Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Chata Wędrowca – upadek legendy. W każdym sensie

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Właściwie o Chacie powinnam napisać już dawno, być może w jednym z pierwszych postów. Z Bieszczadami mam szczególny związek i gdybym nie mogła odwiedzać ich kilka razy w roku, czułabym się chora. Rzadko zatrzymuję się w Wetlinie, ale w drodze na ten czy inny szlak przejeżdżam przez nią dość regularnie. I zazwyczaj jem wtedy w Chacie. Chyba najbardziej lubię ją jesienią, kiedy turystów jak na lekarstwo, buki i olchy w okolicznych lasach kolorami pasą oczy do nieprzytomności, a ja mogę zająć stolik przy oknie i w spokoju cieszyć się tym widokiem.

IMG_5433

O Bieszczadach napisano już bardzo wiele, większość tych publikacji spokojnie drzemie sobie w mojej biblioteczce, i nie będę starała się wzbić na poziom natchnionych urokiem tych gór poetów. Wciąż odkrywam ich małe i duże tajemnice, poznaję lokalnych artystów, którzy zazwyczaj swoje talenty odkrywają dopiero tam, szukam nowych smaków i smaczków czy dziewiczych, omijanych przez turystów miejsc. Pół życia tam wracam jak bumerang i wciąż uważam, że wiem o Bieszczadach za mało. Ale to, co wiem na pewno, to prosta prawda, że łatwo w to miejsce wsiąknąć, oddać mu serce i już nigdy się spod tego uroku nie uwolnić. Jeszcze kilkanaście lat temu było – w porównaniu do stanu obecnego – dość dziko, choć powoli pojawiały się pensjonaty, zaś obowiązujący górski outfit prezentował się zgoła inaczej – były stare buty, bojówki i plecak, co niejedno już widział. Wręcz wypadało być powsinogą i obwiesiem z kilkoma groszami przy duszy. Dziś, jak chyba wszędzie, królują błyszczące fury z rejestracjami z dużych miast, markowe kurtki i profesjonalny sprzęt fotograficzny, jednak wciąż odnajduję tam ten jeden wspólny mianownik spinający w całość to, co było z tym, co jest – ludzi. W zadyszce łapanej przy ostatnim podejściu na Tarnicę znów wszyscy jesteśmy równi, w zasłużonym piwie przy wieczornym ognisku też, a dźwięk nadchodzącej wiadomości wydawany przez najnowszy model telefonu z jabłuszkiem jest wciąż jednak trochę od czapy. Gdzieś po drodze zostają metki, atrybuty i gadżety. Tracą te bzdury na znaczeniu, a na pierwszy plan wybijają się rozmowy po świt, do których się tęskni całą długą zimę. Nie twierdzę, że tak jak piętnaście lat temu, przyjeżdżam w Bieszczady pociągiem do Zagórza i dalej przesiadam się w PKS. Raczej wrzucam plecak do bagażnika i jadę, gdzie chcę nie kłopocząc się rozkładem jazdy. Niby mam GPS, ABS, USB, itp., itd., mam nawet wyniki USG, jednak w Bieszczadach wszystkie te literki robią się jakieś takie durne i nie na miejscu. Być może jestem skażona wspomnieniami, bowiem pamiętam czasy, kiedy trzeba było udać się na pobliską górkę, by złapać tzw. pole i korzystając z jedynego w okolicy telefonu komórkowego zawiadomić rodziców, że się żyje. Pamiętam też takie czasy, kiedy w okolicy nie było żadnego telefonu, więc można było w celu zawiadomienia wysłać pocztówkę. A może tam po prostu jest taki, a nie inny klimat? Cytując klasyka odpowiem sama sobie: Jakby nie było, jest bardzo miło!

Wróćmy jednak do tematu – Chatę Wędrowca tworzą ludzie legitymujący się pasją i ogromną miłością do tych pagórów, to czuć we wnętrzu, zaangażowaniu. Nie wybrali sobie łatwego kawałka chleba – przez większą część roku łatwiej na bieszczadzkich drogach spotkać niedźwiedzia czy wilka, niż turystę z zasobnym potfelem, a więc to musi być miłość. I ja ich rozumiem.

