Pierwsza knajpa jest na liście pierwsza dlatego, żebyście NA PEWNO o niej przeczytali. Rozsmarowała nas na ścianie, tak było dobrze. Pozostałe są po prostu niezłe. I choć nie chadzaliśmy udeptanymi ścieżkami, choć dobrze się przygotowaliśmy, choć na miejscu szukaliśmy pieczołowicie, to z czystym sumieniem mogę Wam polecić zaledwie siedem miejsc, a przed jednym srogo przestrzec. Cała reszta prezentowała tak przeciętny poziom, że spuśćmy na nią zasłonę milczenia.
Skoro my odłowiliśmy tylko tyle dobrych knajp, to jadąc na Sycylię zabierzcie ze sobą wydrukowany nasz przewodnik po typowych sycylijskich daniach. Trzymam kciuki, aby Wam poszczęściło się bardziej.
Osteria Bacchus
To było najlepsze, co podczas tego tygodnia nas spotkało. Oczywiście z polecenia znajomego królika, bo inaczej w życiu byśmy tam nie trafili. Niewielka osteria to rodzinny biznes, wszyscy gotują, a ojciec prowadzi kursy gotowania w Palermo. A także robi własne (bardzo dobre) biodynamiczne wino, które jest tu winem stołowym. Samo to już jest wystarczająco dobrym argumentem, aby chcieć tu przyjść. Pracują na dobrych, jakościowych składnikach, na talerzach jest prosto, domowo i od serca. No i szalenie smacznie. To tutaj zjecie cannolo smażone tradycyjnie, na bambusie. A zestaw typowych sycylijskich przystawek, to de facto pięć lub sześć różnej wielkości półmisków. Jesz, aż pękniesz. Cudowne miejsce, cudowni ludzie. Nadal żałuję, że trafiliśmy do nich dopiero czwartego, czy piątego dnia. Ceny więcej, niż przyzwoite.
Gdzie? via cefalù Belvedere S.Ambrogio, 90015 Cefalù PA, Włochy
La Botte
Rodzinna knajpka, nieco na uboczu, ale wielokrotnie polecana przez różne niezależne źródła. Szczególną uwagę zwróćcie na rybę dnia z grilla o cudownie chrupiącej, lekko osmalonej skórce i soczystym mięsie. Kuskus z rybą i obłędnie aromatycznym sosem też nie powinien Was zawieść. Jest tu serdecznie, niezobowiązująco i stosunkowo tanio, w przeciwieństwie do miejsc, na których się zawiedliśmy. Tak, te zawsze były droższe, niż reszta.
Gdzie? Via Veterani, 6, 90015 Cefalù, Włochy
Peccati di Gola
No, to jest perełka. Dobrych arancini szukaliśmy długo i wytrwale, niestety z mizernym skutkiem. Nawet raz przytrafiła nam się niestrawność. Niby sprzedają je wszędzie, niby podobnie wyglądają, a potrafią się różnić jak dzień i noc. Najmocniejszą stroną tych z Peccati di Gola jest ich świeżość. Jest to jedyne miejsce, na jakie trafiliśmy, w którym robią je na świeżo. Hit. Trzeba poczekać w związku z tym jakieś dziesięć minut, ale nie żałuję ani sekundy. Właśnie dlatego nie zobaczycie ich na ladzie, trzeba poprosić i dopiero wtedy robią. Ich arancini są jak narkotyk, serio.
Gdzie? Via Archimede N. 23, 90015 Cefalù, Sicilia, Italia
Al Chioso da Giacomo
Przy samym porcie, obok całkiem ładnych restauracji dla turystów, jest mała budka, przy niej plastikowe krzesła i stoły. Choć ceny raczej turystyczne. Castellammare del Golfo nie jest szczególnie pięknym miasteczkiem, ale będąc tu przejazdem wpadnijcie na obiad. Serwują wyłącznie ryby, owoce morza i kilka prostych sałatek. Jak coś nie zostało dziś złowione, to tego nie ma. Proste. Najbardziej przypadły nam do gustu maleńkie kalmary w chrupiącej panierce, sałatka z fenomenalnie delikatnej ośmiornicy i przygotowana w punkt dorada z grilla.
Gdzie?
W porcie w Castellammare del Golfo
Al Porticciolo
Powiedzmy, że to taka trochą bardziej elegancka restauracja, do tego w centrum miasteczka, do tego z genialnym widokiem na morze i tarasem. Właściwie nie powinni tu dobrze karmić, bo turyści i tak przyjdą. A jednak postanowili robić do dobrze. Szczególnej uwadze polecam fenomenalne domowe makarony. Jeśli lubicie pastę, to Al Porticciolo nie powinno Was zawieść, zwłaszcza w duecie z owocami morza. Ale jeśli nie jesteście znajomymi szefa, to na stolik będziecie czekać o suchym pysku, w przeciwieństwie do znajomych, którzy dostaną bąbelki. To ta słynna sycylijska gościnność.
