Mało jest miejsc, które tak zachwycają. Mało jest miejsc, o których wciąż tak niewiele osób wie. Mało jest miejsc, do których mamy rzut beretem, a nieświadomi omijamy je nie wiedząc co czynimy. Spreewald wywołuje zachwyt i kto raz ten cud odwiedzi, ten będzie wracał zawsze.
Z Warszawy mamy tu maksymalnie pięć godzin samochodem. To mniej, niż w Bieszczady. Wystarczy minąć polsko-niemiecką granicę i zamiast pojechać prosto do Berlina – zjechać kilkadziesiąt kilometrów w dół. Może w Poznaniu czy Wrocławiu o Spreewaldzie wiedzą, ale im głębiej w las, tym świadomość istnienia tego miejsca w narodzie mniejsza. Właściwie można przyjąć, że Polacy nie mają pojęcia jakie cuda mają pod bokiem. Szybko, szybko, zmieńmy to!
O Spreewaldzie mówi się, że to niemiecka Wenecja, choć ze względu na dzikość natury silniejsze skojarzenie miałam z Everglades i niekończącą się plątaniną kanałów wijących się wśród namorzyn. W Spreewaldzie też potrzebna jest mapa. Mapa i kajak. Bo w większość miejsc nie dojedziecie samochodem.
Jest to kolejny tekst z cyklu #SpokoMiejsca. Chcę Wam pokazywać miejsca nieoczywiste, warte uwagi, inne.
Spreewald jest sielski, właściwie jest kwintesencją tego słowa. Znajdziecie tu urocze domki nad kanałami, obsypane kwiatami krzewy, czyste jak kryształ powietrze, ale też zadbane trawniki i szalony świergot ptaków od bladego świtu. Tu można odpocząć, naładować baterie, w tempie relaksacyjnym człapać w kajaku od punktu A do punktu B lub zupełnie bez celu. Spreewald zachwyca. Zrobiłam kilkaset zdjęć i naprawdę dużym wyzwaniem było wybranie kilkudziesięciu do tego tekstu. I tak pewnie jest ich za dużo, ale trudno – nie umiem się powstrzymać. Mam nadzieję, że sprawią Wam przyjemność.
Wiedziałam, że tu przyjadę mniej więcej od jesieni. Twardo czekałam jednak na wiosnę, aż się zazieleni, aż buchnie wszelakim pięknem i teraz wiem, że dobrze zrobiłam. Oto bowiem popadłam w całkowity zachwyt i dzielenie się nim teraz z Wami wprawia mnie w ekstazę. Zdjęcia jak zwykle są bez żadnej obróbki – jakie wyszły z aparatu (choć tu głównie z telefonu), takie są. Ja wiem, że można na wszystko nałożyć różowy czy niebieski filtr, ale świat nie jest cały różowy. Niebieski też nie. Jaki świat jest każdy widzi.
Spreewald – co zobaczyć?
My zatrzymaliśmy się w Leipe i więcej o tym miejscu napiszę Wam na końcu postu. Stąd kajakiem można eksplorować cały ten rozległy, magiczny teren. Na pewno warto dotrzeć do Lehde, o którym przeczytacie w każdym przewodniku. Jest urocze. Warto odbić nieco od centrum (jeśli tak można nazwać najbardziej gwarne skrzyżowanie dwóch kanałów) i popływać między uroczymi (nadużywam słowa “urocze” czy mi się wydaje?) domkami choćby tylko dla wrażeń estetycznych. W Lehde znajdziecie najstarszy w Brandenburgii skansen i zdecydowanie warto do niego zajrzeć. Dowiecie się nieco więcej o historii tych terenów.
Swoją drogą to jest właśnie jedna z największych wartości, jakie dają podróże. Na pewno na historii słyszeliście o Łużyczanach, prawda? Ja też. Gdzieś mi coś dzwoniło, tylko nie do końca wiedziałam w którym kościele. Na szczęście mój Ukochany jest daleko bardziej dociekliwy, niż ja i wieczorami odbywaliśmy… (och, wiem o czym pomyśleliście, Wy małe dranie). Odbywaliśmy lekcje historii. To znaczy on mi czytał, a ja słuchałam. Poczytajcie o językach łużyckich, tutaj, to jest pasjonujący temat i zrozumiecie skąd ten polski na każdym znaku.
Prawdopodobnie traficie też do Lübbenau, które jest przyjemne i można tu zjeść bułkę ze śledziem. Niżej podpowiem gdzie dokładnie. Warty zobaczenia jest też młyn w Burgu, ale najlepsze ze wszystkiego jest wynajęcie chaty w strategicznym miejscu i cieszenie się byczeniem nad kanałem. Bo ta chata na pewno będzie nad kanałem. Wszystkie są.
