To był krótki, zimowy wypad. Fiordy nie jadły nam z ręki, ale też było zajebiście. Zakotwiczyliśmy w Göteborgu, a ponieważ skandynawski styczeń nie sprzyja długim spacerom, zwiedziliśmy większość muzeów. Może to dobrze, a może nie, bo przepuściłam jakieś absurdalne pieniądze na wszelkiej maści albumy w przygaleryjnych sklepach. No, nieważne. Trzy dni były w sam raz, by zdać sobie sprawę, że bycie Szwedem to stan umysłu.
(jeśli wolisz tylko obrazki, to przewiń tekst)
REKLAMY. Albo raczej zero reklam. Całego tego badziewia, które zdobi polskie ulice jak pryszcz na nosie Babę Jagę, tam po prostu nie ma. Co za ulga. Serio, ulga to było moje pierwsze wrażenie. Są proste budynki, trochę ładnych kamienic, na przedmieściach czyste w formie domki. Takie okoliczności przyrody naprawdę sprzyjają życiu w mieście. No i jest czysto. Bardzo, bardzo czysto. Mózg odpoczywa, bo dostaje tyle bodźców, ile jest w stanie ogarnąć, a przy tym nic nie gwałci poczucia estetyki średnio rozwiniętego przedstawiciela gatunku homo sapiens.
SPOKÓJ. On po prostu jest. Wszystko dzieje się trochę wolniej, nikt nie biega, nie warczy, jest miło. To jedno z niewielu miejsc, gdzie nie czułam ciągłego parcia, by zobaczyć więcej i dotrzeć dalej. Taka atmosfera i już. Znalazłam swój rytm zwiedzania, nie za szybko, nie za wolno, lecz w sam raz.
LUDZIE. Tak, oto kolejne miejsce, gdzie uśmiech posłany w dowolnym kierunku, spotyka się z identyczną reakcją. Uwielbiam to, bo jestem jedną z tych, którym micha cieszy się na okrągło. A tak bardziej serio – jedynym, czego oczekuję od obcych ludzi, jest uprzejmość. Dzięki niej żyje się milej. I teraz dodaj dwa do siedmiu: wyobraź sobie, że idziesz idealnie czystą, ładną ulicą, wolną od wszelkich reklam, a ludzie których mijasz się do ciebie uśmiechają. Znośnie, co?
TERROR SMARKACZA. Nie ma jednak ideałów, a przegięcia w każdą stronę uważam za niezdrowe. Kwestie wychowania dzieci i praw, którymi to wychowanie jest obwarowane doprowadzono w tym kraju chyba do nieco wynaturzonej postaci. Oczywiście wiedziałam wcześniej, że to wrażliwa kwestia i Szwedzi, zdaje się, trochę przesadzają, ale nie sądziłam, że aż tak.
Fajnie, że często to nie matki zostają w domu z dzieciakami, a ojcowie. Fajnie, że wózek ma pierwszeństwo przed wszystkim innym. Fajnie, że nawet w muzeach są dla nich specjalne parkingi. Fajnie, że te muzea w środku tygodnia są pełne rodziców z dziećmi.
Ale kiedy dzieciak zaczyna bez powodu wyć, a ojciec odskakuje od wózka jak oparzony i toczy wokół przerażonym wzrokiem, pozostając w bezpiecznej odległości dwóch metrów od wyjca, aż ten skończy koncert, zaś wzrok jego pyta czy na pewno wszyscy widzieli, że dzieciak wyje sam z siebie… Tak sobie myślę, że to nie jest fajne. Widziałam kilka takich sytuacji. W normalnym świecie rodzic bierze wyjca w ramiona, uspokaja, wkłada do wózka i zapycha z nim dalej. W Szwecji najpierw kalkuluje, czy nikt nie posądzi go o przemoc. Nie, to zdecydowanie nie jest fajne.
Ale za to mają ciekawe oceanarium.
I nie tylko oceanarium… Sztuka szwedzka to nie jest przesadnie spektakularne dziedzictwo, ale współcześni artyści nadrabiają pomysłowością. Przy okazji warto wpaść też do Muzeum Wzornictwa i Sztuki Użytkowej (Röhsskamuseet), bo w tych tematach Szwedzi są mocni. Kto nie ma w domu ani jednej rzeczy z Ikei, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Sklep z Muminkami też był spoko, ale jednak bardziej mnie ciągnęło w stronę takiej oto uroczej księgarni.
Zimowe morze też ma swój specyficzny urok, zwłaszcza przy słonecznej pogodzie.
Most łączący szwedzkie Malmö z duńską Kopenhagą jest najdłuższym mostem na świecie łączącym dwa państwa i liczy 7845 m. Póki co jedynym dłuższym mostem, którym jechaliśmy, był Most Siedmiomilowy (czyli niemal jedenastokilometrowy) biegnący przez Florida Keys. Tamten zapewnia lepsze widoki, ale w Skandynawii też jest miło.
Zaś na popas w Göteborgu udajemy się do På Hörnet (klik), bo karmi bosko.