Jeśli zawitacie do Izraela, to koniecznie na liście miejcie Jerozolimę. I to nie ma znaczenia czy wierzycie, a jeśli tak, to w co. Jerozolima to trzy tysiące lat historii, trzy największe religie monoteistyczne, ponad sześćdziesiąt muzeów i naprawdę wyjątkowa energia.
Zacznijmy więc od tego, co najbliższe naszym otłuszczonym serduszkom – od jedzenia. Koniecznie wybierzcie się na Mahane Yehuda Market – ogromny targ wraz z przyległościami. Znajdziecie tam nie tylko wszelkie produkty spożywcze, ale również masę knajpek na samym bazarze lub w jego najbliższym otoczeniu. Ten targ podobał mi się szalenie, właściwie można tu spędzić cały dzień nie tylko robiąc zakupy, ale jedząc i pijąc co rusz w nowym miejscu. Bardzo bym chciała, aby gdzieś w Polsce powstał taki targ – kompletnie pozbawiony zadędzia, wypakowany wszelkimi dobrociami do granic możliwości i przetykany knajpkami i barami, z których każda nęci nieco innym menu i wystrojem.
I tak w pobliżu targu znajdziecie Rahmo – jadłodajnię, w której jest samoobsługa i która serwuje prostą, miejscową kuchnię. To dobre miejsce, aby spróbować na przykład zup. Kawałek dalej jest jedna z najlepszych miejscowych piekarni, Teler Bakery. Tu podpatrzycie piekarzy przy pracy, ale też wypijecie doskonała kawę i zjecie coś słodkiego. Szczególnie polecam Wam ptysie – są genialne!
Z potraw, na które koniecznie warto się skusić, a nie są one hummusem ani falafelem, na pewno warto wymienić meoraw yerushalme. To typowo jerozolimskie danie, którego raczej nie spotkacie nigdzie indziej. Znajdziecie tu mięso z kurczaka, wątróbkę i serca podsmażone razem. To taki rodzaj potrawki.
Na samym targu oczy nadobne zwróćcie ku następującym miejscom: na drinka warto zajrzeć do Casino de Paris. To fajny, bezpretensjonalny bar prowadzony przez drugie pokolenie. Kawałek dalej znajdziecie Beer Bazar, niewielką dziuplę, która oferuje sto izraelskich piw kraftowych. Przyznam, że ta ilość mnie zaskoczyła, bo o ile o winach wiedziałam, że są dobre, to zupełnie nie słyszałam o tak szerokiej palecie miejscowych piw. Kolejne miejsce to Haba, piekarnia, w której też nieźle podjecie.
Jak już zaspokoicie podstawowe potrzeby, to koniecznie wjedźcie windą na ostatnie piętro Notre Dame, gdzie jeszcze ciut dopchniecie w Cheese & Wine – restauracji z bodaj najlepszym widokiem w Jerozolimie. Gwarantuję Wam, że to miejsce wcale nie jest na żelaznej liście każdego turysty, co jest dobre, bo panuje tu przyjemny spokój, ale też zaskakujące ze względu na porywający widok.
Teraz, kiedy już NA PEWNO nie zaburczy Wam w brzuchu, przenieście się na Stare Miasto. Pierwszym i najważniejszym punktem jest Bazylika Grobu Chrystusa. Wewnątrz ogromna, to właściwie kościół w kościele, czy wręcz kilka kościołów, bo sam grób to jedno, osobna kwestia to golgota, gdzie prowadzą dość strome schody. Co ciekawe Bazylika z zewnątrz wygląda dość skromnie, dopiero po wejściu do środka robi piorunujące wrażenie. Pokazywałam Wam to wszystko na stories, na instagramie, co wydaje mi się lepszym rozwiązaniem, bo zdjęcia zupełnie tego miejsca nie oddają. Jeśli więc macie ochotę obejrzeć, to Jerozolima, podobnie jak Tel Awiw są w wyróżnionych, zapisanych relacjach.
Ale wracając – przyznaję, że nie czekałam w tych wszystkich kolejkach, nie mniej jednak czuć tu naprawdę wyjątkową energię. Taka energia jest we wszsytkich większych miejscach kultu religijnego (niezależnie od religii) i teraz właśnie płynnie przechodzimy do syndromu jerozolimskiego. Co to takiego? Otóż syndrom jerozolimski dotyka głównie mężczyzn w przedziale wiekowym od dwudziestu do mniej więcej trzydziestu lat i polega na tym, że zaczynają się uważać za… Mesjasza (lub jakąś inną postać ze Starego lub Nowego Testamentu). Co ciekawe syndrom jerozolimski nie wymaga specjalnego leczenia i zwykle ustępuje samoistnie po opuszczeniu Izraela. Jeden z popularniejszych panów cierpiących na tenże syndrom znajduje się na zdjęciu głównym.
No, a skoro zatroszczyliśmy się również od sferę duchową, to płynnie przejdźmy do naszej ulubionej czynności. Po Starym Mieścei warto pospacerować, jest bowiem absolutnie urocze z tymi wąskimi uliczkami, małymi skwerami, ze straganami i sklepikami (targujcie się!). W jednej z tych małych uliczek znajdziecei Abu Kamel. To właściwie budka i kilka stolików, ale dają tu jeden z najlepszych hummusów w Jerozolimie to stąd jest przepis, który Wam dałam (klik!). Rzeczywiście jest w tym hummusie coś specjalnego i na tle innych, których próbowałam w Izraelu wypadł doskonale.
Wiem, że tym razem Jerozolimy ledwie liznęłam, ale to dobrze – lubię mieć coś na następny raz. A ten wydarzy się jak… Jak “amen” w pacierzu!
Magda
Spodobał Ci się wpis? To fajnie, bo Jerozolima jest naprawdę wyjątkowa. Będzie mi miło, jeśli udostępnisz ten tekst. Dziękuję!