Baraninówka i kwaśnica na wędzonych żeberkach poszły na pierwszy rzut. Chyba tę pierwszą oceniłabym wyżej, bo kwaśnica w tej okolicy jest dość powszechnie spotykana i jadałam już lepsze.

IMG_5436

Obie jednak gęste, aromatyczne i uczciwe. Gdybym miała określić je jednym słowem, byłoby to słowo: domowe. W ogóle kuchnia w Chacie jest właśnie taka – domowa.

IMG_5437Ze względu na bliskość Słowacji i moją słabość do smażonego sera, nie mogłam go nie zamówić. I tu niestety się rozczarowałam. Był zbyt twardy, nie ciągnął się, dość powiedzieć, że nie zjadłam nawet połowy porcji. A szkoda, bo już miałam nadzieję, że do sera będzie bliżej niż dalej.

IMG_5440Dalej mamy jagnięcinę z grilla, może nie wybitną, ale z pewnością dobrą, dość delikatną, miękką i aromatyczną, klasycznie podaną z zestawem surówek i opiekanymi ziemniakami. To jest naprawdę przyzwoite mięso.

IMG_5442Zaś na koniec kilka słów o tym, z czego Chata słynie – chciałabym Państwu przedstawić przedziwny, gruby Naleśnik Gigant, słusznie pisany z dużej litery. Cóż, porcja jest zaiste gigantyczna, ale można zamówić połowę. Połowę, która wciąż jest ogromna. Naleśnik jest w istocie rodzajem pulchno-chrupkiego racucha z dziurami, smażonego na głębokim tłuszczu. Do tego jagody z połonin, śmietana, miód i cukier puder. Słodka, dziko sycąca, jedyna w swoim rodzaju rozpusta. Kocham naleśniki z jagodami w Barze Pod Gontami, ale ten jest zupełnie inny. Nie lepszy, nie gorszy, lecz inny. Mało prawdopodobne, by udało Wam się coś podobnego spotkać w innym miejscu, zwłaszcza że Naleśnik Gigant jest Certyfikowanym Produktem Lokalnym. Występuje w menu również w towarzystwie jabłek czy truskawek, ale jedząc go po raz pierwszy zachęcam jednak do jagód. Obecnie jest już dojrzałym dżentelmenem, bowiem skończył dwadzieścia lat, a jego historia zaczyna się w Bacówce pod Małą Rawką, do której jagody dostarczał jeden z wielu legendarnych bieszczadzkich zakapiorów, nieżyjący już Władek Nadopta, szerzej znany dzięki piosence Wojtka Belona jako Majster Bieda. Jak widzicie za Naleśnikiem Gigantem stoi nie lada historia, a jeśli dodamy do tego prostą prawdę, że nad wykonaniem ciasta po dziś dzień pieczę sprawuje wciąż ten sam człowiek, to czy można przejść obok niego obojętnie? Chyba nie.

IMG_5444Chata Wędrowca z pewnością zajmuje istotne miejsce na mapie bieszczadzkich jadłodajni. Z przyjemnością patrzę jak się rozwijają, teraz mają również pijalnię piwa i mogą się pochwalić wcale niezłym wyborem piw z Czech i Słowacji. A jeśli ktoś szczególnie zapała miłością do tego miejsca, może w Chacie przenocować, bowiem dysponują kilkoma uroczymi pokojami.

Tu kończymy sentymentalno-kulinarną wycieczkę, dodając, że za to, co powyżej plus piwo rachunek opiewał na 101 zł.

UPDATE z jesieni 2014

Jak jasno wynika z powyższego tekstu, w Chacie stołowałam się… naście lat. Długo i regularnie. Był okres, kiedy wspaniale trzymali fason, ale od kilku lat jest coraz słabiej. I już mniejsza o obsługę, którą co roku szkolą od nowa i dopiero w sierpniu jest w miarę przyzwoita. Mniejsza też o szybujące w górę ceny.

