Skoro tak już pozostajemy we włoskim klimacie, to dziś chciałabym Wam opowiedzieć o jednej z lepszych włoskich knajp, w jakich przyszło mi zjeść w… Polsce. Nie wpadły mi w lepkie od czekolady rączki żadne badania na ten temat, ale obstawiam, że kuchnia włoska jest w top 3 najbardziej lubianych na świecie. W każdym razie w moim prywatnym top 3 jest na pewno. A skoro jest tak popularna, to i naśladowców ma wielu. Jednym idzie to lepiej, drugim gorzej, a trzecim wcale. Zupełnie jak w życiu.
Przyznaję, czasem piszę lakonicznie, bo jak mnie jedzenie nie podnieca, to i rozwodzić mi się nad nim nie chce. A ostatnio jakiś człowiek zarzucił mi w komentarzu, że skoro tak, to się nie znam i pewnie byłam we Włoszech raz w życiu. No więc nie. W samym tylko ubiegłym roku byłam we Włoszech cztery razy i tak rok w rok, a na tym blogu można znaleźć relację zSalone del Gusto w Turynie, które polecam każdemu, kto chce mieć pojęcie o włoskich produktach, przewodniki po Lagunie Weneckiej, Jeziorze Garda, Sycylii i jej przysmakach, Południowym Tyrolu, Rzymie czy Neapolu, Capri i Wybrzeżu Amalfi. I nie myślcie sobie, że aby powstał taki przewodnik wystarczy zjeść tylko w wymienionych w nim restauracjach. Raczej w ich wielokrotności. Tak, trochę się jednak znam. I tak, trochę mam porównanie. Trochę duże. Piszę to celowo, żeby uciąć debilne dyskusje, na które nie mam ochoty i czasu. No, skoro sobie to wyjaśniliśmy, to żeglujemy dalej.
Nolio wcale nie mieliśmy w planach. Wiedziałam o nim, oczywiście, słyszałam też bardzo dużo przychylnych opinii, ale ileż można tych placków?… Tak naprawdę celowałam w inne miejsce, które okazało się nie dysponować nawet jednym wolnym stolikiem, więc wykonałam zwrot przez lewe ramię i wróciłam w objęcia węglowodanów niczym córka marnotrawna. Innymi słowy: u mnie bez zmian.
Mam jedną jedyną uwagę – do obsługi. I chcę to wyłożyć na początku, żeby mi już nic nie psuło przyjemności. Po pierwsze przyszłam sama. Później miały do mnie dołączyć jeszcze dwie osoby, ale to później. Mimo wielu wolnych stolików kelner zaprowadził mnie do piwnicy i kazał mi tam siedzieć samej, jak w jakiejś, kurwa, celi za karę. Pardon le mot, ale naprawdę mi to podniosło ciśnienie. Dość szybko się wymiksowałam i wróciłam na górę, ale niesmak pozostał. Wiecie, takie myślenie: sama jest, dużo nie wyda, to niech siedzi w piwnicy koło kibla.
Po drugie ogarnięta była tylko jedna kelnerka, ona też odbierała telefony. Pozostała dwójka stała przy wejściu jak kołki (zamiast polerować kieliszki, albo robić cokolwiek pożytecznego), a kiedy dość jazgotliwie dzwonił telefon, to czekali, aż ta bardziej ogarnięta odbierze. Nie żeby byli nieprzyjemni, nie, po prostu nie byli przeszkoleni, a w to miejsce źle zarządzani. I to tyle.
A teraz chodźcie jeść. Pisałam już, że miałam dwa dodatkowe żołądki do pomocy, więc zamówiliśmy co następuje: mozzarella bar (19 zł) z oliwkami, kaparami, suszonymi pomidorami (6 zł) i grillowanymi warzywami (9 zł). Doceniam, zwłaszcza możliwość wyboru między di bufalą zwykłą, a wędzoną. Jestem strasznym psem na dobrej jakości mozzarellę i wiem, że transport i leżakowanie jej nie służą. Im świeższa, tym lepsza. Ta, choć jak wiele produktów w menu z oznaczeniem DOP, była raczej przeciętna, już nie tak doskonale półpłynna w środku, raczej zwarta i nieciekawa. Ale wybaczam im wszystko, nawet piwnicę.
