Jeśli ktoś jest z nami dłużej to wie, że Bieszczady mam głęboko w sercu. Wracam tam od dwudziestu lat, a jeśli liczyć dzieciństwo, to jeszcze dłużej. Nie ma dla mnie znaczenia pogoda, ani pora roku – w Bieszczadach mogłabym się tarzać, mogłabym je jeść łyżką. Kiedyś to wszystko rzucę w cholerę i tam wyjadę. Zobaczycie.
O Bieszczadach na blogu było już bardzo dużo i od bardzo różnych stron. Swego czasu, naprawdę sporym nakładem czasu i pracy, stworzyłam przewodnik po bieszczadzkich artystach. Nadal jest jedyną taka publikacją w Polskim internecie, podobnie, jak przewodnik po bieszczadzkich serowarach. Jeśli wybieracie się w Bieszczady, to te teksty mogą się wam przydać. W wolnej chwili poczytajcie też o absolutnie niezwykłym Julku, który wygląda zupełnie jak krasnal, kiedy krząta się między swoimi drzewami i walczy o pokój na świecie, albo o Łysym, który robi fenomenalne noże (wiem, bo mam!), albo o Prezesie, który posiadł moc zaklinania koni. To są jedne z najlepszych tekstów na blogu, ale też o Bieszczadach łatwo jest pisać ładnie – są pełne magii i niezwykłych ludzi.
A i gastronomia dźwiga się z kolan, alleluja! Coraz częściej można zjeść fajnie i smacznie, choć próżno tu szukać fine diningu. Raczej liczcie na solidne porcje i domowe smaki, czyli wszystko to, co potrzebne głodnemu wędrowcowi po zejściu ze szlaku. Kolejność przypadkowa, bo jak zaraz zobaczycie to nie jest żaden ranking, po prostu wreszcie to zebrałam do kupy, przemieliłam, odrzuciłam miejsca złe oraz przeciętne i zostało co następuje:
Bieszczadzka Legenda
Z tą nazwą to przesadzili, ale karmią naprawdę smacznie. Są oczywiście takie detale, jak frytki z mrożonki, jednak nie na tym należy się skupić, a na fakcie, że tutaj bez problemu znajdziecie opcję wege i będzie ona smaczna. Tu polecam burak-burgera i genialne fuczki, czyli placki z ziemniaków i kiszonej kapusty. Kiedyś napisałam o nich tak: “nie dość, że wegetarianin nie dostaje tu w twarz menu, które nie bierze go w ogóle pod uwagę, to jeszcze wiedzą co to np. gluten. Szok, niedowierzanie, cała Polska przeciera oczy ze zdumienia.” Wszystko się zgadza, a do tego idealny smażony ser zupełnie jak w Czechach i świetne pierogi. Bang! Pełna recenzja tutaj.
Gdzie?
Ustrzyki Górne 1A
Niedźwiadek
To było naprawdę duże zaskoczenie. Kiedyś nam coś strzeliło do głowy i pojechaliśmy na narty do Ustrzyk Dolnych. Mieliśmy fajny domek na stoku, więc po przekroczeniu progu człowiek wpinał narty i hopla. Schody zaczęły się, kiedy na serio zgłodnieliśmy i wypuściliśmy się na poszukiwanie popasu. Wyobraźcie sobie mroźny wieczór w pogrążonych w sennym półmroku Ustrzykach Dolnych… Albo inaczej: Bieszczady w grudniu. No, to wszystko już wiecie – w Bieszczadach w grudniu bociany zawracają. Co ma oczywiście mnóstwo zalet, ale i kilka wad i jedną z nich może wydawać się fakt, że jedyna otwarta knajpa to ta przy dworcu.
I wtedy kuchnia serwuje idealnie soczystą wątróbkę, chrupiące placki ziemniaczane, cudownie domowy żurek, wyborne kiełbaski, placek po zbójnicku ze świetnym gulaszem i sernik jak u babci. Bang!
