aby z grubsza przewidzieć czy restauracja “dla dorosłych” do dobre dla niego miejsce.
Mi się wydaje że to właśnie zmiana w wychowaniu dzieci jest przyczyną takiej sytuacji bo przecież ja też byłam kiedyś dzieckiem i nie pamiętam a co ważniejsze moja mama nie pamięta aby przyszło mi do głowy się w ten sposób zachowywać – dzieci były uczone tego że co robią w domu to w domu ale jak idą gdzieś z rodzicami między ludzi to muszą się zachowywać bo będzie kara i nie mogą robić wszystkiego co zapragną a przeciwnie muszą się o wszystko zapytać czy mogą? Przecież wszyscy dobrze wiemy, że kiedyś było więcej małych dzieci niż teraz a jakoś nie było takich problemów, więc to raczej z rodzicami coś jest nie tak a nie z dziećmi bo dzieci są zawsze takie same a ich zachowanie zależy tylko od tego kto i jak je wychowuje!
żadne dotkliwe, po prostu wiedziałam, że złe zachowanie będzie miało swoje konsekwencje w postaci np nie obejrzenia dziś swojej ulubionej bajki – dyscyplina to chyba coś o czym dzisiaj rodzice zapomnieli a niestety bardzo przydaje się w życiu do osiągnięcia jakiegokolwiek celu więc jestem ciekawa jak to bezstresowo wychowane pokolenie poradzi sobie w życiu bo niestety pierwsze roczniki wchodzą już na rynek pracy i nie wygląda to zbyt obiecująco…
..generalizowanie.. W każdej sytuacji znajdą się różni ludzie, ale nie ma co przyszywać wszystkim łatki i porównywać z “dawnymi czasami” jak to było pięknie.. Bo nie wiem, czy to surowe wychowanie w części rodzin było takie super jak to niektórzy twierdzą. Ja wyniosłam z domu zasady, które staram się przekazywać także swojemu dziecku, niezależnie od czasów i innych ludzi. Wychowanie dziecka to nie pstryknięcie palcem, albo tresura jak to np. w przypadku zwierzątka. Bezdzietnym chyba właśnie się tak wydaje, powodzenia więc w przyszłości..
Jeżeli ktoś nie umie wychować dziecka to chyba nie powinien go mieć 🙂 dlatego niektórzy się za to nie biorą 🙂 a jak już się biorą to powinni ponosić również społeczne tego konsekwencje – dyscyplina! 🙂
Bardzo lubię takie teksty i to jak w co drugim zdaniu wbijają szpilę rodzicom, przepraszam, matkom, bo przecież ojców te dzieci nie mają. I ta urocza, fałszywa troska o te matki, które “czasami muszą z domu wyjść” jest wprost wzruszająca. Bo tak naprawdę chodzi przecież o to, że ja tu przyszłam żeby się napić kawki więc wszyscy wypierdalać i stul pysk. Żeby była jasność – ja wcale nie pochwalam tego jak rodzice się w takich sytuacjach zachowują. I w samym założeniu zgadzam się z autorką tego wpisu. Natomiast ta cała otoczka, ten paternalistyczny styl, to szyderstwo jest dla mnie niedopuszczalne, a jednak bardzo akceptowalne w Polsce. Bo u nas jeszcze jakby większość nie kuma po co są miejsca publiczne i, że kafejka to właśnie nie jest teatr czy muzeum. Że wcale nie trzeba ubierać się odświętnie i pastować butów jak się idzie coś zjeść czy napić się kawy. Że społeczeństwo to też dzieci, też psy, też osoby starsze i niepełnosprawne i wszyscy mają prawo z tej przestrzeni korzystać. I każdy z tej grupy może czasami zachowywać się trochę inaczej niż wytresowany dorosły. Zabawne że autorka piszę o tym że to rodzice są egoistyczni, ale sama sugeruje aby wybierali inne lokale niż ona lub opuszczali lokal jeśli zachowanie dziecka odbiega od jej wyobrażeń. Serio? 😀 A autorce nie przyszło do głowy że to ona może opuścić lokal? A jak się chce mieć święty spokój to chybionym pomysłem jest decyzja zamieszkania w dużym mieście – można się zawsze przeprowadzić do lasu.
Po pierwsze – nie przeklinaj. Po drugie – miejsce publiczne to miejsce publiczne i należy się w nim zachowywać tak, aby nie przeszkadzać innym. Jeśli nie rozumiesz tej podstawowej zasady współegzystowania, to ja ci nie pomogę.
🙂 Po pierwsze to nie jesteśmy u cioci na imieninach a Ty mam wrażenie nie masz 7 lat więc może daruj sobie te uwagi o nie przeklinaniu. Po drugie ja wszystko doskonale rozumiem – i jak już zaczniesz czytać ze zrozumieniem to zauważysz, że właściwie się z Tobą zgadzam. A jesli chodzi o korzystanie z miejsc publicznych to jednak jest spora różnica między muzeum a kafejką, której ewidentnie nie ogarniasz. I co to znaczy nie przeszkadzać innym? Być może Ty tez przeszkadzasz innym? Może zorganizujemy kafejkę specjalnie dla Ciebie?
Z punktu widzenia postronnego obserwatora/czytacza – to Ty zachowujesz się jak u cioci na imieninach. Autorka może sobie rzucać uwagi, jakie się podobają, chociażby dlatego, że to miejsce w internecie autorki tego bloga, nie Twoje. Nie podoba się, to cześć, nikt Cię tu siłą nie trzyma. Poza tym niekulturalne jest przeklinanie w gronie obcych sobie osób. Nie dodajesz sobie tym niczego, a raczej ujmujesz.
I tak, oczywiście, że jest spora różnica między zachowywaniem się w różnych miejscach publicznych i autorka nie daje żadnych przesłanek a propos tego, że nie odróżnia, co sugerujesz. Napisała, że trzeba się wykazać odpowiedzialnością i empatią ZAWSZE. I ma rację. Nie napisała, że zawsze dziecko ma siedzieć cicho.
W parku nikt nie będzie wymagał od dziecka, żeby nie biegało, bo park sprzyja “wybieganiu”. Nikt normalny nie zezłości się, że dziecko w restauracji przebiegnie się do toalety, czy przywitać wchodzącą ciocię. Ale jakby nie robiło nic innego poza bieganiem, to już jest przeginanie. Restauracja to nie miejsce do biegania, seans kinowy to nie miejsce do gadania, muzeum to nie miejsce do pikniku dwudaniowego, park to nie miejsce na załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych. Każdy człowiek zdaje sobie sprawę, że zasady w różnych miejscach są różne.
A co do tego, że “być może przeszkadza innym”, być może tak, ale co to ma do rzeczy? Jak komuś przeszkadza, to ktoś jej zwróci uwagę. Nie jesteśmy w danej sytuacji, więc po co gdybać?
A definicja nie przeszkadzać jest dość oczywista, wystarczy wpisać w google i spojrzeć na synonimy tego słowa: mieszać się, zagradzać, kąsać, zawadzać, być przeszkodą, denerwować, zamykać, stanowić przeszkodę, męczyć, zawracać głowę, utrudniać, hamować, ograniczać, zaprzątać itd. Inną sprawą jest indywidualne podejście. Mnie przeszkadza drące się dziecko w restauracji, komuś nie. Nie ma co o tym dyskutować, bo niuansów każdy człowiek ma milion związanych ze zwrotem “nie przeszkadzać”. Przeszkadza mi, kiedy podczas przerwy w pracy mam ochotę zjeść w samotności posiłek, a dosiada się koleżanka. Podczas gdy innej osobie to nie będzie przeszkadzać. Przykłady można mnożyć. Tym niemniej ogólnie – nie przeszkadzać=zachowywać zgodnie z zasadami panującymi w danym miejscu jak dla mnie. JAK. DLA. MNIE. Jaka jest Twoja definicja?
Jest wyjście z tej sytuacji. Piszesz, że są restauracje gdzie dzieci nie są mile widziane. Zachęcam do korzystania!
Pracuję w knajpach od 2004 roku. Wszelakiej możliwej maści. Od typowych miejsc dla dorosłych po przyjazne rodzinom. Z doświadczenia wiem, że NIE DA się zwrócić uwagi rodzicom. Dzieciom (tym większym) też nie. Zwykle kończy się to awanturą, skargą i konsekwencjami wobec załogi restauracji. A rodzice wiedzą, że mogą, więc to wykorzystują. Bo to nie oni winni, tylko ci źli pracownicy restauracji.
Sytuacja 1. Restauracja z podwyższeniem, taką jakby antresolą, ze 140cm nad ziemią, ogrodzoną barierką. Dzieciaki wieszają się do góry nogami na barierce a następnie zeskakują na ziemię, i biegną dookoła zeskoczyć jeszcze raz (chłopak i dziewczynka, na oko 7-8 lat). Podchodzę i mówię, że tak nie wolno bo zrobią sobie krzywdę. Na to dziewczynka “mi mama pozwoliła, bo ja trenują gimnastykę i nic sobie nie zrobię”. No to mówię rodzicom, że tak nie wolno, że dzieci sobie zrobią krzywdę i że przeszkadzają innym gościom. Na to jaśnie matka z ryjem, że “płacę, to coś mi się chyba należy?”. I skarga do managera na złą obsługę.
Sytuacja 2. Rezerwacja ok 14 osób, na nieszczęście z jednym tylko, znudzonym na śmierć dzieckiem (chłopczyk ok 8 lat). Dzieciak biega, wyje, skacze po całej restauracji. Ludzie przy stolikach zwracają mu nawet uwagę, ale to gówniarza nie wzrusza. Wyciąga z pomocników kelnerskich serwetki, sztućce, łapie kelnerki za nogi. W końcu jedna z nich nie wytrzymuje i mówi dzieciakowi wprost, że ma siąść na tyłku, bo restauracja to nie plac zabaw. Grozi, że po prostu go wystawi na dwór, jeśli ten się nie uspokoi. Odprowadza do stolika i prosi o pilnowanie dziecka. Co robią rodzice? Udają że nie słyszą, ale każą zdjąć dobity serwis z rachunku za kolację (stolik obsługiwał zupełnie inny kelner).
Kurtyna.
Dokładnie tak! Żaden kierownik (a przepracowałam 8 lat w zawodzie kelnerki) nie zgodził się na zwracanie uwagi rodzicom “bo to klienci”, a jak wiemy ci są święci. Za każdym razem, kiedy któraś z nas nie wytrzymywała, bo dzieciak bawił się drzwiami od lodówki, rzucał butelkami z napojami w ścianę (!) pluł jedzeniem na meble (albo gości z innych stolików – bardzo częsty widok) lub darł ryja podchodziłyśmy i zwracałyśmy uwagę. Odpowiedzi różne, od: “płacę to mi się należy”, poprzez “to się trzeba zająć gośćmi w restauracji należycie” do mojego absolutnego hitu: “trzeba sobie męża na poziomie znaleźć, to się nie będzie naczyń po lepszych od siebie zmywać”. Oczywiście, bywały pary z grzecznymi dzieciakami, w 98% śpiącymi, ale bywały. Nerwicę budowało tu wyłącznie święte oburzenie, że w godzinie szczytu ja muszę grzeczniej dziecko poprosić, żeby nie bawiło się na środku jedynego przejścia, a przy rzucaniu mi w głowę klockami powinnam sformułować swój problem w formie prośby “czy mógłbyś”. Koniecznie z uśmiechem na ustach, bo tak kelner powinien.
I zgadzam się z przedmówcą – wszystkie napiwki kasowane – ZAWSZE, obojętnie do kogo należał ten stolik, a w większości wypadków niedopłata za spożyty posiłek (bardzo często odliczana kwota za posiłek dziecka i płatność w groszach ile się da).
Dziwią mnie komentarze rodziców, którzy tłumacza, ze każde dziecko w miejscu publicznym to “indywidualny przypadek” i “moze mieć gorszy dzień”. Owszem, każdy człowiek jest inny i moze mieć gorszy nastrój. Ale na litość boską, jeżeli dziecko biega po sklepie/restauracji, drze się czy bardzo hałasuje – to obowiązkiem rodzica jest je uspokoić! “Dziecko ma gorszy dzień, więc pozwolę mu walić łyżką o talerz”. NIE. Gorszy nastrój moze polegać na marudzeniu, ale nie na takim zachowaniu… Nie zgadzam sie tez z tym, ze artykuł namawia aby nie zabierać dzieci do miejsc publicznych… Autorka chyba wystarczającą ilośc razy pisała, ze tak nie jest. Dziecko można, nawet trzeba, zabierać do ludzi, ale tam tez mamy za nie odpowiedzialność. To, ze wyszliśmy poza nasze cztery ściany nie zwalnia nas z obowiązku pilnowania i panowania nad dzieckiem. Owszem, podawane sa przykłady skrajne, ale jest ich naprawdę wiele. Każde dziecko jest inne, ale nad każdym rodzice powinni umieć panować. Nie karzę im siedzieć przez dwie godziny przy stoliku z dorosłymi, ale jeżeli wiemy, ze cos takiego nas czeka, weźmy dziecku cos, czym bedzie mogło sie zająć, a nie z nudów zacząć biegać i przeszkadzać innym. Dzieci to nie święte krowy, ich rodzice tym bardziej.
W zupełności zgadzam sie z autorką. 😉
Chociaż tyle, ze nie ma tu wściekłych Karyn wyzywających autorkę, bo nie ma dzieci i nie zna życia… 😀
Pamiętam, jak urodziłam dziecko, to zaczęłam się strasznie cieszyć, że teraz mi już nikt nie będzie tego wypominał. Poglądów z powodu posiadania dziecka nie zmieniłam o jotę, nadal uważam, że ą ę restaurant, czy muzeum – to niekoniecznie są miejsca dla niemowlaków, a tym bardziej rozkrzyczanych, biegających dzieci. Co nie znaczy, że je trzeba trzymać w piwnicy, po prostu trzeba je zabierać tam, gdzie nie będą się nudzić lub gdzie ich płacz nie będzie czymś niestosownym (psującym wieczór innym).
“Sposób przekazu” czyli co? Że autorka wyraziła mocno i nieco ostro SWOJE zdanie na trudny temat? Czasem tak własnie trzeba bo inaczej niektórzy problemu nie dostrzegą. (Ewentualnie zaczną twierdzić że z powodu ich nieumiejętności przekazania i/lub wyegzekwowania właściwego zachowania w danym miejscu inni mają siedzieć w domu) Jeśli ktoś poczuł się ubodzony to może warto się zastanowić gdzie leży faktyczny problem?
ja wychodze z założenia, że jak dziecko ma gorszy dzień to nie zabieram go wtedy do restauracji
Zgadzam się z Tobą całkowicie! Duży plus za wyważenie tekstu. Generalnie rzadko zdarza mi się zostawić komentarz, ale chciałabym żeby jednak pozytywny feedback przysłonił dzisiejsze komentarze niektórych krzykaczy, nieco pozbawionych dystansu 😉
Miłego dnia! 🙂
PS. Jestem naprawdę pod wrażeniem tego jak ładnie macie ułożone psy. Przyznam, że post o podróżowaniu z psami dał mi kopa do większej pracy z moim łobuzem.
