ul. Dąbrowskiego, Skwer Stanisława Broniewskiego „Orszy”, Warszawa
Limoni było drugim miejscem z tego wpisu, do którego trafiliśmy tego wieczora w poszukiwaniu dobrego jedzenia. Limoni znałam z lodów, które są bardzo dobre i należy im się osobny wpis. Tym razem byliśmy nie na żarty głodni, a że włoskie wszyscy lubią, to sami rozumiecie. Kilka słów o wnętrzu: jest miło i ładnie, dużo drewna, ogromne palenisko, które pewnie dodawałoby klimatu, tyle, że nie działa.
Na pierwszy ogień poszła focaccia. Dość słaba jak na mój gust. Trochę za bardzo spieczona, ze śladowymi ilościami rozmarynu, nie należy jej poświęcać uwagi.
Później zupa rybna – tu zdania są podzielone, ci co rybną lubią, twierdzili że jest dobra. Ja się nie znam i nie lubię, więc się wypowiem – przeciętna. Pomidorowa, słabo doprawiona, dużo owoców morza, ale za to lekko gumowe – obojętna w smaku, bez polotu i bez sensu.
Zamówiliśmy też pizzę w ramach przekąski przed daniem głównym – najpierw wjechała niedopieczona, zbyt miękka i poniżej przeciętnej jeśli chodzi o walory smakowe. Nikt nie dojadł nawet jednego kawałka, więc wróciła do kuchni…
…aby po jakimś czasie dotrzeć do nas spieczona na beton.
Nie ma złotego środka, szkoda. Ale to wszystko nie znaczy absolutnie nic w świetle tego, co zaraz napiszę.
Otóż zamówiliśmy steki, jednogłośnie prosząc o średnio wysmażone. Dostaliśmy przesmażone podeszwy, ale nawet i w tym nie byłoby nic dziwnego, zdarza się, gdyby za mięsem nie ciągnął się smród. Było po prostu nieświeże i to w sposób, który aż bił po nozdrzach. Wnioskuję, że stąd wynikał stopień wysmażenia, ze zwykłej próby zakamuflowania zapachu. Przyznam, że dawno czegoś takiego nie podano mi do jedzenia, w związku z czym z głebi trzewi odradzam Wam wizyty w Limoni. Moje prywatne zdanie jest takie, że na różne rzeczy można sobie pozwolić, czasem kucharz dopiero się uczy, czasem czegoś nie wie, ale podawanie klientowi nieświeżych produktów, ba!, takich które zapewnią mu zatrucie pokarmowe, jest zwykłym świństwem i brakiem szacunku.
Cóż dodać? Kelner miał zajęte trzy stoliki, ale i tak nie dawał rady. Co prawda nie doliczył nam do rachunku śmierdzących steków, ale i tak za trzy osoby zapłaciliśmy ponad 200 zł. Pewnie dlatego, że wypiliśmy kilka drinków.
Sorry, Limoni – jedna świnka, bo gdyby nie zmysł powonienia, pewnie bylibyśmy bardzo chorzy.
Magda
5 Responses
Mieszkamy w pobliżu i tydzień temu chcieliśmy zjeść w Limoni pizzę. Nie było serów do pizzy! Jedyne co kelnerka nam zaproponowała to mascarpone, a ja chciałam klasyczną margaritę z dużą ilością mozzarelli, chcieliśmy coś jeszcze, nie było, więc opuściliśmy knajpę bez zamawiania czegokolwiek. Nie mam ochoty tam wracać.
Witam, zmiana szablonu bardzo na plus, dziękuję. Poproszę jeszcze o kalendarium postów – trochę trudno jest teraz odnaleźć starsze posty 🙂 Pozdrawiam i zapraszam do kulinarnych wyzwań w Lublinie.
To jest miejsce z najgorszego koszmaru. Byliśmy tam na rodzinny obiedzie. Zamówienie było podawane w długich odstępach czasowych, beż żadnej logiki, a najśmieszniejszy był komentarz “tak jadają we Włoszech”. Chyba jednak nie jadają. Kiedy na stół wjechała ryba z opiekanymi ziemniakami – ziemniaki były zimne, tak jakby ktoś przed chwilą wyjął je z chłodni i chwile później makaron z kaczką, wyglądem przypominający tuńczyka z puszki postanowiłam zejść do kuchni zapytać co się dzieje .To co mnie tam spotkało trudno opisać. Wystarczy rzec, że na koniec usłyszałam od chyba włoskiego kucharza swojskie “spier …j”. W życiu nie spotkało mnie coś takiego. Miejsce omijam szerokim łukiem. Nie polecać tego miejsca to mało. Należy je odradzać.