Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Nadmorska, Krynica Morska

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

www fb

ul. Korczaka 7, Krynica Morska

Tego dnia, podobnie jak każdego innego, uciekałyśmy od ludzi, więc idąc brzegiem morza, w poszukiwaniu spokojnego miejsca, dotarłyśmy naprawdę daleko. Jasną sprawą było, że wracając zechcemy coś zjeść. Kiedy już solidnie zgłodniałyśmy i po godzinnym marszu dotarłyśmy do najbardziej zaludnionej części Krynicy, Nadmorska wypadła jakoś tak przypadkiem. Po prostu była po drodze.

8

Zawartość menu sugerowała, że mamy do czynienia z knajpą, która aspiruje. Próżno tam szukać klasyki gatunku, czyli smażonego dorsza lub flądry. Może nie były to zestawienia najwyższych lotów, może trochę vintage, ale dało się wyczuć, że tu nie podają na papierowych tackach, if you know what I mean. Wykonałyśmy szybki rajd przez menu wybierając sześć dań.

Być może drinki doskonale pozbawione alkoholu powinny mi już dać do myślenia, ale z drugiej strony donośne burczenie w brzuchu nie pozwalało skupić się na niczym innym. Najpierw zatem wjechał tatar z łososia. Cuchnący, bezczelnie nieświeży tatar, będący doskonałym wstępem do poważnej niestrawności. Wykonał więc zgrabną zawrotkę i wrócił do kuchni.

1Dalej pojawiły się zupy – rozwodniona, zła pomidorowa, ugotowana na śladowej ilości przecieru. Jest lato, są piękne, pachnące słońcem, dorodne pomidory, ale nie. To są sytuacje, których nie potrafię pojąć. Natomiast wspomnienie szkolnej stołówki, które otrzymałyśmy w gratisie – bezcenne.

2I szpetny krem z brokułów, z ułańską fantazją dosmaczony evergreenami tradycyjnej polskiej kuchni – vegetą i maggi. Niech przepadnie w czeluściach piekieł.

6Ale to wcale nie koniec, lecz dopiero półmetek. Zatem kolejno: pierogi ze szpinakiem. W bułowatym, grubym, twardym cieście, ze śladową ilością szpinaku. Dla każdego, kto choć raz w życiu jadł dobre pierogi, a w Polsce chyba każdy – niejadalne. Wróciły do kuchni.

3Placuszki warzywne z łososiem. Na wszelki wypadek łososia nie tknęłyśmy, natomiast placuszki okazały się pozbawione: smaku i właściwej konsystencji. Były miękkie, jałowe i – to nie żart – zimne.

7Na koniec, w ramach pozbawienia nas resztek złudzeń, otrzymałyśmy solę panierowaną w cieście parmezanowym. I może koncept nie byłby głupi, gdyby nie kompletnie spartaczone wykonanie. Cóż, parmezan się zwyczajnie przypalił, więc smak spalenizny zdominował wszystkie pozostałe. Na “frytki” z mrożonki spuszczam zasłonę milczenia, choć może powinnam napisać o nich poemat, bo były najlepsze ze wszystkiego, co tego dnia znalazło się w na naszych talerzach w Nadmorskiej.

4

Większość potraw wróciła do kuchni, pozostałych również nie zjadłyśmy. Jeśli doszkicuję tło, a więc proste fakty, że przyszłyśmy tam bardzo głodne, zamówiłyśmy SZEŚĆ dań (dla dwóch osób) i wyszłyśmy NADAL GŁODNE, to chyba nikogo nie zdziwi prosta prawda, że takie miejsca nie powinny w ogóle istnieć, ponieważ nie mają nawet homeopatycznego związku z tym, co nazywamy “restauracją”.

Na koniec ciekawostka przyrodnicza – WSZYSTKO doliczono nam do rachunku, który opiewał na kwotę 151 zł.

Nigdy więcej.

pigs1

Magda

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Dodaj komentarz