Ta kuchnia mnie uszczęśliwia. Serio. Wchodzę, robię sobie kawę i czuję się szczęśliwa. Zrealizowałam w niej pomysły, które chodziły za mną od dawna, na przykład marzyła mi się… kanapa. Tak, kanapa w kuchni. Albo nieregularne połączenie heksagonów z drewnem, które mamy na podłodze. Albo ta genialna retro-kuchenka. Albo… Chodźcie, wszystko Wam opowiem!
Remont był bez kompromisów – zrywaliśmy wszystko do żywego betonu. To podobno normalne pod koniec ciąży. Nie wiem jakim cudem udało nam się to wszystko spiąć właściwie na styk. To znaczy wiem – ani jeden raz nie zawiódł czynnik ludzki. Wszystko Wam podlinkuję, dam namiary, bo takich ludzi, jakich mi dobre życie zesłało podczas tego remontu, to ze świecą można szukać.
Chciałam kuchni przestronnej, przytulnej i funkcjonalnej. Trochę w stylu angielskim, ale nie ortodoksyjnie. Kuchni, która będzie w miarę neutralnym tłem dla dodatków. Wiedziałam, że nie chcę niczego zobowiązującego, żadnych agresywnych kolorów, bo takie rzeczy szybko się nudzą. Aby uzyskać więcej blatu roboczego i miejsca na szafki zdecydowaliśmy się na zamurowanie jednego wejścia (były dwa) i to była bardzo dobra decyzja. Kuchnia nabrała sensownego kształu, a przedpokój stał się wreszcie przedpokojem, a nie dziwną przestrzenią, której nie można wykorzystać właściwie do niczego.
Poleciały kartongipsy, podwieszane sufity, pierdyliardy świetlówek dających trupie światło. Nie będę Wam pokazywała jak było przed, bo de gustibus… Ale dość powiedzieć, że było ciemno, zimno i przytłaczająco. A my chcieliśmy czegoś dokładnie odwrotnego.
Przy okazji wpisu o tym, co należy brać pod uwagę projektując kuchnię, pisałam Wam o Weronice. Prawda jest taka, że bez Weroniki miałabym jakąś tam kuchnię, ale sama nie pomyślałabym o wielu rzeczach, które teraz bardzo doceniam. O przygotowanie projektu poprosiłam najpierw inną firmę. Wielu moich pomysłów miało się nie dać zrealizować. A później trafiłam na moją wybawicielkę i okazało się, że wszystko się da. Może kanapa nie, ale za to wygodne siedzisko z biblioteczką jak najbardziej tak. Do tego zupełnie po koleżeńsku Weronika doradziła mi w kilku ważnych kwestiach dotyczących pozostałych pomieszczeń i efekt jest taki, że cały parter mamy utrzymany w podobnym stylu – jest współcześnie, przytulnie, z lekkim angielskim zacięciem. Ale lekkim, bez przegięcia.
Teraz szukam takiego geniusza od łazienek. Jeśli możecie kogoś polecić, to z otwartymi ramionami przyjmę wszelkie namiary.
Zabudowa
Z tymi meblami jest taka historia… Jakieś dziesięć lat temu robiłam mały lifting kuchni i szukałam frontów do szafek. Tym sposobem trafiłam do Chobotu. To całkiem spora, ale wciąż rodzinna firma. W niektórych przypadkach pracują tu dwa-trzy pokolenia, niektórzy od dwudziestu lat, to są ludzie z pasją i ogromnym doświadczeniem. Pamiętam, że jak wtedy weszłam do showroomu, który mają przy fabryce szczęka opadła mi z hukiem. Nie spodziewałam się takich cudów gdzieś w małej wiosce za Sulejówkiem. Wtedy obiecałam sobie, że kiedyś będę miała całą kuchnię z Chobotu. Poza tym to fajne wspierać polskie firmy, tak myślę. Ostatnio znów u nich byłam, muszę jeszcze zamówić szafkę pod RTV i jedne drzwi, i kurczę, przepiękne są te kuchnie. Jakbym mogła, to miałabym trzy różne.
Na jakie meble się zdecydowaliśmy widać na zdjęciach. Lubię rozwiązania, które się nie starzeją. Chwilowe mody mijają, a remont kuchni to coś, co robi się nie częściej, niż raz na kilka lat, więc zależało mi, aby wszystkie elementy stałe były możliwie ponadczasowe.
No i krakowskim targiem udało się zmieścić może nie kanapę, ale miejsce do siedzenia. I zadziałało! To znaczy rzeczywiście jest używane zgodnie z przeznaczeniem. Tak sobie wymarzyłam, że ja gotuję, a ktoś siedzi z kieliszkiem wina i sobie rozkosznie paplamy na tematy ważne i te mniej. I rzeczywiście tak się czasem dzieje, choć na zdjęciach widać kto najchętniej tam spędza czas. Do tego pod siedziskiem są dwie bardzo pojemne szuflady. Serio, w tej kuchni nie ma ani jednego centymetra, który nie byłby z sensem wykorzystany. Bardzo to doceniam.