Gdzie?
ul. Dworcowa 5, Ustrzyki Dolne
Wilcza Jama
Celują w dwóch rzeczach – pstrągach i dziczyźnie. Na pstrąga jakoś usilnie nie namawiam. Co prawda mają własne stawy, na które można się gapić z tarasu, lecz jednak w Wilczej Jamie warto iść w dziczyznę. Wystrój też nie pozostawia złudzeń czy są tu jacyś weganie – nie ma ani jednego, na bank.
Jeśli w menu spotkacie carpaccio z sarny, to idźcie w nie jak w dym! Nie mówiąc o rosole z bażanta, który jest po prostu doskonały – esencjonalny, z prawdziwymi okami tłuszczu i domowym makaronem. Oni się na mięsie naprawdę znają, więc spokojnie zamawiajcie i dzika, i sarnę, i wszystko, co kiedyś miało oczy, buzię oraz plany na przyszłość. Swego czasu jeździłam do nich z Wetliny niemal każdego dnia tylko po to, żeby dobrze zjeść (i po drodze drzeć się na cały regulator do ulubionych kawałków, bo jak nikt nie słucha, to można). Pełna recenzja tutaj.
Gdzie?
Smolnik 23
Bar pod gontami
Oesu, to jest historia! Nie wiem od jak dawna się tam żywię, ale zaraz to policzymy. Jeśli Jasia swój przepis na pierogi ruskie dała mi jakieś pięć lat temu, a zaczęłam ją o niego prosić równo dekadę wcześniej, co daje piętnaście lat plus dwa na nabranie śmiałości, żeby w ogóle zacząć prosić, to z tego rachunku wychodzi, że od dawna. I wiem jedno – to są najlepsze pierogi ruskie w Bieszczadach (no, może ewentualnie jest jeszcze jedna taka pani, ale to było dawno i nie pamiętam wszystkiego, więc o niej na razie nie piszę; muszę wrócić).
Bar pod gontami to naprawdę jest bar i uosabia wszystko to, co pojawia wam się pod powiekami, kiedy pomyślicie “bar w Bieszczadach”. Mają genialne pierogi ruskie o cieście rozpływającym się w ustach, oczywiście okraszone skwareczkami, jest też żurek na bogato i z przytupem, są wreszcie fenomenalnie puszyste, ale nie za grube, rozpływające się w ustach naleśniki z jagodami z połonin. A jagód jest od serca w tych naleśnikach ukryte. Co gorsza, to trio jest tak dobre, że zawsze je zamawiam. Przypominam, że to są trzy porcje obiadowe. A później powoli, konsekwentnie, kęs za kęsem – zjadam.
Dam wam ten przepis na ruskie, ale pod warunkiem, że będziecie bardzo grzeczni, bo to najcenniejszy łup w mojej kuchennej karierze.
Gdzie? Bukowiec 82, 38-613 Solina
Smażalnia pstrąga “Córka”
Oesu, to też jest historia. Była smażalnia, nazwijmy ją “Smażalnią A”. Taki rodzinny biznes. Była, była, ale rodzina i biznes czasem idą w parze, a czasem powstaje Smażalnia Córka. Tak oto mamy w Terce na zakręcie, z grubsza w środku nigdzie, dwie przyklejone do siebie płotami smażalnie.
Jedliśmy w obu, wracamy tylko do jednej. Ta pierwsza karmi źle przyprawioną i źle przygotowaną rybą, a ta druga jest grzechu warta i nazywa się “Córka”. Pstrągi pieczone są na żywym ogniu, a kucharz i właściciel w jednym, w sobie tylko znanych interwałach, posypuje je autorską oraz rzecz jasna sekretną mieszanką przypraw. Tylko tyle trzeba, żeby zjeść jednego z najlepszych pstrągów w Bieszczadach. Ot tak – na drewnianej ławce, przy prostym stole pod zadaszeniem typu “namiot na imprezę”. Restauracje nie mają startu. Powtarzam: nie mają startu.
