“Pomału, pomału, pan się nie spieszy…” – tak brzmiało pierwsze zdanie, jakie w sobotni poranek usłyszał Ukochany, kiedy wybrał się na swoją zwyczajową przebieżkę liczącą drobne kilkanaście kilometrów. Zdanie wypowiedział starszy pan siedzący na ławeczce przed drewnianym domem. Wszystkie okiennice w drewnianym domu były otwarte, a pan serdecznie się uśmiechał.
Tak sobie myślę, że jesteście tu ze mną, bo znajdujemy się w podobnym miejscu w życiu – mamy podobne potrzeby i oczekiwania. Dlatego jest nam ze sobą po drodze. Raczej nie mamy dwudziestu lat i wiemy już, że nie jesteśmy nieśmiertelni, ale też do fajfów w Ciechocinku jeszcze długa droga. Wiemy już, że warto dbać o święty spokój, czasem się zatrzymać, wziąć za rękę drugiego człowieka i chronić to, co naprawdę ważne. Doceniamy bliskość natury i umiemy zadbać o jakość życia, czasem na jej rzecz świadomie rezygnując ze zbyt szybkiego tempa. Wyprowadźcie mnie z błędu, jeśli się mylę.
W którymś momencie wszyscy szukamy ucieczki, spokoju, odrobiny sielskości i malw kwitnących pod oknem. Zieleni, ciszy, przyjaznych ludzi. Bieszczady? Zadeptane. Tatry? Dzikie tłumy. Mazury? Tam spotkasz sąsiada. Wszystkie te miejsca są cudowne, ale to właśnie na Podlasiu bez żadnego wysiłku odnajdziecie to, co w podróżowaniu w stylu slow najlepsze.
Z Podlasiem sprawa jest dość niezwykła, bo choć zyskuje na popularności, to tylko w części. Jeśli spojrzycie na mapę i od Białegostoku w prawo, do granicy, poprowadzicie linię prostą, to wszystko, co powyżej jest znane, czasem nawet już zgrane, zaś wszystko co poniżej, to ciemna plama. I właśnie tu będziemy szukać skarbów. Bo ja bardzo takie plamy lubię. Ulubiam nawet, choć nie ma takiego słowa.
Tekst powstał w ramach cyklu #SpokoMiejsca, w którym chcę pokazywać Wam miejsca nieoczywiste, nie zawsze odległe, ale jednak mimo zaklętej w nich magii – mało popularne. Tym razem partnerem cyklu jestVolvo, które testowaliśmy pod kątem rodzinnych weekendowych wypadów. Model V60 i hasło jego kampanii “Chroni to, co najważniejsze”idealnie wpasował się w to miejsce, klimat i moje oczekiwania. Ale o tym więcej znajdziecie w drugiej części wpisu.
Podlasie jest kwintesencją wszystkiego, co kojarzymy ze spędzaniem czasu w trybie zwolnionym – bez brzęczących komórek, co najwyżej z brzęczącymi trzmielami. Bez pośpiechu, bo tu wszystko zwalnia, choć przyspiesza. Ale to wiesz dopiero, kiedy zaczynasz zbierać się do powrotu i myślisz: “Rany, to już?”. Tu rozleniwienie jest słodkie jak miejscowy miód, a ciszę można kroić na plasterki grubości jednego centymetra i smarować nią grube pajdy żytniego chleba. Kiedy doprawić to wszystko mglistymi przedświtami, które przywodzą na myśl magię, podlaskie szeptuchy, miękko przenikające się kultury, współistniejące wiarę i metafizykę, to wyłania się obraz niezwykłej krainy, która gra na tych romantycznych strunach, do których czasem nie chcemy się przyznać.
Kraina Otwartych Okiennic – co to właściwie za miejsce?
Ach, miałam ją na oku już dobre dwa lata i wciąż się nie składało. Może dlatego, że Podlasie jest tak blisko, a to co na wyciągnięcie ręki często odkładamy na później. Nie wiem dlaczego przy okazji tej propozycji od Volvo właśnie to miejsce pojawiło się jako pierwsze w mojej głowie. Może dlatego, że Volvo kojarzy się z bezpieczeństwem, pewnym rodzajem stonowania i spokoju? Dla mnie to było oczywiste, że zabiorę ten samochód właśnie na Podlasie.
