Tel Awiw od dłuższego czasu miałam na krótkiej liście miejsc do odwiedzenia. I przyznam, że głównie nastawiałam się na jedzenie, o którym słyszałam legendy. A tu taka niespodzianka! Nie dość, że jedzenie genialne, to samo miasto też zachwyca!
Na pewno jest to fantastyczny kierunek na weekend, loty są relatywnie tanie, a odległość znośna. Owszem, Izrael jest drogi i nie będę Wam opowiadała bajek, że da się tanio. Pewnie wszystko da się tanio, ale czasy studenckie już dawno za mną i lubię mieć wygodnie. No więc Izrael nie jest tani. TRUDNO. Ale wart każdych pieniędzy.
O jedzeniu napiszę Wam osobny post, dam wszystkie dobre adresy, jakie udało mi się zgromadzić, ale najpierw poczytajcie o Tel Awiwie. To miasto zachwyca: kolorami, energią, zapachami, fenomenalnym jedzeniem. To przyjazne miasto, raj dla pasibrzuszków, imprezowiczów, miłośników plażingu, hedonistów, gejów i lesbijek (nawet jeśli ktoś mi się za to rzuci do oczu, to TRUDNO, miłość to miłość i już). Jeśli więc pasujecie do jednej z tych grup, to odnadziecie się tu fenomenalnie. Na pewno chcę tu wrócić, bo przecież widziałam tylko część tego, co warto. A warto dużo. Poniżej moje przeboje:
Jaffa
Przecudnej urody Stare Miasto z wąskimi uliczkami, zakamarkami, takie do myszkowania i spacerwania bez szczególnego celu. To dzielnica artystów, uroczych knajpek, pchlich targów i sklepików ze starociami. I o ile Izrael jest drogi, to starocie sprzedają w naprawdę sensownych cenach. Żałuję bardzo, że nie spaliśmy w hotelu właśnie w Jaffie, bo wieczorne spacery po tej części miasta to musi być sam miód.
Muzeum Ilany Goor
No, to jest taki sztos! Ilana Goor to izraelska artystka, muzeum urządziła w swoim domu (ogromnym!), gdzie zgromadziła prace nie tylko własne, ale również artystów z całego świata. Ten dom zrobił na mnie kolosalne wrażenie, jest bowiem wypakowany sztuką od piwnic po taras na dachu. Sama Ilana jest już dość sędziwa, pół roku spędza w Tel Awiwie, a pół w Nowym Jorku. Część domu-muzeum to jej prywatna strefa, gdzie mieszka. I teraz uwaga – spotkałam ją! Centralnie po prostu na nią weszłam. Bardzo fajna, sympatyczna starsza pani w ałtficie równie szalonym, jak jej rzeźby. To muzeum naprawdę jest obowiązkowym punktem programu.
Neve Tzedek
Pośród wieżowców, zupełnie niespodziewanie, pojawi się przed Wami dzielnica parterowych domków. Idźcie tam. To właśnie jest Neve Tzedek. Założona w 1887 roku pierwsza oficjalna dzielnica żydowska poza Jaffą. Dziś sporo tu galerii, sklepów z fajnym designem i knajpek. Sam spacer jest prawdziwą przyjemnością, więc warto tu zabłądzić.
Stacja kolejowa Jafa
Pierwszy (poza Egiptem i Turcją) dworzec kolejowy wybudowany na Bliskim Wschodzie. Nie dość, że nie ucierpiał podczas historycznych zawirowań, to jeszcze jest fantastycznie zrewitalizowany i wokół powstało coś w rodzaju warszawskiego Soho. Bardzo fajna przestrzeń z restauracjami, ciekawymi sklepami, gdy przechodzliśmy grupa ludzi ćwiczyła akurat jogę, a inna nagrywała tledysk, ale sporo tu też rodzin z dziećmi i młodych ludzi.
Plaże
Tel Awiw ma naprawdę piękne plaże z miękim, czystym piaskiem, świetnie zagospodarowaną promenadą, która ciągnie się przez całe miasto, z barami i knajpkami. Za najładniejszą uznawana jest Metzitzim Beach, przy której mieszkaliśmy. To po prostu przyjemna zatoczka w pobliżu nowego portu. Za przepierzeniem zaś znajduje się plaża, którą w określone dni zajmują mężczyźni, a w inne kobiety. Tel Awiw to tygiel kulturowy i wierzcie mi – oni potrafią wyciągnąć z tego wszystko, co najlepsze.
Nowy Port
Przepiękna promenada, relatywnie drogie restauracje, ale w przeciwieństwie do standardowych opcji w takich miejscach – jedliśmy w dwóch i obie nakarmiły nas świetnie. Do tego trochę butików i widok na mierzwione wiatrem morze.
Stary Port
Będąc w Jaffie warto zejść na dół do portu. Jest tu zupełnie inny klimat – są stare kutry, knajpy w dokach, wielkie zwoje sieci rzucone na nabrzeżu. Port jest dość mały i bardziej niż długim spacerom sprzyja lemoniadzie wypitej w cieniu, ale ma swój klimat i warto tu zajrzeć.
Carmel Market
Największy targ w mieście. Standardowo kupicie tu absolutnie wszystko, a w bocznych uliczkach posilicie się mniej lub bardziej wyszukanym street foodem. Dla mnie nie ma tu tak do końca klimatu, jaki na przykład odnalazłam na targu w Jerozolimie. Ale jeśli macie bardziej sprecyzowane oczekiwania względem zakupów, to wybierzcie się na…
Levinsky Spice Market
A to, to już cudo. To mały targ ze sklepikami rozsypanymi na kilku ulicach. Kupicie tu nie tylko przyprawy, jak wskazywałaby nazwa, ale i całą masę pyszności – chałwę, tahinę, wszelkiej maści orzechy, suszone owoce, naturalne kosmetyki. Pokazywałam Wam to wszystko o czym teraz piszę na Insta Stories, zapiszę te relacje w wyróżnionych, żebyście mogli sobie obejrzeć w dowolnej chwili (znajdziecie mnie na instagramie pod jakże zaskakującą nazwą “krytykakulinarna”). Levinsky Spice Market jest ekstra! To stąd przywiozłam najwięcej dobroci i Wy też przywieziecie.
Życie nocne
Tel Awiw nigdy nie śpi. Serio. To miasto ma taką młodą, witalną energię. Do tego trafiłam w moment, kiedy odbywała się tu największa uliczna impreza w całym roku – Love Parade. Ostatecznie na nią nie dotarłam trochę już zmęczona napiętym programem i upałem, ale w tym samym momencie w mieście było ok. 100 000 turystów! Prawda jest taka, że tutejszy wybór knajp (w których zawsze są ludzie!) przyprawia o zawrót głowy, wszystko jest otwarte do późna, a życie na dobre rozkręca się dopiero przed północą. Główne ulice tętnią życiem o dowolnej porze, ludzie jedzą, piją, bawią się, cieszą życiem. Wcale mnie nie dziwi, że jako kierunek turystyczny to miasto stało się tak atrakcyjne.
Tel Awiw mnie kompletnie zauroczył. Cieszę się, że mam już przetarte szlaki i następnym razem będę mogła się wygryźć bardziej. Bo wrócę na pewno. I Wy też się wybierzcie!
Magda
Spodobał Ci się wpis? To fajnie 🙂 Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz. Dziękuję!