Większość święcie oburzonych broni swoich nieszczęsnych pociech, ale przecież to nie one są przedmiotem tego artykułu, tylko Wy, szanowni rodzice. I reagujecie dokładnie tak jak opisuje to autorka, potwierdzając jej tezę. Tradycyjna odpowiedź z cyklu nie masz dziecka więc nie rozumiesz. Ale tu nie ma czego rozumieć. Nikt nie ma pretensji do tego dziecka, tylko ma do Was, że na to pozwalacie. To jest kwestia tylko i wyłącznie dobrego wychowania i troski o dobro innych w przestrzeni publicznej. Nie bardzo można odwrócić sytuację i powiedzieć autorce, że jest egoistką, bo to nie ona przeszkadza innym swoim zachowaniem. Jak ktoś narobi w majtki, to ona ma się przejmować czy nie roztacza nieprzyjemnej woni w otoczeniu, a nie inni, czy może mogliby to zaakceptować. Chcecie brać dzieci do restauracji, to je bierzcie, tylko dołóżcie minimum starań, żeby nie sprawiać tym dyskomfortu innym.
Dodatkowo oburzenie na analogie do psów bezcenne. Po prostu obraza majestatu. Wiadomo wszak, że każdy kto ma psa, ale nie ma dziecka to zakała społeczeństwa 😉
Tak dokładnie, już zburzyło. Przecież o tym był mój post, że nie można mieć psa i dziecka jednocześnie.
Wow…dziwne..ja miałam i psa i dziecko. Wychowywałam samotnie. ADHDowca. Chodziłam z nim w rózne miejsca, bo nie miał mi się kto nim zajmować. I nikt nigdy nie miał do mnie pretensji o zachowanie mojego dziecka. potrafiłam zadbać o to. Jak się chce to można. Tylko trzeba chcieć i zrozumieć że czasem trzeba po prostu wyjść z dzieckiem i wrócić jak się uspokoi. To takie trudne?
Ciekawe czy pies Autorki też taki idealny, że nigdy nikomu nie przeszkodził, nie zaszczekał, nie nasikał gdzie nie trzeba.. A jeśli tak zrobił, to rozumiem, że Autorki wina, że nieodpowiednio go wychowała..?
Nie wiem jak pies autorki, ale wiem jak mój. Czasami chcę go zabrać do restauracji i podczas rezerwacji stolika pytam czy jest taka możliwość. Jeśli restauracja się zgodzi, to na miejscu staję na głowie, żeby pies nie przeszkadzał innym gościom. Dodatkowo mam wrażenie, że jest tu jakaś usilna próba niezrozumienia autorki, która przecież nie pisze, że jej przeszkadza, że dziecko coś zrobi, a jedynie, jak robi to cały czas i rodzice nie reagują. Wiadomo, że dziecko to dziecko, coś tam czasem dziwnego zrobi, pohałasuje – normalna sprawa. Ale jeśli nieustannie przeszkadza innym gościom, to warto by było, aby to jego rodzice go przypilnowali. Nie wiem, może to kwestia wychowania, ale ja mojego psa w restauracji pilnuję właśnie dlatego, że nie chcę przeszkadzać innym, a nie dlatego, że chcę komuś zaimponować jego wspaniałym wychowaniem.
Ale przecież autorka sama o tym napisała. Jej wina, dlaetego uczy jeszcze psa i nie zabiera go za często w miejsca publiczne. Ech… czytanie ze zrozumieniem
Jednego….drugiego zabiera bo nauczyła. I tak powinno być z dzieckiem. Bo psy i dzieci wychowuje się na podobnej zasadzie. Najpierw się je uczy, a dopiero potem zabiera w miejsca publiczne
Rodzice w restauracjach czasem zachowują się gorzej niż ich pociechy, piszę z perspektywy czynnego obserwatora. Pracuję w restauracji jako kelnerka. Owa restauracja nie posiada kącika dedykowanego dzieciom, mamy za to jedno krzesełko dziecięce, kredki oraz drukujemy dzieciom kolorowanki. Dzieci jak wiadomo bywają różne, ale opiszę Wam sytuację, która przytrafiła mi się parę miesięcy temu. Rezerwacja 10- osobowa, 7 osób dorosłych, 3 dzieci, jedno w wieku około 3 lat, pozostała dwójka 11-12. Restauracja poza rezerwacją jest pełna, ogródek restauracyjny pełen, kelnerki uwijają się z daniami jak w ukropie. I wtedy mamuśka owego 3latka zdejmuje mu buciki i skarpetki i pozwala beztrosko hasać pomiędzy stołami. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka, podeszłam do Pani i grzecznie starałam się uświadomić ją, że właśnie puściła dziecko boso w restauracji, gdzie na podłodze może znajdować się potłuczone szkło, nie chciałabym aby dziecku stała się krzywda… Nie zgadniecie jaka była reakcja mamuśki… Zgarnęła dziecko, przytuliła je do piersi i rzecze… “CHODŹ BO PANI SIĘ DRZE”.
Zabijcie mnie.
Oj, jak ja dobrze to znam… Spędziłam 2 lata jako kelnerka w knajpie, która w ogóle nie była kid-friendly: żadnych kącików zabaw, kolorowanek, przewijaków w łazience, a do tego cała obsługa nie przepadała za dziećmi (tak się jakoś złożyło… raz mieliśmy kelnera, który lubił dzieci i chętnie się nimi zajmował – zbawienie!). Mimo tego, w każdą niedzielę przeżywaliśmy oblężenie rodzin z dzieciakami w różnym wieku, bo serwowaliśmy naleśniki na słono i na słodko, a dzieci kochają przecież nutellę. Do tej pory zastanawiam się jak to się stało, że na plecach nie wyrosły mi skrzydła, bo nad rozwalonymi na podłodze dzieciakami trzeba było fruwać. Oczywiście było to bardzo przyjemne, szczególnie kiedy niosło się 4 gorące talerze na raz, które parzyły w skórę, a rodzice byli głusi na prośby o zwinięcie ich dzieciakowego dywanu tarasującego przejście z podłogi. Nawet nie liczę ile razy coś wylałam, bo zostałam potrącona przez biegające dziecko. Raz nawet był to wrzątek, który wylał się na moją własną rękę, co oczywiście zostało olane przez matkę. Ciekawe, co by było, gdyby czajniczek z gorącą wodę przechylił się w drugą stronę, na jej dziecko…
Jednak żeby nie było tak negatywnie, to dodam, że w tej knajpie spotkałam też najgrzeczniejszą dziewczynkę na świecie: 3-letnia panienka przychodziła ze swoim ojcem co 2 tygodnie wieczorem i była tak cicha, grzeczna i słodka, że ta cisza była miodem na nasze uszy w niedzielne wieczory. Obsypywałam ją lizakami i cukierkami za każdym razem jak przychodziła.
I przeklejając to, co przed chwilą napisałam u Segritty:
Byłam świadkiem bardzo nieprzyjemnej sytuacji w restauracji. Dziecko, ale nie niemowlę, tylko około trzyletnie wyło w ramionach mamy. Sprawa “ja chcę i masz mi dać” w sumie i mama się nie dała. Dziecko wyło i wyło i wyło. Podeszła kobieta, koło pięćdziesiątki, zapytała, czy jest szansa, żeby dziecko przestało, bo chciałaby w spokoju zjeść, że wiele rozumie, ale to już trwa dłuższy czas. Tatuś dziecka zaczął rzucać wyzwiskami, przekleństwami, inwektywy fruwały. Kobieta poprosiła, żeby się uspokoił, albo zadzwoni na policję. A tatuś dalej swoje. Pomijając żenujące zachowanie owego tatusia mnie zbulwersował brak reakcji personelu. Jakby sytuacja w ogóle nie miała miejsca. A facet za takie zachowanie powinien zostać wyproszony moim zdaniem.
To był klasyczny problem ofiary wychowywania pt. “nie ustępuj dziecku, to się nauczy” oraz “jak się nauczy, że płacz działa, to będzie wymuszał płaczem dalej”. Jestem przeciwniczką tej metody wychowywania, lecz czuję się nieco osamotniona.
Bardzo mądry artykuł, popieram treść, poza jednym wyjątkiem – słowo “dedykowany”, nie oznacza “(stworzony) dla kogoś”. Dedykacja ma wąskie znaczenie odnoszące się do poświęcenia komuś dzieła sztuki oraz umieszczenie w nim lub na nim słów uznania i podziękowań. http://lukaszrokicki.pl/2012/04/11/marketingowy-belkot-dedykowany/
Ja z zawodu jestem kelnerem w niemczech i w 100 % mogę przyłączyć się do tej wypowiedzi bądź artykułu małe bachory robią co chcą a rodzice nic. Płacz zaczyna się wtedy jak dziecku coś się stanie tak jak przed 10 latami powtarzalem klientce że dzieci biegają z dworu i jest mokro i podłoga jest śliska i sytuacja zakończyła się krwawym wybiciem przednich zębów. 2 sytuacja biegające dzieci po restauracji a ja na rękach trzymam 3 głębokie talerze z prawie gotujacym się olejem każdy wie że olej nie ma 100 stopni i zdążyłem podniesc ręce jak najwyżej mogłem tak strasznie zjebac zjebalem, zacząłem się wydzierac po tym dzieciaku aż tu zanim ojciec i do mnie bunt co ja po jego dziecku krzycze wyjaśniłem sytuację widział co trzymam na rękach i ojciec za szmaty swojego syna na krzesło usadzil i był spokój. Sytuacja mogła zakończyć się ogromną tragedia gotujacym olejem po głowie takie sceny to tylko w filmie można zobaczyć tych przykładów mam tysiące jak rodzice przychodzą z dziećmi do restauracji. Restauracja to nie plac zabaw wręcz przeciwnie jest to jak autostrada a czy na autostradzie bawią się dzieci ???
“uwielbiam” czytać wypowiedzi pt “małe bachory..” itd.. Ludzie! tez kiedyś byliście dziećmi! I nie wierzę, że urodzeni z umiejętnością idealnego zachowania się w każdej sytuacji i w każdym miejscu..
Każdy ma prawo nazywać dzieci jak chce. I tak, pamiętam, że sama kiedyś byłam dzieckiem, ale nie przeszkadza mi to, w nazywaniu ich gówniarzami, bachorami czy gówniakami. Przypuszczam, że mnie też tak kiedyś ktoś nazywał, więc co to za problem? Mam wrażenie, że ludzie, a szczególnie matki, są zbyt przewrażliwieni jeśli chodzi o “dzieciową nomenklaturę”.
A czy pojęcie szacunek taka świnka jak ty zna? Bo jeżeli nie byłoby szacunku, to każdy może nazywać takie świnki jak ty na przykład kretynką lub po prostu zwyczajnie świnką. Taki mam “styl nazywania”
“Przypuszczam, że mnie też tak kiedyś ktoś nazywał, więc co to za problem?Mam wrażenie, że ludzie, a szczególnie matki, są zbyt przewrażliwieni jeśli chodzi o “dzieciową nomenklaturę”.”
A może jak kogoś rodzice bili to, też ma prawo bić dzieci?
Nie chodzi o “dzieciową nomenklaturę” tępa p… tylko o odrobinę szacunku do drugiego człowieka, nawet jeśli do pasa ci nie dorasta…
Widzę, że kultura stoi u Ciebie na najwyższym poziomie… Mówisz o szacunku do innych, a sama nie okazałaś mi szacunku, ba! nawet mi ubliżyłaś, mimo że się nie znamy i że uważasz, że szacunek należy się każdemu (bo tak wynika z Twojej wypowiedzi). Lekka hipokryzja, nie? I nie mów, że nie masz szacunku, do tych, którzy nie mają szacunku dla innych, bo to bardzo słabe wytłumaczenie, tym bardziej, że moja wypowiedź nie wskazywała na to, że nie szanuję dzieci. Słowa, nawet takie jak “gówniak”, “bachor” czy “gówniarz”, mogą być różnie nacechowane, zarówno pozytywnie jak i negatywnie. Wszystko zależy od kontekstu, tonu wypowiedzi i intencji osoby, która tych słów używa. Poczytaj o tym trochę, może Ci się rozjaśni.
A na przyszłość życzę większego dystansu. 😉
Celowo napisałam komentarz w taki sposób, żeby “sprawdzić”, jak zareagujesz na słowa, które wg. ciebie nie są pozytywne – poczułaś się urażona – przepraszam… może teraz zrozumiesz, że dzieci również mogą czuć się urażone, inni ludzie również… każdy zwrot może mieć różny oddźwięk, w zależności, jak się go używa, jakie się ma podejście…sama o tym napisałaś…
Pomimo, iż mój komentarz cię uraził, wiedz, że nie miałam takiego zamiaru, jak napisałam wyżej – przepraszam, mam nadzieję, że uzmysłowiłam ci jedynie, że ludzie różnie odbierają słowa, a według mnie używanie wymienionych porzez Ciebie zwrotów jest obraźliwe względem dzieci i względem mnie samej, bo nie jestem mamą “gówniaków”, “bachorów” czy “gówniarzy”, tylko DZIECI.
Skoro sama napisałaś, że każdy może nazywać dzieci, jak chce, to dlaczego zinoczka nie mogłaby Ciebie nazywać, jak chce, nawet te pa pi…a? To była prowokacja mająca na celu pokazanie, jak głupie jest to, co napisałaś i jak może się to obrócić przeciwko tobie.
Uwielbiam chodzić do restauracji i podpisuję się pod tym tekstem rękami i nogami. Nie mam dzieci (czyli wypowiadam się, chociaż nie powinnam, bo się nie znam), ale mam sporo młodszych dzieciaków w rodzinie, wśród znajomych i przyjaciół moich rodziców. Wiadomo, dzieci się różnie zachowują, ale zawsze, naprawdę zawsze, jeśli którekolwiek z nas zaczynało wariować w knajpie, rodzice zwracali nam uwagę, a jak to nie działało (a na moją siostrę cioteczną rzadko działało), to jedno z rodziców wychodziło z nią na zewnątrz, żeby reszta mogła w spokoju zjeść. A poza tym dzieciaki biegające po restauracji – przecież tu chodzi o kwestie bezpieczeństwa! Ciekawe, czy rodzice też są zdania “musi się wybiegać”, “jest ruchliwe”, etc kiedy np wpadnie na kelnera niosącego gorącą zupę.
