Zasypiam dopiero nad ranem, właściwie już świta. Zawsze szkoda mi tu każdej chwili, zwłaszcza w późnonocnym, niemal wyludnionym mieście. Zasypiam więc nad ranem, bardziej kierując się zdrowym rozsądkiem, niż rzeczywistą potrzebą. W sercu Starego Miasta, w kamienicy o wysokich stropach i skrzynkowych oknach, przez szpary których sączy się znajomy zapach podgrzewanego słodu… Chwileczkę, ktoś tu właśnie warzy piwo, a ja mam spać?!
Nie czuję się tu już jak turystka. Co miałam zobaczyć, to zobaczyłam wielokrotnie, a największą przyjemność czerpię ze szwendania się bez celu. Kto wie co przyniesie kolejny dzień? Może nową rzeźbę Černego, której jeszcze nie widziałam? Może kolejny uroczy zaułek, którego nie zauważyłam wcześniej? A może niezbyt dojmującego piwnego kaca, którego i tak wiem jak wyleczyć? Praga jest moją miłością od dawna, a ja w uczuciach jestem raczej stała i preferuję długi dystans. I widzę w tym związku potencjał na kolejne długie lata szczęśliwego pożycia.
Zawsze przyjeżdżamy tu na tydzień-dwa przed Bożym Narodzeniem, kiedy miasto skrzy się światełkami, nęci co krok rozstawionymi straganami z grzanym winem, trdelnikami, prażonymi orzechami i całą masą innych przysmaków. A przy odrobinie szczęścia również błękitnym niebem za dnia, ostrym zimowym słońcem i czapami śniegu zalegającymi na krytych czerwoną dachówką kamienicach. Bardzo jest to wszystko baśniowe.
Tym razem jest inaczej. Tym razem jest upał, kamienica o wysokich stropach nagrzewa się szybciej, niż powinna, a bezlitosne słońce przedziera przez ciężkie zasłony i kłuje mnie w trochę jednak niewyspany mózg. Podobnie jak wszystkie gwałcące dźwięki, jakie towarzyszą remontowi uliczki, na którą wychodzą okna sypialni. Oczywiście widoku na Wełtawę nie ma, choć miał być, podobnie jak balkonu, choć miał być, ale w ogóle mnie to nie dziwi. Czasem myślę, że tą nieprzebraną ilością praskich mieszkań każdego dnia wynajmowanych turystom zarządza jakaś mafia. Zawsze, ale to zawsze produkt jest niezgodny z opisem i trzeba się szarpać. Ja już z automatu doliczam godzinę na odbiór kluczy, konstatację, że to nie do końca to, co na zdjęciach oraz ewentualne działania naprawcze z przeniesieniem do innego apartamentu włącznie. Z całej tej procedury najbardziej lubię dwukrotne wnoszenie bagaży. Bo sport to zdrowie, a forma sama się nie zrobi. Ale ja się chyba już do tego przyzwyczaiłam, więc macham ręką na brak widoku, choć ten mankament boli mnie najbardziej i myślę, że widoki, to ja sobie zaraz załatwię idąc. I tak oto dotarliśmy do momentu, w którym – jak mawia moja przyjaciółka – należy: “Gary muw aut”.
Praga jest jednym z niewielu miast, w których czuję się tak dobrze i swobodnie, że gdyby w grę wchodziła przeprowadzka, to nie zastanawiałabym się ani sekundy. A wierzcie mi – mentalnie jestem człowiekiem lasu. Dlatego bardziej, niż Stare Miasto wolę przeciwną stronę Wełtawy, gdzie zawsze jest luźniej, mniej turystów, no i jest zielono. Lubię się przejść na Smíchov, tu mogłabym mieć mieszkanie. Blisko stąd do najfajniejszych miejsc, właściwie wszystko jest w zasięgu spaceru, a turyści już tu prawie nie zaglądają. Lubię też Vinochrady – zadbane, ładne, zielone i dalej przejeść się do Havlickowych sadów, które zimą są totalną magią z altaną na zboczu i widokiem na przykrytą czapami śniegu winnicę. Tak sobie myślę, że jeśli będziecie chcieli uwieść dziewczynę, to tam Wam się uda. Serio.
Fajny jest też Žižkov, ale najfajniejsze jest wrażenie, że Pragi nie da się odkryć i poznać do końca. Za każdym razem znajduję nowe zaułki, nowe kawiarnie skryte przed wścibskim okiem i otulone zielenią jak kokonem, choć jakoś szczególnie nie wypuszczam się już poza ulubione trasy. Kurczę, ja nawet praskie metro lubię. To miasto ma w sobie coś takiego, że się wraca i to wraca z głębokim przekonaniem, że czeka cię przygoda.
A witryny sklepów? Rzeźnik z pluszowymi, różowymi świnkami na wystawie? Witryny to jest w ogóle osobna historia. Lubię w Pradze element zaskoczenia. Przy czym zaskoczenie może być i pozytywne i negatywne, ale najlepsze w nim jest to, że jest zaskoczeniem. I jeśli w ten sposób się do zaskoczenia ustawimy, to gwarantuję, że przygoda będzie czekała za każdym rogiem. Możesz na przykład trafić na fatalne żarcie, ale w żadnym wypadku nie należy traktować tego osobiście, jest to bowiem policzek wymierzony Amerykanom oraz wszystkim pozostałym nacjom, które kupują w Pradze matrioszki i są przekonane, że to typowe czeskie rękodzieło.
Można też trafić na kelnera – nie bójmy się tego słowa – chuja, czego również nie należy traktować osobiście, lecz ze stoickim spokojem zapanować nad sytuacją. O typach praskich kelnerów pisałam tutaj. Momentami jest nawet śmiesznie. Bo ja przyjmuję Pragę taką, jaka jest. Nie zamykam oczu na to, co mniej fajne, po prostu biorę ją z dobrodziejstwem inwentarza, a wrodzony optymizm sprawia, że… No, wiecie – za każdym rogiem czeka przygoda!
Tutaj znajdziecie przewodnik po praskich knajpach, który mam nadzieję po tym wyjeździe uzupełnić o kilka nowych adresów.
Magda
Spodobał Ci się tekst? To podaj dalej!
3 Responses
Polecam Lokál Dlouhááá na Dlouhá 33. Kaczka jest boska, knedliczki pulchne i pachnące, aż się nie mogę doczekać, żeby tam wrócić. Tylko się nie zdziwcie przy wejściu, to ogromna knajpa i nigdy bym nie pomyślała, że podają tam takie frykasy!
Wiesz, mamy podobne odczucia co do Pragi. Ja chyba generalnie Czechów pokochałam w tym ich spokoju i podejściu do świata. A co do samego odkrywania nieznanych zakamarków, sięgnij kiedyś po mapkę Pragi (i innych miast zresztą też) Use-it. A w Pradze polecam 6 dzielnicę i mieszkanie w akademiku wydziału chemicznego – tam się Czechy czuje od podszewki (prawdziwy czeski film <3 ).
tak też kocham Prage to zaczarowane miasto zwłaszcza ze pierwszy raz pokazał mi je najlepszy praski przewodnik polski chłopak z Katowic Wojtek Kantor, żałuję ze nie mogę jej odwiedzać tak często jakbym chciała …mo https://uploads.disquscdn.com/images/1cfc2ce68e2d968732a59e8ca79899d6dc8165308b882bcf5b8f222377a54773.jpg ja praga dodatkowo jest muzyczna a muzykę graja tam w nieludzko pięknych wnętrzach jak choćby Smetana Hall w ratuszu