ul. Krakowskie Przedmieście 64, Warszawa
Na menu, pod nazwą lokalu, widnieje napis “Slow food fast” i rzeczywiście jest i slow, i fast. Tylko dokładnie nie wtedy, kiedy trzeba.
Na początek obługa – tak bardzo slow, że przy zajętych czterech stolikach czekaliśmy kwadrans z okładem na złożenie zamówienia, kiedy to okazało się, że nie ma gęsich pipków i zupy czosnkowej. Trudno, choć jeszcze wrócimy do tego.
Pierwsze wrażenie po przejrzeniu karty i skonfrontowaniu jej z wnętrzem było takie: czyżby Czechy w Polsce? Drogi czytelniku, nie wiesz nawet jak bardzo bym sobie tego życzyła, bowiem w Czechach kocham się platonicznie i jakoś mi nie mija. A w menu takie oto perełki: utopenec, smażony ser, hermelin smażony oraz marynowany czy zupa czosnkowa. Po cichu pomyślałam: raj! Do tego długie stoły, ławy, krótko mówiąc: swojski klimat na Krakowskim. Są też nieśmiertelne burgery, ale przyznam, że jak widzę burgery w karcie, to mam niekontrolowane dreszcze, więc nie spróbowałam. Ileż można?!
Skoro czosnkowej nie było, to z braku laku zamówiliśmy: tradycyjny żur królewski (14 zł), zupę rybną (20 zł), widniejący w dziale z przystawkami smażony ser (12 zł) i pochodzące ze specjalnego świętomarcińskiego gęsiego menu półgęski (22 zł) oraz bigos gęsi z wędzoną śliwką i jałowcówką (18 zł).
I tu się zrobiło fast, bowiem przystawka i zupy pojawiły się na stole jednocześnie. Choć w gruncie rzeczy nic się nie stało, bo ser był letni, twardy, w śmierdzącej piwnicą (wtf?!) panierce, więc szybko się pożegnaliśmy i wrócił do kuchni. To było złe. A szkoda, bo liczyłam na to danie, ale trafił mi się ostatni kawałek, więc ponowne przygotowanie tej potrawy nie było możliwe.
Kelnerka obiecała, że nie doliczy nam jej do rachunku, po czym doliczyła. Dobrze, że sprawdziliśmy, bo znów potwierdziła się stara prawda: Konsumencie, bądź czujny jak pies podwójny!
Honoru dzielnie broniła rybna, będąca aromatyczno-kwaśno-paprykarzoszczecińską, zupełnie jadalną mieszanką.
Fajnie jest, prosto jest, ładnie jest, niedrogo jest. Tylko co z tego? Wiem, że ten wpis jest dość lakoniczny, ale to chyba dlatego, że po zobaczeniu menu napaliłam się jak szczerbaty na suchary, że oto otwiera się przede mną peron 9 i 3/4 prowadzący wprost do mojej ukochanej Pragi. Wiecie, taki skrót, plaster naklejany w gorszych chwilach na stęsknione serce, mój mały raj.
A okazało się, że aj waj, nie taki znowu raj…
UPDATE: dlaczego nie je się w Lokal.Bistro? Dlatego klik.
Magda