Tej jesieni zrobiłam dwa podejścia do Chaty i oba były kompletną klapą i rozczarowaniem. Poza – oczywiście – naleśnikiem, który jest jednakowo wielki i jednakowo tłusty każdego roku. Cała reszta, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, bo przepadałam za tym miejscem, była praktycznie niejadalna. Ociekające tłuszczem, żylaste kotlety, słabej jakości produkty i jechanie na wypracowanej renomie. Dwie wizyty, dwa razy potrawy wracały do kuchni, a byliśmy tam we trójkę!

Oczywiście, że nadal jest tam pełno czy jednak jest to kolejka po dobre jedzenie czy może to już po prostu taki sam punkt programu jak Siekierezada?… Mam inne standardy i choć pewnie zaraz jakiś fanatyk napisze, że w Chacie jest najlepiej, to ja jednak pozostanę przy swoim stanowisku. Ale w mojej kuchni nie ma supermarketowych produktów, nie ma kostki rosołowej i sosu z proszku. Nie ma sera topionego i szynki z polepszaczami. Bo takie mam standardy. W Chacie mi nie smakuje i nie polecę tego miejsca tylko dlatego, że kiedyś było tam fajnie i dobrze. Kiedyś, to kiedyś. Zostały dobre wspomnienia doprawione łyżką dziegciu.

I w swej nieskończonej wielkoduszności zmilczę brak klasy właścicielki, która nie przyjmuje do wiadomości, że kiedyś było lepiej, że można coś poprawić, natomiast obrzuca błotem swoich gości, którzy przez lata całe oddawali temu miejscu cześć. Tylko dlatego, że zauważają zmiany na gorsze i grzecznie zwracają dania do kuchni. Wstyd.

Już nie cztery świnki, lecz dwie. Wyłącznie za naleśnika. A jak chcecie z tymi samymi jagodami z połonin, ale taniej i z mniejszą ilością tłuszczu, to skoczcie do Baru pod Gontami. Jasia Was tak nakarmi, że klękniecie. Pierogi, żurek, kwaśnica i naleśniki to obowiązkowe punkty programu.

[EDIT, wiosna 2016] Pani Ewa postanowiła skasować swoje komentarze pod tym postem, ale z moich odpowiedzi łatwo wywnioskować co w nich było napisane. Zostawiam to ku pamięci.

pigs2

Magda

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

24 odpowiedzi

  1. Dzień dobry Pani Magdo. Tak, pamiętamy Pani wizyty jesienią 2014, u nas. Nie omieszkamy podzielić się ze światem, niebawem, jak one wyglądały, na naszym blogu. Cały personel pamięta Panią oraz Goście przebywający na sali, którzy zaalarmowali nas. Pozdrawiam serdecznie. Na pewno przybędzie Pani czytelników i to wielu. Do “napisania”

    1. Droga Pani Ewo, może Pani publikować te kłamstwa, gdzie się Pani podoba. Obie wiemy, że to odwet za to, że ośmieliłam się uprzejmie zwrócić niesmaczne dania do kuchni. A Pani zamiast skupić się na kuchni i wrócić do poziomu sprzed lat, całą zimę poluje w Internecie na gości, którym nie smakowało i obrzuca ich błotem. To też sporo mówi o Pani klasie. Mogłam Pani zachowanie sprzed kilku miesięcy opisać, ale widzę, że sama się Pani chętnie opisze. I świetnie.

