Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

maroko

Maroko – pierwsze starcie

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Straszne brednie piszą w tych internetach. Że nieznośnie zaczepiają, że nie dają przejść, że sprzedają na siłę, że za każde zdjęcie musisz zapłacić haracz. Jest w tym tak na oko 40% prawdy, a reszta to nastawienie piszącego. A nasze jest jak zwykle – frontem i z uśmiechem. Działa.

Tak samo jak w każdym innym miejscu na świecie podstawą udanego wyjazdu jest to, co sam masz w sercu. Ludzie są jak lustra. Tak, na targach a.k.a soukach zaczepiają, tak, chcą ci sprzedać wszystko, a nawet więcej, tak, to może być uciążliwe. Ale! Jeśli odmawiasz konsekwentnie i z uśmiechem – przyjmują to. Jeśli przejawisz szczere zainteresowanie rękodziełem – pokażą ci jak ono powstaje. Jeśli grzecznie zapytasz czy możesz zrobić zdjęcie i poprzedzisz to kilkoma uprzejmościami – pozwolą ci je zrobić zupełnie za darmo. Marokańczycy są fajni!

Po trzech dniach szwendania się po Marrakeszu i nieustannego gubienia w plątaninie targowych uliczek z częścią sprzedających jesteśmy na “ty”. Przybijamy piątki i wierzcie mi – nic nam nie chcą opchnąć, za to zawsze są skorzy do żartów. To serdeczni ludzie, szczególnie jak wyczują, że podchodzisz do nich z szacunkiem i szczerym zainteresowaniem. Tu naprawdę człowiek człowiekowi człowiekiem, ale wszystko w twoich rękach. A jak się zgubisz i wypuścisz gdzieś, cholera wie gdzie, to prawdopodobnie ktoś cię zaczepi i wskaże właściwą drogę. Tak po prostu.

Z targowaniem się jest tak: targować się należy i wypada, a znajomość francuskiego popłaca. Targowanie to ich sport narodowy i normalna forma robienia interesów. W Marrakeszu jedną z większych atrakcji są souki, albo jeden wielki souk, bo w tej plątaninie wąskich uliczek znajdziesz wszystko. Szybko zauważysz, że najbardziej turystyczna część to uliczki odchodzące od placu Dżamaa el-Fina. Tu sprzedający nie są skorzy do specjalnych negocjacji, ale jak już wypuścisz się dalej i szczęśliwie zgubisz, a zgubisz na pewno i to jest super, to odkryjesz specjalizacje – jest część sprzedająca wyroby z metalu, inna wyroby ze skóry, dalej są dywany czy przyprawy. W wielu wypadkach sprzedawane przedmioty są także wyrabiane na miejscu, więc możesz podejrzeć jak to się odbywa. I dowiesz się wszystkiego: jak farbuje się wełnę, które barwniki są naturalne, jak wyprawia i farbuje się skóry, jak sprawdzić czy jedwab to naprawdę jedwab. Cholernie użyteczna wiedza! A poza tym mam takie spostrzeżenie, że to bardzo pracowici ludzie. Praktycznie każdy coś robi, dłubie, zdobi czy produkuje.

Targuj się zawsze z uśmiechem, tu poczucie humoru jest wysoko premiowane. Jeśli nie będziecie umieli znaleźć porozumienia, to podziękuj i odejdź. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ten manewr bardzo pomoże ci w negocjacjach. Moje spostrzeżenie jest takie, że dobra cena to 20-30% kwoty wyjściowej. Nieźle się już przez tych kilka dni wytresowaliśmy i nasz rekord to 10% ceny wyjściowej za pled. A mieliśmy tu wiele nie kupować. Ha, ha, ha… Zbyt to wszystko jest ładne, żeby nie kupić. Powiem tak: będzie post o tym, co przyjedzie z nami z Marrakeszu. Tylko nie negocjuj dla sportu, bo jeśli zgodzicie się co do ceny, to transakcja została zawarta. Sorry, taki mają klimat.

To miasto funduje tyle wrażeń, bodźców i zapachów, że można zwariować. Nie znajdziecie tu jednak zdjęć zaklinaczy węży i stojącej na baczność kobry. To była jedyna rzecz, która póki co naprawdę mi się nie spodobała i nie będę tego procederu w żaden sposób wspierać. Widziałam tych panów trzymających w rękach martwe? śnięte? węże, wiszące jak kawałek szmaty. Za zdjęcie pobierana jest opłata i tak kręci się ten biznes. Proszę więc – pójdź moją drogą i nie rób zdjęć, nie przejawiaj zainteresowania i nie wspieraj tego procederu. To samo tyczy się małp prowadzanych na sznurkach, często w pampersach. Jeśli nawiążesz kontakt wzrokowy, to nawet nie będziesz wiedział kiedy małpa wyląduje na twoim ramieniu. A za to już jest opłata. Chodzi o elementarne człowieczeństwo względem żywego stworzenia i proszę raz jeszcze – nie wspieraj tego swoimi pieniędzmi.

