O Starej Kuźni wiedzieliśmy z dwóch niezależnych źródeł. Kiedy w niedzielę rano siedzieliśmy na jachcie, jedliśmy śniadanie i czekaliśmy na wiatr, doszliśmy do wniosku, że to nie ma większego sensu, bo flauta była totalna. W tej sytuacji trzeba było zrobić klar na pokładzie i się ewakuować. W Starej Kuźni mieliśmy tylko zjeść obiad i później trochę się pokręcić po okolicy. No, nie wyszło. Zostaliśmy u nich do wczesnego wieczora i gdyby nie nadchodzący poniedziałek, zabawilibyśmy jeszcze kilka dni.
W Folwarku jest cicho, sielsko, rosną malwy, psy ganiają się do upadłego, dzieciarnia – o dziwo – nie kwili, jakby też czuła ten spokój. To jest wyjątkowe miejsce i zanim pochylimy się nad jedzeniem, przez chwilę pomówmy o czymś innym. Otóż mają tam pokoje i już mi chodzi po głowie jakiś miły weekend z kocem, winem i książką, gdzieś pod starą lipą. Bo cisza, że nożem można kroić, bo ludzie przemili, bo jedzenie takie, że już niczego więcej nie chcę. Mam nadzieję, że jeszcze w tym sezonie uda nam się do nich wrócić na dłużej, niż jedno popołudnie, bo wiem jak bardzo się w takich miejscach odpoczywa. Od miasta, od szumu, od pracy, od 90% populacji, od, od, od…
A teraz zejdźmy na ziemię, wyjmijmy stokrotki z warkoczy w kolorze pszenicy, kwieciste sukienki zamieńmy na dżinsy, a sandałki-jezuski na trampki i pomówmy o jedzeniu. Otóż specjalizują się w jagnięcinie, co potwierdził fenomenalny tatar jagnięcy (38 zł.) podany z żółtkiem od zielononóżki i owocami bzu. Oboje byliśmy pod dużym wrażeniem. Przede wszystkim znakomite, mleczne w smaku mięso, proste dodatki, a zasolone niedojrzałe owoce bzu, wyglądające zupełnie jak maleńkie kapary były zaskakujące. Do tego znakomity domowy chleb. Większość składników mają swoich (jagnięcina, jajka od zielononóżek, sporo warzyw, etc.) lub od okolicznych gospodarzy. Lubimy to. Bardzo.
Kołduny jagnięce w rosole (18 zł.) znakomite, oczywiście rosół prawdziwy i z własnej kury. To są niepodrabialne, autentyczne smaki. Ok, może delikatnie za grube ciasto, a może to jednak czepialstwo? Tak czy inaczej start był więcej niż obiecujący.
A przy chłodniku (14 zł.) westchnęłam z zachwytu. Jacek robi fantastyczny chłodnik i z tego miejsca muszę go pochwalić. Chłodnik w Starej Kuźni jest lustrzanym odbiciem tych, które mu wychodziły ponadprzeciętnie dobrze. Jest chłodnikiem doskonałym, dziełem skończonym. Z chrupiącymi plasterkami buraka, świetnym jajkiem i – mazurskim zwyczajem – tłuczonymi ziemniakami podanymi obok. Mogę jeść taki chłodnik dzień w dzień, przez całe lato i mi się nie znudzi.
No i móżdżek na grzance (14 zł.) – dokładnie na takim samym poziomie, jak wszystko wcześniej. Oraz wszystko później. Fantastyczny, niezwykle delikatny, subtelny, a do niego ponownie świeży, pachnący domowy chleb i sos. Wiem, że niektórzy nie są w stanie się przemóc i po prostu nie dotykają takich rzeczy. Spokojnie, mają też w karcie wiele innych potraw, ale jeśli chcecie dowiedzieć się, jak to powinno smakować, to jedźcie do Starej Kuźni. Obiecuję, że będziecie zachwyceni.
Sandacz z ognia podany na niepalonej kaszy gryczanej z bursztynem i groszkiem cukrowym (39 zł.) – jakie to zaskakujące – doskonały. Doskonale delikatny, doskonale doprawiony i doskonale komponujący się z pozostałymi smakami, przełamany doskonale chrupiącym, słodkim groszkiem.
Stara Kuźnia wreszcie wymusiła na mnie coś, o czym myślę od jakiegoś czasu. Są bowiem takie miejsca, rzadko, bo rzadko, ale jednak się trafiają, dla których pięć świnek to za mało. Należy się im coś więcej, jakieś wyróżnienie. I to jest właśnie ten przypadek. Zastanawiam się, czy zwykły plus nie byłby dobrym rozwiązaniem? Na kilkaset knajp, które do tej pory opisaliśmy, miejsc z plusem uzbiera się raptem kilka, może kilkanaście, a większość i tak za granicą. To też sporo mówi o kondycji polskiej gastronomii. Ale nie traćmy nadziei, bo mamy coraz więcej młodych, zdolnych i świadomych kucharzy, więc wszystko jeszcze przed nami.
A wracając do sedna – kremowość tego fenomenalnego sernika (16 zł.) widać nawet na zdjęciu, zgadza się? Bo smak zdecydowanie zgadza się z tym, co widzą oczy.
