Straszne brednie piszą w tych internetach. Że nieznośnie zaczepiają, że nie dają przejść, że sprzedają na siłę, że za każde zdjęcie musisz zapłacić haracz. Jest w tym tak na oko 40% prawdy, a reszta to nastawienie piszącego. A nasze jest jak zwykle – frontem i z uśmiechem. Działa.
Tak samo jak w każdym innym miejscu na świecie podstawą udanego wyjazdu jest to, co sam masz w sercu. Ludzie są jak lustra. Tak, na targach a.k.a soukach zaczepiają, tak, chcą ci sprzedać wszystko, a nawet więcej, tak, to może być uciążliwe. Ale! Jeśli odmawiasz konsekwentnie i z uśmiechem – przyjmują to. Jeśli przejawisz szczere zainteresowanie rękodziełem – pokażą ci jak ono powstaje. Jeśli grzecznie zapytasz czy możesz zrobić zdjęcie i poprzedzisz to kilkoma uprzejmościami – pozwolą ci je zrobić zupełnie za darmo. Marokańczycy są fajni!
Po trzech dniach szwendania się po Marrakeszu i nieustannego gubienia w plątaninie targowych uliczek z częścią sprzedających jesteśmy na “ty”. Przybijamy piątki i wierzcie mi – nic nam nie chcą opchnąć, za to zawsze są skorzy do żartów. To serdeczni ludzie, szczególnie jak wyczują, że podchodzisz do nich z szacunkiem i szczerym zainteresowaniem. Tu naprawdę człowiek człowiekowi człowiekiem, ale wszystko w twoich rękach. A jak się zgubisz i wypuścisz gdzieś, cholera wie gdzie, to prawdopodobnie ktoś cię zaczepi i wskaże właściwą drogę. Tak po prostu.
Z targowaniem się jest tak: targować się należy i wypada, a znajomość francuskiego popłaca. Targowanie to ich sport narodowy i normalna forma robienia interesów. W Marrakeszu jedną z większych atrakcji są souki, albo jeden wielki souk, bo w tej plątaninie wąskich uliczek znajdziesz wszystko. Szybko zauważysz, że najbardziej turystyczna część to uliczki odchodzące od placu Dżamaa el-Fina. Tu sprzedający nie są skorzy do specjalnych negocjacji, ale jak już wypuścisz się dalej i szczęśliwie zgubisz, a zgubisz na pewno i to jest super, to odkryjesz specjalizacje – jest część sprzedająca wyroby z metalu, inna wyroby ze skóry, dalej są dywany czy przyprawy. W wielu wypadkach sprzedawane przedmioty są także wyrabiane na miejscu, więc możesz podejrzeć jak to się odbywa. I dowiesz się wszystkiego: jak farbuje się wełnę, które barwniki są naturalne, jak wyprawia i farbuje się skóry, jak sprawdzić czy jedwab to naprawdę jedwab. Cholernie użyteczna wiedza! A poza tym mam takie spostrzeżenie, że to bardzo pracowici ludzie. Praktycznie każdy coś robi, dłubie, zdobi czy produkuje.
Targuj się zawsze z uśmiechem, tu poczucie humoru jest wysoko premiowane. Jeśli nie będziecie umieli znaleźć porozumienia, to podziękuj i odejdź. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ten manewr bardzo pomoże ci w negocjacjach. Moje spostrzeżenie jest takie, że dobra cena to 20-30% kwoty wyjściowej. Nieźle się już przez tych kilka dni wytresowaliśmy i nasz rekord to 10% ceny wyjściowej za pled. A mieliśmy tu wiele nie kupować. Ha, ha, ha… Zbyt to wszystko jest ładne, żeby nie kupić. Powiem tak: będzie post o tym, co przyjedzie z nami z Marrakeszu. Tylko nie negocjuj dla sportu, bo jeśli zgodzicie się co do ceny, to transakcja została zawarta. Sorry, taki mają klimat.
To miasto funduje tyle wrażeń, bodźców i zapachów, że można zwariować. Nie znajdziecie tu jednak zdjęć zaklinaczy węży i stojącej na baczność kobry. To była jedyna rzecz, która póki co naprawdę mi się nie spodobała i nie będę tego procederu w żaden sposób wspierać. Widziałam tych panów trzymających w rękach martwe? śnięte? węże, wiszące jak kawałek szmaty. Za zdjęcie pobierana jest opłata i tak kręci się ten biznes. Proszę więc – pójdź moją drogą i nie rób zdjęć, nie przejawiaj zainteresowania i nie wspieraj tego procederu. To samo tyczy się małp prowadzanych na sznurkach, często w pampersach. Jeśli nawiążesz kontakt wzrokowy, to nawet nie będziesz wiedział kiedy małpa wyląduje na twoim ramieniu. A za to już jest opłata. Chodzi o elementarne człowieczeństwo względem żywego stworzenia i proszę raz jeszcze – nie wspieraj tego swoimi pieniędzmi.