A co do zachodu, etc – od kilku lat regularnie jeżdżę do Włoch i staram się wybierać restauracje, gdzie jedzą miejscowi, a nie turyści. Owszem, Włosi zabierają dzieci do knajp, owszem, te dzieci nie siedzą cicho jak myszy pod miotłą, ale na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, żeby darły się w niebogłosy albo rzucały sztućcami.
I na sam koniec – tak, nie mam dzieci, ale podzielam opinię moich rodziców i wielu ich dzietnych znajomych, którzy mimo posiadania dzieci uważają, że powinno się brać odpowiedzialność za zachowanie swoich dzieci w sklepie, restauracji, samolocie, pociągu, etc
Chcę kiedyś przeczytać na Twoim blogu opis sytuacji, gdy jedziesz do Włoch z kim tam do Włoch jeździsz i zostawiasz w domu, albo gdzie tam zostawiasz Nicponia Precla, swoje drugie dziecko. Albo dwoje ostatnich, bo tylko pierwsze potrafi się zachować, bo ma już z 7 lat, a pozostałe, to przedszkolaki. Albo może wyobraź sobie chociaż sytuację, bo przypuszczam, że Cię nie dotknęła, że Twoi rodzice jadą sobie do Włoch, zabierają Twoją starszą o 2 lata siostrę taką siedmiolatkę, a pięcioletnią Ciebie, tęskniącą za rodzicami i rodzeństwem upychają u nudnej pracującej ciotki, albo u zmęczonych życiem dziadków.
Przyklaskuję Ci z zapałem w kwestii rodziców ignorantów (tych od walenia łyżką i skakania po stole) wolałabym ich nie spotkać. Ale Twoja rada, żeby wyjść baru z wrzeszczącym dzieckiem świadczy o Twojej krótkowzroczności. Bo ta rada zupełnie nie znajdzie zastosowania w przypadku gdy masz trójkę dzieci, a do tego np jest zima, do restauracji da się podjechać samochodem, albo inne podobne opcje. Zostawisz dwójkę maluchów samych, żeby wyjść z trzecim? Nie. Zaczniesz wszystkie dzieci ubierać żeby wyjść z powodu jednego, przez co pozostałe też będą niezadowolone? Nie. Właściwie to nie mam dobrego pomysłu co zrobić w takiej sytuacji stosując Twój pogląd na opiekę nad dziećmi w miejscach publicznych.
Z wielką pokorą zawsze przepraszam, gdy zawinię w kwestii złej opieki nad dzieckiem, gdzieś się napatoczy, coś przesunie, albo umknie mi fakt, że właśnie dokonuje destrukcji.
Chciałam uświadomić trochę inny punkt widzenia, którego sama nabrałam niedawno i stale się uczę.
Z ciekawości przejrzałam komentarze zamieszczone pod postem i odechciewa się mieć dzieci z uwagi na postępujące odpieluszkowe zapalenie mózgu występujące u wielu polskich rodziców (powinno się zakwalifikować je jako jednostkę chorobową ech).
Popieram, podpisuję się wszystkimi czterema kończynami (i psią łapą pana psa mojego też). Jest wielka różnica pomiędzy rodzicem,który uspokoi dziecko bądź się postara, przeprosi, zachowa się miło, a rodzicem, który dopadnie Cię z paszczą,bo śmiałaś zwrócić uwagę jej idealnemu dziecięciu(któremu może się coś stać!).
Kiedyś miałam naprawdę miłą niespodziankę podczas kolacji w ulubionej knajpce – chłopczyk (na oko 2-3letni) przybiegał do naszego stolika kilka razy i chował się za filar próbując Nas zagadywać we własnym dziecięcym dialekcie. Próba (chyba trzecia czy czwarta) wyciągnięcia dżentelmena przez rodziców zza filara skończyła się finalnym rykiem na całą restauracje.Czy uśmiechało mi się to? Nie-przyszłam na randkę z chłopakiem. Czy byłam zła? Wkurzona? Nie. Dlaczego? Ponieważ rodzice chłopca podeszli i prostu Nas…PRZEPROSILI i za przeszkadzanie Nam i za hałas (tak trudne słowo ,którego każdy uczy się za dziecięcia w wieku przedszkolnym i bardzo łatwo zapomina – jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki w wieku dorosłym).Można? Można. Wystarczy użyć słów, których uczy się dzieci w przedszkolu.I tyle (aż tyle!) wystarczy drodzy rodzice pociech – nie będzie sprawy.
283 Responses
Brawo, brawo, brawo! Podpisuję się pod Twoim tekstem wszystkimi kończynami! Wszystko w punkt! 🙂
Dziękuję 🙂
Cała prawda o dzieciach w jednym miejscu! Zachowanie dziecka to często bark wychowania przez rodziców i samego braku kultury rodziców.
Nigdy nie zapomnę sytuacji w restauracji pod Zakopanem. Podjechaliśmy do polecanego miejsca kilkanaście kilometrów, po to by odpocząć po spacerach po górach i by zjeść coś pysznego w spokojnej, miłej atmosferze. Akurat miejsce było “przyjazne dzieciom”, więc w specjalnej sali zabaw było mnóstwo dzieci i gwar. Nam to nie przeszkadzało… do czasu, gdy chłopiec ok. 5 lat siedzący przy stoliku obok zaczął się drzeć (nie krzyczeć, to było darcie się!). Mama z babcią tylko wspomniały grzecznie “nie krzycz Kochanie” i zajęły się sobą, co jeszcze bardziej zachęciło chłopaka do darcia się, coraz głośniej i głośniej. To zachowanie trwało dobrych kilka minut, w tym czasie ja postanowiłam się przesiąść – w końcu dzieciak drze mi się do ucha. Ale jeszcze mój przerażający ból głowy i niechęć do zjedzenia czegokolwiek to nic. Dzieci w lokalu (nawet te starsze od chłopca) zaczęły płakać, bojąc się tego krzyku. Matka chłopca – nic. Rodzice płaczących dzieci starają się je jakoś uspokoić, ale co dziecko przestaje płakać, tamten znów się drze. Płacz, strach i mój ból głowy nie ustał nawet, gdy matka z chłopcem zjedli i wyszli. Niesmak pozostał… Od tego czasu uważam na dzieci w lokalach i nie jestem już tak tolerancyjna w stosunku do niewychowanych rodziców.
Straszne… I to wciąż nie jest wina dziecka, tylko jego opiekunów. Myślę, że szacunek do innych ludzi wynosi się z domu i jak rodzic nie wyniósł, tak i jego dziecko nie wyniesie.
Wreszcie ktoś to powiedział! Chciałabym tylko dodać, że dla mnie to nie odnosi się tylko do restauracji ale do centrów handlowych, wielkich sklepów typu ikea, tam dzieje się po prostu chaos. Jeśli nie panujesz nad swoim dzieckiem nie zabieraj go w tłumne miejsca. Ja jestem jeszcze z tego typu osób, które na ryk dziecka (ryk, nie płacz) reagują kurwicą i pomstą do nieba.
Serio ….Ikea? Przecież 2-3 latki to też (siłą rzeczy) grupa klientów Ikea…inaczej nie byłoby sali zabaw, Menu dziecięcego w restauracji i wielu innych udogodnień dla rodziń z małymi dziecmi… Rozumiem, że nie masz dzieci. Co innego dziecko 5-6 letnie, ale mniejsze nie zawsze się zachowa poprawnie mimo najlepszej woli i starań rodziców… taki okres… i się zdarza nawet tylko (ale jednak) jedno na pięć wyjść akurat dziecko może być marudne i robić problemy. Wróć do swoich przemyśleń gdy już będziesz miała dziecko…
Jeśli nie panujesz nad sobą – reagujesz kurwicą i pomstą do nieba – nie bywaj w tłumnych miejscach.
Czytanie ze zrozumieniem się kłania “na ryk dziecka (…) reaguje kurwicą i pomstą do nieba”. Myślę, że spokojnie może bywać w tłumnych miejscach, gdzie nie sposób spotkać dzieci. Dyskoteka, pub etc. Także spokojnie, to nie kwestia nie bywania.
Ogólnie widzę, że jesteś typem osoby, która wyciąga z wypowiedzi kogoś wygodne zdanie, ignoruje ogólny przekaz i czepia się, dla samego czepiania.
I na to jest rada. Można pozostać w domu i przebywać w ciszy i samotności.
Czyli jeśli jestem na zakupach albo na obiedzie i przeszkadza mi drące się dziecko (podkreślam słowo “drące się”, a nie płaczące, jest różnica), to ze mną jest coś nie tak i powinnam zostać w domu? Raz w życiu zaczęłam krzyczeć w sklepie, moja mama zwróciła mi uwagę, nie zadziałało, wzięła mnie za rękę i wyszła, nie zmuszała wszystkich do słuchania mojego ryku ani nie tłumaczyła wszystkim wokół “oh, ona ma tylko gorszy dzień!”.
Czyli ludzie, którzy zachowują się kulturalnie powinni zostać w domach, aby ci zachowujący się niekulturalnie mogli rozwinąć skrzydła, tak? Interesujący punkt widzenia.
Najwyraźniej tak 😉
Tak to wygląda, po zamieszczeniu komentarza stwierdzono w skrócie, że to ja powinnam się wycofać z życia spolecznego skoro mi dzieci przeszkadzają, a mówię o konkretnej grupie dzieci, tych nad którymi rodzice nawet nie próbują zapanować. Ludzi podzielających moje zdanie nie można rozumieć, ale ludzi z rozwrzeszczanymi i rozpuszczonymi dziećmi rozumieć trzeba. I od razu podkreślam, uprzedzając ataki, że nie mówię o wyjątkach, mówię TYLKO o dzieciach rozpieszczonych.
Mam pytanie. (To nie atak tylko naprawde jestem ciekawa odpowiedzi). Jeżlei w takim sklepie dziekco się drze a rodzic ma np pełen wózek zakupów, a w tym wózku p drugie dziecko (do tego zazwyczaj dochodzą dodatkowe utrudnienia). To ma to wszystko zostawić tam gdzie stało i mimo wszystko wyjść?
Ja bym w tym momencie jak najszybciej próbowała skończyć zakupy, tzn to, co najpotrzebniejsze zostało do kupienia do koszyka i prosto do kasy. Tak robi moja ciotka (3 dzieci), każde parę razy w życiu zaczynało wariować w sklepie i taka była jej reakcja (i rada dla mnie, jak już będę mieć dziecko).
Wiadomo, że są bardzo różne sytuacje, ale mnie osobiście szlag trafia, kiedy widzę totalny brak reakcji rodzica
Ja osobiście nie miałam takiej sytuacji. Jak zaczęło moje marudzić to szła bułka w ruch aby zająć;) Ale słyszę często, że przy starszych dzieciach (3+lata) nie powinno się uginać pod presją dziecka gdy próbuje w sklepie cos wymusić, ale przy awanturze nie zawsze jest się w stanie uciec z dzieckiem…a gdy w kasie kolejka na 10 osób to natsępuje kontynuacja awanturki…
Też zawsze jadłam bułkę w sklepie 😉 najważniejsze, że z Twojej strony następuje reakcja, a nie udajesz, że się nic nie dzieje
To wyłącznie jest kwestia konsekwencji rodziców w stosunku do dzieci. Dziecko rzuca się w sklepie na podłogę, wali pięściami i wrzeszczy “ja chcęęęę!!!!!”. A Rodzic mówi: “przestań, bo nie będzie bajek na dobranoc”. Bajki oczywiście są, zabawka nowa jest, dziecko ma natomiast jasny przekaz: “wrzaskiem i krzykiem zdziałam cuda”. Jestem matką siedmiolatki i 2 razy w życiu miałam podobną sytuację z moją naprawdę rozbieganą i energiczną pociechą. Gdy po drugiej próbie wymuszenia czegokolwiek płaczem, rykiem i złością spełniłam obietnicę kary, nigdy sytuacja się nie powtórzyła. Dziecko to łatwy mechanizm, działa na prostych zasadach. To my sami komplikujemy niepotrzebnie i wprowadzamy zamęt. A jaki tego wynik? Właśnie taki, że miejsca publiczne pełne są nieokiełznanych małych łobuzów i niestety, co gorsza, Rodziców, którzy tak naprawdę powinni mieć dla siebie wyznaczone kąciki zabaw, bo nie potrafią zrozumieć najprostszych zasad.
Dokładnie tak – wszystko w rękach rodziców.
Na moje dziecko takie groźby nie działają, bo najdalej 5 minut później nie pamięta, co do niej mówiłam. Zresztą jestem przeciwna tresurze dzieci za pomocą kar. Dużo lepszą skuteczność jest tłumaczenie, że przeszkadza innym i nawet ustąpienie jej dla świętego spokoju (i ciszy). Zależy od sytuacji. Jak idziemy do sklepu i młoda coś chce, to jest tylko powiedziane, że możemy kupić jedną zabawkę albo jeden łakoć. Choć i tak często wychodzi, że to dziecko robi zakupy, a nie ja. Co robić, taki charakter. Bez tego miałabym rzucanie się na ziemię i ryk. Czy nie lepiej pozwolić dziecku decydować? Nie zawsze się da, ale często to rozwiązuje problem wrzasków. 🙂
Zgadzam się w zupełności. Także uważam, że zachowanie dzieci zależy od rodziców, bez względu na to czy jest to własny dom, restauracja, sklep czy ulica. Można zauważyć jakby rozluźnienie zasad wychowania i brak dyscypliny. Dzieciom pozwala się na zbyt wiele, bo “dziecko też człowiek” i mu się należy. Owszem ale nie zawsze i wszędzie. W domu to może chodzic nawet “po suficie”ale miejsce publiczne – to jak sama nazwa wskazuje – należy do wszystkich. Wrzeszczące dziecko, płaczące bo mam nie chce mu czegoś tam kupić, szalejące po restauracjach i inne takie zdarzenia, to tylko świadczy o rodzicach. Nie myślą oni o tym, że kiedyś ich milusiński dorośnie i wówczas może wykazywać taką roszczeniową postawę wobec innych, tylko wtedy już nikt nie będzie uważał, że to jego prawo. Bardzo dobry artykuł!
Dziękuję!