Gdzie? Terka 70
Oberża pod Kudłatym Aniołem
Tu nie mam żadnej historii poza rozpaczliwym szukaniem jakiegoś normalnego miejsca, gdzie po sezonie mnie nie otrują. Wiecie, tak chodziłam po ludziach, jak madka po internetach i mówiłam: “Dej jakiś namiar, dej”. Do nich trafiłam za radą kogoś miejscowego, możliwe że była to Aga Słowik-Kwiatkowska, ale nie dam sobie ręki uciąć.
Tu jest tak, wiecie, “po bieszczadzku”. Placek po węgiersku po bieszczadzku i inne takie. Ale karmią smacznie, są tu śniadania, co może być istotną informacją i jeśli się nic nie zmieniło, to można z psem. Działają cały rok, tylko po sezonie nie ma śniadań i otwierają dopiero w porze obiadowej.
Gdzie?
Cisna 130
Przedbieszczady
To jest świetne miejsce. Agroturystyka, która jeszcze do tego jest eko i lubi celebrować śniadania. Naprawdę fajni ludzie za tym stoją, bardzo pracowici i warto mieć ich na liście. Sprzedają sery kozie, cała litanię domowych przetworów, suszonych grzybów, miodów i bardzo dobrych nalewek, mają swoje kozy oczywiście i sielskość tego miejsca powala na kolana, ale mało kto wie, że można tu zjeść świetny domowy obiad i bez problemu dostaniecie opcję wege, choć schabowy też cieszy się wzięciem. Jest naprawdę po domowemu, z dobrymi produktami, także tymi dostępnymi pod bokiem, a więc traficie tu na czosnek niedźwiedzi, sok z mniszka lekarskiego oraz inne przyjemności. No i zasada jest taka, że je się co jest, a nie kręci nosem. To też mi się podoba – zawsze niespodzianka.
Gdzie?
Wisłok Wielki 40, 38-543 Komańcza
Uprzedzając pytania o Chatę Wędrowca, które oczywiście padną – znam to miejsce od momentu jego powstania, a więc od roku 2003, mam świetne porównanie i uważam, że od jakiegoś czasu to już nie to, kuchnia jest bardzo nierówna, zaś ceny wywołują uniesienie brwi. Obszernie pisałam o nichtutaj i od czasu aktualizacji postu o nieco mniej zachwyconą treść, czyli od trzech lat właścicielka uważa, że jestem jej wrogiem. Co niestety znalazło odzwierciedlenie nie tylko w różnego rodzaju wycieczkach osobistych, które ciągną się po dziś dzień, ale także w komentarzach pod postem. Pani właścicielka w końcu swoje komentarze usunęła, ale z moich odpowiedzi łatwo wywnioskujecie co w nich było napisane. Niesmak i tyle.
Bieszczadzka Koza
Choć nie jest to knajpa, to spośród wszystkich serowarów, o których pisałamw przewodniku Olę chciałabym wyróżnić szczególnie. Jej sery nie mają sobie równych i musicie o tym wiedzieć, a ponieważ w każdym odwiedzonym miejscu przyjrzałam się bardzo dokładnie warunkom, w jakich powstają sery, to wiem, że u Oli można jeść z podłogi. Jeśli turyści nie ograbią jej z zapasów, to zwykle jest w czym wybierać: świeże, wędzone, z najróżniejszymi dodatkami. Jej sery są wyjątkowo smaczne, wiec jedźcie tam i jedzcie je. Dla dzieciaków dodatkową (albo jedyną, umówmy się) atrakcją będą pewnie kozy, które pasą się tuż przy domu, zaś dla starszych piękny widok na pasmo Otrytu.
A teraz mówię coś tylko Wam, więc dobrze by było, żebyście z tego korzystali z rozwagą i należytym szacunkiem, bo to coś, czego nie ma w ofercie. Zróbcie tak: pojedźcie do Oli pierwszego dnia pobytu w Bieszczadach, kupcie sobie trochę serów, żebyście w najbliższym czasie mieli co jeść, a Olinkę ucałujcie w mankiet i powiedzcie, że płacicie jak za prezydenta, jeśli tylko da się uprosić i będziecie mogli u niej zamówić pierogi ruskie z kozim serem. Ładnie poproście, uśmiechnijcie się, powiedzcie, że to dla dziecka i że dziecku nie wolno od ust odejmować, nie wiem, cokolwiek byle ją przekonać. Jeśli się zgodzi, to wygraliście życie.
