ul. Chmielna 13a, Warszawa
Mąka i woda jest przyjemnie zlokalizowana, trochę odcięta od szumu, który generuje miasto. Oczywiście tym, co prawdziwie urzeka jest piękny piec do pizzy. I rzeczywiście potrafią z niego korzystać, albowiem pizzę robią jedną z najlepszych w mieście. Zamówiliśmy absolutną podstawę, czyli marinarę i margheritę (pół na pół). Dobre ciasto, proste lecz świetnej jakości dodatki, trudno mieć jakieś zastrzeżenia.
W ramach starteru zamówiliśmy niezłą focaccię i ryżowe kuleczki – arancini. Inne niż te, które pamiętam z Włoch. Tamte miały po prostu w środku kawałek ciągnącej się mozzarelli, tutaj ser jest rozdrobniony i zmieszany z ryżem z dodatkiem szafranu. Pomysł z szafranem zdecydowanie mi odpowiada, ponieważ bardzo lubię tę przyprawę, jednak całość oceniam gdzieś w okolicach środka skali.
Posiliśmy się też makaronami w dwóch wydaniach. Wersja z cukinią niezbyt interesująca, niestety. Chyba nas to danie trochę rozczarowało, brakowało mu tego czegoś, jakiegoś pieprzyka, który sprawiłby, że ta prosta w gruncie rzeczy potrawa zamieniłoby się w coś szczególnego. Dla jasności – nie mam nic przeciwko prostocie, ba, uważam że w niej często tkwi siła, jednak tu było ZBYT prosto, bez polotu.
Natomiast poniższe wydanie pasty, czyli garganelli z grasicą, było daleko lepsze. Może nie zachwycająco wspaniałe, ale w sam raz al dente, dość aromatyczne, zostawiające po sobie dobre wrażenia. Lubię dobrze ograną grasicę i ta zdecydowanie zaspokoiła moje względem niej oczekiwania.
Była też przyzwoita sałatka z ośmiornicą – delikatną, kruchą ośmiornicą. Nie do końca przemawia do mnie dodatek ziemniaków, ale widocznie taka była koncepcja kucharza.
Na dłużej zatrzymamy się przy raviolo con uovo, o którym poeta napisałby poemat. Zawartość tego oto unurzanego w maśle pierożka jest czystą poezją. Po rozkrojeniu wypływające żółtko cieszy oczy, nie mówiąc o zachwycie w jaki wprawia podniebienie. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie okropnie twarde na brzegach ciasto, które było sporym zgrzytem, bo farsz jest dziełem skończonym, czystą doskonałością, nie mówiąc o tym jak wspaniale komponuje się z listkami szałwi.
Nie próbowaliśmy deserów, więc na ich temat nie mam zdania. Całokształt lokuje się gdzieś w okolicach trójki, ale tym, co poprawia wynik jest na pewno pizza, którą spokojnie mogę polecić i w efekcie mamy cztery świnki. Do tego sprawna i sympatyczna obsługa.
Jeden detal mnie niemile zaskoczył – doliczanie we włoskiej knajpie złotówki za oliwę jest w dość kiepskim stylu. I nie chodzi o wspomnianą złotówkę, lecz o lekkie zażenowanie, które poczułam odkrywając tę pozycję na rachunku. Reasumując – jest przyzwoicie lecz nie doskonale.
Za wszystko co powyżej, w tym butelka prosecco, zapłaciliśmy 287 zł.
Czy wrócę? Być może.
Update: Osiem miesięcy później jest… znacznie słabiej. Czytaj tutaj.
Magda