Lola’s jest małą odpowiedzią na nasze poszukiwania czegoś, co oględnie można nazwać „kuchnią regionalną”. Pisałam już kiedyś, że taki byt w Stanach właściwie nie istnieje, bo tak naprawdę wszystko przypłynęło tu razem z imigrantami. Indianie też od dawna jedzą w Macu. Ale każdy region jest inny, na przykład w San Diego, tuż przy granicy z Meksykiem, burrito występuje w menus częściej, niż burger. Lola’s to natomiast kuchnia luizjańska.
To miejsce cieszy się dość dużą popularnością i choć leży w mało eksponowanym miejscu, daleko od rozpustnych uciech Las Vegas Strip, na brak klientów nie narzeka. Czyli musi być dobrze, zgadza się? Zgadza.
Pomni wielkich porcji zamawiamy tylko soft shell kraba na sałacie (9,99$), ostrygi i ich flagowe danie, czyli krewetki podane na puree z ziemniaków z podsmażoną kiełbasą i grzybowym ragout (16,99$). Krab był świetny, o bardzo delikatnym mięsie i miło chrupiącej panierce. Ostrygi to samo. Ale te krewetki! Już się nie dziwię, że z tej potrawy słyną. Jakaś szatańska ręka wkręciła w puree kawałki Goudy, które częściowo się rozpuściły, a częściowo nie, sprawiając, że faktura daleka była od banalnej kremowości. A jakby stąd umami było mało, to obok jeszcze znaleźliśmy świetne, duszone grzyby i pięknie grającą z krewetkami, niezbyt tłustą i dość zwartą kiełbaskę. Odpadłam. Jacek też. Taka prosta rzecz, a tak doskonale przygotowana. Krewetki usmażone w punkt i znakomicie przyprawione, gdzieś między „miękkie” a „chrupiące”. I choć na zdjęciach to wszystko wygląda niewinnie, wyszliśmy najedzeni do nieprzytomności.
Będąc w Vegas absolutnie warto wybrać się do Lola’s, zwłaszcza, jeśli zamierzacie wypożyczyć samochód. Vegas jest stosunkowo małym miastem, ale nie aż tak, żeby dostać się tam pieszo z centrum. A dostać się trzeba oraz należy.