Dubrovnik jest dla nas szczególnym miastem. To były nasze pierwsze wspólne wakacje dziewięć (!) lat temu. Znaliśmy się wtedy od mniej więcej trzech miesięcy i Jacek, na tych właśnie wakacjach, postanowił się oświadczyć. Badum tsss! Może jesteśmy szurnięci? A może nie, skoro nadal przemierzamy świat ramię w ramię? Ale z Dubrovnikiem mamy love&hate relationship. A właściwie mieliśmy, bo od wczoraj już tylko love.
Wiem, wiem pojechaliśmy do Czarnogóry, a nie do Chorwacji. I wszystko się zgadza – siedzę teraz na tarasie naszego apartmani w Zatoce Kotorskiej, piję wino i piszę do Was. Pół głowy mi myśli, że jutro ruszamy w góry. Ale zawsze, kiedy tylko jesteśmy w tych okolicach, wpadamy do Dubrovnika. Jest w tym mieście jakaś magia, lecz dopiero poza sezonem odkrywa się ją w pełni.
I tak sobie myślę, że niebawem popełnię tekst o zaletach podróżowania poza sezonem, ostatecznie mam kilkunastoletnie doświadczenie i porównanie z tym do imentu przykrym hardkorem, którego można doświadczyć w takich miejscach od czerwca do września. Ale to jutro. No, najdalej w przyszłym tygodniu. Obiecuję.
Normalnie jest tu morze głów i drugie tyle spoconych stóp w japonkach.Tu też.
Teraz skupmy się na urokach szwendania się po śliskim bruku, myszkowania w wąskich uliczkach i radości z przestrzeni wolnej od turystów.
Zero. Nikogo. Nawet Japończyków jak na lekarstwo. Oczywiście – aby tradycji stało się zadość – wpadliśmy do naszego ulubionego baru na kieliszek wina. Bar ma najlepszy widok w mieście, bo znajduje się poza murami Starego Miasta. Wychodzi się przez dziurę w murze i stromymi schodkami schodzi w dół.
Można wypić drinka z najlepszym widokiem w mieście.Przestraszyć kotaI być z siebie niezwykle zadowolonym
W porcie warto skierować kroki do Konoby Peskarija. Mają naprawdę niezłe wino domowe, pierwszorzędne ryby i równie dobre owoce morza. Smaczne, świeże i bardzo dobrze przygotowane. Tym razem ogarnęliśmy solidne korytko pełne dobroci – sardynek, krewetek, maleńkich, miękkich jak masło kalmarów, muszli, kawałków makreli i miecznika. Redakcja poleca tego allegrowicza z głębi trzewi.
Proste, szczere, domowe jedzenie.
Zawsze czułam, że Dubrovnik może w sobie łatwo rozkochać, ale zawsze udawało mi się jego urokowi oprzeć. Bo niby ładnie, niby ciekawie, ale jakoś tak bez klimatu. No i właśnie wczoraj ten klimat odnalazłam.
Jeszcze długo wieczorem kręciliśmy się po uliczkach i placach. Robiłam mniej lub bardziej ostre zdjęcia, bo przecież statyw jest po to, aby jeździł w bagażniku. I mruczałam z zadowolenia.
Jest czas i miejsce na to, aby zajrzeć do cerkwi i pobawić aparatem. Niewielkim kłopotem jest wyczekanie momentu, kiedy kadr będzie pusty i bez przypadkowych przechodniów. Sezonowych knajpianych naganiaczy jeszcze nie ma. Sklepików ze śmieciem też jakby mniej. Błogostan.
Chłopiec z siusiakiem. Nie wiem, jak to możliwe, że nigdy wcześniej go nie zauważyłam, a przecież on tam zawsze stał!Dubrovnik prawie z lotu ptakaI nieistniejące życie nocne.Pierwszy raz widziałam to miasto tak puste. Cud, miód i orzeszki.
3 Responses
No to ładnie się wbijemy 14 lipca w rój spoconych japonek, w tym jednej pary moich :/