ul. Nadbrzeżna 11, Giżycko
Siwa Czapla była jednym z tych kilku mocno polecanych miejsc, które postanowiliśmy odwiedzić będąc ostatnio na Mazurach. Zazwyczaj średnio wierzę w to, co czytam, zwłaszcza jeśli za rekomendacją stoją dwa nieśmiertelne słowa: dużo i tanio. Tu porcje rzeczywiście nie są małe, a ceny normalne. Nie jest tanio, ale nie jest też drogo, jest ADEKWATNIE.
Najpierw trafiliśmy do Siwej Czapli wieczorem, na piwo. W ramach przekąski dostaliśmy pierogi z łososiem w świetnym, śmietanowo – koperkowym sosie. Bardzo dobre, delikatne, ze świeżą rybą.
I prześwietną wątróbkę zawinięta w boczek, podaną z pieczonym jabłkiem i żurawiną. Genialnie delikatna, wilgotna, podpieczona tylko tyle, ile to konieczne, pyszna.
Już wtedy wiedzieliśmy, że wrócimy. Dwa dni później zjedliśmy w Czapli obiad i przyznam, że nie znalazłam ani jednej rzeczy, do której mogłabym się przyczepić. Ok, obsługa jest wolna i czasem długo się czeka. Ale nadrabiają uprzejmością, więc… Na początek zupy.
Rybna – lekko pomidorowa, lekko ostra, taka trochę węgierska z pulpecikami rybnymi. Bardzo przyjemna.
Później chłodnik, świetny, zbalansowane smaki, dokładnie taki jak lubię i taki, jaki czasem jemy w domu. Nie może być lepiej.
I szczawiowa, trochę inna niż pamiętam z dzieciństwa, ale to nie znaczy zła. Bardziej jarzynowo-szczawiowa, dość delikatna, trochę kwaśna, aromatyczna. Chętnie zjadłabym ją ponownie.
Ciekawostką przyrodniczą jest fakt, że sami robią wędliny, przetwory i ryby w occie. Można je kupić na wynos. Co prawda mój słoik okonia czeka jeszcze na otwarcie, ale wędlin już próbowaliśmy i są przepyszne, bez chemii, dziwnych dodatków, po nich się nie świeci w nocy.
Tego dnia zjedliśmy jeszcze placki ziemniaczane przekładane wędzonką – świetne, świetne placki, choć mimo najszczerszych chęci nie dałam rady zjeść do końca. Robione na miejscu, świeże, chrupiące i niezbyt tłuste. W ogóle nie praktykują mrożonek i to czuć. To jest uczciwa, domowa kuchnia.
Podane w śliwkowym sosie żeberka wymiotły, dawno nie jadłam tak delikatnego, wilgotnego, rozpadającego się mięsa, którego włókna odchodzą od siebie niemal bez pomocy. Genialny kawałek mięsiwa.
Na koniec farszynki, czyli coś w rodzaju ziemniaczanych pączków, faszerowanych mięsem mielonym i jajkiem na twardo, podanych z sosem kurkowym. To, czego nie można odmówić Siwej Czapli, to fakt, że nie żałują. Kurek była cała fura, też nie daliśmy rady dokończyć porcji, więc pojechała z nami. Bardzo fajne danie, w dość delikatnym cieście, kryjące nie mniej delikatny farsz. Może sos ciut za mało doprawiony, ale ogólne wrażenie bardzo na tak.
Spokojnie mogę wam polecić Siwą Czaplę. Rozmawiałam z właścicielem i stąd wiem, że tylko 1/3 obrotu pochodzi z alkoholu, co może być zaskakujące z żeglarskiej miejscowości i knajpie zlokalizowanej przy samym porcie. Wiadomo, że żeglarze nie wylewają za kołnierz i obowiązkowe piwo jest obowiązkowe. Lub pięć. A Czapla otwarta jest również zimą i ludzie przychodzą do niej przed wszystkim JEŚĆ. To też coś mówi to tym miejscu.
Siwa Czapla bierze udział w programie “Dziedzictwo kulinarne”, który też jest rodzajem rekomendacji (nie tylko dla restauracji, ale też lokalnych producentów zdrowego jedzenia, pasiek, etc.), więc szukajcie tych oznaczeń.
Zapłaciliśmy ok. 160 zł.
Zasłużona piątka.
Magda
3 Responses
Wszystko wygląda pysznie. Fajny wpis.