Wnętrze szafek to Blum iPeka. Pamiętam, że nawet w komentarzach pisaliście, że tylko ten zestaw i żaden inny. I tak właśnie się stało. Rozwiązania Peki to jest jakiś kosmos! Nie mamy ani jednego pustego centymetra, także w dość problematycznych szafkach narożnych. Takie rozwiązania, jak cargo na pewno znacie (to te dwie wysokie szafki po obu stronach lodówki), ale są dwie rzeczy, które podbiły moje serce: iMove (Peka) i ServoDrive (Blum). iMove zamieszkał w ostatniej górnej szafce, która jest w rogu. Gdyby były tam zwykłe półki, to prawdopodobnie wszystko, co znalazłoby się na górnej popadłoby w zapomnienie, bo ciężko się tam dostać. iMove jednym pociągnięciem wyjeżdża do przodu i w dół, w ten sposób wszystko jest w zasięgu ręki i wzroku. Pokażę Wam to na zdjęciu.
ServoDrive nie będę pokazywała na zdjęciu, bo to śmietnik, więc może bez przesady, ale zasada działania jest taka: podchodzisz, pukasz kolanem i samo wyjeżdża. Kocham to! Nie zastanawiasz się czy masz brudne ręce, bo niczego nimi nie dotykasz.
Blat i zlew
Z blatem było trochę korowodów, bo najpierw chciałam marmur. Nic tylko marmur i marmur. Ale marmur ma swoje wady, łatwo łapie plamy i wcale nie jest tak bardzo frontem do użytkownika, jak mogłoby się wydawać. Drewno przez chwilę braliśmy pod uwagę i do tych mebli całkiem dobrze by pasowało, ale drewno też ma swoje minusy. A ja potrzebuję blatów, które będą maksymalnie wytrzymałe, odporne na zaplamienia czy wysoką temperaturę. U mnie się gotuje naprawdę i rozwiązania, które nie są w stanie tego znieść nie wchodzą w grę. Stanęło więc na konglomeracie kwarcowym, który eliminuje wszelkie minusy innych materiałów. Jest właściwie nie do zajechania, można na nim stawiać gorące garnki, nie chłonie niczego, więc problem plam odpada, generalnie materiał idealny do kuchni. Nasze blaty pochodzą z włoskiej firmy Santamargherita, a za docięcie i montaż odpowiada firma Dario Stone – tu polecam Wam kontakt z Panem Tadeuszem Sztymelskim, który jest niewyczerpanym źródłem wiedzy. Serio, ten facet wie wszystko o kamieniu. Na końcu wpisu wszystko Wam podlinkuję, podam numery telefonów i co tylko chcecie.
Zlew chciałam dokładnie taki – wielki jak wanna, głęboki i prosty. Mega dobrze się sprawdza i wiem, że nie zamieniłabym go na nic innego. Przede wszystkim to solidna ręczna robota – angielski Shaws. Jest przepiękny w swej prostocie. Aspekty praktyczne są łatwe do odgadnięcia: jest pojemny, nic się nie rozchlapuje, a jak wpadają niespodziewani goście, to potrafi pomieścić w sobie nawet wielkie gary, a tym samym skutecznie ukryć bałagan. No i jest ręcznie robiony, mówiłam już? Mnie bardzo takie rzeczy robią, kiedy wiem, że żywy człowiek włożył w ten przedmiot swoją energię i umiejętności. Bardziej takie rzeczy doceniam i szanuję.
AGD
Sprzęty mamy bardzo różnych firm, dobieraliśmy je pod kątem naszych potrzeb (a niektórzy również marzeń). Kuchenka Lacanche to francuskie, ręcznie robione cacuszko, które sobie wymarzyłam i będzie ze mną już zawsze, nawet gdybym miała się wyprowadzić na drugi koniec świata. Jest wspaniała i nie zamieniłabym jej na nic innego. Te kuchenki można dowolnie konfigurować, dobrać kolor, rozmiar i układ palników. U nas jest to piekarnik, druga węższa komora, która służy do trzymania jedzenia w temperaturze idealnej do serwowania lub do podgrzewania talerzy, natomiast palników jest pięć, przy czym środkowy to tzw. “wariatka” – żeliwna płyta, na której można piec, ale też idealnie sprawdza się do gotowania potraw wymagających długiego trzymania na niewielkim ogniu, np. bigosu.