Dużo generalizowania o dzieciach z perspektywy człowieka bez dzieci. Założenie artykułu jest jak najbardziej dobre, choć punkt widzenia zależy od punktu siedzenia w tym przypadku w restauracji Po przeczytaniu pozostaje odczucie: Masz dzieci nie choć do restauracji bo przeszkadzasz innym, albo je usadź ucisz i ogarnij, nie dopuść do płaczu czy w ogóle zabawy, może lepie żeby spało? To też człowiek! Mały ale człowiek, taki sam jak Ty czy ja! Ma uczucia i emocje. Dziecka nie da się zaprogramować, przewidzieć jego zachowania czy spontanicznych odczuć.Nie da się zakazać płaczu czy zastraszyć. Dlatego większość tez jest generalizowaniem i pisaniem dla pisania. Widzisz tylko wycinek życia tych konkretnych ludzi , przypinając etykietkę niegrzecznego dziecka i oceniając rodziców – bo przecież to ich wina. Dużo dystansu i pokory w tej materii nabiera się wychowując własne dzieci. (Oczywiście nie rozmawiamy tu o skaranych przypadkach) Więc o egoizmie rozmawiamy tu po dwóch stronach medalu. Kończąc wypowiedź pogadamy jak przyjdziecie do tej samej restauracji z własnymi dziećmi.
Pozdrawiam jako człowiek z branży oraz / lub / co ważniejsze ojciec trójki.
Piotrek, nigdzie nie napisałam, że ludzie z dziećmi mają przestać przychodzić do restauracji, wprost przeciwnie. To jest tekst o odpowiedzilaności za swoje dzieci i – wybacz – ale nie uważam, żeby ktokolwiek był z niej zwolniony.
Twój tekst pozostawia jasny wydźwięk.
Zgadzam się z Tobą o odpowiedzialności za dzieci, w tym masz całkowitą rację.
Nie zgadzam się z przewidywalnością zachowań w restauracji i tym, że to co widzisz to etykieta nie wychowanego dziecka. Każdy przypadek jest indywidualny i zależy od tylu czynników, że nie jest rozsądnym generalizowanie i porównywanie.
Też jestem ojcem i nie widzę nic złego w tekście który właśnie przeczytałem. Zabieram dziecko do restauracji kiedy to jest tylko możliwe, ale czuje się odpowiedzialny za jego zachowanie. Jest różnica między płaczącym dzieckiem, które właśnie uderzyło się o stół i trzeba je przytulić i uspokoić, a rodzicami opisanymi w tym artykule. Bycie ślepym na potrzeby innych jest cokolwiek niestosowne. Dla mnie tekst pozostawił jasny wydźwięk (który powinien być oczywisty) – nie traktujcie dzieci jak święte krowy. Uczcie je również kultury. Dziecko jest bezpośrednim lustrem zachowań rodziców.
Wybacz Piotr Pokora ale myślę że polemizujesz z tekstem dla samego polemizowania. Mam problem z ludźmi którzy mają psy albo koty i porównują to do posiadania dzieci bo nie wiedzą co mówią, ale w przypadku tego artykułu nie widzę nic rażącego. Raczej stwierdzenie czegoś co powinno być podstawą wychowania.
A ja zgadzam się z Piotrem, też czuję niesmak po przeczytaniu tego tekstu. I nie chodzi o przekaz – bądźmy odpowiedzialni za dzieci, zwracajmy uwagę, gdy zachowują się nieodpowiednio w restauracji itd… Z tym całkowicie się zgadzam. I sama zawsze zwracam uwagę, żeby moja córka nie przeszkadzała innym, czy to w restauracji, czy w innych miejscach. Ale sposób w jaki autorka pisze o dzieciach, ich zachowaniach, rodzicach.. Po tym tekście sama poczułam się jak zrugany dzieciak, mimo, iż w rzeczywistości jako matka nie musiałam się zgodnie z pojmowaniem autorki “wstydzić” za swoje dziecko. Tak jak pisał Piotr – dziecko to mały człowiek, uczy się dopiero życia, zachowań, emocji, uczuć.. I nie da się przewidzieć dziecka reakcji w każdej sytuacji. Informacja, którą miał przekazać tekst jak najbardziej słuszna – uczmy swoje dzieci kulturalnych zachowań, zwracajmy uwagę na odpowiednie zachowania dziecka w miejscach publicznych. Ale sposób w jakim zostało to opisane – dla mnie – prześmiewczy, wywyższający się, szyderczy. Ale chyba tak to już jest – ludzie bezdzietni nigdy do końca nie zrozumieją tych z dziećmi. Podobne “teksty” czytałam o przeciwnikach posiadania psów i psich zachowań.. Dla wszystkich jednak prosty komunikat – trochę zrozumienia.. I jak pisał Piotr – dystansu, pokory.
Zgadzam się w 100%.
Może owszem sama nie mam dzieci, ale mam 3 super siostrzencow, z którymi nie raz sama czy z siostrą wychodziłam do ludzi. A przy tym też pracuje jako kelnerka. I uważam, że ten artykuł jest jak najbardziej trafiony, bo mowa w nim nie o dzieciach, które się źle poczuły i temu płaczą czy krzyczą czy takich które robią bałagan, bo akurat są w okresie ciągłego zrzucenia rzeczy na podłogę. Tu rozmowa o takich, o których rodzice się nie przejmują i pozwalają latać samopas po całej restauracji lub płakać i nic z tym nie robic. Zdarzyło się mi samej czy mojej siostrze skończyć wcześniej posiłek, bo nie mogliśmy zapanować nad chłopakami i wolałysmy się nie denerwować i wrócić do bardziej spokojnego, prywatnego miejsca czy to ze znajomymi czy same.
Ten artykuł nie jest o dzieciach tylko o RODZICACH, bo przepraszam bardzo ale jeżeli Twoje dziecko ma gorszy dzień i ryczy w niebogłosy całe popołudnie albo ma nadmiar energii to uważam, że lepiej zostać w domu i tam się zająć akurat w te złe popołudnie dzieckiem i zjeść domowy posiłek nie narażając na dodatkowy stres i dziecka i siebie samego i ludzi naokolo.
A tłumaczenia, że to tylko dziecko też ma swoje granice i można je przyjąć w sytuacjach, kiedy naprawdę to jest kwestia samoczynnych odruchów ale nie kiedy dziecko zachowuje się jak bestia, bo mu rodzice na to pozwalaja.
To czy umiesz ogarnąć dziecko czy nie zależy od tego jakim jesteś rodzicem. “Indywidualne przypadki” to zasłona dymna. Ludzie, którzy są ofiarami wrzeszczących dzieci, rozwalających restaurację w nosie mają, że twoje dziecko ma zły dzień. Życzę, aby żadne z Twojej trójki nigdy nie skończyło z patelnią od fajity na głowie, bo wtedy będzie za późno na indywidualne rozbijanie przypadku na czynniki pierwsze. I to nie żadna anonimowa agresja. Po prostu już widywałam dzieci z zupą lub sałatką na głowie….
“This is the Earth. And this is Pinky. You can tell the difference quite
easily. One is a lump of inert matter hurtling blindly through the void.
The other… is the Earth.” — Brain
Według Pana dziecko = Pinky, wszakże działa z pełną nieprzewidywalnością. Natomiast psychologia, behawioryzm, procesy wychowawcze, determinizm i parę innych praw i nauk w ogóle się do dzieci nie aplikuje. 🙂
Zgadzam się z Piotrem. Dziecko to żywa istota, która ma humory, nie da się go “wytresować” tak jak psa tak, że każdą naszą “komendę” wykona posłusznie… Polecam przeczytać świetny tekst żony Tymona Tymańskiego (Maria Bros), jak wygląda wyobrażenie o posiadaniu dziecka, a rzeczywistość – mariabros.pl/2016/03/13/jak-zderzylam-sie-z-rzeczywistoscia/
No właśnie napisałaś. To szyderstwo w stosunku do rodziców wyłazi z co drugiego zdania i jest obrzydliwe.
To jest coś, co znajduje się tylko w twojej głownie, a nie w tym tekście.
Oj tak. Faktycznie. Dziękuję za to oświecenie. Widzisz rodzice tak samo biora sobie do serca Twoje uwagi, jak Ty nasze. Milego dnia życzę!
Jasne, dopisujesz sobie znaczenia tam, gdzie ich nie ma, a ja mam się tym przejmować. Miłego!
Nie musisz się tym przejmować. Tak samo właśnie Ci rodzice o których piszesz nie przejmują się Tobą. To jest bardzo prosty mechanizm. Jestem rodzicem, nie chadzam z nim do restauracji “dla dorosłych” z takich względów o jakich piszesz. Podobnie jak nie podróżuję ze swoim psem po centrum miasta bo przeżywa drugą młodość na widok tłumu ludzi. Tak więc zgadzam się z tym co napisałaś co do założenia. Natomiast Twój styl pisania, i co drugie zdanie jest skrajnie szyderczy. I jako rodzic który się zgadza co do samej istoty sprawy uważam, że jest niedopuszczalnym ton takiej wypowiedzi. Być może kiedyś to zauważysz, być może nie. Ale nie dziw się że inni nie dostrzegają Twojego punktu widzenia bo Ty sama też masz z tym problem.
Uważam, że jesteś przewrażliwiony. Serio.
Coż ja też powiedziałabym (jestem kobietą) że Ty jesteś przewrażliwiona na punkcie dzieci. Ale chyba nie o to chodzi żeby sobie wmawiac co czujemy, bo to co czujemy wiemy najlepiej sami. Szczerze mówiąc to ja należę do tych najmniej przewrażliwionych. Natomiast rozumiem tych przewrażliwionych w konfrontacji z kimś takim jak Ty właśnie. Przykład z psem np. uważam za adekwatny. Tak więc pociągnijmy go. Jeśli Twój pies szczeka w niebogłosy (bo np. zobaczył innego psa) i podchodzi ktoś i pyta: “Dlaczego Pani pies tak szczeka? Co się stało?” i ktoś inny się drze: “Niech to bydle zamknie pysk!” (2 autentyczne sytuacje) to jednak jest różnica mimo, że pewnie obydwu tym osobom chodzi o to samo. Żałuję że nikomu do tej pory nie przyszło do głowy żeby napisac tekstu o tym jaką niektórzy rodzice świetną robotę wykonują, jak dobrze wychowują swoje dzieci, jak czasami z 3 dzieci wychodzą na miasto, do knajp i te dzieci na serio zachowują się dobrze (swoja drogą jak maja się nauczyć tych dobrych zachowań uprzednio nie popełniając błędów?). No ale to może za jakieś 20 lat. na razie będę czytała o tym jak powinniśmy się chować – w domu albo w knajpkach dla dzieci.
O Boże, to może napisz sobie taki tekst? Napisz sobie nawet 3!
“Tak samo właśnie Ci rodzice o których piszesz nie przejmują się Tobą. To jest bardzo prosty mechanizm”
Niestety, tu Jewel ma rację. Rodzice drącego się dziecka uwagę osoby postronnej mogą skwitować dokładnie tak samo, jak robisz to Ty, Magdo: “dopisujesz sobie znaczenia tam, gdzie ich nie ma, a ja mam się tym przejmować”. I się nie przejmują, mówiąc “Miłego!”.
Wzmacnia to wrażenie sam tekst – “Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony”. Rodzic nie może poczuć się oburzony, bo autorka tekstu jest zadowolona ze swego porównania, uważając je za trafione. Szach-mat. Ono nie jest trafione, tylko Tobie się takie wydaje. Porównanie dziecka do psa nie jest neutralne w oczach rodzica, mimo że w Twoich może takim się wydawać. Skoro nawołujesz do empatii, warto ją okazać.
Przy tym sama teza, że dziecka nie należy puszczać samopas, jest słuszna. Tylko obudowana pretensją, pouczaniem i porównaniami do tresury, zupełnie niepotrzebnie.
To jest taki temat, którego jakkolwiek miękko by nie poruszyć – zawsze znajdzie się ktoś oburzony. A najbardziej oburzają się ci rodzice, którzy czują, że to o nich. Nigdzie nie porównałam psa do dziecka, jest to przykład wzięcia odpowiedzialności. I tyle.
A widzisz to, że znowu wybielasz siebie? Owszem, porównałaś.
“Nie mam dzieci, ale mam psy i za ich zachowanie w miejscach publicznych jestem tak samo odpowiedzialna, jak ty za zachowanie swojego dziecka. Właśnie dlatego Precel tym razem nie pojechał z nami do Włoch, bo w przeciwieństwie do Polki jest czasem nieznośnym nicponiem i muszę z nim jeszcze sporo popracować, nim bezstresowo będę mogła go zabierać w miejsca publiczne. Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony” – i nawet byłaś świadoma kontrowersyjności tego porównania i tego przykładu.
“To jest taki temat, którego jakkolwiek miękko by nie poruszyć – zawsze znajdzie się ktoś oburzony” – więc jeśli nadal uważasz, że poruszyłaś ten temat miękko, to nie, nie poruszyłaś go miękko.
A argument o przewrażliwieniu jest obosieczny i warto o ty pamiętać.
Ja mam dzieci, też przyglądam się wychowaniu dzieci w różnych rodzinach i uważam, że sfrustrowane dzieci to wina ich rodziców. Jeśli widzę, że moja córka jest już zmęczona, marudna to odpuszczam sobie ucztowanie w restauracji, lub zjadam szybko. Potrafię przewidzieć co zrobi moje dziecko, bo dzieci przenoszą zachowania z domu do miejsc publicznych a na pewno nie jest tak, że dziecko bez powodu nagle wydziera się w barze czy sklepie. Każdy rodzic powinien znać swoje dziecko i logistycznie organizować wyjście, mając plan “B” w razie każdej okoliczności.
jeżeli dziecko przez pół godziny biega po kawiarni, wrzeszczy i rzuca się na mój stolik, a rodzic ani razu nie zwróci mu uwagi, bo jest zajęty smartfonem albo ploteczkami, to nie mów mi, proszę, że w takim wypadku ocenianie rodziców jest nie na miejscu. jest różnica pomiędzy żywym dzieckiem, które zachowuje się głośno i rodzic nie może go “wyłączyć” (wszak to nie telewizor), a dzieckiem, które robi co chce i rodzice mają to serdecznie gdzieś. na nieodpowiednie zachowanie należy reagować, a nie siedzieć i powtarzać, że “to tylko dziecko”. to, że to tylko dziecko nie oznacza, że nie należy w ogóle próbować reagować! i sama mam dziecko, więc proszę, nie tłumacz mi, że nie wiem, co piszę (;
“Nie mam dzieci, ale mam psy i za ich zachowanie w miejscach publicznych jestem tak samo odpowiedzialna, jak ty za zachowanie swojego dziecka. Właśnie dlatego Precel tym razem nie pojechał z nami do Włoch, bo w przeciwieństwie do Polki jest czasem nieznośnym nicponiem i muszę z nim jeszcze sporo popracować, nim bezstresowo będę mogła go zabierać w miejsca publiczne. Nie oburzaj się o ten przykład, bo jest całkiem trafiony.”
