Via Montebello, 13, Castiglione della Pescaia
Ta knajpa nie była naszym pierwszym wyborem, bowiem najpierw udaliśmy się w miejsce polecane przez absolutnie wszystkich, gdzie odbiliśmy się od drzwi. Zrezygnowani przysiedliśmy w przypadkowej restauracji z – jak się okazało – średnim jedzeniem, więc spuścimy na nią zasłonę milczenia. Wyszliśmy wciąż trochę głodni i postanowiliśmy zasięgnąć języka raz jeszcze. Pożądałam ryby, skierowano nas do Il 13. I słusznie.
Ooo tak, ryba była wyśmienita – delikatna, wilgotna, z lekko dymnym aromatem, trochę ziołowa, niemal sama z siebie znikająca na języku. Do dziś nie wiem co konkretnie zjadłam, po prostu zdałam się na kucharza i zaufanie się opłaciło.
Makaron zaś był niezły, lecz bez fajerwerków. Przyzwoity i tyle. Faktem jednak jest, że trafiliśmy tam późnym wieczorem, kuchnia już właściwie odgwizdała fajrant, a my jak zwykle głodni, więc się nie czepiam.
Wnętrze jest dość ciekawe, bo kamienne sklepienia przypominają trochę loch, ale taki raczej przytulny, choć brzmi to jak oksymoron. Samo miasteczko też jest warte odwiedzenia. Zatrzymaliśmy się tam na trzy dni w drodze powrotnej z południa, a że ten wyjazd był wyjątkowo intensywny, to na koniec potrzebowaliśmy odrobiny luzu, odpoczynku od upału i Toskania wydawała się do tego celu idealną destynacją. Castiglione della Pescaia jest miasteczkiem portowym z piękną, szeroką plażą i górującym nad nim majestatycznym zamkiem. W maju było luźno, ciepło i bardzo przyjemnie, bez przewalających się wszędzie tabunów turystów w kombo-zestawie, czyli sandał plus skarpeta.
Ponieważ tego dnia zaordynowaliśmy sobie małe tournée po okolicznych enotecach, tym bardziej nie miałam najmniejszych oporów przed złożeniem pocałunku na dłoni, która przygotowała moją rybę. Czasem mi się to zdarza, albowiem dobra kuchnia jest prawdziwą sztuką, więc ludziom dobrej roboty szacunek i uznanie. Za każdym razem mnie ujmuje jak we wszystkich kolejnych wspaniałych kucharzach, których mam czasem szczęście spotykać na swojej drodze, ten mały gest wywołuje mieszaninę wzruszenia, dumy i zakłopotania. Bo czy nie trzeba być prawdziwym pasjonatem kuchni, by wydając kolejne i kolejne porcje nie zmienić się w wyrobnika?
Wybaczcie jakość zdjęć – ciemno, późno… Cóż, bywa.
Myślę, że cztery świnki będą absolutnie zasłużone i równie uczciwe.
Rachunek taki:
Magda