      1. Oczywiście, że napiszę z przyjemnością. Proszę uważać, bo zdanie “A Pani zamiast skupić się na kuchni i wrócić do poziomu sprzed lat, całą zimę poluje w Internecie na gości, którym nie smakowało i obrzuca ich błotem.” mogę uznać za pomówienie, które nie ma nic wspólnego z prawdą. Mam tysiące czytelników i kolejne klientów. Niczego się nie wstydzę. Ludzie wracają każdego roku w podwojonej liczbie, na pewno nie bez powodu. Błędy nam się zdarzają, jak każdemu a krytyki się nie boimy. Już w tym roku pojawiło się kilkadziesiąt pozytywnych opinii od klientów. Nie twierdzę, że w Pani przypadku wszystko było w porządku. Mogło nie być. Natomiast Pani zachowanie, styl, komentarze zapadały w pamięci niejednej osobie, tak i z personelu jaki i wśród klientów. I tak jak Pani ma prawo poddać ocenie naszą kuchnię, tak ja zamierzam poddać ocenie Pani zachowanie oraz wiedzę i kompetencje do oceny (nie rozpoznała Pani składników maczanki, warto o tym wspomnieć, bo przecież wymieniła Pani składniki które nigdy w naszej kuchni nie zagościły, nigdy nie zostały zakupione). Tysiące klientów raczej się nie mylą, inspektorzy Gault& Millau raczej też nie. Błędy popełniamy ale ich skala jest znikoma. Kto nic nie robi- błędów nie popełnia. Dobrej nocy życzę. Ewa

      2. Błędy zdarzają się każdemu. To nie jest problem. Podobno była Pani wtedy na miejscu, wystarczyło zapytać, co jest nie tak. Chętnie bym z Panią porozmawiała. Ale nie. Najlepszym rozwiązaniem było odczekanie kilku miesięcy i napisanie, że zachowywałam się skandalicznie, co jest kłamstwem i mam na to świadków. W zasadzie mogę to uznać za pomówienie. Brawo, Pani Ewo, gratuluję wendety, która trwa od jesieni. Bo daliście nam żylastego kotleta 🙂

      3. Ilu z tych “zapytanych” to będą Pani znajomi, którym podyktuje Pani odpowiedź? 🙂 Pani Ewo, zaczął się sezon, zakładam, że ma Pani co robić, więc tym bardziej dziwi i żenuje mnie fakt, że rozpętała Pani – i nadal ciągnie – tę gówno-burzę o kotleta.

        Miałam o Pani jak najlepsze zdanie, ale od czasu, kiedy uciekła się Pani do kłamstw, tylko po to, żeby mnie oczernić, nie wiem co mam o Pani myśleć. Ogromne pokłady zajadłości muszą w Pani drzemać, skoro w maju 2015 nadal ciągnie Pani temat żylastego kotleta z września 2014, o którym ja zapomniałam pięć minut po wyjściu z Chaty.

        Dobry restaurator rozmawia z niezadowolonymi gośćmi. Zły restaurator obrzuca niezadowolonych gości błotem w Internecie. Tak to widzę.

      4. To Pani zrobiła update. A ja będę się broniła. Pani Magdo. Słowa, których Pani używa nie świadczą o mnie lecz o Pani. Staram się rozmawiać z Panią z zachowaniem wszelkich zasad kultury języka. Nie wiem kiedy “obrzuciłam Panią błotem”, nie jestem znana z ciętego języka i zajadłości. Nie krążą o mnie legendy ani złe opinie. Jestem osobą pogodną, uczynną o czym świadczą opinie na moim FP praktycznie pod każdym wpisem. To są osoby, których nie znam ale które miały przyjemność poznać mnie w mojej pracy. Nie. Pani Magdo. Poddamy to ocenie nie moim znajomym ale publiczności jak najszerszej we wszystkich mediach społecznościowych, blogach i stronach. Tak będzie uczciwie. Pani opinia naprzeciwko opinii pozostałej części internetu. Pozdrawiam serdecznie

      5. Jest zasadnicza różnica między opinią o jedzeniu, które dostałam, a pisaniem kłamstw, jakobym się źle zachowywała. I na pewno to ostatnie nie ma żadnego związku z uczciwością. Tyle z mojej strony.