Jest różnica między tresurą a wychowaniem.
Wychowanie daje nie siusianie na dywan i nie szczekanie w domu. Tresura daje umiejętność siadania i podawania łapy na komendę. Jest różnica. Jednakże umysł psa jest na poziomie dwu- może trzyletniego dziecka, więc porównanie jest jak najbardziej trafne. Dzieci się nie tresuje. Ale można je wychować, żeby “nie szczekały” w restauracji 😉
“Jednakże umysł psa jest na poziomie dwu- może trzyletniego dziecka”
bez komentarza…
Dla ludzi którzy uważają, że dzieci są jak psy, powinny być schroniska.
A dla tych co uważają, że psy to dzieci?
Pies też za pierwszym razem nie wykona dobrze żadnej komendy, najważniejsze, aby ćwiczyć… Podobnie z dzieckiem, trzeba wychodzić z nim do restauracji i go tam “tresować” za którymś razem przecież w końcu się nauczy…no w domu to nie to samo, grzecznie, je, nie krzyczy, nie biega, bo teren znajomy nie budzi takiego zainteresowania… Także drodzy single więcej wyrozumiałości.
Ja to nazywam “dobrym wychowaniem”.
Jak widać po tym, a także poprzednich wpisach, jest również zasadnicza różnica między czytaniem ze zrozumieniem i bez:)
Trafia w sedno.
Dzięki!
O tym jak wielkim problemem są bezproblemowi rodzice miałam okazję się przekonać na własnej skórze. Grupa kilkorga rodziców spokojnie konsumowała obiad, podczas gdy dzieci w różnym wieku biegały po lokalu. Nikt nie reagował, mimo że poziom hałasu był taki, że nie dało się swobodnie rozmawiać. W końcu jedna z matek postanowiła usadzić rozwrzeszczane pociechy przy stole i dać im kredki. Ale nie przy własnym, tylko obok stolika który zajmowałam z rodziną. Mój ojciec nie wytrzymał i powiedział tej kobiecie, że ma natychmiast zabrać te dzieci, bo to nie jest szkolna świetlica. “Dzieci Panu przeszkadzają?”- foch i niedowierzanie w głosie matki. “Ależ skąd droga Pani. Przeszkadza mi to, że Państwo nie reagujecie na to, że dzieci zachowują się nieodpowiednio do miejsca. Wobec tego niech się wydzierają przy waszym stoliku”. Kobieta zabrała dzieci, ale minę miała jakby jej ktoś psa widelcem zabił.
No właśnie, tak często kończy się zupełnie zasadne zwrócenie uwagi.
Nie zgodzę się tylko z jednym stwierdzeniem w tekście – takiemu uciążliwemu dwulatkowi naprawdę można, a nawet trzeba bezpośrednio zwrócić uwagę. Nie trzeba szukać jego opiekunów w tym celu. To są naprawdę świadome i rozumne dzieci, a do tego rozumiejące już większość komunikatów, wiec jesli komuś przeszkadza ich zachowanie, powinien zwrócić im uwagę. Traktujmy dzieci jak ludzi, nie jak roślinki 😉
Ja mam takie spostrzeżenie, że zwrócenie uwagi dziecku przynosi świetne rezultaty. Gorzej, kiedy zaraz za tym idzie agresja rodziców, bo “jakim prawem wychodzujesz moje dziecko”. To dość częste.
wszystko zależy od sytuacji, dziecka i rodziców. jeśli powiesz “kopnąłeś mnie i to zabolało, proszę, żebyś tak nie robił” to w porządku, ale większość ludzi od razu rzuca się z tekstem “ale Ty niegrzeczny jesteś” albo “Ty gówniarzu” albo “ale Cię mama wychowała” – to w takim wypadku też bym się wkurzyła na zwracającego uwagę. zawsze bezpieczniej jest zwrócić się do rodzica z problemem, bo on zna swoje dziecko i wie, co zadziała, a co nie. Ty możesz czasami tylko pogorszyć sprawę.
To kiedy jest ta granica kiedy można młodemu człowiekowi zwracać uwagę? 10 lat, 12, 20? Oczywiście, że trzeba zwracać uwagę dziecku – to jest normalny człowiek a nie własność rodziców!
a dlaczego uważasz, że masz prawo zwracać np. 2-latkowi uwagę? dziecko to nie jest dobro społeczne i nie wychowujemy go kolektywnie. nie masz pojęcia jak małe dziecko reaguje na obcych, na konkretny ton głosu, słowa, w jaki sposób rodzice je wychowują. mój brat reagował płaczem, kiedy ktoś zaczynał mu zwracać uwagę i to nie dlatego, że był niegrzeczny, po prostu bał się obcych. takie zachowanie, zamiast pożądanej reakcji, wywołuje często falę wrzasków albo płaczu. szanowanie cudzej rodziny i grani nie jest wcale przyznawaniem, że dziecko to “własność rodziców”.
zawsze najpierw należy zwrócić się do opiekuna, kiedy mówimy o małym dziecku. 5-latek czy 7-latek, który chodzi do szkoły czy przedszkola obcuje już z innymi dorosłymi, również tymi nieznanymi mu na co dzień. 1,5-roczny maluch przebywa w otoczeniu sobie znanym przez większość czasu.
ewidentnie nie masz dzieci, skoro uważasz, że “trzeba” im zwracać uwagę. ja np. też bardzo negatywnie zareagowałabym na osobę, która zaczęłaby łajać mojego syna, zamiast zaadresować problem. ja mogę być pośrednikiem w rozmowie pomiędzy moim dzieckiem a obca osobą, ale nikt nie ma prawa “wychowywać” go bez mojej zgody i wiedzy.
chciałabym zobaczyć minę właściciela czworonoga, który szarpnąłby mi nogawkę, a ja zabrałabym smycz i zaczęła go trenować, jak ma się zachowywać. (psa, nie właściciela, oczywiście)
nieprawda. absolutnie dzieciom się nie zwraca uwagi, bo to nie są Twoje dzieci i nie Ty je wychowujesz. wszystkie problemy z dziećmi rozwiązuje się z ich rodzicami, a nie z samymi dziećmi.
Bardzo stanowcza wypowiedź i odważna teza – jestem pewna, że oparta na solidnych argumentach… Mimo tego pozwolę sobie nie zgodzić sie z nią. Dziecko = człowiek, a jesli zachowanie jakiegoś człowieka mi przeszkadza, to zwyczajnie zwracam mu na to uwagę. Pomijanie dziecka w takich komunikatach i traktowanie go jak przeroczystej szyby to jawny brak poszanowania jego podmiotowości. A ja szanuję ludzi, bez względu na ich wiek.
ponowię swoją wcześniejszą wypowiedź. małe dzieci często boją się obcych. mój brat reagował płaczem na zagadywanie, mój syn reaguje dokładnie tak samo. może 3-, 5- czy 7-letnie dziecko, które jest “obyte” z ludźmi (w przedszkolu, w szkole) zareaguje na to w porządku. może, bo każde jest inne. ale maluchy do 2 lat przebywające głównie w towarzystwie rodziców i kilku innych, ale dobrze sobie znanych osób mogą bardzo źle reagować na kogoś, kto do nich podejdzie (nie daj losie z dala od mamy) i zacznie im coś tłumaczyć nad głową.
większym przejawem szacunku będzie nie wywoływanie u dziecka stresu i dyskomfortu psychicznego, niż traktowanie go jak dorosłego. naprawdę tak trudno jest zrozumieć, że to rodzic wie najlepiej jak dotrzeć do swojego dziecka? możesz nawet stać obok, wtrącić się w rozmowę, kiedy będę tłumaczyła synowi, że np. nie może krzyczeć Ci do ucha. ale nigdy, absolutnie nigdy nie zagaduj go bez mojej wiedzy i z dala ode mnie, zwłaszcza jeśli zamierzasz go upominać.
a tak przy okazji, to naprawdę życzę powodzenia w tłumaczeniu 12-miesięcznemu maluchowi, że robi coś nie tak, jak Ty sobie tego życzysz (:
Już kiedyś na facebook była jedna dyskusja z tym panem na temat
szczepień, blokował każdego, kto podawał jakieś argumenty. Moje dziecko
miało NOP i wiem jak to wygląda od strony pacjenta. Moje dziecko po
szczepieniach z dnia na dzień zrobiło się wiotkie, dwa razy było w
szpitalu na oddziale neurologicznym, przeszło wiele badań, wszystkie
wyniki były prawidłowe, nie znaleźli żadnej przyczyny od czego dziecko
nagle dostało obniżone napięcie mięśniowe. Pediatra dziecka już po
wszystkim kiedy prosiłam, żeby zgłosiła NOP ( czego oczywiście nie
zrobiła), poprosiłam o ksero całej dokumentacji medycznej dziecka z czym
też oczywiście był problem w przychodni. Po jakimś czasie okazało się,
że 3 z 5 szczepionek, które dostało moje dziecko zostały wycofane z
obrotu jedna z nich to EUVAX 12001, o której było głośno, po kilku
kolejnych prośbach o zgłoszenie NOP, pediatra kilkukrotnie próbowała
mnie nakłonić do podpisania zgody na szczepienia, w której było
napisane, że przed szczepieniem poinformowała mnie o wszystkich
powikłaniach jakie mogą wystąpić po szczepieniu, co nie było prawdą. Na
szczęście dziecko po 1,5 rocznej rehabilitacji chodzi i rozwija się
prawidłowo, teraz czeka ją kolejna rehabilitacja, ponieważ nadal ma
asymetrię.
I tak do mniej więcej którego roku życia to Twoje dziecko ma być “nietykalne”?
takie dyskusje nie mają dla mnie sensu. staram się konstruktywnie, bez obrażania nikogo wytłumaczyć, dlaczego malutkich dzieci nie powinno się upominać (i wydaje mi się, że podane przeze mnie argumenty są logiczne), a Ty mi rzucasz, że moje dziecko uważam za nietykalne. dobrze, jeżeli troska o jego samopoczucie i zdrowie psychiczne (bo nie chcę, żeby się rozbeczał na widok obcej osoby. zresztą, przy takiej reakcji do dziecka nic nie dociera, bo jest zajęte tym, że coś je przeraża) jest “nietykalnością”, to tak, chcę, żeby było nietykalne. nie wiem dlaczego dla Twojego komfortu miałabym je stresować i na siłę zmuszać do wysłuchiwania pouczeń obcego człowieka. nie bronię złego zachowania, ale uważam, że każdemu należy się szacunek, włącznie z dzieckiem, które może się Ciebie bać. a takie parcie na upominanie dzieci jest przedziwne.
nie uważam, że osoby niemające dzieci powinny mieć zakaz dyskutowania o nich, ale jednak nie masz takiej perspektywy, jak rodzic, co prezentujesz chociażby totalnym olewaniem faktu, że dziecko może zwyczajnie bać się obcych. proponuję osobie z arachnofobią położenie pająka na głowie i tłumaczyć, że przecież nie jest nietykalna i właściwie to masz w nosie jej potrzeby.
PS “ja szanuję ludzi” -> doprowadzanie dziecka do płaczu na zasadzie “bo ja muszę je upomnieć” jest dalekie od szacunku.
Fakt, ta konwersacja jest bezcelowa.
P.S. Jestem mamą od lat 5, a pracuję na co dzień z dziećmi od 4 do 16 roku życia już od lat 15.
Trudny temat…mam dwoje dzieci…. Byłam wychowywana dość surowo, a raczej nie należałam do dzieci przymulonych. Tak samo mój syn (przedszkolak), który na dodatek ma charakter choleryczny po Tacie;) w związku z tym oczywiście nie wszędzie chodzimy z dziećmi. Ale syn potrafi się dobrze zachowywać 4/5 wyjść -mimo wszystkiemu: staraniom, asertywności, granicom, regułom, konsekwencji nas (rodziców) w życiu codziennym mój syn tez czasem ma gorszy dzień. I wtedy akurat te 5te wyjście jest niezbyt udane…oczywiście nie pozwolilibyśmy mu jako rodzice drzeć się przy stole, ale nie jesteśmy zawsze w stanie zaniechać lub przewidzieć jego zachowania. A niestety nie wyjdziemy w połowie obiadu z restauracji. Gdyby bardzo źle się zachowywał oczywiście byśmy go wyprowadzili z sali-ale to się jeszcze nie zdarzylo. Taki wiek..taki okres…i to nie jest wymówka…tylko moja codzienność. A ja nie jestem zwolenniczką agresywności wobec dzieci i nie stosuję zastraszania (tym bardziej kar cielesnych). Chciałam tylko powiedzieć, że przykre jest dla mnie, że ktoś miałby mnie jako rodzica oceniać po tym jak widział zachowanie mojego syna akurat przez te 45min na tym 5tym wyjściu gdy miał gorszy dzień..
Dla mnie najistotniejsze w tym, co napisałaś jest to, że masz tę świadomośc i się starasz. I za to szacunek i uznanie.
Tak, ale gdybym tego nie napisała, wrzuciłabyś mnie (i innych rodziców) w restauracji do jednego worka z tymi którzy faktycznie maja wyrąbane na wszystko… bo najzwyczajniej nie jesteś w stanie tego wiedzieć. Dlatego trochę mniej surowym okiem na wszystkich rodziców. Każdemu zdarza się gorszy dzień…
Nie, Asiu, to zawsze widać i jest kolosalna różnica między rodzicem, który kompletnie nie interesuje się zachowaniem swojego dziecka (o nich jest ten tekst) od rodzica, który próbuje nad dzieckiem zapanować.
ciężko mi sobie wyobrazić siedzenie w restauracji przez 45 minut z dzieckiem, które np. cały czas krzyczy. ja bym jednak wyszła z moim synem w połowie, bo to ani dla niego, ani dla innych, ani dla mnie żadna przyjemność.
Ok, no ale kto mówi, że krzyczy i czy cały czas…? dzieci w różne sposoby moga być uciążliwe. Raczej przeciętnie pobyt w restauracji trwa ok 45min i dlatego taki czas podałam. Jak pisałam, mi się z moim synem taka sytuacja jeszcze nie zdarzyła i zakładam, że sie nie zdarzy.. Pomijając kwestie przyjemności… czasem po prostu najzwyczajniej trzeba zjeść- w końcu za posiłek się płaci, więc szkoda wyrzucić pieniądze do kosza zostawiając pół talerza i głodny żołądek reszty członków rodziny (chodź gdyby sytuacja była drastyczna to pewnie i tak bym zrobiła, albo poprosiła o zapakowanie na wynos).
no, chodziło mi o sytuację, w której ja bym wyszła. zresztą, trzeba pamiętać, że nie jesteśmy sami i inni ludzie mogą zwyczajnie nie chcieć, żeby nasze dziecko np. biegało wokoło ich stolika albo udawało im samolot nad uchem. nie trzeba od razu wychodzić, oczywiście, ale trzeba reagować. a jak jest naprawdę źle (patrz: płacz, wrzaski), no to nie ma przebacz, trzeba odżałować kotleta i iść do domu.