Ale wróćmy do milszych rzeczy. Marokańczycy, jak pewnie większość ludzi na świecie, jeśli tylko poczują, że podchodzisz do nich z szacunkiem i autentycznym zainteresowaniem, a nie jak jakiś posrany dwudziestopierwszowieczny kolonizator, okazują się być ludźmi bardzo ciepłymi, otwartymi i gościnnymi. Na tyle gościnnymi, że nasz nowy ziomek, Karim, zaprosił nas do domu rodzinnego na obiad. Zjedliśmy świetny kuskus z jagnięciną i warzywami razem z jego mamą, bratem i siostrą. Wszyscy z jednej wielkiej michy. Ale o tutejszym jedzeniu znacznie więcej napiszę Wam w kolejnym tekście, bo jest o czym pisać i po to tutaj przyjechaliśmy. Kto jadł jagnięce oczy – ręka do góry. No… A ja jadłam.

Dostałam już kilka pytań o miejsce, w którym się zatrzymaliśmy, więc napiszę i o nim dwa słowa. Warto wybierać riady, niegdyś domy zamożnych Marokańczyków, dziś często piękne butikowe hotele z zaledwie kilkoma pokojami, patio i basenem. My zatrzymaliśmy się w Dar Charkia, mamy pokój wychodzący wprost na basen, do którego z łóżka mam w linii prostej jakieś dwa metry. Opiekuje się nami szalenie gościnny Berber i właściwie nie mam temu miejscu nic do zarzucenia – od lokalizacji po wystrój. Na końcu wrzucam kilka zdjęć.

Riad to takie miejsce, które sprawia, że masz uciechę dwa razy – pierwszy jak wychodzisz i zanurzasz się w tej niekończącej się dyskotece wrażeń i drugi raz, kiedy przygniata cię ilość bodźców i wracasz do tej oazy spokoju. Żaden hotel nie zapewnia takiej intymności i wiem na pewno, że riad to zdecydowanie moja rzecz.

Marrakesz może wywoływać skrajne emocje: od zniechęcenia natłokiem wrażeń po miękkie ukołysanie w haftowanych poduchach na dziedzińcu któregoś z riadów. Ale powiem wam jedno – dajcie sobie ten luz, otwartość, a im uśmiech i szacunek, a gwarantuję, że zapragniecie tu wracać, nurzać się w cudownych zapachach i smakach, cieszyć pełną paletą barw ziemi, by na koniec od tego uciekać. A następnego dnia wracać po więcej.

Muszę wam też napisać o placu Dżamaa el-Fina, o którym czytałam opinie letnie w kierunku negatywnych. Myślałam, że będę miała podobne wrażenia. No więc nie – jaram się tym miejscem na potęgę! Za dnia jest to po prostu przyciągające turystów targowisko i punkt wyjścia do eksplorowania souków. Nuda. Ale to, co się tu wyprawia w nocy, to jest KOSMOS! Tyle, że to już nie dziś, bo dziś zostawiam za plecami nasz riad i idę się kolejny raz zgubić.

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

maroko

Magda

 

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

9 odpowiedzi

  1. Fantastyczna relacja. Bylismy 2 razy i pojedziemy trzeci… Pytanie – jak przewieziecie zakupy do Polski? Kurierem czy poprostu w bagazu? W naszym riadzie nie bardzo potrafili pomoc z informacjami a plany nastepnych zakupow sa duze.

  2. Jest dokładnie tak jak piszesz, nasze nastawienie odbija się w ludziach. I wraca.
    Największy “cwaniak i naciagacz”, przy bliższym spotkaniu może okazać się super fajnym i ciepłym człowiekiem. Przetrenowałam X razy i w 8 na 10 przypadków tak właśnie było. Kwestia odróżniania też czyjejś pracy i kolorytu lokalnego “marketingu” i specyfiki kultury od samego człowieka. Maroko kocham do szpiku kości, czekam na kolejne wpisy!

  3. wszystko co napisalas- zgadzam sie w 100% , piekne, unikalne miejsce, i tak nalezy je traktowac. Napawac i delektowac sie innoscia chlonac odmiennosc, uczyc sie , a nie sprowadzac do wspolnego mianownika . Bo po to sie przeciez podrozuje? . Kolory, smaki i ludzie, szacunek bo nie maja latwo , a oferuja piekne rzeczy.Ja sie specjalnie nie targowalam bo nie umiem i nie przeszkadza mi to, ze jestem jeleniem bo radosci z tych produktow mialam i mam cala mase. Uwielbiam Maroko i juz

Dodaj komentarz