Oto bowiem wjeżdżają dwie gwiazdy. Szanowni, reflektory tu, orkiestra tusz! Cappelletti to delikatne pierożki nadziane doskonale soczystym i delikatnym mięsem z ogona wołowego (ukłon w stronę kuchni rzymskiej), podlane szalenie esencjonalnym demi glacem i jednocześnie ukołysane łagodną jak tchnienie ricottą di bufalą, na której spoczywają. Porcyjka ta kosztuje 20 zł i warta jest każdego grosika, mimo lekuchno twardawych rancików.
Wzrusza mnie też raviolo (20 zł), także figurujące w dziale z przystawkami, a spokojnie mogące zaspokoić kobiecy apetyt. Mamy tu oczywiste składniki dobrej jakości, a więc ricottę di bufalę zmieszaną ze szpinakiem oraz idealnie płynne żółtko wewnątrz, a także palone masło, szałwię i Parmigiano-Reggiano, w których to łakociach nurza się raviolo. Raviolo o wspaniale jednorodnym, cienkim i delikatnym cieście dodajmy. Jezu, oddam się za to danie, ale nie mówcie nikomu.
Na nasz stół trafia jeszcze zupa rybna (19 zł), co do której zdania są podzielone. Jacek mówi, że go nie porwała, a ja, że należy się jej szacunek i uznanie. Jest to bowiem dość klarowny bulion, bardzo esencjonalny i głęboki, a przy tym lekko pikantny, ale pikantny z dużym wyczuciem, gdzieś tam dopiero na końcu. W zupie pływają przyjemnie delikatne kawałki ryby i uważam, że jest dobrze, a nawet bardzo dobrze.
Na koniec dwie pizze, bo skoro mają piec na drewno i certyfikat prosto z Neapolu, to w tej sytuacji nie mam wyjścia. Tak oto na nasz stół trafiają Diavola (27 zł) i Capriciosa (30 zł). Ubolewam, że docierają do nas letnie, ale doceniam cienkie ciasto, znakomitej jakości sos pomidorowy i wspomnienie Neapolu, które mi te placki zafundowały. Pizzę mają dobrą, ale chciałabym bardzo, aby każdy, kto wytyka mi czepliwość względem pizzy najpierw wybrał się do Neapolu, objadł tamtejszą pizzą do nieprzytomności i dopiero wtedy otworzył paszczę. Ja tak zrobiłam. Po tym doświadczeniu świat już nie jest taki sam i żadna pizza nie może się z tamtejszą równać. Wiecie, to jak z pierwszą miłością – żadna kolejna nie smakuje już tak świeżo i niewinnie, jak tamta. Co nie znaczy, że pizza w Nolio jest zła. Wprost przeciwnie, jest całkiem, całkiem.
Przyznam, że dawno nie trafiłam na tak dobrą włoską knajpę w kraju nad Wisłą. Z pewnością wrócę i już teraz wciągam na listę pewniaków. A Wam serdecznie polecam. I zróbcie sobie tę przysługę – nie zapomnijcie zamówić raviolo. Przez nasz stolik przeszły dwie sztuki raz po razie. A może trzy?…
3 Responses
Mi sie wydaje, ze nie chcialas nic ucinac.
Chcialas sie po prostu pochwalic!
Po przeczytaniu tej recenzji zapragnęłam wrócić do Nolio. I słusznie, bo gnocchi z miecznikiem zrobiło mi dzień 🙂
bylismy większą grupa i z dziećmi – tez trafiliśmy do piwnicy, ale po pierwszych kęsach i zębach zatopionych w jedzeniu ciśnienie opadło.