Z tym zestawieniem to była doga przez mękę. Nie da się robić tego szybko, jeśli ma być dobrze. Bo jeśli szybko, to będzie byle jak. Dlatego trochę to trwało, a ja nauczyłam się, że polski biznes ramenowy jest niestabilny, jak kobieta przed miesiączką. Ale na cierpliwych zawsze w końcu czeka nagroda.
I tak na przykład w Shoku byliśmy trzy razy tylko z powodu ramenu. Za pierwszym razem był to przyzwoity rosół, za drugim wciąż jednak rosół, a nie ramen, a za trzecim całkiem wodnisty i z bardzo złej jakości wieprzowiną. Albo I love sushi Wesoła – oddział Saska Kępa. Potencjał jest, ale wymaga jeszcze dopieszczenia. Do Sato gotuje podchodziliśmy trzy razy i albo nie było Sato, co gotuje, albo nie było ramenu, albo w ogóle mieli zamknięte. Być może to znak, że trzeba tam wrócić i przelecieć pół menu. W innym znowu miejscu akurat wysiadł prąd, a jeszcze inne… jeszcze nie było otwarte. Karuzela pomyłek i śmiechu przez łzy. Na zdjęciach kolejno: I love Sushi i Shoku.
Część pierwszą i założenia, które nam przyświecały znajdziecie TUTAJ.
6. Vegan Ramen Shop
Zanim puryści rzucą mi się do gardła, że wegański ramen to nie ramen, mam taką propozycję – idźcie i zjedzcie, a później będziemy dyskutować. O tym miejscu pisze mi się z najcięższym sercem, bo wieść o tych jakże dopieszczonych zupach rozeszła się błyskiem w branżuni, ale nie mam pewności, że szersza publiczność już wie. To znaczy teraz już wie. A piszę to z ciężkim sercem, bo te smaki ujęły mnie jak żadne i właśnie sobie funduję czekanie w kolejce na stolik. No, trudno, taka robota.
Zamówiliśmy dwa: shio, cudownie kremowy, lekko grzybowy, lekko morski, podkręcony olejem z palonego czosnku i shoyu, klarowny, szlachetny, dopieszczony i dziko smaczny. Makaron mają z mojego ulubionego poznańskiego Yetztu i ja to szanuję. Te zupy rozłożyły mnie na łopatki. A że spotkaliśmy jeszcze Wojtka Deresa, szefa kuchni w Kafe Zielony Niedźwiedź, który szczęśliwie zamówił trzeci z dostępnych ramenów – miso, to nie omieszkałam zanurzyć łyżki i w tej misce. Wcale nie jest taki ostry, jak piszą w menu. Jest rozkoszny. Vegan Ramen Shop to zdecydowanie mój faworyt w całym zestawieniu.
Gdzie?
ul. Finlandzka 12a, Warszawa
7. Akita Ramen
Grupa lotna, której sława już chyba nieźle się rozniosła. My trafiliśmy tak, że akurat nie mieli jajek, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Ponieważ Akita jest w kategorii street food, to swoje rameny podają w plastikowych miskach. Zupa gorąca, miska coraz bardziej miękka, nie jest to najbardziej komfortowe, ale smak wynagradza wiele. Bulion jest znakomity, bardzo esencjonalny, kolagenowy, tłusty, a w nim sprężysty makaron. Świetnie smakuje też Akita Spicy Love o zrównoważonym smaku i umiarkowanej ostrości, wzbogacony rozpływającą się w ustach szarpaną wieprzowiną.
Gdzie?
Trzeba sprawdzać na ich FB.
8. Nippon Kan
Bodaj najstarsza działająca suszarnia w mieście. Ich tonkotsu za każdym razem budzi we mnie bardzo ambiwalnetne odczucia – przy pierwszych kęsach myślę sobie “E, nie.”, a później wciąga, zasysa i muszę zjeść całą miskę do końca. To bodaj najdelikatniejszy ze wszystkich makaronów, który zdecydowanie lepiej smakuje, niż wygląda. Z drugiej strony przy dłuższej konsumpcji zbyt mocno zaczyna przebijać czosnek, a wieprzowina jest twarda. Jestem taka rozdarta!
Gdzie?
ul. Nowogrodzka 47a, Warszawa
9. Tekeda
Ileż to już razy?… Z Tekedą mam love-hate relationship. A to wentylacja nie działała i do ramenu trzeba było dorzucić od razu koszt pralni, a to z czystością kuchni można było dyskutować, ale ramen mają zacny. Tonkotsu bardzo esencjonlany, niemal sklejający usta, o długim, przyjemnym smaku, jajka zawsze o jednakowej konsystencji. Właściwie z całego zestawienia to jedno z niewielu miejsc, które trzyma zawsze jednakowy poziom i to należy uznać za duży plus. Zdarzało nam się jednak trafić na twardy boczek, ale z drugiej strony bulion ma fajny, matowy finisz.
Gdzie?
ul. Freta 18, Warszawa
10. Om Nom Nom Sushito
…czyli powrót Luizy Trisno. Nie wiadomo jeszcze na jak długo, nie wiem nawet, czy jutro ta knajpa będzie jeszcze działała. Ale Luiza w ogóle ma to do siebie, że z nią nic nie wiadomo. I jak w przypadku jej poprzedniej knajpy głównym zarzutem ludu było to, że za bardzo wydziwia, tak teraz zamówcie sobie złoty ramen, a Wasze podniebienia będą zadowolone. Wszystkie. Trafił mi się co prawda twardy boczek chashu, ale to się zdarza nawet w najlepszej rodzinie. Za to makaron dobry, choć nie jest robiony na miejscu. Z ciekawostek koniecznie zamówcie udon z kaczką, cudownie balansujący między smakiem słonym i słodkim i zdecydowanie wart uwagi. Jeśli oczywiście będą mieli otwarte.
Gdzie?
ul. Krucza 41/43, Warszawa
Smacznego!
Magda
Też lubisz ramen? To podaj dalej!
Jedna odpowiedź
Ramen kojarzy mi się z wietrznym i zimnym Tokio albo mroźnym i zaśnieżonym Hokkaido. Nie czas na Ramen teraz, ale od listopada na pewno zacznę z tego posta korzystać. Ukłony!