Gdzie?
Smolnik. Trzeba skręcić tak jak do cerkwi i Wilczej Jamy (nie do przeoczenia) i pojechać prosto drogą z betonowych płyt. Po ok. 200 m. będzie znak.
Miejsca, o których także warto wspomnieć to sławna Siekierezada w Cisnej, która karmi jak cię mogę, ale wciąż jest świetnym miejscem na piwo i honorowo jasne pełne należy tu wypić – koniecznie przy barze, inaczej się nie liczy oraz Stare Sioło w Wetlinie, w którym przede wszystkim zaopatrzycie się w przyzwoite wino. Co w Bieszczadach samo w sobie jest jak wygrana w totka.
Bardzo kocham Wantułów z Wisłoka, swietny klimat, wspaniali ludzie! A następnym razem zapraszam też do siebie – zamarzyl nam się footruck-gigant z regionalnym zarciem. I ugrzęźliśmy w tych krajobrazach, piekac pyszne proziaki i ładując w nie różne pyszności od miejscowych chłopów. Bieszczadzka Ambusada w Wetlinie – świątynia glutenu, laktozy i nieoszukanego smaku z lokalnej chałupy 🙂 i też mamy fuczki, ale inne niż niż legendzie 😉
czasami zdarza mi się mieć do wyboru: obejrzec cos w tv, obejrzec coś w necie, nadrobić filmiku youtuberów lub dokończyć książkę. Jakoś tak się zdarza, że zazwyczaj w tym zestawie pojawia się też jakiś post z Twojego bloga. I – jakże zaskakująco – jakoś tak się zdarza, że najpierw blog Magdy, potem reszta. A potem w sumie jeszcze jeden post z bloga, bo kto ciekawemu zabroni 🙂
Fajne to podsumowanie a publikacje o postaciach bieszczadzkich – czysta przyjemność 🙂 Za którą dziękuję
Bieszczady zmieniają się i to bardzo … czasem nie wiem czy ku lepszemu, ale nie do tej całej Twojej listy dołożyłbym jedną z pierwszych … nie ! pokuszę się że na pewno pierwszą smażalnie pstrąga na dużej pętli – Dom Pstrąga na Przysłupiu, wprawdzie pierworodni właściciele karmią trochę niżej ale smak pozostał od lat ten sam. Biesisko dużo by pisać ale nie ma o czym z kultowej knajpy nowy właściciel zrobił wystrojem mcdonalda a smakowo … nie warto i szkoda sensu :). Warto natomiast zjeść i wychylić parę kielonków w “Gościniec w Starym Siole” mieszczącym się w Wetlinie , właściciel posiada pokaźną kolekcje wina w swojej piwnicy a i nakarmi w sezonie z grilla który mieści się w dolnej chacie.(Chyba właśnie Alexa miałaś na myśli pisząc “Sielskie Sioło” w Wetlinie) I jeszcze jedno Paweł Nie Całkiem Święty – Paweł karmi dużymi porcjami, niestety smakowo loteria – czasami łeb urywa a czasami przeciętnie, ale warto spróbować wpaść na “kociołek Pawła” czy żeberka… a spożywanie umili wam rewelacyjny miejscowy kocur 😛 Aloha
lubię knysze i inne regionalne jedzenie w Bieszczadzkiej Legendzie, dania w bardzo przystępnej cenie, smaczne i odpowiednio wielkościowe porcje. Pierogi smakują jak u babci, choć nie do końca w moim klimacie, ale idealnie oddająca urok Bieszczad. leżaczki, światełka, gierki na stolikach / duży minus jednak za toaletę /
Bar Po Gontami polecam ..pierogi niebo e gębie , kotlet schabowy to poezja a naleśniki niczego sobie
Smażalnia córka rewelacja najlpszy pstrąg pod słońcem
Byłem Pod Gontami w ubiegłym roku. Pierogi i naleśniki rzeczywiście super, ale kolega zamówił fasolkę po bretońsku i jeszcze jakąś zupę (nie żurek) i to było kompletne dno. Wniosek: jedzenie nierówne. Powinni skupić się na tym, co robią najlepiej, a więc pierogach i naleśnikach plus do tego ze dwie domowe zupy.
