Menu degustacyjne w Pho 14 jest już sławne. Zawiera około dwudziestu potraw, każda z nich kosztuje 6 zł, a wybierać można dowolnie. Jest zmienne i uzależnione od dostępności produktów, czasem trafiają się takie rzadkie przysmaki, jak kacze embriony lub larwy jedwabnika. My nie mieliśmy aż tyle szczęścia, ale z pewnością do Pho 14 wrócimy. I może wtedy, kto wie?
Choć porcje nie są duże i było nas dwoje, dobrnięcie do końca stanowiło spore wyzwanie. To jasne, że zamówiliśmy wszystko z menu degustacyjnego. Nie chcę nawet myśleć dokąd nas kiedyś zaprowadzi łakomstwo.
Można wybierać z menu podstawowego, ale to zostawiamy studentom z pobliskiej Politechniki, którzy pewnie wpadają tu na kurczaka w pięciu smakach lub szybką pho. Zabawa jednak jest gdzie indziej. Tak więc bez skrępowania żeglujemy przez kolejne dania, które trafiają na nasz stół szybko i bezkolizyjnie. Dwa razy prosimy o małą przerwę na złapanie oddechu.
Cha la lot, czyli kotleciki wieprzowe w liściu pieprzowca są świetnie doprawione i fundują naprawdę niezły festiwal smaków. Są też przyjemnie wilgotne i zwarte, choć pachną dość specyficznie, co nie wszystkim może pasować. Początek jest obiecujący.
A później wszystko dzieje się jednocześnie. Docierają śmieszne, puchate kuleczki z kurczaka, chyba trochę zbyt delikatne w smaku, ale za to z pewnością będące świetną opcją dla dzieciaków. Zaraz po nich dociera również cała masa innych talerzyków.
Jest przyzwoita pho, może nie najlepsza, jaką jedliśmy, ale wciąż niezła. Oboje jednakowo zachwycamy się kurczakiem w sosie z pomarańczą. Kiedy czytam menu myślę sobie, że to danie może mi nie smakować. Tymczasem okazuje się jednym z tych, które zapamiętałam najlepiej. Kurczak jest delikatny, podany z rozpływającymi się w ustach chrząstkami i unurzany w słodkim, aromatycznym, pomarańczowym sosie. Kurczak jest znakomity, bo choć słodki, to nie ostentacyjnie i nie wprost. Co ciekawe – jest to również jedyna potrawa, której z jakiegoś powodu nie mam na zdjęciu.
Dwie kolejne gwiazdy tego menu to flaczki po wietnamsku i kurze serca. Flaczki są delikatne jak marzenie i wyraźne w smaku, a serca mięciutkie, przełamane chrupiącymi warzywami i szalenie apetyczne, nawet mimo wyraźnie widocznych małych tętnic. Jeśli więc lubicie podroby, albo chcecie sprawdzić czy lubicie, to ten adres jest do tego celu idealny.
Kalmary podsmażone z warzywami są przyjemnie miękkie, bambus z dymką stanowi miłe urozmaicenie, duszona wołowina z przyprawami korzennymi jest wyjątkowo smaczna i aromatyczna, ale…
…ale Jacek zajada się tofu w sosie pomidorowym. Nie podzielam jego zachwytu, wręcz go nie rozumiem, bo na stole mamy znacznie ciekawsze dania, ale jego zadowolenie jest pełne. Nigdy mi do końca nie pasowała konsystencja tofu i pewnie o to chodzi. Tu unurzane jest w gęstym, aromatycznym sosie, który nadaje ton potrawie. I trzeba mu oddać honor – jest świetny.
Chyba najmniej fotogeniczną potrawą jest zupa z liści rau ngot. W dość delikatnym bulionie pływają kawałki mielonej wieprzowiny i liście, które nadają mu specyficzny, ziemisty posmak. Ciekawa rzecz. Wieprzowina grillowana z trawą cytrynowa przechodzi bez większego echa, bo jest dość twarda, ale wołowina sweet chilli znika szybko. Nie jest pikantna, jest łagodna, ale jednocześnie wystarczająco wyraźna w smaku, by nikogo nie pozostawić obojętnym. To nie są bardzo wymagające smaki, są subtelne i przyjazne polskiemu podniebieniu.
Mniej ekscytują nas smażone nem i wontony – jedne i drugie konsekwentnie dość suche, choć ciasto przyjemnie chrupie. Tu się zgadzamy i wontony oceniamy wyżej, bo więcej w nich wyraźnych smaków, ale to wciąż nie jest coś, co rozbraja. Myślę, że przy następnej wizycie w Pho 14 tę pozycję ominiemy.
Za to z uznaniem kiwamy głowami nad żabimi udkami w sosie cytrusowym. Są panierowane, usmażone i dopiero wtedy zalane sosem. Ponownie zaskakująco dobrze odnajduje się tu pomarańcza. Mięso jest bardzo delikatne i łatwo odchodzi od kości, a sos sprawia, że takie ich wydanie szalenie nam się podoba. Słodycz nie dominuje, znakomicie gra ze smakiem mięsa i zdecydowanie wybija to danie ponad przeciętność. Ostatnio jadłam żabie udka jeszcze latem, gdzieś na włoskim targu i cieszę się, że będę miała do nich bliżej, niż dalej.