Tak jak pisałam na początku…zapewne ja lub mąż byśmy wyprowadzili syna, jeżeli tylko zaczęłyby się jakieś scenki rodzajowe-nie byliśmy nigdy zmuszeni do takiego ruchu. Gdy był młodszy i mało rozumiał, a nie mógł usiedzieć to jedliśmy na zmianę a drugie się nim zajmowało. Z resztą chodzimy z dziećmi głównie w miejsca gdzie dzieci są z założenia mile widziane (Vapiano, Pub Lolek, Jeff’s i kawiarenki dla rodziców z dziećmi). Mnie np przeraża gdy widzi syn jaK niektóre dzieci w takim kąciku zabaw sie zachowują…taki 2-3 latek łatwo kopiuje zachowania 5-6 latków…:/
Zgadzam się w całej rozciągłości z przedmówczynią. Z całym szacunkiem dla Autorki głównego wątku punkt widzenia zmienia się nieco, gdy ma się już własne dziecko. Sama pamiętam, z jaką dezaprobatą obserwowałam rozwrzeszczane dzieci i ich obojętnych na bieg wydarzeń rodziców gdy byłam bezdzietna. Teraz mam poczucie, że każde “obiegające od norm” zachowanie mojej córki jest piętnowane przez złe spojrzenia ludzi dookoła. Nie mówię o sytuacjach permanentnego złego zachowania ignorowanego przez rodziców, tylko o pojedynczych “wyskokach” dziecka, które nie do końca potrafi sobie poradzić z emocjami i rozpierającą je energią. Co zrobić w sytuacji, gdy kredki już się znudzą, książeczki też, a tu czeka się na posiłek 30min., a kolejne należy poświęcić na jego konsumpcję? Proszę mi wierzyć, reakcje dziecka 3,4-letniego na pewne sytuacje są nieprzewidywalne. Jestem absolutnie przeciwna restauracjom zabraniającym przychodzenia do nich z dziećmi, pachną mi one lekko dyskryminacją, bo człowiek bezdzietny może wejść do każdej z restauracji, w tym także takiej z kącikiem dla dzieci, ale już człowiek z dzieckiem ma pewne miejsca poza zasięgiem. Niekiedy zabranie dziecka jest koniecznością, bo nie ma go po prostu z kim zostawić. Jestem natomiast za tym, aby personel restauracji umieszczał tablice informujące o wymogach dotyczących zachowania się dzieci w danym miejscu i zwracał uwagę niepokornym gościom. Na koniec mam pytanie do pani Magdy – Autorki wątku, jakby się Pani czuła, gdyby miała olbrzymią ochotę odwiedzić jakąś restaurację i spróbować serwowanych tam potraw, a na drzwiach zobaczyłaby Pani kartkę: wstęp tylko dla osób z dzieckiem?
Nie masz dzieci więc nigdy nie zrozumiesz. Porównanie dziecka do psa obraźliwe i obrzydliwe. Osoby z takim światopoglądem jak tutaj przytoczone są również oburzone publicznym karmieniem piersią. Co do zachowania dzieci to powinny się umieć zachować wszędzie, nie tylko w restauracji. Restauracje są dla wszystkich nie tylko dla singli z pieskami (substytutem dziecka bo dziecko, krzyczy, śmierdzi i trzeba pilnować), na szczęście są jeszcze miejsca gdzie ludzie wiedzą ,że dzieci to nasze wspólne dobro. Norbert szczęśliwy tata 1.5 rocznego chłopca który nie płacze w restauracji.
Posiadanie dzieci nie ma nic do tego. Gdyby dorosły się tak zachowywał, też by mi się to nie podobało.
Uwielbiam to sformułowanie” nie masz dzieci to nie zrozumiesz”. Czego nie zrozumiem? Że za wrzeszczące dziecko w restauracji odpowiada jego rodzic, który nie wpaja dziecku norm społecznych i zasad życia wśród ludzi? Polecam sprawdzić stadia rozwoju psychospołecznego wg Eriksona. Dziecko do 6 roku życia jest jak pies- i, niestety, ale trzeba je wychować, tak jak wychowuje się psa. Stawianie na samorozwój u 2-3-4 latka jest idiotyzmem. Dzieci to dobro wspólne i dlatego powinno się to dziecko uczyć zasad życia społecznego. Wtedy problem wrzeszczących bachorów i olewających całą sprawę rodziców się skończy.
Wypowiadanie się w temacie o którym ma się zerowe pojęcie jest śmieszne. Jak nie miałem dziecka to podchodziłem do tego w ten sam sposób. Teraz mam zupełnie inny punkt widzenia. Porównywanie dziecka do psa jest obraźliwe i głupie. Prawie każda z osób która ma dzieci czuje się dotknięta tym tekstem i sposobem opisania przez autora. Takie podejście jest częstym wśród osób które z różnych powodów nie mają dzieci. Pewnie wyparliście to ze swojej pamięci ale każdy z nas był kiedyś dzieckiem i zdarzyło się nam być zwyczajnie niesfornym. Pozdrawiam i miłego weekendy życzę !
A jeśli takie zdanie mają też osoby posiadające dzieci? One też się nie znają i nie mają prawa wypowiedzi?
Mam dzieci, w przeciwieństwie do ciebie mam ich troje, więc mam też większe doświadczenie i szersze pole do obserwacji. Czy mogę zatem powiedzieć, ze t masz TYLKO jedno dziecko i nic nie rozumiesz?
Nie jestem obrażona porównaniem dziecka do psa, bo po pierwsze w tekście napisane zostało jedynie, że za psa właściciel, a za dziecko rodzic jest odpowiedzialny. I jeżeli z tym stwierdzeniem się nie zgadzasz, to chyba nie mamy o czym rozmawiać.
Po drugie, małe dzieci zachowują się jak psy, jak małpki i jak inne zwierzęta. Taki etap rozwoju i nie ma co się o to obrażać. Z czasem rozwijają się, uczą wielu zachowań oraz zaczynają świadomie przestrzegać (lub świadomie naruszać, ale to inny temat) normy i zasady współżycia społecznego. Psy czy małpki tak nie mają i tutaj jest różnica. Też tak miała i Ty też tak miałeś. Może faktycznie należałoby poczytać trochę o rozwoju psychospołecznym człowieka.
Pozdrawiam i życzę posiadania większej ilości cudownych dzieciaków.
to, że się było niesfornym, to jedno. to, że rodzice udają, że ich dziecko skaczące butami ludziom po stopach to normalna sprawa, która nie wymaga żadnej reakcji to coś zupełnie innego. dziecku trzeba powiedzieć, że zachowuje się nieodpowiednio. to, czy przestanie, to inna sprawa, bo niestety maluchy nie mają guzika, którym można je wyłączyć. ale to nie zwalania nas, rodziców, z obowiązku próbowania. poza tym w jaki sposób ten człowiek ma uczyć się poprawnych zachowań, skoro nikt mu nie pokazuje, jakie są poprawne? jak wali talerzami o ziemię i nikt mu nie powie “nie rób tak”, to będzie uważało, że walenie talerzami jest ok.
Mi się wydaje ze tym stwierdzeniem “nie masz dzieci to nie rozumiesz” chodzi po prostu o to, ze wysiłek włożony w to aby dziecko dobrze wychować jest…ogromny… (a nie jestem wcale osobą leniwą;) O to, że można w teorii wiedzieć dokładnie jak być asertywnym i stanowczym, a nawet znać “techniki” wychowywanie dziecka, ale nie zawsze to tak zadziała jak sobie wymyślimy…i to mimo najszczerszych chęci… Poprostu okazuje się, że jest czesto ogromna różnica między teorią a praktyką.(Oczywiście nie zwalnia to nikogo z największych starań aby to osiągnąć). Przecież chyba każdy chce wychować swoje potomstwo na dobrych ludzi, którzy widzą co to szacunek i ultura osobista…? Co do różnicy wychowywania dzieci na przestrzeni dekad. Mi się wydaję, że kiedyś wychowywano dzieci nie tyle co autorytetem, a po prostu strachem…. kary były zazwyczaj cielesnę…dzicko się bało zezłoszczonej twarzy ojca i tego że oberwie. Osobiście uważam, że dyscyplina i nauka kultury osobistej są niezbędne, ale nie tą drogą jak dla mnie… Miałam psa….był wychowany przeze mnie PERFEKCYJNIE …wykonywał wszelkie komendy…szedł przy nodze -bez smyczy, czekał aż mu pozwolę, nie wychodził z terenu swojego mimo otwartej bramy…itd…. wychowanie psa….to był PIKUŚ przy dziecku….więc akurat uważam, że porównanie nie za bardzo trafione.
Piszę to kolejny raz i mam nadzieję, że już ostatni – napisałam o ODPOWIEDZIALNOŚCI i za dzieci i za psy. Nie o wychowaniu jednych i drugich w taki sam sposób.
Rozumiem:) Ale jednak trochę miało to wydźwięk porównania:) A staram sie być obiektywna na ile tylko mogę.
No to zupełnie nie było takiej intencji. Myślę, że każdy rodzic zna swoje dziecko na tyle, aby z grubsza przewidzieć czy restauracja “dla dorosłych” do dobre dla niego miejsce.
Mi się wydaje że to właśnie zmiana w wychowaniu dzieci jest przyczyną takiej sytuacji bo przecież ja też byłam kiedyś dzieckiem i nie pamiętam a co ważniejsze moja mama nie pamięta aby przyszło mi do głowy się w ten sposób zachowywać – dzieci były uczone tego że co robią w domu to w domu ale jak idą gdzieś z rodzicami między ludzi to muszą się zachowywać bo będzie kara i nie mogą robić wszystkiego co zapragną a przeciwnie muszą się o wszystko zapytać czy mogą? Przecież wszyscy dobrze wiemy, że kiedyś było więcej małych dzieci niż teraz a jakoś nie było takich problemów, więc to raczej z rodzicami coś jest nie tak a nie z dziećmi bo dzieci są zawsze takie same a ich zachowanie zależy tylko od tego kto i jak je wychowuje!
Dokładnie tak.
Mam takie pytanie. Pytam z ciekawości. Jakie Pani rodzice stosowali wobec Pani kary za złe zachowanie?
żadne dotkliwe, po prostu wiedziałam, że złe zachowanie będzie miało swoje konsekwencje w postaci np nie obejrzenia dziś swojej ulubionej bajki – dyscyplina to chyba coś o czym dzisiaj rodzice zapomnieli a niestety bardzo przydaje się w życiu do osiągnięcia jakiegokolwiek celu więc jestem ciekawa jak to bezstresowo wychowane pokolenie poradzi sobie w życiu bo niestety pierwsze roczniki wchodzą już na rynek pracy i nie wygląda to zbyt obiecująco…
..generalizowanie.. W każdej sytuacji znajdą się różni ludzie, ale nie ma co przyszywać wszystkim łatki i porównywać z “dawnymi czasami” jak to było pięknie.. Bo nie wiem, czy to surowe wychowanie w części rodzin było takie super jak to niektórzy twierdzą. Ja wyniosłam z domu zasady, które staram się przekazywać także swojemu dziecku, niezależnie od czasów i innych ludzi. Wychowanie dziecka to nie pstryknięcie palcem, albo tresura jak to np. w przypadku zwierzątka. Bezdzietnym chyba właśnie się tak wydaje, powodzenia więc w przyszłości..
Jeżeli ktoś nie umie wychować dziecka to chyba nie powinien go mieć 🙂 dlatego niektórzy się za to nie biorą 🙂 a jak już się biorą to powinni ponosić również społeczne tego konsekwencje – dyscyplina! 🙂
Bardzo lubię takie teksty i to jak w co drugim zdaniu wbijają szpilę rodzicom, przepraszam, matkom, bo przecież ojców te dzieci nie mają. I ta urocza, fałszywa troska o te matki, które “czasami muszą z domu wyjść” jest wprost wzruszająca. Bo tak naprawdę chodzi przecież o to, że ja tu przyszłam żeby się napić kawki więc wszyscy wypierdalać i stul pysk. Żeby była jasność – ja wcale nie pochwalam tego jak rodzice się w takich sytuacjach zachowują. I w samym założeniu zgadzam się z autorką tego wpisu. Natomiast ta cała otoczka, ten paternalistyczny styl, to szyderstwo jest dla mnie niedopuszczalne, a jednak bardzo akceptowalne w Polsce. Bo u nas jeszcze jakby większość nie kuma po co są miejsca publiczne i, że kafejka to właśnie nie jest teatr czy muzeum. Że wcale nie trzeba ubierać się odświętnie i pastować butów jak się idzie coś zjeść czy napić się kawy. Że społeczeństwo to też dzieci, też psy, też osoby starsze i niepełnosprawne i wszyscy mają prawo z tej przestrzeni korzystać. I każdy z tej grupy może czasami zachowywać się trochę inaczej niż wytresowany dorosły. Zabawne że autorka piszę o tym że to rodzice są egoistyczni, ale sama sugeruje aby wybierali inne lokale niż ona lub opuszczali lokal jeśli zachowanie dziecka odbiega od jej wyobrażeń. Serio? 😀 A autorce nie przyszło do głowy że to ona może opuścić lokal? A jak się chce mieć święty spokój to chybionym pomysłem jest decyzja zamieszkania w dużym mieście – można się zawsze przeprowadzić do lasu.
Po pierwsze – nie przeklinaj. Po drugie – miejsce publiczne to miejsce publiczne i należy się w nim zachowywać tak, aby nie przeszkadzać innym. Jeśli nie rozumiesz tej podstawowej zasady współegzystowania, to ja ci nie pomogę.
🙂 Po pierwsze to nie jesteśmy u cioci na imieninach a Ty mam wrażenie nie masz 7 lat więc może daruj sobie te uwagi o nie przeklinaniu. Po drugie ja wszystko doskonale rozumiem – i jak już zaczniesz czytać ze zrozumieniem to zauważysz, że właściwie się z Tobą zgadzam. A jesli chodzi o korzystanie z miejsc publicznych to jednak jest spora różnica między muzeum a kafejką, której ewidentnie nie ogarniasz. I co to znaczy nie przeszkadzać innym? Być może Ty tez przeszkadzasz innym? Może zorganizujemy kafejkę specjalnie dla Ciebie?