Ale wróćmy do milszych rzeczy. Marokańczycy, jak pewnie większość ludzi na świecie, jeśli tylko poczują, że podchodzisz do nich z szacunkiem i autentycznym zainteresowaniem, a nie jak jakiś posrany dwudziestopierwszowieczny kolonizator, okazują się być ludźmi bardzo ciepłymi, otwartymi i gościnnymi. Na tyle gościnnymi, że nasz nowy ziomek, Karim, zaprosił nas do domu rodzinnego na obiad. Zjedliśmy świetny kuskus z jagnięciną i warzywami razem z jego mamą, bratem i siostrą. Wszyscy z jednej wielkiej michy. Ale o tutejszym jedzeniu znacznie więcej napiszę Wam w kolejnym tekście, bo jest o czym pisać i po to tutaj przyjechaliśmy. Kto jadł jagnięce oczy – ręka do góry. No… A ja jadłam.
Dostałam już kilka pytań o miejsce, w którym się zatrzymaliśmy, więc napiszę i o nim dwa słowa. Warto wybierać riady, niegdyś domy zamożnych Marokańczyków, dziś często piękne butikowe hotele z zaledwie kilkoma pokojami, patio i basenem. My zatrzymaliśmy się w Dar Charkia, mamy pokój wychodzący wprost na basen, do którego z łóżka mam w linii prostej jakieś dwa metry. Opiekuje się nami szalenie gościnny Berber i właściwie nie mam temu miejscu nic do zarzucenia – od lokalizacji po wystrój. Na końcu wrzucam kilka zdjęć.
Riad to takie miejsce, które sprawia, że masz uciechę dwa razy – pierwszy jak wychodzisz i zanurzasz się w tej niekończącej się dyskotece wrażeń i drugi raz, kiedy przygniata cię ilość bodźców i wracasz do tej oazy spokoju. Żaden hotel nie zapewnia takiej intymności i wiem na pewno, że riad to zdecydowanie moja rzecz.
Marrakesz może wywoływać skrajne emocje: od zniechęcenia natłokiem wrażeń po miękkie ukołysanie w haftowanych poduchach na dziedzińcu któregoś z riadów. Ale powiem wam jedno – dajcie sobie ten luz, otwartość, a im uśmiech i szacunek, a gwarantuję, że zapragniecie tu wracać, nurzać się w cudownych zapachach i smakach, cieszyć pełną paletą barw ziemi, by na koniec od tego uciekać. A następnego dnia wracać po więcej.
Muszę wam też napisać o placu Dżamaa el-Fina, o którym czytałam opinie letnie w kierunku negatywnych. Myślałam, że będę miała podobne wrażenia. No więc nie – jaram się tym miejscem na potęgę! Za dnia jest to po prostu przyciągające turystów targowisko i punkt wyjścia do eksplorowania souków. Nuda. Ale to, co się tu wyprawia w nocy, to jest KOSMOS! Tyle, że to już nie dziś, bo dziś zostawiam za plecami nasz riad i idę się kolejny raz zgubić.
Magda
Podobne wpisy
Górski Karabach – kraj, którego nie ma
Armenia, dziennik z podróży: wino z granatów, niedźwiedzie oraz inne psoty
Mauritius – raj jest!
Delta Mekongu – turystyczny tombak /Wietnam
Kalifornia, Arizona i Nevada na wdechu, czyli osiem dni, trzy stany, milion wrażeń
Piran: 8 powodów, dla których należy omijać to miejsce z daleka /Słowenia
9 odpowiedzi
Patrzę na te zdjęcia ceramiki, płytek, tkanin i mam ochotę powiedzieć “shut up and take my money”. Czad! Bosko – czekam na więcej marokańskich postów <3
Fantastyczna relacja. Bylismy 2 razy i pojedziemy trzeci… Pytanie – jak przewieziecie zakupy do Polski? Kurierem czy poprostu w bagazu? W naszym riadzie nie bardzo potrafili pomoc z informacjami a plany nastepnych zakupow sa duze.
Mało, mało, mało!
Jest dokładnie tak jak piszesz, nasze nastawienie odbija się w ludziach. I wraca.
Największy “cwaniak i naciagacz”, przy bliższym spotkaniu może okazać się super fajnym i ciepłym człowiekiem. Przetrenowałam X razy i w 8 na 10 przypadków tak właśnie było. Kwestia odróżniania też czyjejś pracy i kolorytu lokalnego “marketingu” i specyfiki kultury od samego człowieka. Maroko kocham do szpiku kości, czekam na kolejne wpisy!
Za tę ceramikę i płytki dałabym się pokroić. Coś pięknego. Tylko po powrocie by mnie uderzyło, ze do niczego mi nie pasują. 🙂
wszystko co napisalas- zgadzam sie w 100% , piekne, unikalne miejsce, i tak nalezy je traktowac. Napawac i delektowac sie innoscia chlonac odmiennosc, uczyc sie , a nie sprowadzac do wspolnego mianownika . Bo po to sie przeciez podrozuje? . Kolory, smaki i ludzie, szacunek bo nie maja latwo , a oferuja piekne rzeczy.Ja sie specjalnie nie targowalam bo nie umiem i nie przeszkadza mi to, ze jestem jeleniem bo radosci z tych produktow mialam i mam cala mase. Uwielbiam Maroko i juz
Maroko jest kolorowe, intensywne i fantastyczne! Mam przemiłe wspomniania z tego kraju! Udanego wyjazdu!
Dziękuję, że wspomniałaś o małpach… zawsze jest mi smutno, jak je tam widzę 🙁
/też należę do tych, co kochają Maroko 🙂 choć akurat za Marrakeszem nie przepadam 😉
Oh, Maroczko…. Świetne zdjęcia!