Trzeba Wam wiedzieć, że w samym Południowym Tyrolu gwiazdek Michelin jest łącznie przeszło dwadzieścia. Ale biorąc pod uwagę produkty, które są tu dostępne, aż się prosi, żeby je tylko uszanować. No i może jeszcze dobrać świetne wina, co również nie powinno stanowić wielkiego kłopotu, bo to winny region. Do tego odrobina umiejętności technicznych, smaku i… I to wystarczy.
To jest bardzo fajne w Południowym Tyrolu – w ciągu dnia zjecie świetnie w wielu knajpach na stokach, raczej prosto, ale wciąż na dobrym lokalnym produkcie, a wieczorem zawsze możecie zdecydować się na coś znacznie bardziej wyszukanego. To wszystko tu jest i jest w zasięgu krótkiej jazdy samochodem. Trzeba tylko wiedzieć gdzie iść.
Sporo dobrych restauracji jest tu w hotelach (ta również) i trzeba wiedzieć, gdzie pójść. Przygotowuję dla Was jeszcze jeden wpis o Alpe di Siusi, w sumie polecę Wam kilka dobrych adresów na popas, opowiem o hotelu, w którym mieszkaliśmy i o tym, co właściwie można tu robić poza nartami, bo te są raczej oczywiste. Generalnie jest to znakomity kierunek na rodzinny wyjazd, ale o tym za chwilę.
Na razie pomówmy o jedzeniu. Anna Stuben to absolutnie urocza restauracja urządzona w alpejskim stylu, mimo gwiazdki kompletnie pozbawiona zadęcia, za to ze wszystkimi tymi miłymi rzeczami, których możecie się spodziewać w tego typu miejscach: z fenomenalną obsługą, znakomitym jedzeniem i wyjątkową selekcją win. Bardzo mocno stawia się tu na lokalne produkty i wina również są z regionu. Pierwszy raz do tatara piłam chardonnay i okazało się, że białe wino w połączeniu z surowym mięsem może stanowić wyjątkowo błyskotliwy duet. Na końcu wrzucę Wam zdjęcie win, których próbowałam do tej kolacji, bo wszystkie te etykiety są przednie. Tak samo, jak wesoły i kompetentny sommelier, który je dla nas wybierał.
Oczywiście możecie się tu spodziewać całego ceremoniału od pieczywa, przez amuse bouche, kolejne dania, intermezzo, na petit fours skończywszy, ale też druga strona medalu jest taka, że możecie tu przyjść w wełnianym swetrze i ciepłych butach i nadal będziecie czuć się swobodnie. Bardzo lubię takie miejsca.
Wrócę jeszcze na chwilę do tatara, bo trzeba Wam wiedzieć, że w Południowym Tyrolu hoduje się krowy rasy Simmental zarówno dla mleka, jak i mięsa. Tatara zjecie tu w większości restauracji, ale ten był wyborny. Doprawiony już wcześniej, ewidentnie siekany, a więc z wyczuwalną strukturą mięsa, no i to białe wino… To jest zestaw, którego absolutnie nie możecie tu pominąć.
To tutaj jadłam gnocchi najdelikatniejsze z delikatnych, to one są na zdjęciu głównym. Właściwie można o nich napisać poemat. Powoli zbieram dane i w głowie tworzę kompilację tych wszystkich przepisów, aby ostatecznie dać Wam taki, który będzie odpowiadał temu, co zjadłam w Anna Stuben. Powiedzmy, że wybieram z nich te czynniki, które mają wpływ na delikatność kluseczek i zamierzam wszystkie te wątki połączyć w całość. Dokopałam się już do kilku nieoczywistych rad, więc trzymajcie rękę na pulsie.
Oprócz specku czy miejscowych serów na naszych talerzach wylądowało też kremowe (ale z twardawą łezką!) risotto z homarem, cudownie zaskakująca sardela w chrupiącej panierce, czy kończące wątek znakomite czekoladki. Powiedzcie, czy ten maleńki brzuchaty Budda nie jest uroczy?
Oczywiście spodziewajcie się tu pianek, pudrów, lodów pietruszkowych, doskonałego domowego pieczywa i bardzo długiej chwili namysłu w czym właściwie był marynowany ten burak (w anyżu i siedemnastu innych przyprawach, nie ma za co!), bo fine dining taki po prostu jest. Ale też spodziewajcie się najlepszego produktu, znakomitej obsługi i świetnej, luźnej atmosfery. No i przednich win. Bo fine dining taki po prostu jest.