Do czegoś Wam się przyznam: czasem jestem żoną ze Stepford. Co więcej – czerpię z tego niekłamaną przyjemność. Możliwe, że dzieje się tak dlatego, że to ja decyduję kiedy jestem żoną ze Stepford. Możecie myśleć, że to do mnie nie pasuje, a ja Wam mówię, że ludzie są różni w zależności od okoliczności, nastroju i pogody.
W tej chwili moje życie kręci się wokół pracy jak chyba jeszcze nigdy. Z jednej strony jest blogowanie w miarę możliwości regularne i samo to zajmuje naprawdę dużo czasu. To też wynika z tematyki, którą się zajmuję i na pewno potraficie sobie wyobrazić ile czasu zajmuje zbieranie materiałów na przykład do wpisów przewodnikowych. Jest też cała ta strona, której nie widzicie, a więc maile, umowy, spotkania i tak dalej. Do tego dorzuciłam sobie książkę, a nie jest to beletrystyka pisana z pozycji kanapy i zbieranie materiałów wiąże się z tym, że praktycznie nie mieszkam w domu. Zwykle zjawiam się na trzy dni i znów wyjeżdżam na tydzień, półtora czy dwa. Tak, z dzidziutkiem. I tak będzie wyglądało moje życie jeszcze przez kolejne dwa miesiące.
Nie myślcie sobie, że się żalę i robię Wam podprowadzenie pod klepanie po pleckach. Wprost przeciwnie. Po pierwsze dobrze żebyście wiedzieli co u mnie, bo akurat tematy książkowo-blogowe Was bezpośrednio dotyczą, a po drugie na własnym przykładzie chcę Wam pokazać, że nawet przy tak intensywnej pracy uszanowanie tych krótkich momentów, kiedy jesteśmy wszyscy razem to umiejętność, którą warto trenować (i gwarancja pozostania przy zdrowych zmysłach).
Ja naprawdę zakładam sukienkę, maluję rzęsy i boso wchodzę do kuchni. I widzę zachwyt w oczach swojego faceta. Mam taką przyjemność z tego gotowania, później karmienia, z tej troski, którą w ten sposób okazuję najbliższym, tak mi z tym dobrze! Z każdego wyjazdu coś przywożę – a to ceramikę, a to przyprawy, a to przetwory. Nazywam tę przypadłość “kwoczyzmem”. Czasem patrzę na ten nasz stół i sama do siebie się śmieję, że to najbardziej multi-kulti stół we wsi – na włoskich talerzach jemy polski ser spod samiuśkich Tater posypany marokańskim sumakiem. Nawet na tych zdjęciach są talerze z Portugalii i z Włoch właśnie.
I tak jak na tym stole wszystko się jakoś ze sobą klei, tak sam stół klei nas. Nikt nie siedzi z nosem w telefonie, jemy razem, rozmawiamy. Teraz, kiedy wreszcie jest ładnie, często jadamy na dworze. Staram się aby te posiłki były choć trochę odświętne, żeby było ładnie, no i zawsze ugotuję za dużo. Ale to nie problem, mamy fantastycznych sąsiadów, więc przepływ zasobów ludzkich między domami przebiega bezkolizyjnie. Tak pojmuję jakościowo spędzony czas – razem, z ludźmi, których się lubi, uważnie i z pełnym brzuszkiem. A propos pełnego brzuszka – podrzucam Wam kilka przepisów na dania, które ostatnio wylądowały na naszym stole i zrobiły szał.
Sernik jagodowy to ewidentna inspiracja Bieszczadami, w których ostatnio byłam i przypomniałam sobie, że tam przecież są najcudowniejsze jagody z połonin. Z kolei połączenie truskawek z pieprzem to coś, czego pierwszy raz spróbowałam w Budapeszcie. A sos ziołowy do szparagów to cudowny niemiecki Spreewald, który wspominam ze wzruszeniem. I tak dalej. Lubię kolekcjonować takie wspomnienia i lubię się nimi dzielić. Z Wami też.
Przypominam Wam też o świetnym konkursie w ramach akcji #RazemSmakujeLepiej organizowanym przez Coca Colę. Spieszcie się, bo czasu jest coraz mniej, a możecie wygrać podróże kulinarne do San Sebastian (mekka foodiesów!), Paryża, Rzymu, Neapolu (tu nie muszę mówić czyja to mekka, bo wiadomo, że wszystkich) czy Sewilli. A jak nie podróż, to do zgarnięcia jest też KitchenAid! Więcej o konkursie przeczytacie na tej stronie. Powodzenia!
