Są takie zaczarowane miejsca, które bronią się lokalizacją, modą, ale najmniej jedzeniem. Wege jest teraz na fali i wszyscy są wege, a jak nie są, to z pewnością brakuje im piątej klepki. Nie mam nic do wegetarian, ba! mój obiad był dzisiaj wege, raw, bez laktozy i bez glutenu. Do tego bez tłuszczu. Imaginujcie to sobie! Ale był dobry, bo sama go zrobiłam.
Mam kilka przemyśleń na temat wegetariańskich knajp i co do zasady – kibicuję im. Też uważam, że jemy zbyt dużo mięsa, co nie jest ani zdrowe, ani dobre. Patrzę na to przede wszystkim z punktu widzenia ubojni, hodowli, antybiotyków, hormonów i tego, co robi się tym zwierzętom, aby tanio i z dużą krzywdą dla zdrowia napełnić nasze brzuchy. Ale w kontekście knajp najbardziej nurtują mnie trzy kwestie. Po pierwsze: dlaczego to jedzenie jest prawie zawsze takie brzydkie? Po drugie: dlaczego często jest takie tłuste? A po trzecie: skąd to niezdrowe parcie, na podrabianie dań mięsnych?
Milion razy jadłam w dobrych knajpach dania bezmięsne, które wyglądały jak marzenie. I tam się da. Z kolei tłuszcz jestem w stanie jakoś zrozumieć, bo tłuszcz to nośnik smaku, więc sama trawa smakuje jak trawa, a z tłuszczem zawsze lepiej. Ale tego ciśnienia na wegetariańskie schabowe, żeberka i kurczaki (wszystkie obowiązkowo z seitana, bo z czego niby?), nijak nie potrafię pojąć. Czy po to nie jesz mięsa, żeby kleić z seitana (czyli praktycznie samego glutenu, przeżegnajmy się nogą!) coś, co wygląda, jak kotlet? Doprawiasz to gotową przyprawą do kurczaka (z pysznym glutaminianem) i z piersią dumnie wyprężoną zjadasz coś, co mięso przypomina tylko z daleka. Ewentualnie zapychasz się papierowym “kotletem” sojowym. Serio?
Posiadamy kły, owszem, więc może to jakaś atawistyczna potrzeba ich użycia? Zawsze mi się wydawało, że wegetarianin to miły, przyjaźnie usposobiony człowiek, który nie je mięsa, bo kocha zwierzęta albo ewentualnie mięso mu nie smakuje. A tymczasem menus kolejnych wegetariańskich knajp pokazują, że on chciałby jeść mięso! To musi być przykre, kiedy się tak ze sobą walczy.
Złe Mięso jest wyjątkowo obleganym miejscem. Tak bardzo, że nastawiłam się na coś równie smacznego, jak w Vege Mieście. I zaczęliśmy naprawdę fajnie, bo od makaronu z cukinii z nerkowcowym pesto i granatem (23 zł). Smaczna sprawa. Pesto kremowe i doprawione w punkt, cukinia al dente, miłe przełamanie smaku i koloru słodkimi pestkami granatu. Jedyna uwaga jest taka, że relacja ceny do wielkości porcji jest umiarkowanie trafiona. To nie fine dining, więc spodziewałam się nico więcej na talerzu, zwłaszcza, że to danie główne. Warto też pochylić się nad idealnie zbalansowanym w smaku, kremowym hummusem (6 zł). To im wychodzi, to nas ucieszyło.
Zaraz za cukinią ustawił się falafelburger (13 zł), czyli burger z kotletem z ciecierzycy doprawionym kuminem i kolendrą w pieczonej na miejscu bułce. Za jedno i drugie ukłon, bo to wyraźna w smaku, sycąca kanapka. Do tego zamaszysta falbana sałaty, pomidor, hummus, kiełki, ogórek i czerwona cebula. Jest smak, są warzywa, jest fajnie. Wodnistego wegańskiego sosu czosnkowego prawie nie zauważyłam, póki nie zaczął ściekać po brodzie i palcach.
