Na pierwszy rzut oka – magazyn. Na drugi – nadal magazyn. Zupełnie nie wygląda na miejsce, w którym można dobrze zjeść. Kiedy lokalizujemy ciężkie drzwi i wchodzimy do środka, okazuje się, że zastajemy gwar, roześmiane dzieci, półki uginające się od win wszelakich i zapach dobrego jedzenia. Czy do Podkowy jest daleko? To względne, bo “daleko” każdy rozumie inaczej. Czy warto się wybrać? Bardzo!
Nam dotarcie zajęło kilka miesięcy. I szkoda, że tak długo. Ale ponieważ wyznajemy zasadę “always look on the bright side of life” cieszymy się, że trafiliśmy wyjątkowo szczęśliwie, bo w okresie świątecznym, kiedy mieli świetną promocję – wszystkie steki za pół ceny. Jeszcze zdążycie, bo promocja obowiązuje również w najbliższy weekend. Jest polska wołowina, ale jest też argentyńska i chilijska. To tutaj Martin Gimenez Castro raczył podniebienia gości idealnie przygotowanym mięsem, nim przeniósł się do Salto. I zostawił po sobie świetnie wyszkolonych kucharzy – Marcina i Dominika. Nikt nie myli zamówień, a stopień wysmażenia mięsa jest dokładnie taki, o jaki prosimy. Do tego bardzo przyjemna, pomocna obsługa. Zero spięcia i napięcia, 100% luzu. Już tę knajpę lubię.
Menu nie jest długie, bazuje przede wszystkim na stekach, ale mają też rybę dnia i owoce morza w postaci przystawek. Ze względu na południowoamerykański rodowód knajpy decydujemy się na empanadas (15 zł), czyli argentyńskie pierogi, które z pozoru wyglądają na zbyt spieczone, ale pozory mylą. Są idealne. Lekko chrupiące z wierzchu, miękkie, delikatne i wypełnione rozpływającym się serem wewnątrz.
Na nasz stół trafia też domowa focaccia z oliwą. Fantastycznie świeża, wysoka i puchata. Trochę przypomina mi chleb, który piekła babcia. Wzruszenie gratis. Zajadamy się nią z dużą przyjemnością. Na tyle dużą, że dostajemy dokładkę.
Jacek zamawia też zupę dnia, którą jest rosół na wołowinie (15 zł). Zacny, esencjonalny bulion. To jest bardzo smaczny rosół, który rozgrzewa trzewia i poprawia humor.
Bardzo fajną przystawką okazuje się też provoleta (25 zł) czyli ser provolone zapieczony z ziołami, oliwkami i oliwą. Kto nie lubi ciągnącego się sera? Nie bawimy się w zbędne ceregiele i wyjadamy go zgodnie z małej patelni, w której został podany. Z pozoru ciężki trochę lekkości uzyskuje dzięki oliwkom. Tę przystawkę warto z kimś dzielić, bo dla jednej osoby może oznaczać koniec kolacji.
Po drodze warto dodać, że ceny wina mają wyjątkowo przyjemne (ale spore korkowe – 20 zł), a wnętrze, choć ogromne i wciąż będące magazynem, emanuje jakąś pozytywną energią, która sprawia, że kolejne godziny mijają właściwie nie wiadomo kiedy. Tam się naprawdę miło spędza czas. Intymność zapewniają poustawiane tu i tam kartony z winem, skuteczniejsze niż parawany, a spacer wzdłuż niekończących się półek to duża przyjemność. No i jest otwarta kuchnia. Ten niepozorny z zewnątrz magazyn tętni życiem i zapewnia małą teleportację w zupełnie inne miejsce.
Na dania główne wszyscy zgodnie zamawiamy mięso, choć każdy wybiera trochę inne. Najważniejszym orężem kuchni w Podkowa Wine Depot jest prawdziwy argentyński grill opalany węglem. Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości po co się tam jedzie, to chyba właśnie się ich pozbył, prawda?
Tak więc na nasz stół trafia i polski antrykot (39 zł), i antrykot argentyński (49 zł). Z bliska przyglądamy się również rostbefowi z Polski (28 zł) i rostbefowi z Chile (45 zł). Przyjemne ceny, nie sądzicie? Normalnie trzeba je pomnożyć przez dwa, więc tym bardziej powinniście się zastanowić nad wycieczką do Podkowy w najbliższy weekend.
Dodatki są proste – do wyboru mamy albo zieloną sałatę, albo grillowane warzywa, plus opiekane ziemniaki. W prostocie jest moc. Najjaśniejszą gwiazdą na naszym stole jest argentyński antrykot. Fenomenalnie delikatny, przygotowany w punkt, rozpływający się w ustach i obłędnie smaczny. Nie sądzę, by jakikolwiek mięsożerca był rozczarowany.
Mamy przegląd wszystkich odcieni różu i czerwieni i muszę przyznać, że rodzimy rostbef też wypada znakomicie. Zaraz za nim są polski antrykot i chilijski rostbef. To nie są skomplikowane dania, ale bazujące na bardzo dobrych składnikach i umiejętnym ich przygotowaniu. Są szczere, proste i sycące. Czasem nie trzeba wiele do szczęścia.
Nie mamy już zbyt dużo miejsca na desery. Dla zachowania porządku rzeczy dzielimy się flanem (12 zł), na który w teorii nie mamy wielkiej ochoty, a w praktyce zmiatamy, nim ktokolwiek zdąży mrugnąć. Flan jest kremowy, niezbyt słodki i bardzo delikatny.
Myślę sobie też, że to rewelacyjne miejsce na trochę większą imprezę. Niesztampowe i fundujące spore zaskoczenie. Bo jak to – taki klimat w magazynie? Ano tak to. Nie chce się wychodzić.
Podkowa Wine Depot to przede wszystkim winiarnia chlubiąca się ogromnym wyborem win z Nowego Świata. Niniejszym wciągam ją na swoją krótką listę miejsc, do których będę wracać, wysyłać znajomych, rekomendować. Knajpa działa tylko w weekendy, a od marca również w piątki. Nie mam wątpliwości, że jest to adres, który uszczęśliwi winnych mięsożerców. Jeśli więc zaliczacie się do tej zacnej grupy – nie ma sensu się nawet zastanawiać. Jedźcie tam, zjedzcie, cieszcie się życiem. Jest niezobowiązująco i jakoś tak… słonecznie, nawet w ponury zimowy dzień. Ten magazyn kryje w sobie zaskoczenie i świetne smaki, a do tego zapewnia przyjemną, domową atmosferę. Bardzo warto.