      6. Dziękuję ci za ten update, miałam Chatę wpisaną jako pierwszą do odwiedzenia tego lipca, ale po tym co czytam, no way! skorzystam z innych rekomendacji, a już po tych historiach z zachowaniem właścicielki kompletnie nie mam ochoty na “naleśnika” . pozdrawiam

      7. Jak widzisz pani Żechowska pokasowała swoje komentarze, ale z moich odpowiedzi dość jasno wynika co w nich było. Gdzieś na dysku zewnętrznym mam screeny, natomiast to tutaj zostawię na wieki wieków jako pomnik na cześć profesjonalnie prowadzonego biznesu gastronomicznego. A tu możesz na własne oczy zobaczyć skąd się ten update wziął, choć Ty to już w sumie wiesz: https://www.facebook.com/magda.grzebyk/videos/vb.1624962146/10203672702131149/?type=2&theater

      8. No dobra, czekam, szukam i nigdzie nie moge znalezc punktu spojrzenia drugiej strony, czyli Chaty Wedrowca…

      9. Witam serdecznie 🙂 Przepraszam, ale niestety praca w sezonie nie pozwoliła mi na zajęcie się tą sprawą. W międzyczasie okazało się, że po raz kolejny, niezależni Inspektorzy Gault&Millau postanowili nas wyróżnić w prestiżowym Przewodniku Kulinarnym (najbardziej znanym obok Michelin), jako jedną z 250 najlepszych restauracji w kraju. Uznałam więc, że dobre broni się samo. Byliśmy w edycji 2015 (wizyty inspektorów miały miejsce w 2014,) i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będziemy w edycji 2016. Wniosek jest taki, że w pocie czoła pracujemy nad tym by było jak najlepiej i profesjonaliści to doceniają. Klienci również (polecam opinie na Tripadvisor czy FB, i to nie są opinie znajomych a przeważająca ich większość jest mega pozytywna). Zdarza się nam coś zrobić źle. Jesteśmy tylko ludźmi, ale nie odpuszczamy i naprawiamy błędy. Dlatego skupię się w przyszłości na pracy a nie na polemice z Panią Magdą. Uznałam, że w obliczu tego co mówi większość- nie ma to sensu. Pani Magda ma prawo do swojej opinii, jak każdy. Przyznałam, że mogło być coś nie tak, bo to zdarza się każdemu, najlepszym, dobrym i średnim. Nasi pracownicy też mają słabsze dni. Obecnie jestem bardzo mocno skupiona na swojej rodzinie i problemach, więc tym bardziej brak mi sił by coś więcej napisać niż tych kilka zdań 🙁 proszę wybaczyć. Ewa

  2. Dzień dobry Pani Magdo!
    Muszę Pani przyznać rację. Jedzenie było nieświeże i pachniało starym, wysmażonym olejem. Ostatnia wizyta zakończyła się zatruciem pokarmowym dziecka, po zjedzeniu piersi z kurczaka. Nie mogę polecić tego lokalu.

  3. Przywędrowałam w te miejsce tydzień temu, bazując na znalezionych znakomitych opiniach na portalach i niestety przeżyłam rozczarowanie. Panie z obsługi, rozmawiały między sobą głośno na temat urlopu i wyjazdu na baseny, nie przejmując się zbytnio gośćmi w restuaracji. Mieliśmy wrażenie z Mężem, że przeszkadzamy w ploteczkach. Zawiodła nie tylko obsługa, ale również naleśnik gigant – który wcale naleśnikiem nie jest, a zwykłym wielkim racuchem usmażonym na głębokim tłuszczu za 40 zł ! Był to mój pierwszy i ostatni raz w chacie wędrowca.

