Pamiętacie mój poprzedni post o Socjalu? Znajdziecie go tutaj. Przeczytajcie.
…
Już? Ok. Dla leniwych w telegraficznym skrócie: wtedy najbardziej wkurzyła mnie fatalna obsługa i rozwodniony aperol spritz, mający z oryginałem tyle wspólnego, co schabowy z tofu. Summa summarum dostali trzy świnki.
Wczoraj był taki dzień, że odechciało nam się wszystkiego, a Socjal był po drodze. Tak wypadło, bęc.
Przeżyłam social table, bo byliśmy jedynymi, którzy przy nim siedzieli, ale nadal tego wynalazku nie lubię. Nie o tym jednak dzisiaj będzie. Na początek miło zaskoczyli mnie sprawnym serwisem i dobrym drinkiem, a później było równie przyjemnie. Ponownie zamówiliśmy krewetki w białym winie, nad którymi może się nie rozpłynę, bo bez wątpienia pochodziły od średniego dostawcy, ale były świeże i ten sos! To już nie była rozwodniona zupka, tylko gęste, oblepiające wszystko, co w nim zanurzone, aromatyczne sosiszcze. Do dekoracji pyszny ziołowo-parmezanowy chips. I gdyby krewetki były trochę lepszej jakości, to prawdopodobnie byłabym absolutnie zachwycona. Jednakowoż oddam im honor i napiszę, że to bardzo, bardzo przyzwoite danie, które chętnie za jakiś czas zamówię ponownie.
Dalej mamy pizzę z ostrym salami, na cieniutkim, chrupiącym na brzegach cieście. Do sosu może dodałabym pół szczypty cukru mniej, ale to już detal, bowiem była naprawdę przyzwoita i – tak dla odmiany – dotarła do nas gorąca jak diabli, czyli wszystko się zgadza. Znów mamy danie, które z chęcią za jakiś czas zjem raz jeszcze. Porównanie jest dość dobre, bo poprzednio zamówiliśmy właściwie identyczne potrawy i trzeba oddać im honor, bo tym razem było po prostu lepiej.
Socjal w mojch oczach się zrehabilitował. Nie napiszę może peanu na cześć, ale jest nieźle. Myślę, że będąc w okolicy spokojnie można tam coś zjeść i nie ronić łez uiszczając rachunek.
I właśnie dlatego z trzech świnek robią się cztery, bo byłabym zwykłą, nieuczciwą małpą, gdybym tej oceny nie zweryfikowała.