Kraina Otwartych Okiennic wciąż jest mało znanym kawałkiem Polski, ale z przyjemnością to zmienię. Chciałabym żebyście także poczuli to, co my tam odnaleźliśmy. Oficjalnie wymienia się trzy wsie: Trześciankę, Soce i Puchły jako trzon tego fragmentu Podlasia. Ale równie urocze drewniane domki z szeroko otwartymi okiennicami znajdziecie także w Ciełuszkach i Pawłach. Oprócz okiennic warto zwrócić tu uwagę na charakterystyczną, niespotykaną w innych regionach Polski snycerkę, która zdobi ściany domów. Nawiązuje ona do zdobnictwa, które można spotkać w rosyjskim budownictwie ludowym. Tradycja jest tu wciąż żywa, bo gubiąc się na piaszczystych podlaskich drogach trafialiśmy do małych wioseczek, a w nich co i rusz szyldy mówiące o tym, że tu można takie zdobienia wykonać.
W ogóle miło jest się tu zgubić. Im mniej asfaltu, tym lepiej. Krążąc tak trafialiśmy a to na maleńki cmentarzyk na wzgórzu, a to na uroczą chatkę z babulinką siedzącą na przyzbie z psem u stóp. Jakby jakiemuś malarzowi do obrazu pozowała. Podlasie powoduje natychmiastowe odklejenie się od rzeczywistości, w której żyjemy i bardzo poważną niechęć do powrotu do niej.
Kraina Otwartych Okiennic – co zobaczyć?
Oczywiście wszystkie pięć wymienionych wyżej wsi, a więc Trześciankę, Soce, Puchły, Ciełuszki i Pawły. Warto się też zgubić i na własną rękę poszukać takich domków w okolicznych wsiach, jest ich całkiem sporo. Ponadto w Trześciance na pewno Waszą uwagę zwróci imponująca, zielona cerkiew. Nie ma szans, żeby Wam umknęła – stoi przy samej drodze. Choć podobno do kolorów cerkwi nie warto się bardzo przywiązywać, bo co kilka lat zmieniają szatki na inne.
Wspaniała jest też cerkiew w Puchłach i będąca obecnie w remoncie cerkiew w pobliskiej Narwi. A właśnie – Narew. Narew macie tu pod nosem, więc kajaki zawsze mogą Wam się przydarzyć. A jeśli podróżujecie kamperem, z namiotem lub po prostu będziecie szukali spokojnego, uroczego miejsca na piknik, ognisko czy kąpiel w rzece, to jadąc w stronę Narwi (miejscowości) zaraz za Trześcianką skręćcie w prawo na Ancuty. Asfalt się skończy zaraz za wsią, ale Wy pojedźcie jeszcze kawałek prosto. Dotrzecie do absolutnie cudownego miejsca z wiatą, nierównym, a przez to szalenie uroczym mostkiem i miejscem na ognisko wprost nad Narwią (rzeką).
Ciekawym miejscem jest także Skit w Ordynkach. W tle tej historii mamy ikonę św. Antoniego, co się ukazała Michałowi Wiśniowieckiemu, a ten w ramach wdzięczności za wskazanie drogi zagubionemu wędrowcowi – postawił tu kaplicę. Dziś Skit to specyficzne miejsce. Na pewno jest tu ciekawa energia, Narew w tym miejscu rozlewa się szeroko i sam spacer do pustelni, do której prowadzi długa, kręta drewniana kładka jest przeżyciem samym w sobie. Niektórzy mówią, że mistycznym.
Polska gościnność? Podlaska chyba!
Wiecie, tak się zawsze mówiło, że polska gościnność to, polska gościnność tamto. A ja mam wrażenie, że ona powolutku odchodzi razem z naszymi dziadkami. Chyba, że na Podlasiu. Na Podlasiu nie. Na Podlasiu kwitnie! O tym, gdzie spaliśmy za moment. Najpierw papu. Dotarliśmy w piątek późnym wieczorem, lekko przeczołgani kolejnym ponad miarę zapracowanym tygodniem. W głowach mieliśmy prosty plan, który składał się z dwóch podstawowych elementów: prysznic i spać. Owszem, Kasia (kochana!) mówiła, że przygotuje dla nas trochę podlaskich smaczków, żebyśmy mieli okazję spróbować tego, co w tym regionie najlepsze, ale nie mówiła, że powinniśmy zabrać ze sobą cały pułk, który pomoże nam to wszystko zjeść! Powiem tak: do drugiej w nocy podchodziliśmy do tego blatu, albo do lodówki i jedliśmy na przemian na to kawałeczek sera, a to kiełbaski, bo przecież idziemy spać i nie będziemy się opychać, ale jeszcze skubniemy serniczka. I może na przełamanie smaku spróbujemy tego owczego jogurtu, a po nim jakoś tak doskonale wchodził jabłecznik. I. Tak. Dalej. W efekcie trzy godziny żarliśmy non stop.
