Nadwiślański Świt to świeżutka restauracja otwarta niedawno na Powiślu. W niedzielę odbyła się tam fantastyczna impreza – Zlot Cydrowników Autorskich. Mieliśmy w planach urwać się gdzieś na obiad, ale nie zrobiliśmy tego z dwóch powodów. A właściwie trzech.
Po pierwsze objęliśmy tę imprezę patronatem, więc po prostu nam nie wypadało. Po drugie było zbyt ciekawie, by gdziekolwiek się urywać. A po trzecie okazało się, że Nadwiślański Świt oferuje tego dnia specjalne cydrowe menu. A my na to, jak na lato.
Sama impreza była warta uwagi i każdy, kto interesuje się cydrami rzemieślniczymi powinien tam być. Świetna i z każdym kieliszkiem coraz weselsza była degustacja w ciemno przeznaczona dla branży i mediów. Duży pros za możliwość kupienia kilku ciekawych butelek czy parowanie cydrów z serami pod wodzą Giena Mientkiewicza. Nawet nie wiem, kiedy minął nam cały dzień! Polecam Wam śledzić rozwój wydarzeń, bo impreza ma odbywać się cyklicznie, a Tomek Piotrowski szerzej znany jako Cydrolot, zrobił kawał dobrej roboty. Dość powiedzieć, że bilety wyprzedały się na pniu.
Nie urwaliśmy się więc, a Jacek zamówił zupę cebulową z cydrem i serem Bursztyn (15 zł) oraz risotto na cydrze z borowikami i mulami (22 zł). Naprawdę fajny ukłon w stronę cydrowników. Nie napiszę, że to cebulowa mojego życia. Nawet po kolorze widać, że to nie do końca to. Ale była przyjemnie doprawiona, nieco kwaśna od cydru i z fajnie odnajdującym się w tym zestawieniu Bursztynem. Jasne, że prawdziwa cebulowa zapieczona pod gruyerem wygrywa wszystko, ale nie ma się co czepiać. Jeśli ktoś nie jadł autentycznej francuskiej zupy cebulowej, to zmiecie ten talerz i nawet mu powieka nie drgnie.
Znakomicie wyszło im risotto – ryż z twardszą łezką, poza tym kremowe i pełne umami, z miękkimi mulami tu i ówdzie i więcej niż szczodrą porcją parmezanu. Technicznie bardzo dobrze, smakowo także. Natomiast łosoś to było zło wcielone. Nie dlatego, że źle go przygotowali, tylko dlatego, że był podłej jakości i smakował jak dno Mekongu. Łososiu – toń.
Ja poszłam w krem z topinamburu z oliwą truflową (19 zł), czyli zupę powszechnie spotykaną i wszystkim dobrze znaną. Ponownie – jadłam lepsze, ale nie ma się co czepiać. Fajna, kremowa, łagodna zupa o idealnie gładkiej konsystencji. Zupa, którą spokojnie zamówiłabym ponownie i pewnie smakowałaby też dzieciakom.
Na koniec pizza w wersji z czterema serami (24 zł), czyli w moim ulubionym wydaniu. I znowu ten sam refren – nie była to pizza mojego życia, ale spokojnie można zamówić. Trochę brakowało mi chrupkości na rantach. Do tego dotarła już wstępnie przestudzona, więc ser się nie ciągnął. Placek, jak placek. Nie budzi żadnych skrajnych emocji – ani rozpaczy, ani zachwytu. Można zjeść, ale nie będę usilnie namawiać.
Nadwiślański Świt nie wyróżnia się niczym szczególnym – ani menu, ani wnętrzem, ani wyjątkowym jedzeniem. Ctrl+C, ctrl+V. Trochę szkoda, ale może jeszcze ewoluują. Wiem, że chrzest bojowy, który przeżyli w ostatnią niedzielę pozwala przypuszczać, że się poukładają i będą całkiem sympatycznym miejscem na drinka, lunch czy spotkanie ze znajomymi.
Jak na knajpę, która jest jeszcze w powijakach i biorąc pod uwagę nawał ludzi – nie tylko uczestników Zlotu, ale również gości z ulicy – poradzili sobie całkiem przyzwoicie. Zwykle na początku są potknięcia z obsługą, a tu nie czekaliśmy zbyt długo ani na złożenie zamówienia, ani na same dania. Na razie mają bezpieczną czwórkę, ale zdecydowanie powinni pomyśleć o lepszych produktach, bo – z całym szacunkiem – ten łosoś to trucizna, a nie ryba.