W Spreewaldzie warto zaopatrzyć się w miejscową ceramikę, ma dużo uroku – takiej prawdziwej wiejskości, ale jednocześnie jest naprawdę dobrze wykonana. Możecie mi w tej kwestii zaufać, jestem doświadczonym kolekcjonerem skorup. Oczywiście, że wpadłam w ceramiczny amok. Nie pytajcie…
Jest tu rzecz jasna mnóstwo innych atrakcji, takich jak Muzeum Ogórków, ale tak naprawdę i z serca polecam Wam po prostu tutaj pobyć. Chłonąć atmosferę wszystkimi porami, cieszyć się naturą, konsekwentną architekturą domów tak bardzo nawiązującą do tradycyjnych spreewaldzkich zabudowań, po prostu być i uspokoić umysł. Spreewald z całą tą swoją bajkową sielskością jest do tego celu idealny. Jest też trochę krainą elfów, ale to moje prywatne skojarzenie i umówmy się, że pozostanie między nami.
Spreewald – co jeść?
Spreewald to królestwo… ogórków. I oleju lnianego, bo len rośnie tu dobrze i bujnie. Wszelkie możliwe pikle z ogórków dostaniecie na każdym rogu – ogórki w miodzie, w musztardzie, ogórki kwaszone, każde. Mają też swoją sałatkę uderzająco podobną do naszej mizerii. W wielu knajpach znajdziecie zupę rybną – lekką, delikatną, zabielaną rybną. My trafiliśmy na sezon szparagowy, więc opychaliśmy się do nieprzytomności.
Jednak najbardziej zaskakującym deserem, jakiego spróbowaliśmy, były kawałki pszennej bułki o chrupiącej skórce, które należało maczać w szalenie uczciwym, intensywnym w smaku oleju lanianym, a następnie w zwykłym cukrze. Podeszłam do tego trochę jak pies do jeża, a okazało się, że to jest zwyczajnie pyszne.
Adresem, który mogę Wam z czystym sumieniem polecić jest na pewno restauracja hotelu Spreewaldhotel w Leipe. Zatrzymaliśmy się może dwieście metrów dalej w absolutnie uroczej agroturystyce i trenowaliśmy tutejsze jedzenie najczęściej. Wszystko bez wyjątku było bardzo smaczne, więc nie żałujcie sobie.
Z kolei w Lübbenau, w sercu starej części miasteczka, nad kanałem, znajdziecie dwie przytulone do siebie budki. Jedna daje znakomite bułki z rybami, w tym oczywiście z bismarckiem, a druga miejscowe, puszyste naleśniki, które rozpływają się w ustach. Jedne z lepszych, jakie jadłam w życiu. Przepraszam, babciu. Proponuję najpierw śledzia, a na deser naleśniki z musem jabłkowym. Sztosiwo. Ale nie od dziś wiadomo, że proste rzeczy są najlepsze.
Spreewald – gdzie spać?
My zatrzymaliśmy się w SpreewaldInsel w Leipe, link tutaj. Poziom sielskości tego miejsca przebija skalę. Na rozległym terenie z dwóch stron przylegającym do kanałów znajduje się kilka starych, pięknie odrestaurowanych chat. W nich oczywiście wszelkie wygody. Wynajmiecie tu także kajak, do którego wsiądziecie właściwie pod drzwiami i wyruszycie na podbój Spreewaldu. Albo w ogóle nic nie będziecie robić, zalegniecie na leżaku i po prostu będziecie zajmiecie się jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu – byciem w tu i teraz.
Biorąc pod uwagę, że dobry popas jest tuż pod bokiem obstawiam, że następnym razem także się tutaj zatrzymamy. Nie widzę ani jednego powodu, aby szukać czegoś innego. Właścicielka jest uprzedzająco miła, bo choć w drodze ze słoweńsko-chorwacko-włoskiego wypadu dotarliśmy tu w okolicach godziny duchów, czyli o trzeciej nad ranem – nadal miała dla nas uśmiech. Dzielna kobieta. Do tego Pani Ula, która pomoże Wam we wszystkim, przyniesie świeże kwiaty z ogrodu, rano na klamce w bawłnianym woreczku powiesi chrupiące bułeczki i w ogóle jest tak miła, że przyznaję jej kwartalny Order Uśmiechu. To wszystko wystarczy, by poczuć się zaopiekowanym jak na wakacjach u ukochanej babci.
Nie wiem czy umiałam to do końca oddać, ale aż mnie roznosi od cudowności tej okolicy. Mam nadzieję, że właśnie pomogłam Wam wybrać miejsce, w które pojedziecie na najbliższy weekend 🙂
Magda
Tym razem partnerem cyklu #SpokoMiejsca są
Spodobał Ci się Spreewald tak jak mi? To super, cieszę się, że mogłam Cię zainspirować. Będzie mi miło, jeśli udostępnisz ten tekst 🙂