Odpadłam, serio. Znaleźliśmy tu wszystko i jeszcze trochę: wędliny, sery, przetwory, owoce i warzywa w takiej smakowitości i obfitości, że dwie wielkie skrzynki wróciły z nami do domu i pod hasłem “Podlaskie party” obdzieliliśmy tym wszystkim sąsiadów w liczbie trzy domy. Do tego coś, co sprawiło, że wzruszyłam się do mokrych oczu – jeszcze ciepła zupa grzybowa stojąca na kuchence. Później dowiedzieliśmy się, że gospodyni sama te grzyby zbierała. Nikt. Nigdy. Tak. Mnie. Nie. Przywitał.
Wszystko to pomógł Kasi zgromadzić Adam z Lokalni-Naturalni. To inicjatywa skupiająca małych podlaskich producentów żywności – możecie na ich stronie zamówić wiele frykasów. Wiecie doskonale, że to są rzeczy bardzo bliskie mojemu sercu. Od powstania bloga, a więc od sześciu lat, kiedy to jeszcze kompletnie nie było popularne, piszę o slow foodzie i staram się promować tych wszystkich szalonych pasjonatów, którzy z miłością produkują czyste, jakościowe jedzenie. Wiem już, że Podlasie jest rogiem obfitości i samo to jest wystarczającym powodem, żeby tu przyjechać.
A tak na koniec i tak za tym wszystkim zawsze stoją ludzie. Ludzie, których spotykamy na swojej drodze są w podróżowaniu najważniejsi – jestem o tym absolutnie przekonana. A Podlasie to serdeczność, bezinteresowny uśmiech, jakieś takie ciepło od człowieka do człowieka.
Gdzie spaliśmy?
Ach, to cudne! Dom trafił nam się ogromny, z czterema sypialniami, więc żeby nie dokładać pracy gospodarzom korzystaliśmy tylko z tej na parterze, zaś piętro pozostawiliśmy nietknięte, choć to stąd roztacza się fenomenalny widok na cerkiew w Trześciance. Aleksandrówka, gdzie się zatrzymaliśmy, to dwa domki (nasz nazywał się “Anastazja), które leżą w samym serdecznym sercu Krainy Otwartych Okiennic. A sercem serca jest absolutnie sprawna kuchnia kaflowa. Dom jest wyposażony we wszystko, co może być Wam potrzebne, gospodarze są cudownie serdeczni, ale również niewidoczni, a więc zupełnie nikt nie wtrąca się w nasz wypoczynek. I można z pieskami, zwłaszcza że teren jest tu ogromny i mają gdzie biegać. Jest grill, jest zadaszony taras, jest wszystko, co do pełnego resetu potrzebne, a Trześciankę można zwiedzić spacerkiem odławiając co ciekawsze perełki miejscowej architektury. Można powiedzieć, że ten dom stoi w epicentrum Krainy Otwartych Okiennic.
I powiem Wam, że tą grzybową jedzoną łapczywie o północy Pani Grażynka kupiła mnie w sekundę. To było takie kochane!
Jak sprawdziło się Volvo V60 i komu polecam ten samochód?
V60 to pod względem gabarytów środek skali, więc nie napiszę, że pięcioosobowa rodzina z dwoma psami rasy dog zapakuje się tu na dwutygodniowe wakacje w Grecji (choć przy okazji tej współpracy dowiedziałam się, że Volvo oferuje usługę Care by Volvo, dzięki której raz w roku można bez dodatkowych kosztów wypożyczyć, np. na wakacje, większy model niż ten posiadany – uważam, że to bardzo fajne rozwiązanie zwłaszcza dla rodzin). Ale wracając…
Myślę, że dla rodziny w konfiguracji 2+2 lub 2+1+pies ten samochód będzie idealny. Doceniam bagażnik z niskim progiem załadunku, bo to robi różnicę nie tylko podczas podróży, ale też bardzo ułatwia życie w zupełnie codziennych sytuacjach, takich jak zakupy. Wierzcie mi, wiem co mówię – czasem przerzucić wielkie ciężkie siaty ze sklepowego wózka do mojej wysokiej terenówki to naprawdę jest wyzwanie. Bardzo wysoko oceniam też asystenta parkowania. Widoczność przez tylną szybę nie jest szczególna, ale system kamer i precyzja obrazu, który podają jest tak dobrze skalibrowana, że nawet jeśli ktoś nie miał z takim rozwiązaniem jeszcze do czynienia, to obstawiam, że tutaj poczuje to natychmiast. Spokojnie od pierwszego momentu można parkować na grubość lakieru, bo ten system nie ma marginesu błędu.
