Pamiętam ich z epizodu w Lunch Barze. Pasjonaci zakochani w kuchni hiszpańskiej. Wtedy szukali miejsca na swoją knajpę i kompletnie nas kupili zapiekankami z taleggio. Odnaleźliśmy ich dopiero na Bielanach i chyba oboje żałujemy, że dopiero teraz.
Ok, ok, wiedziałam o Romesco od dawna i wiedziałam, że któregoś dnia tam dotrzemy. Tylko zeszło nam trochę dłużej, niż planowaliśmy. Kuchnią włada Darek Opasek, stolików jest raptem kilka i w weekend lepiej zrobić rezerwację. Nie tylko my jesteśmy tacy mądrzy i Romesco ma coraz większą rzeszę wiernych wyznawców. Ma też całkiem przyzwoitą cavę w cenie 45 zł za butelkę. Jak ich nie lubić?
Menu jest wypisane kredą na tablicy i jest zaskakująco długie, jak na tak małą kuchnię. Kątem oka widzę uwijającego się za lada Darka Opaska, ale udaję, że wcale się wcześniej nie widzieliśmy i jestem tu przypadkiem. On szczęśliwie ma dużo pracy i chyba mnie nie rozpoznaje. Bardzo dobrze. Porozmawiamy sobie dopiero po zapłaceniu rachunku.
Tak więc zjedliśmy świetnie doprawiony, grillowany ser halloumi z warzywami i migdałami (19 zł). Prosta rzecz, ale spodobała mi się zabawa temperaturami – zimna marchewka z czerwoną fasolą, a na nich ciepły ser. To naprawdę robiło robotę. A poza tym taka opcja bezmięsna nie uwłacza podniebieniu żadnego wegetarianina.
Oboje nas kompletnie rozłożyły na łopatki przegrzebki w sosie mango (29 zł). Doskonale delikatne, przygotowane w punkt, posypane gruboziarnistą solą, która fajnie chrupała między zębami, przełamując słodką hegemonię fenomenalnego, gęstego sosu z mango. To danie to absolutna petarda i obowiązkowy punkt programu w Romesco. Zakochacie się, obiecuję.
Dawno nie było nam tak dobrze, mimo, że siedzieliśmy przy maleńkim stoliku na zewnątrz, przy ulicy i z widokiem na dość szpetną część Bielan. A to wszystko było tak bardzo bez znaczenia, zwłaszcza, gdy zobaczyłam ich wersję burgera, którą zamówił ktoś obok. Nie w bułce, a w chrupiącej bagietce. Jak nie przepadam, to takiego kanapersa bym wciągnęła bez kwęknięcia.
Nie żebyśmy mieli miejsce na deser, ale z kronikarskiego obowiązku zdecydowaliśmy się na lody japońskie w cieście ryżowym (15 zł). Pewnie byłabym bardziej zachwycona, gdyby to były lody z zielonej herbaty, za którymi przepadam, ale fakt, że obie kulki zawinięte były w kleisty, lekko ciągnący się papier ryżowy wystarczył, by uznać ten deser za bardzo ciekawy i inny od wszystkich.
Zapłaciliśmy i zajrzałam do kuchni. Nie po to, by zgłosić jakieś uwagi, lecz po to, by podziękować. Każdy lubi być doceniany, a im się należy. Za zaangażowanie, za jakiś rodzaj szczerości, który jest w tym jedzeniu, za pasję.
Trochę się zabujałam w Romesco. Mają świetne smaki, bardzo prawdziwe, wkładają w to miejsce masę energii i widać, że cały czas im się chce, że ich to cieszy, że się starają. Mimo zmęczenia są uśmiechnięci i chcą robić swoim gościom dobrze. A ludziom dobrej roboty szacunek i uznanie!
Magda
Info
fb
al. Władysława Reymonta 15, Warszawa
Szef kuchni: Darek Opasek
Jedna odpowiedź
Nawiedziliśmy dopiero dziś, choć od dwóch lat mieszkamy 20 min. spacerem. Poziom utrzymany. Zupa z soczewicy i chorizo, turbodoładowana serem haloumi i grzankami powoduje niekontrolowany wyciek śliny (chociaż moim zdaniem ciut za słona, ale to raczej kombinacja składników a nie błąd kucharza). Czosnkowa z jajem sadzonym i serem manchego to jesienno-rozgrzewający odpał totalny. Bardzo ciekawe były pierogi z pastą z tuńczyka. Paella z kalmarami ok (kalmary stawiają delikatny opór, absolutnie nie są twarde czy gumowate). W naszym grillowanym serze haloumi zabrakło czerwonej fasoli, ale zorientowałem się dopiero jak wróciłem do domu i przeczytałem wpis na blogu. Nie wykluczone, że z powodu późnej pory fasola wyszła (były za to pomidory i czerwona cebula). Załadowani pod korek dobiliśmy się kremem katalońskim (jedną porcję rozebraliśmy na 3 os.) – coś jak marcepan w formie budyniu, z sosem z granatu – słitaśne. Rachunek poniżej 110 zł. Kulanie się do domu – gratis.