A co powiecie na kurczaka w sosie imbirowo-miodowym? Jest rozkoszny – delikatny, pełny w smaku, rozpływający się w ustach. Ponownie nuta słodyczy jest tu bardzo na miejscu i choć w teorii nie przepadam za takimi połączeniami, w praktyce bywa, że z trudem odrywam się od talerza. Równie dobrze wypada karmelizowany boczek z jajkiem po wietnamsku. Mięso rozpada się na włókna, a smaku dodaje zacny kawałek słoniny. Tłuściutka przyjemność spływająca po brodzie. Jedynie jajko mniej zachwyca, bo panierka rozmokła i tym sam straciła trochę sens. (Update – już po opublikowaniu postu dowiedziałam się, że jajko nie było panierowane, choć tak wygląda, tylko ugotowane na twardo i smażone tak długo, aż zrobi się chrupiące. Zdecydowanie muszę tego spróbować w domu.)
Dwa ostatnie dania są moimi hitami, Jacek na oba kręci nosem. Pierwsze to kleik ryżowy z mięsem i pachnotką fioletową. Nie, żebym w dzieciństwie lubiła kleiki. Myślę, że gardzę nimi tak samo, jak większość z Was. A tu takie miłe zaskoczenie. Ten jest tak samo delikatny w smaku, jak i w konsystencji, ale niesie ze sobą taki ładunek umami, że nie mogę przestać go jeść. To jedno z tych miłych doświadczonek, które z lubością kolekcjonuję. Uwielbiam, kiedy ktoś udowadnia mi, że jednak lubię rzeczy, które dotychczas zawsze miałam po lewej stronie notatnika. I tak oto od dzisiaj lubię kleik ryżowy. Badum tsss!
No i ostatnia rzecz – deser. Duszona czarna soja z mlekiem kokosowym. Tu ponownie Jacek próbuje i składa broń. A ja się zajadam. Znowu wszystko rozbija się o glutowatą konsystencję. Wiem, że to mało spożywcze słowo, ale dokładnie oddaje stan rzeczy. A w tymże cała, mięciutka fasola, solidny chlust mleka kokosowego i dość intensywna słodycz. W zasadzie jest to porcja, którą można się spokojnie najeść. Z jakiegoś powodu bardzo odpowiada mi ten smak, właściwie z każdym kęsem bardziej i gdybym nie była tak absurdalnie syta, zjadłabym do końca.
Pho 14 jest przyjemne, trochę domowe, właściwie nie chce się wychodzić. Zupełnie nie przypomina hardkorowych barów, które czasem odwiedzamy w Wólce Kosowskiej. Obsługa jest miła i troskliwa, tak samo jak właścicielka, która opowiada nam trochę o zaopatrzeniu, trochę o poszczególnych potrawach.
Ode mnie mają pełną piątkę. Za kurczaka w sosie pomarańczowym, za flaczki i kurze serca, za kleik ryżowy, za żabie udka, za karmelizowany boczek i sojowy deser. A nade wszystko za obalanie mitów i pokazanie, że “menu degustacyjne” nie musi wiązać się tylko i wyłącznie z fine diningiem, nie musi być drogie, a jakby tego było mało – może być wspaniałą podróżą przez ciekawe smaki, tekstury i aromaty.
ja troche inne typy, ale z caloscia sie zgadzam 😉
te menu to byl i jest strzal w dziesiatke, i fajnie ze sie zmienia czesto wiec mozna sobie poprobowac roznych smakolykow 😉
Moje typy dań, które najbardziej przypadły mi do gustu też nieco inne – żabie udka bym następnym razem pominęła, podobnie jak flaczki, natomiast nemy i wontony do powtórki. Jak widać, to kwestia indywidulanych upodobań. Najbardziej smakował mi kurczak w sosie pomarańczowym i krewetki w panierce z dodatkiem chrupiącego makaronu. Ogólnie pomysł menu degustacyjnego rewelacyjny.
Jadłam makaron sojowy z krewetkami. Krewetki źle zrobione, makaron tłusty, w ogóle warzyw nie było. Poza tym porcja bardzo marna. Za 19,50 to w innej, równie robrej ''restauracji'' wietnamskiej dostanę więcej i smaczniej.
10 Responses
ja troche inne typy, ale z caloscia sie zgadzam 😉
te menu to byl i jest strzal w dziesiatke, i fajnie ze sie zmienia czesto wiec mozna sobie poprobowac roznych smakolykow 😉
mnie się udało larwy wciągnąć. Fanem jednak nie zostanę. ot co. Flaczki natomiast to majstersztyk i mystyka drogi Panie Rozenbaum 😛
Moje typy dań, które najbardziej przypadły mi do gustu też nieco inne – żabie udka bym następnym razem pominęła, podobnie jak flaczki, natomiast nemy i wontony do powtórki. Jak widać, to kwestia indywidulanych upodobań. Najbardziej smakował mi kurczak w sosie pomarańczowym i krewetki w panierce z dodatkiem chrupiącego makaronu. Ogólnie pomysł menu degustacyjnego rewelacyjny.
Warto dodać, że menu degustacyjne występuje tylko w weekendy i konieczna jest rezerwacja.
Że w weekendy to fakt, ale my byliśmy bez rezerwacji.
Tak!
Kurczak – love, krewetek nie mieliśmy okazji spróbować. Następnym razem 🙂
Jadłam makaron sojowy z krewetkami. Krewetki źle zrobione, makaron tłusty, w ogóle warzyw nie było. Poza tym porcja bardzo marna. Za 19,50 to w innej, równie robrej ''restauracji'' wietnamskiej dostanę więcej i smaczniej.
Wiesz, ja bym na to zwróciła uwagę obsłudze, a nie komuś, kto jadł zupełnie inne dania…
Czy to jest Waw Pho?