  4. Wróciłem po raz kolejny z Wetliny, z ciekawości raz zjadłem w Chacie i przez następne 3 dni jadłem w barze przy sklepie. Pamiętam Chatę sprzed 10 czy nawet 7 lat, kiedy nie wyobrażałem sobie jedzenia gdzie indziej, było smacznie, klimatycznie i cenowo do zaakceptowania. Później było tylko gorzej i gorzej. Chata poszła na masowego klienta, wyrobili sobie nazwę, więc ludzie obrali sobie ich jako jeden z punktów wycieczki w Bieszczady, mają oczywiście do tego prawo, to ich biznes. Tyle tylko, że teraz Chata jest przeze mnie i moich znajomych odbierana tak samo, jak schody na Tarnicę. Szkoda 🙁

  5. Byliśmy z żoną w Chacie w minioną sobotę (11.06.2016), bo skusiła nas wielka reklama “naleśnika giganta”. Jako, że byliśmy po lekkim śniadaniu, stwierdziliśmy, że warto coś jeszcze zjeść przed wyruszeniem w góry. Jakże ogromne było nasze rozczarowanie, gdy otrzymaliśmy to coś. Z całą pewnością nie jest to naleśnik – wiem, bo je uwielbiam i sam robię ich mnóstwo w domu. To był jakiś dziurowy racuch, składający się większości z powietrza zamaskowanego bitą śmietaną, z pewną ilością jagód i kropelką miodu. To było straszne – nawet nie poczuliśmy, że coś zjedliśmy. Rozczarowanie było ogromne, tym bardziej, gdy okazało się, że przekrojenie naleśnika na pół kosztuje dodatkowe 9 zł! Tak – pani kelnerka przed złożeniem przez nas zamówienie powiedziała nam,że te naleśniki są ogromne i że duży zjemy tylko wtedy, gdy jesteśmy bardzo głodni a tak to proponuje połówkę.Zatem po prosiliśmy o duży przedzielony na pół. I okazało się,że jedna polówka kosztuje 24 zł – a duży naleśnik 39 zł. Zatem my za dwie połówki zapłaciliśmy 2 x 24 zł – czyli 48 zł, czyli 9 złoty więcej niż cały naleśnik. Strasznie drogie jest to przekrojenie. I jakoś przełknąłbym tą cenę, gdybym czuł, że płacę za uczciwie zrobione i podane danie. A ja czułem się nabitym w butelkę turystą, który skusił się wszechobecnymi reklamami i ładnym wystrojem. Oooo z daleka będziemy omijać to miejsce i wszystkim szczerze będziemy je odradzać. Pazerność nie popłaca..

  6. Zgadzam się niestety, dałam szansę Chacie dwa razy i dwa razy przypłaciłam to problemami żołądkowymi… Chyba tylko naleśnik ciagle się broni, chociaż mój żołądek zdecydowanie bardziej woli tradycyjne naleśniki jak np. w Barze pod Gontami. Poza tym Chata serwuje okropne mięso, żylaste, niejadalne, mdłe (schabowy z karkówki, wieprzowina “na dziko”?), i dziwne bez wyrazu dania jak np. gotowane ziemniaki na zimno z kozim serem za cenę z kosmosu (28 zł). Szkoda, zdecydowanie nie polecam.

    1. No to mamy identyczne spostrzeżenia i do zmiany recenzji skłonimy mnie także dwie wizyty, ale to bardzo niepopularne wyrażać takie opinie głośno. Do mnie pani właścicielka robi regularnie wycieczki. Trzeci rok z rzędu.

    2. Szczerze powiem, byliśmy chyba w innych chatach. Ostatnio byłem 2 tyg temu oczywiście naleśnik musiał być, może nie gigant, ale ten mniejszy i oczywiście był pyszny. Była też Baranówka i na drugi dzień jagnięcina. Nie jestem fanem baraniny i jagnięciny ze swoich powodów ale i jedno i drugie było pyszne i chyba mnie przekonali. Lubię potrawy pikantne do tego stopnia, że nawet do jajecznicy dodaje peperoncino więc z racji tego baranówka bardziej przypadła mi do gustu. Natomiast jagnięcina była więcej niż OK. Mięsko było soczyste i się rozpadało, suróweczki i kopytka, bo z takowymi zamówiłem, były też bardzo dobre. A że swoje kosztuje … no cóż nie jadam tak codziennie to raz, dwa z tego co widziałem raczej nie oszczędzają na jakości i ilości, a dobry wsad kosztuje. Poza tym muszą zarobić na cały rok a otwarte mają tylko od maja do końca października trzeba to brać pod uwagę. A po trzecie proszę iść w Krakowie, w Warszawie lub Zakopanym w miejscach turystycznie obleganych i sprawdzić czy zjecie taniej :D. Tak wiem to Bieszczady, ale Bieszczady niestety też się zmieniają. Ćwierć wieku temu mogłem połowę Bieszczad przejść i żywej duszy nie spotkać, a teraz … ehhh łezka się kręci. Pozdrawiam i mimo wszystko polecam 😀

