Bulaj, szeroko opisywany i komentowany, wcale nie znajdował się na naszej sopockiej liście knajp do odwiedzenia. Jak zwykle jakoś tak wyszło. Jest nieco oddalony od Monciaka, co uważam za spory plus, bo i spokojnie, i spacer po wielkim żarciu jest zawsze mile widziany.
Na początek obsługa – miła, szybka, ciepła i świetnie zorientowana w menu, nie wspominając o poczuciu humoru i psikusach.
Zaczęliśmy od solianki (14 zł.), czyli zupy rybnej smakującej jak paprykarz szczeciński. Przyznam, że nie tego się spodziewałam po wszystkich peanach, które przeczytałam w internetach. Z pewnością została przygotowana dużo wcześniej i po wielokroć odgrzana, i to niestety było czuć, później kucharz przyznał, że rzeczywiście została ugotowana rano, więc późnym wieczorem to już nie było to.
W ramach przystawki zamówiliśmy podany na bobie (mięciutkim i dobrym) rostbef (29 zł.) – suchy, twardy, przepieczony rostbef. Owszem, był lekko różowy w środku, ale to absolutnie nie jest to, co wyobrażam sobie myśląć “rostbef”. Tu również kucharz nie odżegnywał się od skuchy, przyznał że faktycznie taki jest i za taką postawę go zwyczajnie szanuję. Obiecałam jednakowoż, że wrzucę link do mojego rostbefowego Świętego Graala, co niniejszym czynię – póki co najlepszy był u Jana Paukerta. I jeszcze nikt go nie przebił.
Tu kończymy żale i lamenty, ponieważ wejdziemy teraz na wysokie tony i zaczniemy piać. Z zachwytu. Pasztet z dziczyzny (19 zł.) był rozkoszny – świetnie doprawiony, pełen smaku, doskonały, tak, mogę go jeść codziennie. Do tego chrzan tak ostry, że aż kręci w nosie i łzawią oczy oraz pyszne marynowane rydze. Absolutnie cudowny starter.
I, ach!, sandacz. Sandacz podany z borowikami i duszonym szpinakiem (48 zł.). Dodatki świetne, grzyby aromatyczne, idealnie doprawiony szpinak, ale ta ryba… Z lekko chrupiącą skórką, pod którą kryje się pyszne, miękkie mięsko. Wszystko razem pełne w smaku, kompletne. Nie dodałabym nawet pół szczypty czegokolwiek, bo wszystko, co potrzebne już tam było. Danie doskonałe, zasługujące na wielką, tłustą piątkę z plusem.
Sum z maślakami był daniem dnia. To taka ryba, która jest dość wyraźna, szorstka w konsystencji, więc miękkie z natury maślaki doskonale to wrażenie zbalansowały. Do tego uduszona do stanu idealnej miękkości cebulka i sporo koperku. Boskie danie. W ogóle obie te ryby były mistrzostwem świata i okolicy. W takich momentach uświadamiam sobie, że dobre jedzenie mnie zwyczajnie uszczęśliwia, więc wszystkim dietom tego najpiękniejszego ze światów pokazuję międzynarodowy znak pokoju i chwytam za sztućce.
Na koniec beza idealna – chrupiąca z wierzchu, ciągnąca w środku, znikająca na języku i gęsty, uczciwy, lekko kwaskowaty sos malinowy. Mały raj.
Tak oto wydarza się cud niepamięci, bowiem przy dwóch pierwszych daniach myślałam sobie: “Co te internety za bzdury pokazują, przecież to jakaś przereklamowana lipa!”. Problem jednak polega na tym, że wszystkie kolejne potrawy wysadziły moje początkowe koncepcje w powietrze. Bulaju, chyba się jednak w tobie trochę bujam.
Nie powinnam dać Bulajowi pięciu świnek, bo zupa i rostbef, jednak przy rybie ich wspomnienie było już tak odległe, że miałam wątpliwości czy ten falstart miał w ogóle miejsce. Jest zatem pięć, lecz z adnotacją, że polecam w ciemno ALE tylko ryby.
Byliśmy ostatnimi klientami, więc trochę sobie jeszcze na koniec pogadaliśmy, pożartowaliśmy, podziękowaliśmy kucharzom i przyznam, że wyszłam szczęśliwa. Wściekle przejedzona i szczęśliwa. A chyba o to w tym wszystkim chodzi, czyż nie?
Bardzo dobra restauracja moim zdaniem. W ogóle jak ktoś szuka dobrej restauracji w Sopocie i w Trójmieście to warto zajrzeć na http://pomorskie-prestige.eu. Tu jest dużo propozycji.
Jedna odpowiedź
Bardzo dobra restauracja moim zdaniem. W ogóle jak ktoś szuka dobrej restauracji w Sopocie i w Trójmieście to warto zajrzeć na http://pomorskie-prestige.eu. Tu jest dużo propozycji.