Kiedy już obiadowy nalot dywanowy trochę odpuścił, goście zadowoleni i najedzeni ruszyli gdzieś dalej w świat, wybraliśmy się na mały spacer po gospodarstwie. Wiecie, to są wszystko szczęśliwe zwierzaki, które żyją w znakomitych warunkach, by na końcu trafić na talerz. Zdrowy, normalny rytm, bez paczkowania, ubojni, antybiotyków i supermarketów po drodze. Jak drzewiej bywało, jak powinno być. Do tego serwują podroby, co uważam za świetne z dwóch powodów: po pierwsze podroby są zwyczajnie smaczne, a po drugie, nie mniej ważne, nie powinno się ich wyrzucać ze zwykłego szacunku dla zwierzęcia, które oddało życie, abyśmy mogli oblizywać paluchy i klepać się po pełnych brzuchach.
Nie ukrywam, że bardzo mi się podoba zdrowe, rozsądne podejście do jedzenia, do zwierząt, podoba mi się częściowa samowystarczalność Starej Kuźni, podoba mi się sezonowość i sięganie po lokalne produkty od miejscowych gospodarzy. Właściwie wszystko mi się tam podoba.
A gdzie ten tytułowy TopChef? Otóż Folwark Przykop to nic innego, jak dom rodzinny Patrycji Wąsiakowskiej, znanej też niektórym jako szefowa kuchni w Kafe Zielony Niedźwiedźw Warszawie i/lub uczestniczka drugiej edycji programu TopChef. W tym roku po raz pierwszy Patrycja kieruje Starą Kuźnią absolutnie samodzielnie, choć zaraz strzeli im dwadzieścia pięć lat, a ona sama zaczynała tam od kelnerowania. To rodzinny interes i właśnie tam złapała bakcyla, stawiała pierwsze kroki w kuchni i przekonywała się, że gary to jest to.
Teraz trzyma ten biznes pewną ręką człowieka świadomego, wiedzącego co robi i czego chce. I świetnie. To jest bardzo fajna, mądra i sympatyczna dziewczyna. Mam nadzieję, że nie opędzi się od klientów, bo Stara Kuźnia to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza, knajpa na Mazurach. Amen.
I to tyle. Drogę powrotną przeciął nam bocian. W ogóle nie zwrócił na nas uwagi. W sumie słusznie, on tam jest bardziej u siebie niż my. A Folwark jest magicznym miejscem z fantastyczną energią, z kojącą ciszą, z prawdziwym jedzeniem i ludźmi, dla których to nie tylko dom, ale też sposób na życie i pasja. Tam się po prostu chce wracać. Właściwie gdybym za kilka dni nie leciała do Włoch, to chyba bym sobie strzeliła taki mały tydzień pod jabłonką, bo czemu nie?
A jak macie miastowe, wychuchane dzieciątka, które myślą, że mleko jest z kartonu, a nie od krowy, to tam możecie im naświetlić kilka tematów. Tak dla zdrowia.
przeczytałam z dumą i radością, mam tylko jedną uwagę- Karczma "Stara Kuźnia" zaczęła przyjmować gości w 1990 roku,więc zaraz będzie dwadzieścia pięć lat od startu
3 dni temu przeczytałam recenzję, a już dziś miałam okazję spróbować. Cudowny chłodnik, fenomenalne pierogi z kurkami i na deser absolutnie mistrzowska beza z mascarpone i jagodami. Chyba będę nadkładać drogi i wybierać mazurskie miejscówki wakacyjne, tylko po to, aby tu zjeść. 🙂
Do karczmy " Stara Kuźnia" trafiłam kilka lat temu, przypadkiem i musze powiedzieć, że oczarowała mnie od razu. Potem kilka razy jeszcze tam byliśmy i juz nie przez przypadek, tylko specjalnie, żeby rozkoszować sie w tych smakach i tamtejszej atmosferze.
13 Responses
przeczytałam z dumą i radością, mam tylko jedną uwagę- Karczma "Stara Kuźnia" zaczęła przyjmować gości w 1990 roku,więc zaraz będzie dwadzieścia pięć lat od startu
Zaraz poprawię. W sumie nie wiem skąd mi się ta dycha wzięła.
Zdecydowanie POLECAMY 🙂 !!! 🙂
Znam od 1992 roku 🙂 i mogę potwierdzić w 100% warto zasmakować i rozsmakować się w kuchni i jej mazurskich smakach !
3 dni temu przeczytałam recenzję, a już dziś miałam okazję spróbować. Cudowny chłodnik, fenomenalne pierogi z kurkami i na deser absolutnie mistrzowska beza z mascarpone i jagodami. Chyba będę nadkładać drogi i wybierać mazurskie miejscówki wakacyjne, tylko po to, aby tu zjeść. 🙂
Potwierdzam w 100 albo i więcej %- wszyscy nasi goście muszą poznać to miejsce 🙂
Ja tam byłem , jadłem piłam i weseliłem , jeeest ok, polecam.
wygląda uroczo i naturalnie zdrowo, chętnie się tam wybiorę 🙂
Cudowne miejsce, pyszne jedzenie 🙂
Do karczmy " Stara Kuźnia" trafiłam kilka lat temu, przypadkiem i musze powiedzieć, że oczarowała mnie od razu. Potem kilka razy jeszcze tam byliśmy i juz nie przez przypadek, tylko specjalnie, żeby rozkoszować sie w tych smakach i tamtejszej atmosferze.