Czy byłam wcześniej na Morawach Południowych? No, ba! A w Mikulovie? No, raczej! Czy traktowałam ten region po macoszemu, jako krótki przystanek tranzytowy na południe Europy? Niestety tu odpowiedź jest również twierdząca. Błąd, przyjaciele. Ogromny błąd.
Zaproszenie od regionu Moraw Południowych dostałam już dawno. Jakoś się nie składało, jakoś nie miałam czasu, w końcu padło na listopad. Teoretycznie listopad to wrzód na dwunastnicy roku, ale to zależy. Zależy od tego co, jak, gdzie i z kim się robi. A Morawy Południowe okazały się być idealnym placem zabaw dla wszystkich sybarytów i hedonistów, którzy lubią sobie pożyć, podjeść i porozkoszować dobrym winem w jednej z gazyliona piwniczek, które można tu odwiedzić. I odwiedzić należy.
Morawy Południowe to bardzo winiarski region, właściwie co kawałek jest winnica. Przegląd dowolny – od maleńkich, rodzinnych, które swoje wina sprzedają tylko swoim gościom i nie można ich nigdzie indziej dostać, po ogromne, kilkusethektarowe winnice, których etykiety znajdziecie w supermarketach. Właściwie każdy robi tu wino i ta winiarska tradycja jest widoczna na każdym kroku, także w miasteczkach, w których winiarnie są pełne. Bo – surprise, surprise – Czesi piją nie tylko piwo. Czesi piją także wino. Czeskie wino.
Do tego dołóżmy świetne knajpy i mamy komplet. Oczywiście, że zjadłam smażony ser z frytkami, bo tradycji musi stać się zadość, a ja po sześciu godzinach za kółkiem okopałam się, że ser musi wjechać jako pierwszy. Ale przez kolejne dni ani raz nie wróciłam już do tematu. Tu są znacznie lepsze tematy.
Zanim się rozkręcę na dobre chcę Wam napisać o jednej ważnej sprawie – ponieważ Morawy Południowe odwiedziłam na zaproszenie regionu, miałam też przewodnika, Filipa. Filip to jest czyste złoto i informacja ważna dla Was jest taka, że świadczy również usługi dla ludności, to znaczy, że możecie go wynająć. Znakomicie zna się na winie, zna najciekawszych lokalnych producentów, więc sprawi, że wszystkie piwniczki staną przed Wami otworem. Doskonale wie, gdzie zjeść, a co więcej – jest bardzo dobrym kierowcą. Dlaczego ta ostatnia informacja jest ważna? Ano dlatego, że na Morawy Południowe najprawdopodobniej pojedziecie samochodem. I najprawdopodobniej wypijecie tu sporo wina. Łączycie już kropki? Wiem, że Filip jest znakomitym kierowcą, bo oddałam mu kierownicę i z rozkoszą, raz jeden w życiu, pozwoliłam się wozić. Cała przyjemność po mojej stronie. Nigdy w życiu nie prowadźcie po alkoholu, to jest skrajna głupota. A gdyby Wam zbyt mocno wszedł czeski luz, to przypominam, że tutaj obowiązuje 0,0 i nawet za kieliszek wina mogą Was spotkać nieprzyjemności. Nikt nie potrzebuje w życiu nieprzyjemności. Potrzebujemy czegoś wprost przeciwnego.
Sądzę, że możecie się z Filipem podobnie dogadać i po prostu oddać mu kierownicę. Ach, i na koniec wisienka na torcie: choć Filip jest Czechem, to doskonale mówi po polsku. Na końcu zostawiam jego numer telefonu. Enjoy!
No więc tak… Mikulov jest śliczny, bardzo kameralny i ma wielki zamek. Zamek możecie zwiedzać z kieliszkiem wina (tu wszystko można robić z kieliszkiem wina, serio), który kupicie w którejś z małych winiarni przed zamkową bramą. Co jeszcze ma zamek? Ma fenomenalny widok i jedną z największych beczek w Europie, do której niegdyś miejscowi chłopi oddawali daninę w postaci… Wina. Cóż to musiał być za kupaż?! Więcej o Zamku znajdziecie tutaj. Bardzo warto mieć go na liście, jest piękny, majestatyczny, a widoki zapierają dech!
Od razu odpowiadam też na pytanie, gdzie na smażony ser. Wyrafinowane gusta to jedno, a ser musi wjechać. Nie wiem czy akurat to miejsce jest najlepsze, ale wiem, że jest całkiem dobre i było otwarte późno wieczorem, kiedy dotarłam do Mikulova i jedynym, czego pragnęłam, był smażony ser i kufel czeskiego piwa. Tak więc padło na Browar Galant (Mlýnská 739, Mikulov) i było zupełnie przyjemnie.
Z uciech wieczornych i daleko bardziej wyrafinowanych polecam Wam restaurację Vino Šílova (Vídeňská 237/5, Mikulov). Dobre wina z własnej winnicy to jedno, ale również świetne jedzenie. Naprawdę przyjemny poziom. Jesień to czas gęsiny, więc wpadły żołądki i serduszka, bardzo delikatne i przyjemne, do tego wybitne pate (naprawdę wybitne!) i super specyficzna lokalna potrawa – opiekane ziemniaki w sosie koperkowym. Sos na bazie zsiadłego mleka z duża ilością koperku, do tego jajka w koszulkach. Ale to zupełnie nie jest to, co my znamy jako “ziemniaki ze zsiadłym mlekiem”. Filip miał łzy w oczach i mówił, że smakuje jak w domu. Czyli dobrze zrobione. I strudel! Jeśli tylko będą mieli – zamówcie koniecznie. I pamiętajcie, że w ciepłych miesiącach jest otwarte przepiękne patio.