Kolory tych kuchenek są jak cukierki i strasznie mnie korciło coś bardzo dziewczyńskiego i bardzo pastelowego, ale ostatecznie wygrał zdrowy rozsądek i stanęło na “francuskim niebieskim” – to piękny, bardzo elegancki odcień granatu. A jak wiadomo elegancki odcień granatu nigdy nie wychodzi z mody.
O lodówce pisałam Wam osobny wpis, o tutaj. Zobaczycie w nim wnętrze i poczytacie nieco więcej o tym modelu. Wiedziałam, że chcę mieć french door, bo uważam, że to praktyczne kiedy zamrażarka jest na dole. W końcu do niej sięgamy najrzadziej. Mamy tę lodówkę od prawie roku i uważam, że to była doskonała decyzja. Sprawdza się dokładnie tak, jak przypuszczałam, że będzie się sprawdzać. Tu też poszliśmy w jakość, bo Liebherrto niekwestionowany lider jeśli chodzi o chłodziarki.
Wybór zmywarki podyktowany był faktem, że Chobot współpracuje ze Smegiem i po prostu dostaliśmy na nią lepszą cenę. Nie mam żadnych uwag – myje, jest cicha, ma dość sprytnie rozwiązane kosze z możliwością modyfikacji wysokości, ale śniadania mi jeszcze nigdy nie zrobiła i kwiatów też nie przyniosła. Wciąż czekam.
Z kolei okap to była kwestia wymiarów. Potrzebowaliśmy czegoś relatywnie wąskiego, długiego i… cienkiego. Chcieliśmy, aby w zabudowie okapu pyły jeszcze szafki i Falmec nam to umożliwił. To, co może być dla Was pomocne – jest cichy i ciągnie jak szatan. A prawda jest taka, że akurat w tym wypadku całkowicie zdałam się na Weronikę, to ona dobrała okap pod nasze potrzeby, ja tylko zrobiłam przelew. I dobrze wybrała.
Lampy
I tu są schody. Przy lampach są zawsze schody, bo potrafię sobie wyobrazić wszystko, tylko nie lampy. Wierzcie mi, ofertę sklepów internetowych znam na pamięć. Do salonu i jadalni potrzebujemy dwóch lamp podłogowych. Na razie kupiłam trzy, żadna mi do końca nie pasuje. Nadal szukam. To jest jakaś katastrofa.
I z lampami do kuchni było tak samo rozkosznie, póki nie trafiłam doKaspy. Jezu, jaka ulga. Kaspa to kolejna polska firma, prowadzona przez parę zapaleńców, którzy od pięciu lat produkują lampy z pozoru dość proste w formie, ale tak genialnie “robiące” wnętrze, że w tej chwili Kaspę mamy również w jadalni, przedpokoju i na schodach. Pokażę je Wam w kolejnych remontowych wpisach.
Historia jest taka, że pojechałam do nich ze zdjęciami kuchni, napiliśmy się herbaty, pogadaliśmy i wybrali mi lampy idealne. A że przy okazji się polubiliśmy i Kasię mogę nazywać swoją koleżanką (tak, wysyłam jej zdjęcia dziecka, cicho bądźcie), to profit z tej sytuacji jest taki, że niebawem zrobimy dla Was konkurs na instagramie i będziecie mogli wygrać lampę właśnie z Kaspy. Radzę już teraz obserwować mój profil i zaglądać na insta stories.
Ściany i podłoga
O połączeniu heksagonów i drewna marzyłam od kilku lat. Bardzo, bardzo mi się to podoba. Podoba mi się też drewno na podłodze, bo jest ciepłe i przyjemne, ale w kuchni to umiarkowanie praktyczne rozwiązanie, więc ten kompromis okazał się strzałem w dziesiątkę. Jest na tyle ładnie, że jeszcze dwukrotnie powtórzyliśmy motyw łączenia drewna z płytkami – wokół kominka i w przedpokoju. To też pokażę Wam w kolejnych wpisach. Na razie dezaprobatę wyraziła tylko jedna osoba (pozdrawiam Cię, Marcin, nie gniewam się, i tak wiem, że ta podłoga jest piękna), a poza tym raczej wszystkim się podoba. Bo ja jestem wciąż i nieustająco zachwycona. I teraz tak: zarówno na podłodze, jak i na ścianach położyliśmy płytki z Tubądzina. Na podłodze jest to kolekcja Paris Macieja Zienia, płytka Madeleine. Na stronie możecie mieć wrażenie, że żyłkowanie na tych płytkach idzie lekko w kolor brązowy, ale tak nie jest, to zdecydowanie są szarości. Z kolei na ścianach te śliczne, bardzo dekoracyjne heksagony to Elementary Hex, także z Tubądzina, zaś farba to Dulux Easycare w kolorze “nieskazitelna biel”. Cały parter pomalowaliśmy tą farbą i dokładnie tym kolorem. Zależało mi na neutralnej bieli, która nie jest ani zbyt ciepła, ani zimna. No i nie bez znaczenia jest fakt, że łatwo się wszystko z niej zmywa. Niebawem małe, lepkie rączki wystawią ją na ciężką próbę.