Bardzo na tak był również falafel z tabouleh (21 zł) – tak, jak w przypadku burgera zręcznie doprawiony, chrupiący z wierzchu i delikatny w środku. Do tego sałatka z kuskusu, pomidora, ogórka i świeżej mięty. Ciekawie, lekko orientalnie i bezpretensjonalnie. Natomiast towarzyszący temu daniu podpłomyk nieco rozczarował – był miękki, gumowaty i bez wyrazu.
A teraz wróćmy do pierwszej myśli, czyli niezmordowanego podrabiania mięsa. Oto pojawił się wegański kurczak (cudne są te oksymorony!) zapiekany na chrzanowym puree ziemniaczanym, podany z pieczonymi warzywami (22 zł). To danie to zło. Z daleka rzeczywiście może przypominać coś na kształt mięsa, ale ktoś zbyt hojnie sypnął przyprawą do kurczaka, zmieniając to danie w słony koszmar, od którego łzawiły oczy. Nie dało się tego zjeść. W puree nie czułam chrzanu i nie było to puree lecz niedokładnie utłuczone ziemniaki, a warzywa ociekały taką ilością tłuszczu, że moja wątroba zaczęła wić się w spazmach. Złe Mięso nie umie w mięso. O brudnych uszach naczynia do zapiekania sza.
No i ramen z tofu, chińskimi nudlami i warzywami (17 zł). Ramen… Ramen to obłędnie esencjonalna zupa bogata w kolagen i różnej maści dodatki. Natomiast to, co proponuje pod tą nazwą Złe Mięso, to na pewno nie jest ramen, lecz coś w rodzaju rozwodnionego miso. Brak mu aromatu, brak smaku i wiem, że prawdziwi pasjonaci ramenu nad tą miską zaczęliby rwać włosy z głowy.
A wystarczyło to nazwać inaczej, na przykład Wodnista Zupka z Warzywami Bez Smaku. I nikt nie mógłby się przyczepić. A tak zupełnie serio – to, obok kurczaka, najsłabsze danie jakie trafiło na nasz stół. Skoro ja, ta, która nigdy w życiu nie otworzy knajpy, bo jeszcze nie zwariowała, jestem w stanie ugotować całkowicie wegetariańską zupę i wyciągnąć z warzyw znacznie więcej smaku, to dlaczego nie potrafi tego ktoś, kto prowadzi zakład żywienia zbiorowego?
Mam więcej pytań. Skoro Złe Mięso twierdzi, że mięso jest złe, to dlaczego oprócz “kurczaka” ma w menu jeszcze “żeberka” i “kaczkę”? Naprawdę jest tak mało bezmięsnych dań, by uciekać się do klejenia szaszłyków z seitana? Chyba, że to jest przemyślany chłyt, który ma zwabić mięsożerców i przekonać ich do zmiany wyznania. Na razie wiem tylko tyle, że “kurczak” przekonał mnie do pozostania we frakcji wszystkożerców.
Ale za to mają pyszne, zdrowe koktajle. I domowe frytki, nad którymi pochyliliśmy się z dużym zainteresowaniem, bo wyglądały i smakowały jak mrożonka.
I co ja mam zrobić ze Złym Mięsem? Jest pół na pół – część tych dań była naprawdę smaczna i spokojnie bym na nie jeszcze wróciła, a część mówi: “Nie rób tego, idź do sąsiadów“. Zajrzeliśmy do nich, ponieważ mieliśmy dojmującą potrzebę zjedzenia dużej ilości warzyw. Chcieliśmy, aby było lekko, zielono i zdrowo. W sumie zjedliśmy sporo tłuszczu i mam wątpliwości, czy tak do końca zdrowo. “Bez mięsa” wcale nie musi być jednoznaczne ze “zdrowo”. A chciałabym, żeby było.
Drogie Złe Mięso, ode mnie masz trójkę, czyli ani źle, ani dobrze. Dostatecznie. Może zrezygnuj z “mięsa”, które w kontekście nazwy jest dość kuriozalnym punktem w menu i skup się na tym, co ci wychodzi.