Na śniadanie zajrzyjcie do Bistro Drogérka (Náměstí 28/23, Mikulov). Przyjemne, bardzo współczesne wnętrze, krótka karta, fajne ciastka i sporo garmażerki w słoiczkach, którą możecie zabrać do domu. Wszystkie te miejsca są bardzo blisko siebie, więc porzućcie samochód i róbcie to, co miejscowi. A miejscowi co dwa kroki mają winiarnię. Tak tylko mówię.
Teraz płynnie możemy przejść do odwiedzenia kilku winnic. Żeby dobrze się zwiedzało, to mamy reprezentację trzech stanów skupienia: malutkie rodzinne miejsce, średnia winnica i lokalny potentat. Wybierzecie sobie to, co odpowiada Wam najbardziej. A na koniec będzie nagroda za przebrnięcie przez ten długi materiał. Najlepsza z nagród.
Najbliżej Mikulova jest Winnica Volařík (K Vápence 1811/2a, Mikulov). Wspaniali ludzie i wspaniałe wina. Mnie oprowadzali tata i córka. Przyznaję, że tu się zasiedziałam nieprzytomnie. W planie była godzina, zeszło… trzy. To są cudni ludzie ze świetną energią, przemili. Ale jeśli macie gdzieś takie niuanse jak człowiek, to jest to również jedna z najbardziej utytułowanych winnic na Morawach. Warto wpaść na degustację i zabrać kilka butelek do domu, bo relacja ceny do jakości jest wybitnie korzystna.
Jedziemy dalej i trafiamy do U Vrbu (Herbenova 1277, 693 01 Hustopeče u Brna). Tutejszego wina nie kupicie w sklepie, sprzedaje się na miejscu, głównie wśród gości niewielkiego pensjonatu, który należy do rodziny. Bo to jest mała, rodzinna winnica. W tej chwili już drugie pokolenie zajmuje się tu produkcją wina. Wiedzieliście, że na Morawach możecie skończyć szkołę średnią oraz uniwersytet i wyjść z papierem potwierdzającym, że jesteście pełnoprawnych winiarzem? Lub winiarką? Ja też nie wiedziałam. Dowiedziałam się tego U Vrbu. Córka właścicieli skończyła tę właśnie szkołę i jej najnowszym dzieciątkiem są bąbelki wyprodukowane metodą szampańską ze szczepu pinot noir. Są przepyszne, kosztują 100 zł za butelkę i zapewniam Was, że górnopółkowe szampany, które możecie powszechnie dostać w polskich sklepach z winem nie mają do nich startu. Strach pomyśleć, co ta śliczna dziewczyna jeszcze uczyni, jak się porządnie rozkręci.
No i na koniec gigant: Enotheca Michlovsky (Luční 858, 691 03 Rakvice), największy producent wina na Morawach Południowych oraz – jak mówią – Bóg Wszechmogący lokalnego winiarstwa, który o produkcji wina wie wszystko. Możecie tu przyjechać na degustację lub po prostu zaopatrzyć się. W tej chwili Michlovsky produkuje ok. 80 etykiet, część z tych win spotkacie w supermarketach, ale tylko część. Po najlepsze łakocie należy udać się do źródła.
A teraz coś, co sprawiło, że moje serce roztopiło się jak masło na patelni: Muzeum Kobylí. Jeeezu, co to za wspaniałe przeżycie! I totalna niespodzianka. Jak się dowiedziałam, że jedziemy do Muzeum Kobylí, to nie byłam jakoś szczególnie zachwycona. Bo co może być ciekawego w muzeum jakiegoś małego miasteczka na Morawach? Tara do prania w rzece i wrzeciono?… Och, jakże się pomyliłam! Słuchajcie, tu bardzo prężnie działa coś, co u nas nazywamy “Kołem Gospodyń Wiejskich” – wspaniałe panie, żwawe jak frygi, od czasu do czasu organizują coś, co w Warszawie, Pradze i wielu innych miejscach nazywamy “pop-up’em”. A w Kobylí to się nazywa np. “świniobicie”.
Nie oznacza to, że ktoś zabija świnię na Waszych oczach, tylko że świnia została już zabita i przez cały weekend możecie przyjść do Muzeum, usiąść przy starym stole i zamówić wszystko, co z tej świni da się zrobić. Gotują oczywiście przemiłe panie, wszystkie ubrane w stroje ludowe, w najprawdziwszej kuchni w tymże Muzeum, a talerze są nie od kompletu, bo też stare. To jest taki sztos! Jedzenie jest pyszne, szczególnie coś, co nazwałam “zupą kaszankową”, ale absolutnie najlepszy jest klimat babcinego domu. I jak się nie zje wszystkiego, to opiernicz też jest jak u babci. No, łezka się w oku kręci! Tutaj jest link do Muzeum, sprawdzicie pod nim jakie jeszcze “pop-up’y” się tu szykują.
Wiecie co? Mam taką refleksję na koniec: jak oni sobie na tych Południowych Morawach dobrze żyją… Tak spokojnie, bez napinki, z dużą dozą luzu i szacunku do prostych przyjemności. Niby tak blisko Polski, a jednak tak daleko.
A tutaj numer do Filipa Hlavinki, najlepszego przewodnika w tej części Europy: +48 577 842 085.
Ten wpis powstał we współpracy z regionem Południowe Morawy i miastem Brno. Miał być tylko jeden, tak się umówiliśmy, ale było tak czadowo, że o Brnie napiszę Wam za kilka dni osobny post, bo to jest inny stan umysłu.
Ups, chyba się zakochałam. Ale ekstra!
Magda
Spodobał Ci się wpis? To czadowo 🙂 Będzie mi miło, jeśli go polubisz lub udostępnisz. Dziękuję!