Ostatnio sarkałam, że w Bieszczadach nie jest łatwo o dobrą knajpę. Turystyczny przemiał, stary olej i zero filozofii innej, niż “zarobić ile się da”. Ale to nie do końca tak. Pojawia się coraz więcej miejsc, które karmią smacznie i starają się dbać o dobry produkt. Co w Bieszczadach wcale nie jest takie łatwe.
W teorii może to być zaskakujące, bo jaki problem z dobrymi produktami w tak czystym miejscu? Ano taki, że mało kto coś tu sadzi czy hoduje. Są genialni serowarzy, o których napisałam jakiś czas temu, ale w sklepach króluje przetworzone jedzenie, które ma niewiele wspólnego z prawdziwym jedzeniem.
Tymczasem kilku zapaleńców w Ustrzykach Górnych robi ukłon w kierunku odżywiania, a nie trucia. Ok, ok, to nie jest piękne jedzenie, tylko konkretna micha w dobrej cenie, czyli dokładnie to, czego szuka strudzony wędrowiec po zejściu ze szlaku. Ale jest smacznie, ile są w stanie, tyle robią sami, także surówki, mają dready i zapał człowieka, który przyjechał w Bieszczady, zakochał się i postanowił, że zrobi tu coś wartościowego. I jakimś cudem im się to udaje.
Są hamaki, huśtawki, można bo sytym obiedzie uciąć sobie drzemkę i z pewnością nikt nas stąd nie wyrzuci. Jak prawie wszędzie w Bieszczadach mają piwa z Ursa Maior (polecam wędzone, bardzo ciekawy smak), ale jest tu też zupełnie przyzwoita propozycja dla wegetarian i nie są to tylko pierogi z jagodami. Bardzo ich za to szanuję, bo wegetarianie w bieszczadzkich knajpach traktowani są bardzo po macoszemu. Ot, zmanierowani miastowi, którym się poprzewracało w dupach. A wegetarianin też człowiek i jeść potrzebuje.
Dla jasności – dostaniecie tu również mięcho na wiele sposobów, ale mocno skupiliśmy się na opcji bezmięsnej, bo jest w tej okolicy właściwie niespotykana w takim wymiarze.
Zjedliśmy więc burak-burgera (18 zł) podanego bez bułki, ale za to z frytkami i sałatką. Fajna sprawa – dość grube kotlety z buraka tartego na dużych oczkach z solidnym dodatkiem pestek słonecznika, wewnątrz miękkie, lekko chrupiące z wierzchu, przyjemnie słodkie, ale przełamane przyprawami. Z przyjemnością spróbuję te kotlety odtworzyć w domu.
Żaden wegetarianin nie powinien też pogardzić fuczkami z surówką (18 zł), czyli kotletami z ziemniaków i kiszonej kapusty. Wiem, brzmi dość dziwnie, ale go for it. Fuczki to lokalny przysmak, tutaj w wersji fantastycznie dopieszczonej smakowo, gdzieś na granicy między “kwaśne” a “łagodne”. Tak więc nie dość, że wegetarianin nie dostaje tu w twarz menu, które nie bierze go w ogóle pod uwagę, to jeszcze wiedzą co to np. gluten. Szok, niedowierzanie, cała Polska przeciera oczy ze zdumienia.
Zjedliśmy też ser smażony (18 zł), dzięki któremu wiem, że już nie muszę jeździć na Słowację. Nie ma po co. Ten w Bieszczadzkiej Legendzie swemu pierwowzorowi z Czech czy Słowacji nie ustępuje na krok. I jeszcze chwila zadumy nad sosem, który podają do większości dań. Skład jest tajny przez poufny, robią go na miejscu, na pewno jest w nim cynamon, a bazę stanowi jogurt. Sos smakuje jak marzenie. Samo umami z nietypowymi, bardzo zaskakującymi nutami. Nie umiałabym go odtworzyć, więc czy mi się podoba, czy nie – muszę wrócić do Bieszczadzkiej Legendy.
Na koniec jeszcze bardzo zręcznie przyrządzony pstrąg (27 zł) o delikatnym, zwartym i przyjemnie soczystym mięsie, a na deser domowe pierogi z jagodami z połonin (12 zł). Na pierwszy rzut oka ciasto wygląda na twarde, ale nic bardziej mylnego – jest delikatne jak marzenie. Moje wewnętrzne dziecko było więcej, niż ukontentowane.
To naprawdę miłe, że nie utknęli, jak wielu miejscowych restauratorów, na poziomie schabowego, frytury palmowej i surówki z pudełka. Miłe jest też to, że obok mięsożerców brzuchy napełnią tu wegetarianie, weganie i bezglutenowcy. I nikt nie będzie czuł się potraktowany, jak klient kategorii drugiej.
Bieszczadzka Legenda, choć nazwę można uznać za nieco pretensjonalną, jest absolutnie bezpretensjonalna. Jest luźna, dokładnie tak samo, jak obsługa. Nie mam tu poczucia, że ktoś się sili na bycie kimś innym, niż rzeczywiście jest, a z drugiej strony nie ma też tego mozołu widocznego czasem na twarzach restauratorów. Nikt sobie nie przypina orderu z cebuli za swoje domniemane zasługi. Oni po prostu dobrze karmią swoich gości i sprawiają, że ci czują się jak w domu. Trzymam kciuki, aby zachowali ten poziom i ten luz. Z dziką przyjemnością będę tam wpadała na bardzo konkretny popas. Czego i Wam życzę.
Magda
Info
fb
Ustrzyki Górne 1A, 38-713 Lutowiska