Nie dalej jak wczoraj, w tym poście (klik) pisałam o zupie, która mnie chyba od siebie uzależniła. A w miejsce “chyba” wstawiłabym “z pewnością”. Napisałam też, że nie spocznę, nim nie zrobię takiej samej w domu. Uparta czasem bywam, co okazuje się być cechą dobrą i chwalebną, bo już przy drugim podejściu się udało. Ave ja!
Nie wiem czy panowie z Sakaby robią ją w identyczny sposób, ale smak się zgadza i to mi wystarczy do pełni szczęścia. Sekretem jest duża ilość mleka kokosowego, które sprawia, że zupa jest okrągła, a ta okrągłość łagodzi ostrość i chce się jeszcze. I jeszcze, i jeszcze.
- 4 puszki mleka kokosowego
- 0,5 l esencjonalnego bulionu rybnego, choć mięsny też przejdzie
- 2 łodygi trawy cytrynowej
- 1 ostra papryczka z pestkami
- 1 łyżeczka pasty sambal oelek (ostre chili)
- 5-7 liści kafiru
- ok. 2 cm świeżego imbiru
- sok z jednej limonki
- garść małych pieczarek
- 2 pomidory
- 1 1/2 łyżki sosu rybnego
- duże krewetki, ilość wedle uznania
- kolendra
- sól i pieprz do smaku
Właściwie wszystkie składniki można dostać w dużych supermarketach lub trochę lepiej zaopatrzonych delikatesach. Poza bulionem, tu niestety trzeba zakasać rękawy, przykro mi. Zaś krewetki pozyskujemy od Karola (klik), a nawet jak go zdradzamy, to i tak wracamy skruszeni i posypujemy głowę popiołem. Pewnie w każdym większym mieście da się znaleźć takiego Karola, więc miejcie odwagę w sercach i szukajcie. Tyle tytułem wstępu.
Do garnka kolejno trafia: mleko kokosowe, bulion, uprzednio z miłością potraktowane trzonkiem noża łodygi trawy cytrynowej (ten zabieg uwalnia aromat), posiekana razem z pestkami papryczka, posiekany imbir, liście kafiru. Papryczki można dodać więcej. Dla mnie ten poziom ostrości jest ok, ale wiem, że niektórzy lubią o wieczornym posiłku pamiętać jeszcze rano, więc…
Po dziesięciu minutach dorzucamy pastę sambal, pieczarki przekrojone na połówki lub ćwiartki, jeśli są większe, i sos rybny. Kiedy zupa wesoło bulgocze na średnim ogniu, nacinamy pomidory na krzyż i sparzamy wrzątkiem, dzięki czemu łatwo obierzemy je ze skórki. Kroimy pomidory na ćwiartki, usuwamy gniazda nasienne, a pozostały miąższ kroimy w paseczki. Pokrojone pomidory trafiają do zupy, a zaraz po nich krewetki.
Tu drobna dygresja – polecam zaopatrzyć się w świeże, oczyszczone krewetki. Mrożone też będą spoko, ale świeże jednak lepsze, bo łatwiej zapanować nad stopniem ugotowania. Jeśli lubimy się bawić, krewetki możemy oczyścić samodzielnie zdejmując pancerzyk, nacinając delikatnie wzdłuż przewodu pokarmowego i usuwając go. To taka ciemna nitka w której jest to, co w przewodzie pokarmowym.
Wracamy do garnka. Od momentu wrzucenia krewetek do gotującej się zupy do zdjęcia garnka z ognia, nie powinno upłynąć więcej niż minutę, to ważne. Krewetki spokojnie dojdą, a niemal na pewno będą chrupkie, nie gumowe.
Na koniec wyciskamy sok z limonki i doprawiamy solą i pieprzem do smaku. Kolendrą posypujemy dopiero na talerzach.
Uważnie z ostrością, bo łatwo przesadzić. Zawsze pod koniec można dodać jeszcze trochę pasty sambal i podkręcić smak. Z powyższych składników otrzymamy 6-8 porcji.
Smacznego!
Magda
4 Responses
hmmm… Czy to na pewno Tom Yum? A nie Tom Gha Goong? (wersja z kurczakiem – Tom Kha Gai). Nie to, że się czepiam, ale tak dla porządku 😉 Świetny blog!
Robię!
W oryginalnym tom yumie nie znajdzie się imbir a galangal (jego kuzyn) – to bardzo ważne, zmienia zasadniczo smak. Nie używa się również sambalu ale tajską pastę chili w oleju (zazwyczaj sojowym). Także pieczarka to wymysł raczej restauratorów (polskich), w Tajlandii w zupie wylądują grzybki straw (słomiane) z puszki. Wszystko jest do dostania w Polsce, jak nie stacjonarnie to on-line. Polecam też zupkę bez mleczka, to o wiele bardziej popularna wersja (Tom Yum Goong), ta z mleczkiem jest robiona od niedawna i ma nazwę (Tom Yam Nam Khon). Warto wypróbować te oryginalne składniki, będzie jak na wakacjach na Pukhecie 🙂 Pozdrawiam
Jaka powinna być łączna objętość mleka kokosowego?