Folwark Przykop to Rzeczpospolita Babska. Nawet Mamba, która broni spokoju swoich pań – wielka, puchata kaukazka, to też dziewczyna. Tylko Żiwko się wyłamał. Pierwszy raz trafiliśmy tu rok temu szukając dobrej kuchni, o którą na Mazurach tak czasem trudno. Później wysłaliśmy znajomych na urlop (pełny zachwyt), a kilka miesięcy później, jesienią wróciliśmy już na weekend. W tym roku spędziliśmy w Folwarku majówkę.
W tej chwili Folwark Przykop to dwa żyjące w symbiozie byty. Marta, czyli mama, zawiaduje dziewiętnastowiecznym dworkiem, w którym są pokoje dla gości, a także pokaźnym stadkiem owiec, gęsi, kaczek i kur zielononóżek. No i dwoma końmi. Natomiast Patrycja, jedna z trzech wyjątkowo urodziwych córek Marty, od ubiegłego roku jest szefową kuchni w Starej Kuźni. Stara Kuźnia to pierwsza w historii bloga knajpa tak dobra, że pięć świnek było zbyt mało i musiałam się złamać dodając plus. Więcej tutaj.
Z ciekawostek przyrodniczych – Patrycja pierwsze szlify zdobywała pod okiem mamy, w Kuźni właśnie, później była pierwszym szefem kuchni w Kafe Zielony Niedźwiedź, miała mały romans z telewizją i programem TopChef, by ostatecznie od maja do września wracać na stare śmieci.
Od lewej: placki ziemniaczane, sałatka Jolusi, pikantna rybna, beza z mascarpone, barszcz czerwony, smażony okoń, najlepszy sernik świata i pierogi. Zgłodniałam.
Czego one tu nie robią?! Szukają lokalnych serowarów, zbierają kwiaty czarnego bzu, młode pokrzywy, szczawik zajęczy i co tylko chcesz, same uprawiają masę warzyw, hodują zwierzęta, a później – bach! – wszystko to w szczęśliwe brzuchy swoich gości. Z naszą fiksacją na dobry produkt to jak przedsionek raju.
Daj trochę tego móżdżku!
Właściwie Folwark Przykop to ekosystem, którego nie ma sensu opuszczać, bo mają tu wszystko: genialne śniadania z najlepszym twarogiem na świecie, zieleń, przestrzeń, równie genialną knajpę, do której można pójść w kapciach, własny dostęp do jeziora Buwełno i błogi spokój.
W lewo pusto, w prawo też.
Pamiętam, że kiedy przyjechaliśmy tu pierwszy raz, Jacek nie mógł mnie odkleić od stołu. Pierwszym powodem było nieprzytomne przejedzenie, bo Patrycja i jej – a jakże – dziewczyny, karmią jak szatany, a drugim był kompletny błogostan. Jest tu jakaś szczególna energia, która sprawia, że kiedy mam wracać do Warszawy, jestem na granicy płaczu.
Śniadania Marty
Bo jak chcieć wracać, kiedy Marta od bladego świtu karmi swoich gości jak własne dzieci, później idziesz się pogapić na kołujące bociany albo żurawie, robisz małą rundkę przez stajnię i przybijasz piątkę z owcami, nagle robi się pora obiadowa, więc wciągasz w Kuźni urywające wszystko serce jagnięce z rusztu i powoli zaczynasz się zastanawiać, czy to może jest właściwy moment, by pójść z psami nad jezioro? Czasem idziesz, a czasem nie, bo psy mają tu wolność absolutną, ganiają samopas i wcale nie jest im do szczęścia potrzebny twój spacer.
Precel w locie koszącym. Gdzieś między niebem, a ziemią.
Tak z grubsza mija pół dnia. Albo pierwsze dwa, bo najpierw musisz się nasycić tym spokojem. A kiedy już się trochę nasycisz, to dopiero wtedy zaczynasz myśleć, że można ruszyć się do Rydzewa czy Giżycka, które są rzut beretem, albo planujesz na jutro jakąś dłuższą wycieczkę, na przykład żeby zobaczyć zapierający dech w piersiach most w Stańczykach, albo grobowiec-piramidę w Rapie.
Most w Stańczykach – widok z dołuMost w Stańczykach – widok z góryPiramida w Rapie
Ewentualnie zjeść rybę w Kruklankach, czy kartacze w Intergalaktycznym Centrum Zjadaczy Kartaczy. Folwark Przykop jest świetnie zlokalizowany i choć z jednej strony błogo odcięty od świata, to z drugiej łatwo i szybko można się stąd dostać do wielu mazurskich atrakcji, więc tak sobie planujesz, ale czasem nic z tych planów nie wychodzi, bo jest ci tak nieprzytomnie dobrze, że nawet nie czytasz tej książki, którą ze sobą przywiozłeś. Po prostu jesteś. Siedzisz, cieszysz się tym miejscem jak głupi, w przerwach jesz, cieszysz się tym jedzeniem jak głupi, by zaraz później znowu cieszyć się tym miejscem jak głupi. I od nowa, i powtórz.
Daj jeść, albo cię zjemy
Mało jest takich miejsc i ilekroć tu jestem, myślę sobie: „A może rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać na Mazury?…“. Dzieci mają tu błogostan, psy mają tu błogostan i ja też jakaś taka zakochana…
Bo aport z wody, to najlepszy aport.
Każdy, kogo tu wyślemy, wraca kompletnie zauroczony energią tego miejsca i energią tych mądrych, ciepłych babeczek. Niebawem będą świętować pierwszą ćwiartkę i chyba trzymają fason, skoro mają gości, którzy póki co odwiedzili to miejsce ponad… STO razy! Dowody znajdziecie w Księdze Gości, do wglądu w Kuźni.
Obłędne serce jagnięce pieczone na ogniu. Redakcja poleca się spieszyć, bo jak wiadomo jagnię ma tylko jedno serce, podobnie jak mózg, a więc są to towary deficytowe. Oraz chodliwe.
Tu się czasem człowiek kładzie spać, kiedy dnieje i dobrowolny brak snu może być jedyną niedogodnością. Bo nigdy głodny czy spragniony. Nie, taka sytuacja nie wchodzi w grę.
Panie Wąsiakowskie prawie w komplecie. I Jacek 🙂
Jeśli nie wynika to z tekstu wprost, to powiem tak, że jaśniej się nie da – uwielbiamy to miejsce i kobiety, które je tworzą.Przepadamy za troskliwością i śniadaniami Marty, przepadamy za obiadami i kolacjami Patrycji. A najbardziej przepadamy za tym, że zawsze wracamy bogatsi o kilka nowych zmarszczek, bo tam się po prostu nie można przestać śmiać!
Mam nadzieję, że podoba Wam się nasza weekendowa seria i że będziemy trafiać tylko tak dobrze. A później z zachwytem się tymi adresami z Wami dzielić.
2 Responses
Czy ja tam widzę prawdziwe, domowe fryty a nie jakieś mrożone syfki z torebki? Jeśli tak to namówiłaś! 😉
Tu jest wszystko prawdziwe, nie tylko fryty 🙂