Do Wilczego Głodu trafiłam właściwie przypadkiem. Wybierałam się w inne miejsce, ale zdaje się, że już zamyka podwoje. Ach, ta warszawska rotacja! Każdy, kto przetrwa więcej niż rok, powinien odtrąbić sukces i otworzyć szampana. Ciągle się coś otwiera, ciągle się coś zamyka, jest kilka miejsc, które niemal na sto procent nie przetrwają zimy. Smutne, albo i nie. Ot, naturalna selekcja – klient głosuje portfelem. Czy ponownie oddam głos na Wilczy Głód? Raczej nie.
To nie jest miejsce dla wymagającego klienta. Wygląda jak inne tego typu knajpy i chyba coraz mniej im się chce. Menu wypisane kredą jest nieaktualne, nową wersję dostaję na papierze. Zastanawiam się dlaczego nie chciało im się tego zmienić w tak widocznym miejscu, jakim jest ściana przy wejściu? Na plus zaliczam to, że wpuścili mnie z psem. Małym, bo małym, ale jednak. Minusem jest fakt, że kelnerka zapomniała o soku, który zamówiłam. Ale za to była miła.
Z przystawek wybieram pkhali z buraka (17 zł), czyli pastę z buraka inspirowaną kuchnią gruzińską. Są w niej orzechy włoskie, których kompletnie nie czuć w smaku i kolendra, nieśmiało przebijająca spod monotonnej słodyczy buraka. Do tego kilka pestek granatu i trójkąty pity takie, jak wyszły z paczki, minimalnie tylko podgrzane. To jest bardzo słaba przystawka, nie ma w niej nic ekscytującego, nowego czy ciekawego.
Honoru z pewnością bronią flaczki z boczniaka (14 zł), czyli mały ukłon w stronę wegetarian. Bardzo smaczna, gęsta, aromatyczna zupa z więcej niż uczciwą porcją grzybów. Jest szczodrze doprawiona i naprawdę pikantna. Bardzo rozgrzewająca i dająca nadzieję na lepszy ciąg dalszy. W Wilczym Głodzie nadal oddają cześć lekko już przechodzonej modzie na słoiki. Czasem to fajnie wygląda, ale warto się zastanowić nad aspektem praktycznym – tu słoik nie działa, bo zwęża się ku górze i skutecznie uniemożliwia wygodne zjedzenie zupy do końca.
Później policzki wołowe z duszoną cebulą i sosem malinowym (32 zł). Policzki wołowe chyba zajmą poczesne miejsce w nowej porcji kulinarnych mód, bo aktualnie podają je wszyscy. Wszyscy. Nie, żebym miała coś przeciwko. Bardzo je lubię i chętnie zamawiam, bo to wdzięczny kawałek mięsa, a dobrze przygotowany jest genialnie delikatny. I tak też było tym razem – mięso jak masło, szał uniesień. I ten nieszczęsny sos malinowy, który pasuje jak pięść do nosa. Ktoś tu bardzo chce nadążać, ale tzw. odważne połączenia mu zwyczajnie nie wychodzą. Z dużym zainteresowaniem pochyliłam się też nad ceną, a właściwie tym, co w tej cenie otrzymujemy. Bo oto kelnerka pyta, czy chcę je z kaszą gryczaną? Te policzki. Odpowiadam, że owszem, może być. Na rachunku dopiero odkrywam, że kaszę policzono osobno, więc tych kilka kawałków łącznie z kaszą kosztuje już 37 zł. Mniej więcej tyle, co wyczesana przystawka u Brysia oparta na najlepszych dostępnych na rynku produktach.
Deser jest tylko jeden, więc nie mam dużego problemu w wyborem. Galaretka z hibiskusa pod kruszonką z chałwy i palonego brązowego cukru (13 zł) jest zupełnie smaczną galaretką, na której znajdują się nijak do niej nie przystające smakiem kawałki chałwy i chrzęszczący pod zębami cukier, bo komuś się go nie chciało uczciwie skarmelizować. Chałwę i cukier odsuwam na bok i zjadam zupełnie smaczną galaretkę za trzynastaka. Ale hej!, to tylko galaretka.
Nie porywa mnie kuchnia w Wilczym Głodzie. Jest niedopracowana i przekombinowana jednocześnie. Chyba bardziej skupiłabym się na wydobyciu dobrych, jednoznacznych smaków, zamiast polewać policzki wołowe sosem z malin. Może gdyby te maliny były świeże i leżały obok? Może lepszym wyborem byłaby lekko kwaskowa pigwa? Mniejsza już jednak o to. Nie mam nic przeciwko tej knajpie, ale kombinować na talerzu powinni ci, którym to wychodzi. Karmiący kawałek dalej Kaskrut jest świetnym przykładem, choć i tam zdarzają się słabsze dania. Cała reszta powinna skupić się na stronie technicznej, poprawnym przygotowaniu dań i po prostu uczciwie karmić ludzi. To żaden wstyd, wprost przeciwnie. Nie każdy jest Baronem, który ma autentyczne przebłyski geniuszu i potrafi z pozoru dalekie od siebie składniki łączyć tak, że z wrażenia opada szczęka. I nie każdy musi nim być. Serio.
Magda
Info
fb
ul. Wilcza 29a, Warszawa
Jedna odpowiedź
Galaretka z hibiskusa wygląda obłędnie, z chęcią bym spróbowała.
Pozdrawiam 🙂