Via Nazionale per Sorrento, Amalfi
W Da Ciccio jedliśmy kilka razy. Patrząc z ulicy nie powala, dopiero kiedy znaleźliśmy się w środku, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że to nie jest całkiem pospolite miejsce, do tego pięknie zlokalizowane, z tarasem i widokiem na morze.
Przystawki są w większości absolutnie miniaturowe i absolutnie pyszne. Poniższa krewetka (szkoda, że występowała bez koleżanek) przepyszna, zrobiona tak w sam raz, by być idealnie miękkim mięskiem w lekkiej, chrupiącej panierce.
Po dwóch pierwszych wizytach, kiedy już przyznaliśmy się, że piszemy, kucharz zaczął nas dopieszczać takimi właśnie maleńkimi kąskami, nie po to, by się przypodobać, lecz pokazać swoje możliwości. I rzeczywiście, w kwestii owoców morza i ryb ma niewielu sobie równych.
Powyżej wersja z delikatnie ostrawym musem z zielonych warzyw, równie pyszna, a niżej coś w rodzaju rodzimej kluski na parze, delikatnej, rozpływającej się na języku, z aromatycznym, gęstym sosem pomidorowym. Miniatura na dwa dziaby – pyszna.
Dalej ośmiornica podana na klasycznym amalfijskim ceramicznym talerzu. Więcej niż poprawna – przygotowana w sosie własnym, z delikanym, kwaskowym posmakiem, lekko słona, wyraźna, a przy tym delikatna, taka w sam raz.
No i ryba, przy której doznałam małego objawionka. Absolutnie delikatna, absolutnie świeża i absolutnie pyszna, jak to we Włoszech – w nieodłącznym towarzystwie świetnego sosu pomidorowego, przykryta szparagową pianką. Na tyle dobra, że następnego dnia zjadłam ją ponownie.
Przyzwoita pasta, może nie doskonała, ale blisko, ze świetnymi owocami morza i oliwkami. Niby klasyka gatunku, ale pyszna.
Fritto misto, czyli coś dla tych, którzy owoce morza niechętnie, chyba że smażone. Poprawne, napełniające żołądek, ale bez tej delikatności i chrupkości w jednym, której zawsze szukam. Trochę za ciężkie.
Zawsze zamawiamy też coś zielonego i tutaj nie było szału uniesień – zielenina, grillowane warzywa, etc. po prostu ok, ale już bez tego szału, co przy owocach morza.
Da Ciccio na pewno nie jest miejscem na desery, spróbowaliśmy tam trzech i wszystkie były w najlepszym wypadku takie sobie. Mille feuille bez tej delikatności i chrupkości, ciasto orzechowe kleiste, przylepiające się do zębów, zapychające i wariacja na temat mille feuille, czyli wydanie sernikopodobne. Deserów nie polecam.
Ale tym, co polecam serdecznie to domowe limoncello i nalewka melonowa. Cóż za poezja! Obie mocno aromatyczne, obie nie za słodkie, obie kupiliśmy, by zabrać do domu. Co ciekawe – obie są domowej produkcji, a owoce pochodzą z ich ogrodu. Podobnie jak wszystkie warzywa, z których gotują. I to jest ten plus, który sprawia, że szala przechyla się w stronę pięciu świnek z tym jednym “ale” – nie jemy tam deserów.
Za wszystko, co widzicie powyżej, w tym trochę zieleniny i dwie lub trzy butelki wina, zapłaciliśmy ok. 150 euro.
Magda