Doskonale działa też wyświetlanie prędkości i aktualnego ograniczenia pod przednią szybą. Po pierwsze mocno temperowało moją zdecydowanie za ciężką nogę, a po drugie ograniczenie prędkości, które widzi pod szybą kierowca zmienia się dokładnie w momencie, kiedy mijamy znak z tymże ograniczeniem. Odpada kwestia zastanawiania się “Ile tu właściwie jest?” oraz “Ta tablica była zielona czy biała?… Ojeeej, policja”. Bardzo użyteczna rzecz.
Jednak żeby nie lać samego lukru muszę napisać, że powyżej 120-130 km/h wewnątrz robi się dość głośno. Trochę mniej przypadła mi też do gustu obsługa komputera pokładowego, bo dość dużo się tu dzieje i trzeba poświęcić chwilę, aby za pierwszym podejściem dotrzeć do wszystkich potrzebnych opcji. Oczywiście jak zwykle w takich sytuacjach jest to kwestia przyzwyczajenia, a ja narzekam na wszystko, co ma więcej, niż dwa pokrętła i trzy guziki, więc polecam sprawdzić samodzielnie jak Wam się współpracuje z rozwiązaniem proponowanym przez Volvo.
Wiem natomiast, że z tyłu jest bardzo dużo miejsca (ach, te słodkie dziecięce nóżki i wiecznie skopane przednie fotele, co?), a przednie fotele są bardzo dobrze zaprojektowane – szczególnie do gustu przypadła mi szeroka skala regulacji podparcia pod lędźwie i możliwość dopasowania trzymania bocznego do indywidualnych potrzeb. To akurat się bardzo przydaje przy nieco agresywniejszej jeździe, a V60 w trybie sportowym robi się przyjemną zabawką, która dość niepostrzeżenie przekracza stówę i trzeba się kontrolować. Wiem, Volvo nie kojarzy się z agresywną jazdą, a jednak V60 całkiem wdzięczne, ładnie i równo przyspiesza na każdym biegu i bardzo posłusznie się prowadzi – cały czas miałam przekonanie, że dokładnie wiem czego mogę się po nim spodziewać, choć znamy się przecież krótko. To zupełnie inaczej, niż z facetami. Puszczam teraz do Was oczko.
Komu więc polecę V60? Parze, rodzinie w konfiguracji jak wyżej, a więc 2+2 lub 2+1+pies. Osobom, które potrzebują nieco więcej przestrzeni, lubią wyskoczyć za miasto, ale jednocześnie ich codziennością jest parkowanie w mieście. Tym, którzy nie szukają samochodu – wyzwania do okiełznania, lecz tym, którzy łakną wygody, bezpieczeństwa i bezwzględnego posłuszeństwa. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało w kontekście samochodu.
Podlasie – sielska kraina
W tym kawałku Podlasia zaklęta jest magia. Czy macie czasem tak, że z rozczuleniem wracacie do pierwszych wzruszeń związanych z podróżami, z pierwszymi uniesieniami lub miłościami? Nie chodzi mi ani o konkretne miejsca, ani o konkretnych ludzi, tylko o to, co wtedy czuliście. O to, jakie te emocje były świeże, nietknięte dorosłym cynizmem, jakie dobre i soczyste i jak bardzo nie mamy już do nich dostępu innego, niż zawodna pamięć. Jestem przekonana, że każdy ma w sercu taką przegródkę. Podlasie uderzyło w dokładnie te nuty. Nie spodziewałam się tego. Zupełnie bezwiednie weszłam w tryb odbierania wszystkiego, co mnie otacza sercem, a nie umysłem. Bardzo wyjątkowe doświadczenie, bardzo poruszające. Bo Podlasie jest na długie rozmowy, na święty spokój, na czyste serce i jasny umysł, na “Pomału, pomału, pan się nie spieszy…”.
Magda
Spodobał Ci się wpis? To fajnie, bo ja chyba na tym Podlasiu trochę przepadłam. Będzie mi miło jeśli udostępnisz ten tekst! 🙂