Pellicano to nówka sztuka. Z zasady nie piszę o ptactwie nieopierzonym, ale zasady są po to, by je łamać. Jest to bowiem pierwszy kandydat, który ma szansę przebojem wejść do kolejnego TOP 10 (klik). Dobra, dobra, może nie tak od razu, ale zadatki są i trzeba to sobie uczciwie powiedzieć.
Restauracja o bardzo konkretnym profilu – ryby i owoce morza. Dokładnie tego chcieliśmy po niekończącym się świątecznym obżarstwie. Lokalizacja trochę nieszczęśliwa, bo pod tym adresem już bodaj dwie knajpy odeszły w niebyt, ale liczę że Pelikan to miejsce odczaruje. Zwłaszcza, że kuchnią zawiaduje Tomek Łapiński – doświadczony szef (Sakana, Tomo, Kaprys, etc.). Przyjemny w obejściu, troskliwy i frontem do klienta. Podobnie jak obsługa, która – co w Polsce niezwykle rzadkie – JE to, co serwuje, więc ma o potrawach pojęcie nabyte organoleptycznie. Plus za plusem.
Wnętrze pozwala poczuć się komfortowo, choć jeszcze dopracowują detale. Wszędobylskie rybki nie pozostawiają wątpliwości, że to nie jest miejsce na golonkę. I bardzo dobrze.
Najpierw bardzo smaczne, choć delikatnie twarde ośmiorniczki z grilla z białym winem i czosnkiem (35 zł). Co za sos! Zbieranie go z talerza kawałkiem chrupiącej bagietki to czysta rozkosz. Lubię jeść w ten sposób, lubię czuć się na tyle swobodnie, by nie mieć oporów przed zrobieniem totalnego bajzlu na stole podczas oprawiania owoców morza. Ale to zaraz.
Zupa kokosowa z krewetkami (26 zł) wymiata. Okrągła, najpierw łagodna, z pikantnym finiszem i krewetkami na chrupko. Przez sekundę zastanawiałam się po co pływają w niej kawałki sałaty, ale okazały się być jak najbardziej na miejscu zarówno z powodu urozmaicenia tekstur, jak i delikatnego przełamania ostrości. To jedna z tych potraw, które zapadają w pamięć i wraca się specjalnie dla nich. Podobno rybna z szafranem i koprem włoskim też rozwala system, ale o tym przekonamy się następnym razem. Bo następny raz będzie, jak “amen” w pacierzu. Uwaga, na zdjęciu jest połowa porcji.
No i moje ulubione robótki ręczne, czyli półmisek owoców morza (52 zł), który jest prawdziwym półmiskiem, a nie talerzykiem. W ogóle porcje w Pellicano są zacne i tego im odmówić nie można. Jest tak od serca. Poza twardymi jak sznurówka brzytwami trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. A ponieważ nie są to moje ulubione małże – wybaczam. Ważne, że pilnują by nic nie było mrożone. Znowu plus. Cała reszta bardzo smaczna i przygotowana idealnie. Pewnie, że w Las Sirenas (klik) owoce morza były lepsze, ale na litość, to jest Warszawa. Warszawa nie ma dostępu do morza. Jeszcze.
Dorsz z pieca z rakami (48 zł) podany z sosem koperkowym jest wyzwaniem dla mężczyzny o dużych możliwościach. Odpuściłam ryż, tym bardziej że w menu ryba widnieje w towarzystwie warzyw na parze. O ile dorsz trochę za twardy i trochę za suchy na brzegach (zakładam, że pieczony zbyt długo) o tyle raki absolutnie IDEALNE. Zjadłabym ich wielką, kopiatą michę. Z rozkoszą. Mogłabym tak sobie siedzieć, bujać nogą, obierać te słodkie, mięciutkie maleństwa i popijać białym winem. Całe długie popołudnie. A później jeszcze jedno.
Kiedyś w Polsce dość powszechnie jadano raki, na tyle powszechnie, że wytrzebiono biedactwa niemal do zera, ale szczęśliwie wracają do łask, więc może kiedyś doczekam się swojej kopiatej michy.
Sprawy mają się następująco: na razie cztery świnki, bo kilka niedociągnięć jest. Ale wiem, że wrócę. Mój niezawodny nos podpowiada mi, że w tym miejscu tkwi duży potencjał, niech no tylko Pelikan rozwinie skrzydła. Poza tym szanuję restauracje o konkretnej specjalizacji, bo lubię wiedzieć czego mogę się spodziewać. A tu już z grubsza wiem.
Magda
Info
ul. Ordynacka 13, 00-364 Warszawa
2 Responses
tylko lokalizacja… czy nie przeklęta?
Tak jak kiedyś Kaprys na Kruczej, tak i tu łatwo wcześniej restauracje nie miały. Ryzykanci. Może odczarują miejscówkę.