Chata Wędrowca? Cóż, też przynajmniej raz do roku tam wpadam. Moim zdaniem to dobre miejsce, żeby wypić piwo i zjeść coś małego. Ja w czerwcu jadłem tam zupę z baraniną podaną ze świeżym chlebem i była rewelacyjna: gorąca, esencjonalna, obficie doprawiona kminem rzymskim – tak jak lubię. Piwo też oczywiście ok. Znajomi jedli smażony ser i polędwiczki wieprzowe i też im smakowało. Kiedyś chciałem zamówić tego ich naleśnika, ale podzielonego na pół i na dwóch talerzach, i trzeba było za to dodatkowo dopłacić. To było akurat mega słabe. Fakt, że drogo, ale ładne wnętrze i raz na jakiś czas można się szarpnąć. Najbardziej chyba wkurza mnie panujące w środku zadęcie – nie oszukujmy się do Chaty wpada nowobogacka Warszaw(k)a. Sam urodziłem się przy Żelaznej na Muranowie, ale nie przepadam za takim klimatem, tym bardziej że Bieszczady kojarzą się z zupełnie inną atmosferą… A przy okazji, od 19 września znów będę w Wetlinie ;)))
Jeszcze, jeszcze o stolicy Bieszczad! W Ustrzykach wybierzcie się do Piekiełka, w samym wielkomiejskim centrum istnieje porządne domowe jadło. Sprawdziłam też Kulinaria tamże, startują z wysokiego C (sprawdźcie menu, jeśli komentarz przypadkowej istoty z internetów wydaje Wam się jakimś cudem niewiarygodny), nie najtaniej, ale poezja smaku. A na koniec warto jeszcze zajrzeć do Piwniczki na hreczanyky i małą wódeczkę.
W ogóle te Ustrzyki całkiem dają radę, tylko w góry dość daleko.
10 Responses
Bardzo kocham Wantułów z Wisłoka, swietny klimat, wspaniali ludzie! A następnym razem zapraszam też do siebie – zamarzyl nam się footruck-gigant z regionalnym zarciem. I ugrzęźliśmy w tych krajobrazach, piekac pyszne proziaki i ładując w nie różne pyszności od miejscowych chłopów. Bieszczadzka Ambusada w Wetlinie – świątynia glutenu, laktozy i nieoszukanego smaku z lokalnej chałupy 🙂 i też mamy fuczki, ale inne niż niż legendzie 😉
“świątynia glutenu, laktozy i nieoszukanego smaku z lokalnej chałupy” zdecydowanie mnie przekonała!! 😉
Wlasnie za kilka dni jade w Bieszczady, dziekuje za swietny przewodnik!