Kuchenny pro tip – nie żałujcie sobie gniazdek. U nas jest trzynaście w samej kuchni i dopiero uważam, że to w sam raz.
Deski to po prostu Barlinek, szeroka decha o nazwie Calvados Grande (dąb). Jest to deska szczotkowana i olejowana, już tłumaczę dlaczego. Mamy trzy psy… Czy muszę coś jeszcze dodawać? Bardzo mi zależało na tym, aby na podłodze nie było widać śladów łap, psiej sierści, itd. Trochę w ciemno kupiłam te deski, ale okazały się idealne. Są półmatowe, mają sporo sęków i w efekcie ginie na nich psia obecność. Naprawdę, super się sprawdzają, chyba nawet lepiej, niż myślałam. I o ile deska barlinecka to produkt dostępny powszechnie, to warto kupić u pośrednika, który ma naprawdę dobrą ekipę montującą (bo praktycznie każdy jakąś ma). U nas z tym łączeniem była dość koronkowa robota i trochę się martwiłam jak to ostatecznie wyjdzie, ale wyszło bardzo dobrze, więc na końcu podlinkuję Wam firmę, w której kupiliśmy deski i która je później montowała. Cztery dni. Cztery dni na kolanach zajęło samo łączenie desek z płytkami. Szanuję za cierpliwość.
Dodatki
Na pewno te pytania będą padać, więc mam nadzieję, że niczego nie pominę. Poduszki na siedzisko zamówiłam na wymiar, niestety nie dało się dopasować żadnego gotowca. Znalazłam sklep, w którym można wybrać tkaninę i dowolny rozmiar. Materiał okazał się bardzo w porządku – gruby, mięsisty i przyjemny w dotyku. Żeliwny garnek to Le Creuset, a te miedziane to Falk. Niektóre drobiazgi są z TKmaxx, poduszki z kurkami z Vivre (chyba), a ceramiczna ryba i baranek to produkcja cudownej Justyny z Ublika. O Ubliku i ich jednopokojowej agroturystyce dla dorosłych pisałam tutaj.
Ludzie
Gdyby nie oni… Gdyby nie przytafili nam się ci wszyscy cudowni ludzie, to ani byśmy się nie wyrobili na czas, ani byśmy nie byli tak zadowoleni z efektu. Wiem, że to brzmi jak bajka, ale dla wszystkich mam tylko dobre słowa. Nie musieliśmy trzech ekip wyrzucić zanim trafiliśmy na normalną, nikt nas nie oszukał, wszystko było na czas i zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Laurkę dla Weroniki już napisałam. Teraz czas na laurkę dla Pana Pawła, który był odpowiedzialny za wszelkie prace remontowe. Oto człowiek, który jest solidny, słowny, zna się dokładnie na wszystkim, więc nie potrzebowaliśmy ani elektryka, ani hydraulika, ani nikogo innego. Robił gładzie, kładł płytki, robił elektrykę, generalnie człowiek-orkiestra. I do tego uczciwy i myślący. To nie ten typ, który jak nie przypilnujesz, to zrobi ci gniazdko tam, gdzie mu wygodnie. On zrobi tak, żeby tobie było wygodnie. Do tego w ogóle go nie trzeba pilnować. Jak się umówiliśmy, że będzie przychodził o ósmej, to codziennie był za piętnaście. Jak widział, że trzeba gonić z robotą, to pracował do późnej nocy. Moja noga w sklepie budowlanym stanęła tylko jeden raz, kiedy musiałam kupić baterię i gniazdka. I też tylko dlatego, że po prostu chciałam je sama wybrać. Pan Paweł na prezydenta! Na końcu podam Wam jego numer. Ten człowiek to jest czyste złoto, więc szanujcie go i nie negocjujcie stawki, którą poda, bo po pierwsze nie jest drogi, a po drugie jest wart każdej złotówki. Tylko mi go nie rozszarpcie, bo przed nami remont całego piętra!
Weronika Brala, odpowiedzialna za projekt kuchni – tel. 601 302 792
Paweł Szymański, odpowiedzialny za remont – tel. 506 336 207 [/message]
Ufff… Strasznie długo wyszło, ale mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam i udzieliłam Wam odpowiedzi na wszystkie pytania zanim je zadaliście. I najważniejsze na koniec – po trzech miesiącach wiem, że nie zmieniłabym nic. Nie przesunęła jednej szuflady, nie wybrała innego odcienia czegokolwiek.
Koniecznie dajcie znać jak Wam się podoba!
Magda
Spodobał Ci się wpis? Sporo się przy nim naracowałam i będzie mi miło, jeśli go udostępnisz. Dziękuję!