  7. Odpowiadam na odpowiedź Właścicieli na recenzję “Hmm, tak to jest, jak się jedzie na opinii…”. Odpowiadam po kolei:
    1)
    cukier, podczas smażenia w głębokim tłuszczu, karmelizuje się. I to
    właśnie dzięki temu, że jest cukier, naleśnik jest chrupiący
    (skarmelizowany cukier daje ten efekt + słodycz oczywiście). Dziwne, że
    odpowiadający tak elementarne rzeczy nie wie;
    2) 26 zł kosztuje mały
    naleśnik, a 46 zł naleśnik gigant. Oferują Państwo te dwa warianty,
    wystarczy pójść, zapytać albo przeczytać menu. Haczyk jest następujący:
    za dwa małe klienta płaci 52 zł, za jeden gigant 46 zł. Jedna i druga
    cena obłędnie wysoka (bo mówimy o naleśniku!), ale skoro klient płaci,
    to cena się utrzymuje. Tyle tylko, że ten sam klient ma prawo wyrazić
    opinię. I my wyrażamy: to bardzo drogo;
    3) jagody posypane cukrem są
    bardzo, ale to bardzo niesmaczne. I naprawić ten oczywisty błąd można
    pytaniem kelnerki: “z cukrem czy bez”. Komu do głowy przyjdzie, że
    jagody są zasypywane cukrem?! Nie można zapytać? To takie trudne?
    Łatwiej napisać w odpowiedzi, że – de facto – jedzenie łyżką cukru jest
    pyszne? (bo cukru jest tyle, że jagody trudno dostrzec);
    4) w menu napisano: micha jagód. Jest malutka miseczka. “Zapomniała” Pani odnieść się do rozmiaru miseczki…
    5)
    teraz już wiemy, co w zupie niepasowało. 8 godzin gotowania… Zupy,
    hmm. Każdy gotuje po swojemu, a każdy smakujący ma prawo wyrazić opinię.
    I my wyrażamy: zupa średnia. I opinia jest nie po obejrzeniu na
    Instagramie – jak Pani poleca, tylko po zjedzeniu zupy. Do przeciętnych
    lokali nie chodzimy, nie mamy więc – w odróżnieniu od Pani – wiedzy, co
    podaje się w lokalach przeciętnych;
    5) miejsce jest przereklamowane, a
    owa nadwyżka (“niestety na co dzień mamy nadwyżkę Gości nad
    miejscami”), nad którą Pani ubolewa, to ciekawość: każdy obowiązkowo
    chce zjeść naleśnika, albo przynajmniej zobaczyć słynną Chatę Wędrowca,
    bo jest reklamowana, bo doczekała się swego rodzaju sławy. Dlatego
    stwierdzamy: miejsce przereklamowane. I – ku uwadze Pani, które była
    uprzejma odpowiedzieć: proszę przeczytać recenzje poniżej, nie tylko my
    mamy to zdanie;
    Życzymy powodzenia – na kolejne 24 lata. Proszę
    jednak wziąć pod uwagę, że tajemnica sukcesu to również wsłuchiwanie się
    w opinie gości. Mamy też nadzieję, że następni goście będą możliwość
    zjedzenia michy (nie miseczki, no chyba, że w menu będzie napisane
    miseczka) jagód bez cukru, naleśnika bez cukru w cieście i innych
    specjałów, oczywiście jeśli zechcą u Państwa jeść.
    Z pozdrowieniami,
    Jacek i Julita

Dodaj komentarz