Kiedy wrzuciłam na FB zdjęcie stołu, to najczęściej pytaliście o… bób. I ja to rozumiem, też kocham bób. A to jest taka prosta rzecz:
Bób, groszek i boczek, to po prostu bób i groszek ugotowane do miękkości, zahartowane w wodzie z lodem (zostanie kolor!), unurzane w solonym maśle i umajone podsmażonym boczkiem. Pycha!
Sernik jagodowy bez pieczenia
Składniki na spód
– 150 g herbatników
– 100 g rozpuszczonego masła
Składniki na masę
– 600 ml śmietany 30%
– 600 g serka homogenizowanego
– 500 g jagód (w sezonie świeżych, poza sezonem mrożonych)
– 1 biała czekolada
– 3 łyżki cukru
– 6 łyżeczek żelatyny
– łyżka nautralnego w smaku tłuszczu do natarcia blaszki
Wykonanie
Nacieramy blaszkę tłuszczem. Herbatniki kruszymy, mieszamy z rozpuszczonym masłem, wykładamy na spód blaszki i wyrównujemy.
400 ml śmietany podgrzewamy w garnuszku i gdy zacznie wrzeć zdejmujemy z ognia. Kruszymy czekoladę, wkładamy do gorącej śmietany i mieszamy aż czekolada się rozpuści.
W drugim garnuszku podsmażamy jagody z cukrem tak długo, aż puszczą sok. W praktyce trwa to kilka minut. Zdjemujemy z ognia i bardzo dokładnie blendujemy. Do gorących jagód dodajemy żelatynę i mieszamy, aby się rozpuściła.
Serki homogenizowane miksujemy na puch dolewając pozostałe 200 ml śmietany, a gdy śmietana z rozpuszczoną czekoladą i jagody przestygną łączymy wszystko w jednolitą masę. Przlewamy do formy i wstawiamy do lodówki. Wymaga chłodzenia minimum 5 godzin, a najlepiej całą noc.
Szparagi pieczone w szynce parmeńskiej i ziołowy sos
– kubeczek jogurtu naturalnego lub typu greckiego
– łyżka majonezu
– garść liści melisy
– garść tymianku cytrynowego razem z łodyżkami
– sól i pieprz do smaku
Szparagi myjemy, odłamujemy zdrewniałe końce (same złamią się tam, gdzie powinny), jeśli szparagi są grube, to je obieramy. Po kolei wszystkie zawijamy w plastry szynki parmeńskiej i układamy w naczyniu żaroodpornym. Pędzelkiem smarujemy szparagi oliwą i pieczemy w 180 stopniach do miękkości.
Składniki na sos dokładnie blendujemy z połową jogurtu, następnie mieszamy z pozostałą częścią. Można go przygotować wcześniej i wstawić do lodówki. Kiedy się nieco przegryzie będzie znacznie lepszy.
Sałatka ze szparagami, truskawkami i pieprzem
Składniki
– pęczek zielonych szparagów
– kilka dużych truskawek
– świeżo mielony czarny pieprz
Na dressing
– łyżeczka octu (optymalnie byłoby użyć truskawkowego, ale ponieważ jest o niego dość trudno, to możemy użyć octu z czerwonego wina)
– 3 łyżki delikatnej w smaku oliwy
– 1 łyżeczka miodu lub melasy
– sól do smaku
Szparagi myjemy, odłamujemy zdrewniałe końce i blanszujemy. Truskawki myjemy i kroimy. Składniki derssingu mieszamy (świetnie do tego celu sprawdza się niewielki słoik). W misce delikatnie mieszamy szparagi, truskawki i dressing. Przekładamy wszystko na talerz i tuż przed podaniem doprawiamy świeżo zmielonym czarnym pieprzem. Zaufajcie mi – truskawki i pieprz to wspaniałe połączenie!
W momencie, kiedy publikuję ten wpis jestem w krótkiej przerwie między jedną podróżą, a drugą. Właśnie wróciłam z Tel Awiwu, skąd przywiozłam fantastyczną tahinę, cały stos przepisów i inspiracji, oczywiście ceramikę i cudownie aromatyczne przyprawy. Znowu będę karmić, kwoczyć, zagarniać to moje stado do wspólnego stołu. Jadąc do Izraela postanowiłam sobie też, że nauczę się robić najlepszy hummus na świecie. I udało się!
No pewnie, że dam Wam przepis!
Magda
Spodobał Ci się wpis? To fajnie 🙂 Będzie mi miło jeśli go udostępnisz. Dziękuję!