Z punktu widzenia postronnego obserwatora/czytacza – to Ty zachowujesz się jak u cioci na imieninach. Autorka może sobie rzucać uwagi, jakie się podobają, chociażby dlatego, że to miejsce w internecie autorki tego bloga, nie Twoje. Nie podoba się, to cześć, nikt Cię tu siłą nie trzyma. Poza tym niekulturalne jest przeklinanie w gronie obcych sobie osób. Nie dodajesz sobie tym niczego, a raczej ujmujesz.
I tak, oczywiście, że jest spora różnica między zachowywaniem się w różnych miejscach publicznych i autorka nie daje żadnych przesłanek a propos tego, że nie odróżnia, co sugerujesz. Napisała, że trzeba się wykazać odpowiedzialnością i empatią ZAWSZE. I ma rację. Nie napisała, że zawsze dziecko ma siedzieć cicho.
W parku nikt nie będzie wymagał od dziecka, żeby nie biegało, bo park sprzyja “wybieganiu”. Nikt normalny nie zezłości się, że dziecko w restauracji przebiegnie się do toalety, czy przywitać wchodzącą ciocię. Ale jakby nie robiło nic innego poza bieganiem, to już jest przeginanie. Restauracja to nie miejsce do biegania, seans kinowy to nie miejsce do gadania, muzeum to nie miejsce do pikniku dwudaniowego, park to nie miejsce na załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych. Każdy człowiek zdaje sobie sprawę, że zasady w różnych miejscach są różne.
A co do tego, że “być może przeszkadza innym”, być może tak, ale co to ma do rzeczy? Jak komuś przeszkadza, to ktoś jej zwróci uwagę. Nie jesteśmy w danej sytuacji, więc po co gdybać?
A definicja nie przeszkadzać jest dość oczywista, wystarczy wpisać w google i spojrzeć na synonimy tego słowa: mieszać się, zagradzać, kąsać, zawadzać, być przeszkodą, denerwować, zamykać, stanowić przeszkodę, męczyć, zawracać głowę, utrudniać, hamować, ograniczać, zaprzątać itd. Inną sprawą jest indywidualne podejście. Mnie przeszkadza drące się dziecko w restauracji, komuś nie. Nie ma co o tym dyskutować, bo niuansów każdy człowiek ma milion związanych ze zwrotem “nie przeszkadzać”. Przeszkadza mi, kiedy podczas przerwy w pracy mam ochotę zjeść w samotności posiłek, a dosiada się koleżanka. Podczas gdy innej osobie to nie będzie przeszkadzać. Przykłady można mnożyć. Tym niemniej ogólnie – nie przeszkadzać=zachowywać zgodnie z zasadami panującymi w danym miejscu jak dla mnie. JAK. DLA. MNIE. Jaka jest Twoja definicja?
Jest wyjście z tej sytuacji. Piszesz, że są restauracje gdzie dzieci nie są mile widziane. Zachęcam do korzystania!
Pracuję w knajpach od 2004 roku. Wszelakiej możliwej maści. Od typowych miejsc dla dorosłych po przyjazne rodzinom. Z doświadczenia wiem, że NIE DA się zwrócić uwagi rodzicom. Dzieciom (tym większym) też nie. Zwykle kończy się to awanturą, skargą i konsekwencjami wobec załogi restauracji. A rodzice wiedzą, że mogą, więc to wykorzystują. Bo to nie oni winni, tylko ci źli pracownicy restauracji.
Sytuacja 1. Restauracja z podwyższeniem, taką jakby antresolą, ze 140cm nad ziemią, ogrodzoną barierką. Dzieciaki wieszają się do góry nogami na barierce a następnie zeskakują na ziemię, i biegną dookoła zeskoczyć jeszcze raz (chłopak i dziewczynka, na oko 7-8 lat). Podchodzę i mówię, że tak nie wolno bo zrobią sobie krzywdę. Na to dziewczynka “mi mama pozwoliła, bo ja trenują gimnastykę i nic sobie nie zrobię”. No to mówię rodzicom, że tak nie wolno, że dzieci sobie zrobią krzywdę i że przeszkadzają innym gościom. Na to jaśnie matka z ryjem, że “płacę, to coś mi się chyba należy?”. I skarga do managera na złą obsługę.
Sytuacja 2. Rezerwacja ok 14 osób, na nieszczęście z jednym tylko, znudzonym na śmierć dzieckiem (chłopczyk ok 8 lat). Dzieciak biega, wyje, skacze po całej restauracji. Ludzie przy stolikach zwracają mu nawet uwagę, ale to gówniarza nie wzrusza. Wyciąga z pomocników kelnerskich serwetki, sztućce, łapie kelnerki za nogi. W końcu jedna z nich nie wytrzymuje i mówi dzieciakowi wprost, że ma siąść na tyłku, bo restauracja to nie plac zabaw. Grozi, że po prostu go wystawi na dwór, jeśli ten się nie uspokoi. Odprowadza do stolika i prosi o pilnowanie dziecka. Co robią rodzice? Udają że nie słyszą, ale każą zdjąć dobity serwis z rachunku za kolację (stolik obsługiwał zupełnie inny kelner).
Kurtyna.
Dokładnie tak! Żaden kierownik (a przepracowałam 8 lat w zawodzie kelnerki) nie zgodził się na zwracanie uwagi rodzicom “bo to klienci”, a jak wiemy ci są święci. Za każdym razem, kiedy któraś z nas nie wytrzymywała, bo dzieciak bawił się drzwiami od lodówki, rzucał butelkami z napojami w ścianę (!) pluł jedzeniem na meble (albo gości z innych stolików – bardzo częsty widok) lub darł ryja podchodziłyśmy i zwracałyśmy uwagę. Odpowiedzi różne, od: “płacę to mi się należy”, poprzez “to się trzeba zająć gośćmi w restauracji należycie” do mojego absolutnego hitu: “trzeba sobie męża na poziomie znaleźć, to się nie będzie naczyń po lepszych od siebie zmywać”. Oczywiście, bywały pary z grzecznymi dzieciakami, w 98% śpiącymi, ale bywały. Nerwicę budowało tu wyłącznie święte oburzenie, że w godzinie szczytu ja muszę grzeczniej dziecko poprosić, żeby nie bawiło się na środku jedynego przejścia, a przy rzucaniu mi w głowę klockami powinnam sformułować swój problem w formie prośby “czy mógłbyś”. Koniecznie z uśmiechem na ustach, bo tak kelner powinien.
I zgadzam się z przedmówcą – wszystkie napiwki kasowane – ZAWSZE, obojętnie do kogo należał ten stolik, a w większości wypadków niedopłata za spożyty posiłek (bardzo często odliczana kwota za posiłek dziecka i płatność w groszach ile się da).
Dziwią mnie komentarze rodziców, którzy tłumacza, ze każde dziecko w miejscu publicznym to “indywidualny przypadek” i “moze mieć gorszy dzień”. Owszem, każdy człowiek jest inny i moze mieć gorszy nastrój. Ale na litość boską, jeżeli dziecko biega po sklepie/restauracji, drze się czy bardzo hałasuje – to obowiązkiem rodzica jest je uspokoić! “Dziecko ma gorszy dzień, więc pozwolę mu walić łyżką o talerz”. NIE. Gorszy nastrój moze polegać na marudzeniu, ale nie na takim zachowaniu… Nie zgadzam sie tez z tym, ze artykuł namawia aby nie zabierać dzieci do miejsc publicznych… Autorka chyba wystarczającą ilośc razy pisała, ze tak nie jest. Dziecko można, nawet trzeba, zabierać do ludzi, ale tam tez mamy za nie odpowiedzialność. To, ze wyszliśmy poza nasze cztery ściany nie zwalnia nas z obowiązku pilnowania i panowania nad dzieckiem. Owszem, podawane sa przykłady skrajne, ale jest ich naprawdę wiele. Każde dziecko jest inne, ale nad każdym rodzice powinni umieć panować. Nie karzę im siedzieć przez dwie godziny przy stoliku z dorosłymi, ale jeżeli wiemy, ze cos takiego nas czeka, weźmy dziecku cos, czym bedzie mogło sie zająć, a nie z nudów zacząć biegać i przeszkadzać innym. Dzieci to nie święte krowy, ich rodzice tym bardziej.
W zupełności zgadzam sie z autorką. 😉
Zauważ że nie oburza się nikt odnośnie przekazu jakie niesie za sobą tekst i wszyscy się zgadzają. Przede wszystkim chodzi o sposób przekazu.
Chociaż tyle, ze nie ma tu wściekłych Karyn wyzywających autorkę, bo nie ma dzieci i nie zna życia… 😀
Pamiętam, jak urodziłam dziecko, to zaczęłam się strasznie cieszyć, że teraz mi już nikt nie będzie tego wypominał. Poglądów z powodu posiadania dziecka nie zmieniłam o jotę, nadal uważam, że ą ę restaurant, czy muzeum – to niekoniecznie są miejsca dla niemowlaków, a tym bardziej rozkrzyczanych, biegających dzieci. Co nie znaczy, że je trzeba trzymać w piwnicy, po prostu trzeba je zabierać tam, gdzie nie będą się nudzić lub gdzie ich płacz nie będzie czymś niestosownym (psującym wieczór innym).
“Sposób przekazu” czyli co? Że autorka wyraziła mocno i nieco ostro SWOJE zdanie na trudny temat? Czasem tak własnie trzeba bo inaczej niektórzy problemu nie dostrzegą. (Ewentualnie zaczną twierdzić że z powodu ich nieumiejętności przekazania i/lub wyegzekwowania właściwego zachowania w danym miejscu inni mają siedzieć w domu) Jeśli ktoś poczuł się ubodzony to może warto się zastanowić gdzie leży faktyczny problem?
ja wychodze z założenia, że jak dziecko ma gorszy dzień to nie zabieram go wtedy do restauracji
Zgadzam się z Tobą całkowicie! Duży plus za wyważenie tekstu. Generalnie rzadko zdarza mi się zostawić komentarz, ale chciałabym żeby jednak pozytywny feedback przysłonił dzisiejsze komentarze niektórych krzykaczy, nieco pozbawionych dystansu 😉
Miłego dnia! 🙂
PS. Jestem naprawdę pod wrażeniem tego jak ładnie macie ułożone psy. Przyznam, że post o podróżowaniu z psami dał mi kopa do większej pracy z moim łobuzem.
Większość święcie oburzonych broni swoich nieszczęsnych pociech, ale przecież to nie one są przedmiotem tego artykułu, tylko Wy, szanowni rodzice. I reagujecie dokładnie tak jak opisuje to autorka, potwierdzając jej tezę. Tradycyjna odpowiedź z cyklu nie masz dziecka więc nie rozumiesz. Ale tu nie ma czego rozumieć. Nikt nie ma pretensji do tego dziecka, tylko ma do Was, że na to pozwalacie. To jest kwestia tylko i wyłącznie dobrego wychowania i troski o dobro innych w przestrzeni publicznej. Nie bardzo można odwrócić sytuację i powiedzieć autorce, że jest egoistką, bo to nie ona przeszkadza innym swoim zachowaniem. Jak ktoś narobi w majtki, to ona ma się przejmować czy nie roztacza nieprzyjemnej woni w otoczeniu, a nie inni, czy może mogliby to zaakceptować. Chcecie brać dzieci do restauracji, to je bierzcie, tylko dołóżcie minimum starań, żeby nie sprawiać tym dyskomfortu innym.
Dodatkowo oburzenie na analogie do psów bezcenne. Po prostu obraza majestatu. Wiadomo wszak, że każdy kto ma psa, ale nie ma dziecka to zakała społeczeństwa 😉
A jak ktoś ma i psa i dziecko to co z tym kimś zrobisz? Chyba zburzy Ci to obraz świata normalnie.
Tak dokładnie, już zburzyło. Przecież o tym był mój post, że nie można mieć psa i dziecka jednocześnie.
Wow…dziwne..ja miałam i psa i dziecko. Wychowywałam samotnie. ADHDowca. Chodziłam z nim w rózne miejsca, bo nie miał mi się kto nim zajmować. I nikt nigdy nie miał do mnie pretensji o zachowanie mojego dziecka. potrafiłam zadbać o to. Jak się chce to można. Tylko trzeba chcieć i zrozumieć że czasem trzeba po prostu wyjść z dzieckiem i wrócić jak się uspokoi. To takie trudne?
Ciekawe czy pies Autorki też taki idealny, że nigdy nikomu nie przeszkodził, nie zaszczekał, nie nasikał gdzie nie trzeba.. A jeśli tak zrobił, to rozumiem, że Autorki wina, że nieodpowiednio go wychowała..?
Nie wiem jak pies autorki, ale wiem jak mój. Czasami chcę go zabrać do restauracji i podczas rezerwacji stolika pytam czy jest taka możliwość. Jeśli restauracja się zgodzi, to na miejscu staję na głowie, żeby pies nie przeszkadzał innym gościom. Dodatkowo mam wrażenie, że jest tu jakaś usilna próba niezrozumienia autorki, która przecież nie pisze, że jej przeszkadza, że dziecko coś zrobi, a jedynie, jak robi to cały czas i rodzice nie reagują. Wiadomo, że dziecko to dziecko, coś tam czasem dziwnego zrobi, pohałasuje – normalna sprawa. Ale jeśli nieustannie przeszkadza innym gościom, to warto by było, aby to jego rodzice go przypilnowali. Nie wiem, może to kwestia wychowania, ale ja mojego psa w restauracji pilnuję właśnie dlatego, że nie chcę przeszkadzać innym, a nie dlatego, że chcę komuś zaimponować jego wspaniałym wychowaniem.
Ale przecież autorka sama o tym napisała. Jej wina, dlaetego uczy jeszcze psa i nie zabiera go za często w miejsca publiczne. Ech… czytanie ze zrozumieniem
Jednego….drugiego zabiera bo nauczyła. I tak powinno być z dzieckiem. Bo psy i dzieci wychowuje się na podobnej zasadzie. Najpierw się je uczy, a dopiero potem zabiera w miejsca publiczne
Rodzice w restauracjach czasem zachowują się gorzej niż ich pociechy, piszę z perspektywy czynnego obserwatora. Pracuję w restauracji jako kelnerka. Owa restauracja nie posiada kącika dedykowanego dzieciom, mamy za to jedno krzesełko dziecięce, kredki oraz drukujemy dzieciom kolorowanki. Dzieci jak wiadomo bywają różne, ale opiszę Wam sytuację, która przytrafiła mi się parę miesięcy temu. Rezerwacja 10- osobowa, 7 osób dorosłych, 3 dzieci, jedno w wieku około 3 lat, pozostała dwójka 11-12. Restauracja poza rezerwacją jest pełna, ogródek restauracyjny pełen, kelnerki uwijają się z daniami jak w ukropie. I wtedy mamuśka owego 3latka zdejmuje mu buciki i skarpetki i pozwala beztrosko hasać pomiędzy stołami. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka, podeszłam do Pani i grzecznie starałam się uświadomić ją, że właśnie puściła dziecko boso w restauracji, gdzie na podłodze może znajdować się potłuczone szkło, nie chciałabym aby dziecku stała się krzywda… Nie zgadniecie jaka była reakcja mamuśki… Zgarnęła dziecko, przytuliła je do piersi i rzecze… “CHODŹ BO PANI SIĘ DRZE”.