Weganie (etyczni) nie jedzą mięsa, bo uważają, że jest to złe – stwarzanie popytu na zabijanie zwierząt. Nie ma nic złego ani paradoksalnego w tym, że mogą równocześnie tęsknić za smakiem mięsa i starać się go podrabiać. Zapach i wygląd mięsa może im się np. kojarzyć z przyjemnymi chwilami z dzieciństwa i starają się to sobie jakoś zrekompensować. Nie ma w tym nic smutnego. Jest tylko decyzja człowieka, który czuje się odpowiedzialny za losy planety, a zarazem nie widzi powodu, by w etyczny z jego punktu widzenia sposób zaspokajać swoje potrzeby smakowe. W końcu ludzie nie jedzą mięsa, żeby nacieszyć się śmiercią zwierząt, tylko dla smaku. A weganie czasem jedzą pseudomięso także nie dlatego, że tęsknią za zabijaniem zwierząt – ale dla smaku.
A knajpę znam i nie przepadam 😛 Jest tłusto jak cholera i niekiedy kompletnie bez smaku. We Wrocławiu jest mnóstwo wspaniałych wege placówek. Bardzo serdecznie polecam np. Najadaczy (wegańskie) i ich thali.
bo z wege kotletami jest tak jak z lesbijkami. Skoro tak gardzą facetami to po co potem do łózka kupują wibratory i inne zabawki w kształcie bardziej lub mniej zbliżonym do penisa?
To samo jest z wegetarianami. Ten kto po prostu lubi mlecz, je go sobie i ma z tego radość. Ten, który chce być modny je i krzyczy naokoło : “Patrzcie, jem trawę !! I wy tez musicie !!”
A kotlety wege to wydaje mi się zwykła obłuda i rodzaj dulszczyzny. Na zasadzie : sprzedajemy wege bo jest modne i można więcej zarobić, ale ci co lubią kotlety niech tez mają coś dla siebie. W końcu kasa leci. Tak to widzę.
Nie można być trochę dziewicą. Jeśli to ma być wegetariańska knajpka to albo wege, albo nie. W przeciwnym razie jest to zwykłe pierdolenie (przepraszam za słownictwo)
2 Responses
Weganie (etyczni) nie jedzą mięsa, bo uważają, że jest to złe – stwarzanie popytu na zabijanie zwierząt. Nie ma nic złego ani paradoksalnego w tym, że mogą równocześnie tęsknić za smakiem mięsa i starać się go podrabiać. Zapach i wygląd mięsa może im się np. kojarzyć z przyjemnymi chwilami z dzieciństwa i starają się to sobie jakoś zrekompensować. Nie ma w tym nic smutnego. Jest tylko decyzja człowieka, który czuje się odpowiedzialny za losy planety, a zarazem nie widzi powodu, by w etyczny z jego punktu widzenia sposób zaspokajać swoje potrzeby smakowe. W końcu ludzie nie jedzą mięsa, żeby nacieszyć się śmiercią zwierząt, tylko dla smaku. A weganie czasem jedzą pseudomięso także nie dlatego, że tęsknią za zabijaniem zwierząt – ale dla smaku.
A knajpę znam i nie przepadam 😛 Jest tłusto jak cholera i niekiedy kompletnie bez smaku. We Wrocławiu jest mnóstwo wspaniałych wege placówek. Bardzo serdecznie polecam np. Najadaczy (wegańskie) i ich thali.
bo z wege kotletami jest tak jak z lesbijkami. Skoro tak gardzą facetami to po co potem do łózka kupują wibratory i inne zabawki w kształcie bardziej lub mniej zbliżonym do penisa?
To samo jest z wegetarianami. Ten kto po prostu lubi mlecz, je go sobie i ma z tego radość. Ten, który chce być modny je i krzyczy naokoło : “Patrzcie, jem trawę !! I wy tez musicie !!”
A kotlety wege to wydaje mi się zwykła obłuda i rodzaj dulszczyzny. Na zasadzie : sprzedajemy wege bo jest modne i można więcej zarobić, ale ci co lubią kotlety niech tez mają coś dla siebie. W końcu kasa leci. Tak to widzę.
Nie można być trochę dziewicą. Jeśli to ma być wegetariańska knajpka to albo wege, albo nie. W przeciwnym razie jest to zwykłe pierdolenie (przepraszam za słownictwo)