czasami zdarza mi się mieć do wyboru: obejrzec cos w tv, obejrzec coś w necie, nadrobić filmiku youtuberów lub dokończyć książkę. Jakoś tak się zdarza, że zazwyczaj w tym zestawie pojawia się też jakiś post z Twojego bloga. I – jakże zaskakująco – jakoś tak się zdarza, że najpierw blog Magdy, potem reszta. A potem w sumie jeszcze jeden post z bloga, bo kto ciekawemu zabroni 🙂
Fajne to podsumowanie a publikacje o postaciach bieszczadzkich – czysta przyjemność 🙂 Za którą dziękuję
Bieszczady zmieniają się i to bardzo … czasem nie wiem czy ku lepszemu, ale nie do tej całej Twojej listy dołożyłbym jedną z pierwszych … nie ! pokuszę się że na pewno pierwszą smażalnie pstrąga na dużej pętli – Dom Pstrąga na Przysłupiu, wprawdzie pierworodni właściciele karmią trochę niżej ale smak pozostał od lat ten sam. Biesisko dużo by pisać ale nie ma o czym z kultowej knajpy nowy właściciel zrobił wystrojem mcdonalda a smakowo … nie warto i szkoda sensu :). Warto natomiast zjeść i wychylić parę kielonków w “Gościniec w Starym Siole” mieszczącym się w Wetlinie , właściciel posiada pokaźną kolekcje wina w swojej piwnicy a i nakarmi w sezonie z grilla który mieści się w dolnej chacie.(Chyba właśnie Alexa miałaś na myśli pisząc “Sielskie Sioło” w Wetlinie) I jeszcze jedno Paweł Nie Całkiem Święty – Paweł karmi dużymi porcjami, niestety smakowo loteria – czasami łeb urywa a czasami przeciętnie, ale warto spróbować wpaść na “kociołek Pawła” czy żeberka… a spożywanie umili wam rewelacyjny miejscowy kocur 😛 Aloha
lubię knysze i inne regionalne jedzenie w Bieszczadzkiej Legendzie, dania w bardzo przystępnej cenie, smaczne i odpowiednio wielkościowe porcje. Pierogi smakują jak u babci, choć nie do końca w moim klimacie, ale idealnie oddająca urok Bieszczad. leżaczki, światełka, gierki na stolikach / duży minus jednak za toaletę /
Na pewno zapamiętam te polecenia na te czasy, gdy będę w Bieszczadach jeść coś innego niż zupki chińskie zalewane wrzątkiem ze schroniska 😀
Bar Po Gontami polecam ..pierogi niebo e gębie , kotlet schabowy to poezja a naleśniki niczego sobie
Smażalnia córka rewelacja najlpszy pstrąg pod słońcem
Byłem Pod Gontami w ubiegłym roku. Pierogi i naleśniki rzeczywiście super, ale kolega zamówił fasolkę po bretońsku i jeszcze jakąś zupę (nie żurek) i to było kompletne dno. Wniosek: jedzenie nierówne. Powinni skupić się na tym, co robią najlepiej, a więc pierogach i naleśnikach plus do tego ze dwie domowe zupy.
Chata Wędrowca? Cóż, też przynajmniej raz do roku tam wpadam. Moim zdaniem to dobre miejsce, żeby wypić piwo i zjeść coś małego. Ja w czerwcu jadłem tam zupę z baraniną podaną ze świeżym chlebem i była rewelacyjna: gorąca, esencjonalna, obficie doprawiona kminem rzymskim – tak jak lubię. Piwo też oczywiście ok. Znajomi jedli smażony ser i polędwiczki wieprzowe i też im smakowało. Kiedyś chciałem zamówić tego ich naleśnika, ale podzielonego na pół i na dwóch talerzach, i trzeba było za to dodatkowo dopłacić. To było akurat mega słabe. Fakt, że drogo, ale ładne wnętrze i raz na jakiś czas można się szarpnąć. Najbardziej chyba wkurza mnie panujące w środku zadęcie – nie oszukujmy się do Chaty wpada nowobogacka Warszaw(k)a. Sam urodziłem się przy Żelaznej na Muranowie, ale nie przepadam za takim klimatem, tym bardziej że Bieszczady kojarzą się z zupełnie inną atmosferą… A przy okazji, od 19 września znów będę w Wetlinie ;)))
Jeszcze, jeszcze o stolicy Bieszczad! W Ustrzykach wybierzcie się do Piekiełka, w samym wielkomiejskim centrum istnieje porządne domowe jadło. Sprawdziłam też Kulinaria tamże, startują z wysokiego C (sprawdźcie menu, jeśli komentarz przypadkowej istoty z internetów wydaje Wam się jakimś cudem niewiarygodny), nie najtaniej, ale poezja smaku. A na koniec warto jeszcze zajrzeć do Piwniczki na hreczanyky i małą wódeczkę.
W ogóle te Ustrzyki całkiem dają radę, tylko w góry dość daleko.