Gdzie? Via Carlo Ortolani di Bordonaro, 66, 90015 Cefalu PA, Włochy
Rosticceria da Cristina
Do Taorminy traficie prawie na pewno. Tak myślę. To naprawdę ładne miasteczko, ale jeśli przytrafi wam się nieszczęście być tam w szczycie sezonu, to już dzisiaj przyjmijcie wyrazy współczucia. Da Cristina ukryła się w bocznej uliczne tuż przy głównym placu. Wąskie uliczki Taorminy są utkane wszelkiej maści knajpkami, w których zgolą was do gołej skóry, a za to dostaniecie jakieś turystyczne cokolwiek. Sława arancini robionych przez Cristinę zatacza szerokie kręgi i rzeczywiście warto do niej zajrzeć. Cały czas jest na pokładzie i pilnuje kilkuosobowego personelu w swoim niewielkim barze. Arancini nie są tu robione na ciepło, ale są naprawdę smaczne, a wypływająca z nich mozzarella jest czystym szczęściem.
Prawie na pewno na niego traficie, bo to jedna z większych atrakcji wyspy. Przynajmniej dla zdeklarowanych fudisów (tfu, nienawidzę tego słowa). No więc jak już tu będziecie, to zróbcie sobie tę przysługę i niechaj Wam się gęba nie zamyka, ale otworzą głowy. Tutejszy street food to przede wszystkim podroby i mają to opanowane do perfekcji, więc nie bądźcie miękkie faje i jedzcie, jak leci. Ja kolejny raz napiszę, że naszym hitem jest kanapka ze śledzioną. Piszę to tak naprawdę tylko dlatego, żeby użyć słowa „śledziona”, to jak pies Pawłowa zaczynam się na nie ślinić. Ale znajdziecie tu też flaki na wiele sposobów oraz z różnych zwierząt. Warto, chociażby dla zaspokojenia ciekawości.
Gdzie?
Via Ballaro, 90134 Palermo, Włochy
A teraz przejedźmy się walcem.
Locanda del Marinaio
Dwa razy odbiliśmy się tu od drzwi. Raz było pełno, a raz zamknięte, bo przecież Włosi zamykają swoje knajpy w sposób nielogiczny i niekontrolowany. Każda ma inny dzień w tygodniu wolny. Pełno było, bo weekend, więc kiedy przyszliśmy trzeci raz, już w tygodniu, to knajpa świeciła pustkami. Ale dwa symbole sztućców w przewodniku Michelina ma? Ma. W takim razie Magdalena też oczekiwania ma.
Najpierw kelner przynosi tacę ryb, żebyśmy sobie coś wybrali. Część świeżych, ale największa, lekko zakamuflowana pod pozostałymi ma matowe, mętne, zapadnięte oczy. Sprawdzam skrzela – wycięte. Skóra matowa i nierówna, miejscami zaczyna się zapadać. Znaczy się dość zaawansowany stan rozkładu. No, nieźle się zaczyna. Nie wiem dlaczego od razu nie wyszliśmy. Chyba z niezdrowej ciekawości co będzie dalej. Proszę więc o caponatę, która jest tak tłusta, że wyobraźnia podsuwa mi obrazek, jak moja wątroba klęczy i jęczy: „Błagam, nie rób mi tego, to już wolę jak walniesz drina!”. Ohydna jest ta caponata, jest tłusta, ciężka i z fantazją posypana kalmarami, które mają być chrupiące, a są gumowe. Co też grzecznie referuję właścicielowi, kiedy z uśmiechem pyta jak mi smakuje. W ogóle, proszę pana. W ogóle mi nie smakuje. Rozgrzebana caponata wraca do kuchni.
A później przychodzi prawdziwy hit – polędwica wołowa w „koszyczku” z parmezanu z sosem z gorgonzoli. Już abstrahuję od tego, że koszyczki z parmezanu są niemodne od jesieni 1994, ale ponieważ był jedyną naprawdę smaczną rzeczą na tym talerzu, to dajmy mu spokój. Od tygodnia nie jadłam mięsa, widziałam jak wyglądają tu ryby, więc wybór nie był taki trudny. Mięso okazuje się być zarżnięte na śmierć. Oczywiście nikt mnie nie zapytał jaki chcę stopień wysmażenia, więc na wszelki wypadek jest podeszwa well done. Do tego mam górką frytki, w ramach rekompensaty za caponatę. Właściciel z namaszczeniem tłumaczy, że są ze świeżych ziemniaków i kucharz zrobił je specjalnie dla mnie. No, fenomenalnie. Szkoda tylko, że są miękkie jak skarpeta i tak nasączone tłuszczem, że wątroba chce dobić targu i przehandluje te frytki za trzy kolejne driny. Chryste, jakby je w osiemdziesięciu stopniach przez trzy kwadranse gotowali. Gotowali, nie smażyli. Mówię, że mogę iść na kuchnię i pokazać kucharzowi jak się robi steka i frytki. Właściciel uśmiecha się i przynosi menu z deserami. Jasne, już się rozpędzam. Dziękuję i proszę o rachunek. W Polsce byłby gruby upust za takie grube nieporozumienie. Tu jest wszystko, czego nie zjadłam, więc bekam wszystko, co do ostatniego euraska i już jestem wolna. Bożeno, mam zgagę nawet jak o tym piszę.
Żebyście w życiu tam nie poszli, bo wam nogi uschną!
W Muzeum Soli w Nubii na południe od Trapanii za 20 euro można zjeść 7 daniowy obiad , dania są są proste i smaczne – ryby i owoce morza pod różnymi postaciami.
2 Responses
W Muzeum Soli w Nubii na południe od Trapanii za 20 euro można zjeść 7 daniowy obiad , dania są są proste i smaczne – ryby i owoce morza pod różnymi postaciami.
Kurczę, szkoda, że nie wiedzieliśmy o tym miejscu wcześniej…