Zabijcie mnie.
Oj, jak ja dobrze to znam… Spędziłam 2 lata jako kelnerka w knajpie, która w ogóle nie była kid-friendly: żadnych kącików zabaw, kolorowanek, przewijaków w łazience, a do tego cała obsługa nie przepadała za dziećmi (tak się jakoś złożyło… raz mieliśmy kelnera, który lubił dzieci i chętnie się nimi zajmował – zbawienie!). Mimo tego, w każdą niedzielę przeżywaliśmy oblężenie rodzin z dzieciakami w różnym wieku, bo serwowaliśmy naleśniki na słono i na słodko, a dzieci kochają przecież nutellę. Do tej pory zastanawiam się jak to się stało, że na plecach nie wyrosły mi skrzydła, bo nad rozwalonymi na podłodze dzieciakami trzeba było fruwać. Oczywiście było to bardzo przyjemne, szczególnie kiedy niosło się 4 gorące talerze na raz, które parzyły w skórę, a rodzice byli głusi na prośby o zwinięcie ich dzieciakowego dywanu tarasującego przejście z podłogi. Nawet nie liczę ile razy coś wylałam, bo zostałam potrącona przez biegające dziecko. Raz nawet był to wrzątek, który wylał się na moją własną rękę, co oczywiście zostało olane przez matkę. Ciekawe, co by było, gdyby czajniczek z gorącą wodę przechylił się w drugą stronę, na jej dziecko…
Jednak żeby nie było tak negatywnie, to dodam, że w tej knajpie spotkałam też najgrzeczniejszą dziewczynkę na świecie: 3-letnia panienka przychodziła ze swoim ojcem co 2 tygodnie wieczorem i była tak cicha, grzeczna i słodka, że ta cisza była miodem na nasze uszy w niedzielne wieczory. Obsypywałam ją lizakami i cukierkami za każdym razem jak przychodziła.
I przeklejając to, co przed chwilą napisałam u Segritty:
Byłam świadkiem bardzo nieprzyjemnej sytuacji w restauracji. Dziecko, ale nie niemowlę, tylko około trzyletnie wyło w ramionach mamy. Sprawa “ja chcę i masz mi dać” w sumie i mama się nie dała. Dziecko wyło i wyło i wyło. Podeszła kobieta, koło pięćdziesiątki, zapytała, czy jest szansa, żeby dziecko przestało, bo chciałaby w spokoju zjeść, że wiele rozumie, ale to już trwa dłuższy czas. Tatuś dziecka zaczął rzucać wyzwiskami, przekleństwami, inwektywy fruwały. Kobieta poprosiła, żeby się uspokoił, albo zadzwoni na policję. A tatuś dalej swoje. Pomijając żenujące zachowanie owego tatusia mnie zbulwersował brak reakcji personelu. Jakby sytuacja w ogóle nie miała miejsca. A facet za takie zachowanie powinien zostać wyproszony moim zdaniem.
To był klasyczny problem ofiary wychowywania pt. “nie ustępuj dziecku, to się nauczy” oraz “jak się nauczy, że płacz działa, to będzie wymuszał płaczem dalej”. Jestem przeciwniczką tej metody wychowywania, lecz czuję się nieco osamotniona.
Gdyby na miejscu tego faceta był awanturujący się PIJANY, to pewnie obsługa wyprosiłaby go natychmiast.
Bardzo mądry artykuł, popieram treść, poza jednym wyjątkiem – słowo “dedykowany”, nie oznacza “(stworzony) dla kogoś”. Dedykacja ma wąskie znaczenie odnoszące się do poświęcenia komuś dzieła sztuki oraz umieszczenie w nim lub na nim słów uznania i podziękowań.
http://lukaszrokicki.pl/2012/04/11/marketingowy-belkot-dedykowany/
Nur fur Deutch ☺ to znaczy wg autorki dedykowany.
Ja z zawodu jestem kelnerem w niemczech i w 100 % mogę przyłączyć się do tej wypowiedzi bądź artykułu małe bachory robią co chcą a rodzice nic. Płacz zaczyna się wtedy jak dziecku coś się stanie tak jak przed 10 latami powtarzalem klientce że dzieci biegają z dworu i jest mokro i podłoga jest śliska i sytuacja zakończyła się krwawym wybiciem przednich zębów. 2 sytuacja biegające dzieci po restauracji a ja na rękach trzymam 3 głębokie talerze z prawie gotujacym się olejem każdy wie że olej nie ma 100 stopni i zdążyłem podniesc ręce jak najwyżej mogłem tak strasznie zjebac zjebalem, zacząłem się wydzierac po tym dzieciaku aż tu zanim ojciec i do mnie bunt co ja po jego dziecku krzycze wyjaśniłem sytuację widział co trzymam na rękach i ojciec za szmaty swojego syna na krzesło usadzil i był spokój. Sytuacja mogła zakończyć się ogromną tragedia gotujacym olejem po głowie takie sceny to tylko w filmie można zobaczyć tych przykładów mam tysiące jak rodzice przychodzą z dziećmi do restauracji. Restauracja to nie plac zabaw wręcz przeciwnie jest to jak autostrada a czy na autostradzie bawią się dzieci ???
“uwielbiam” czytać wypowiedzi pt “małe bachory..” itd.. Ludzie! tez kiedyś byliście dziećmi! I nie wierzę, że urodzeni z umiejętnością idealnego zachowania się w każdej sytuacji i w każdym miejscu..
Każdy ma prawo nazywać dzieci jak chce. I tak, pamiętam, że sama kiedyś byłam dzieckiem, ale nie przeszkadza mi to, w nazywaniu ich gówniarzami, bachorami czy gówniakami. Przypuszczam, że mnie też tak kiedyś ktoś nazywał, więc co to za problem? Mam wrażenie, że ludzie, a szczególnie matki, są zbyt przewrażliwieni jeśli chodzi o “dzieciową nomenklaturę”.
A czy pojęcie szacunek taka świnka jak ty zna? Bo jeżeli nie byłoby szacunku, to każdy może nazywać takie świnki jak ty na przykład kretynką lub po prostu zwyczajnie świnką. Taki mam “styl nazywania”
“Przypuszczam, że mnie też tak kiedyś ktoś nazywał, więc co to za problem?Mam wrażenie, że ludzie, a szczególnie matki, są zbyt przewrażliwieni jeśli chodzi o “dzieciową nomenklaturę”.”
A może jak kogoś rodzice bili to, też ma prawo bić dzieci?
Nie chodzi o “dzieciową nomenklaturę” tępa p… tylko o odrobinę szacunku do drugiego człowieka, nawet jeśli do pasa ci nie dorasta…
Widzę, że kultura stoi u Ciebie na najwyższym poziomie… Mówisz o szacunku do innych, a sama nie okazałaś mi szacunku, ba! nawet mi ubliżyłaś, mimo że się nie znamy i że uważasz, że szacunek należy się każdemu (bo tak wynika z Twojej wypowiedzi). Lekka hipokryzja, nie? I nie mów, że nie masz szacunku, do tych, którzy nie mają szacunku dla innych, bo to bardzo słabe wytłumaczenie, tym bardziej, że moja wypowiedź nie wskazywała na to, że nie szanuję dzieci. Słowa, nawet takie jak “gówniak”, “bachor” czy “gówniarz”, mogą być różnie nacechowane, zarówno pozytywnie jak i negatywnie. Wszystko zależy od kontekstu, tonu wypowiedzi i intencji osoby, która tych słów używa. Poczytaj o tym trochę, może Ci się rozjaśni.
A na przyszłość życzę większego dystansu. 😉
Celowo napisałam komentarz w taki sposób, żeby “sprawdzić”, jak zareagujesz na słowa, które wg. ciebie nie są pozytywne – poczułaś się urażona – przepraszam… może teraz zrozumiesz, że dzieci również mogą czuć się urażone, inni ludzie również… każdy zwrot może mieć różny oddźwięk, w zależności, jak się go używa, jakie się ma podejście…sama o tym napisałaś…
Pomimo, iż mój komentarz cię uraził, wiedz, że nie miałam takiego zamiaru, jak napisałam wyżej – przepraszam, mam nadzieję, że uzmysłowiłam ci jedynie, że ludzie różnie odbierają słowa, a według mnie używanie wymienionych porzez Ciebie zwrotów jest obraźliwe względem dzieci i względem mnie samej, bo nie jestem mamą “gówniaków”, “bachorów” czy “gówniarzy”, tylko DZIECI.
Skoro sama napisałaś, że każdy może nazywać dzieci, jak chce, to dlaczego zinoczka nie mogłaby Ciebie nazywać, jak chce, nawet te pa pi…a? To była prowokacja mająca na celu pokazanie, jak głupie jest to, co napisałaś i jak może się to obrócić przeciwko tobie.
Uwielbiam chodzić do restauracji i podpisuję się pod tym tekstem rękami i nogami. Nie mam dzieci (czyli wypowiadam się, chociaż nie powinnam, bo się nie znam), ale mam sporo młodszych dzieciaków w rodzinie, wśród znajomych i przyjaciół moich rodziców. Wiadomo, dzieci się różnie zachowują, ale zawsze, naprawdę zawsze, jeśli którekolwiek z nas zaczynało wariować w knajpie, rodzice zwracali nam uwagę, a jak to nie działało (a na moją siostrę cioteczną rzadko działało), to jedno z rodziców wychodziło z nią na zewnątrz, żeby reszta mogła w spokoju zjeść. A poza tym dzieciaki biegające po restauracji – przecież tu chodzi o kwestie bezpieczeństwa! Ciekawe, czy rodzice też są zdania “musi się wybiegać”, “jest ruchliwe”, etc kiedy np wpadnie na kelnera niosącego gorącą zupę.
A co do zachodu, etc – od kilku lat regularnie jeżdżę do Włoch i staram się wybierać restauracje, gdzie jedzą miejscowi, a nie turyści. Owszem, Włosi zabierają dzieci do knajp, owszem, te dzieci nie siedzą cicho jak myszy pod miotłą, ale na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, żeby darły się w niebogłosy albo rzucały sztućcami.
I na sam koniec – tak, nie mam dzieci, ale podzielam opinię moich rodziców i wielu ich dzietnych znajomych, którzy mimo posiadania dzieci uważają, że powinno się brać odpowiedzialność za zachowanie swoich dzieci w sklepie, restauracji, samolocie, pociągu, etc
Chcę kiedyś przeczytać na Twoim blogu opis sytuacji, gdy jedziesz do Włoch z kim tam do Włoch jeździsz i zostawiasz w domu, albo gdzie tam zostawiasz Nicponia Precla, swoje drugie dziecko. Albo dwoje ostatnich, bo tylko pierwsze potrafi się zachować, bo ma już z 7 lat, a pozostałe, to przedszkolaki. Albo może wyobraź sobie chociaż sytuację, bo przypuszczam, że Cię nie dotknęła, że Twoi rodzice jadą sobie do Włoch, zabierają Twoją starszą o 2 lata siostrę taką siedmiolatkę, a pięcioletnią Ciebie, tęskniącą za rodzicami i rodzeństwem upychają u nudnej pracującej ciotki, albo u zmęczonych życiem dziadków.
Przyklaskuję Ci z zapałem w kwestii rodziców ignorantów (tych od walenia łyżką i skakania po stole) wolałabym ich nie spotkać. Ale Twoja rada, żeby wyjść baru z wrzeszczącym dzieckiem świadczy o Twojej krótkowzroczności. Bo ta rada zupełnie nie znajdzie zastosowania w przypadku gdy masz trójkę dzieci, a do tego np jest zima, do restauracji da się podjechać samochodem, albo inne podobne opcje. Zostawisz dwójkę maluchów samych, żeby wyjść z trzecim? Nie. Zaczniesz wszystkie dzieci ubierać żeby wyjść z powodu jednego, przez co pozostałe też będą niezadowolone? Nie. Właściwie to nie mam dobrego pomysłu co zrobić w takiej sytuacji stosując Twój pogląd na opiekę nad dziećmi w miejscach publicznych.
Z wielką pokorą zawsze przepraszam, gdy zawinię w kwestii złej opieki nad dzieckiem, gdzieś się napatoczy, coś przesunie, albo umknie mi fakt, że właśnie dokonuje destrukcji.
Chciałam uświadomić trochę inny punkt widzenia, którego sama nabrałam niedawno i stale się uczę.
Kasiu, skoro starasz się panować nad swoimi dziećmi, to ten tekst nie jest o Tobie.
Może irlandzkie sposoby na dzieci w restauracjach? 😉
Szkoda szczeniaka 🙁
Z ciekawości przejrzałam komentarze zamieszczone pod postem i odechciewa się mieć dzieci z uwagi na postępujące odpieluszkowe zapalenie mózgu występujące u wielu polskich rodziców (powinno się zakwalifikować je jako jednostkę chorobową ech).
Popieram, podpisuję się wszystkimi czterema kończynami (i psią łapą pana psa mojego też). Jest wielka różnica pomiędzy rodzicem,który uspokoi dziecko bądź się postara, przeprosi, zachowa się miło, a rodzicem, który dopadnie Cię z paszczą,bo śmiałaś zwrócić uwagę jej idealnemu dziecięciu(któremu może się coś stać!).
Kiedyś miałam naprawdę miłą niespodziankę podczas kolacji w ulubionej knajpce – chłopczyk (na oko 2-3letni) przybiegał do naszego stolika kilka razy i chował się za filar próbując Nas zagadywać we własnym dziecięcym dialekcie. Próba (chyba trzecia czy czwarta) wyciągnięcia dżentelmena przez rodziców zza filara skończyła się finalnym rykiem na całą restauracje.Czy uśmiechało mi się to? Nie-przyszłam na randkę z chłopakiem. Czy byłam zła? Wkurzona? Nie. Dlaczego? Ponieważ rodzice chłopca podeszli i prostu Nas…PRZEPROSILI i za przeszkadzanie Nam i za hałas (tak trudne słowo ,którego każdy uczy się za dziecięcia w wieku przedszkolnym i bardzo łatwo zapomina – jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki w wieku dorosłym).Można? Można. Wystarczy użyć słów, których uczy się dzieci w przedszkolu.I tyle (aż tyle!) wystarczy drodzy rodzice pociech – nie będzie sprawy.