To jest miejsce, w którym się rozpłynęliśmy, bo znaleźliśmy tam prawdziwe włoskie smaki, takie domowe, nie wydumane dania wyjęte z kapelusza. Tam nas nakarmili jak u mamy. I choć kelnerzy nie mówią po angielsku, to są sprawni i świetnie porozumiewają się na migi. Na tyle dobrze, że jeszcze pół godziny po skończonym posiłku zawzięcie dyskutowaliśmy przy pomocy rąk i naszego, pożal się Boże, włoskiego, który właśnie na bieżąco przyswajaliśmy.
Vicolo della Neve nie ma wielkiego szyldu, mieści się w bocznej uliczce, którą łatwo można przegapić, nikt nie wystawia też żadnej tablicy informacyjnej na przebiegający nieopodal deptak. Jak zwykle wiedzeni intuicją i nosem trafiliśmy tam, gdzie trzeba. A w środku pełno i sami Włosi, czyli ding, ding, ding – jackpot!
Zaczęliśmy od pizzy, trochę innej niż u Da Michele, trochę grubszej, choć prawie tak samo smacznej. Też z pieca na drewno (oczywiście), też prostej i z dobrymi składnikami.
Dalej dorsz unurzany w doskonałym sosie pomidorowym, zapieczony w piecu, wybitnie aromatyczny z dodającymi słonego smaku kaparami i dobrej jakości ziemniakami.
Większość tych potraw na zdjęciu wygląda podobnie. Podejrzewam, że dokładnie tak wyglądają w domu. Tu nie ma zabawy artystycznymi mazami z pianki z konopii, tu jest solidna kuchnia, więc sorry.
Następnie jedna z ich specjalności – warzywa pieczone z mozzarellą di bufala. Wspaniałe, po prostu. Doskonałe składniki, lekko dymny aromat, chętnie tam wrócę i znowu zjem to wszystko.
Na koniec odrobina lokalnego folkloru, czyli świńska skóra faszerowana siekaną pietruszką i – oczywiście – zatopiona w sosie pomidorowym. Skóra delikatna w smaku, o konsystencji lekko rozgotowanego makaronu. Wiadomo, że wściekle tłusta, ale tak inna i pyszna, że nie dało się jej nie zjeść.
Wszystko podane w metalowych miskach, tu nie znajdziecie porcelany, kryształowych kieliszków i srebrnych sztućców. Bo tu nie ma całego stelaża, który poprzez wywarcie odpowiedniego wrażenia ma przydać lokalowi wspaniałości, a czasem przykryć marność samych potraw. Proszę Państwa, tu się uczciwie gotuje i uczciwie je, tu nie ma grama ściemy, tu jest prawda i serce w każdym kęsie. Jest też bardzo krótka karta, z czego połowy późnym wieczorem już nie ma, bo gotują tylko ze świeżych składników.
Do tego serdeczni, ciepli i zaangażowani kucharze, którzy znają swój fach. Wiadomo, że pięć, ale nie świnek, a prosiaków!
Za to wszystko w tym butelka bardzo przyzwoitego wina zapłaciliśmy 50 euro. Jak na Wybrzeże Amalfi i TAKIE smaki to właściwie półdarmo. Gdybyście mieli problem z trafieniem – jak zwykle szukajcie naszej wlepy na szybie.