Legenda głosi, że jest to możliwe. I do pewnego punktu to prawda. Ten punkt znajduje się gdzieś w okolicach trzeciej cebuli. Dalej są już tylko łzy wzruszenia nad losem naszego warzywa narodowego.
Ja wiem, że pisać o cebuli nie jest modnie. Modnie jest pisać o batatach na przykład. Ale prawda jest taka, że bez cebuli ani rusz. Najdziwniejszym patentem, z jakim się spotkałam jest ten z zapałkami. O dziwo – działa. Zaraz Wam objaśnię o co chodzi. Bo możliwości mamy kilka, a czasem trafiają się naprawdę jadowite egzemplarze:
1. Obraną cebulę, jeszcze przed krojeniem, możemy na kilka lub kilkanaście minut wrzucić do zamrażalnika.
2. Warto pamiętać o ostrym nożu – ten nie będzie miażdżył włókien, lecz sprawnie ciął. To pomaga. W ogóle w kuchni ostry nóż jest jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym sprzętem.
3. Patent z zapałkami: krojąc cebulę w kącikach ust trzymamy zapałki (tak naprawdę ściskamy je zębami trzonowymi, gdzieś w okolicach szóstek). To wymusza odruchowe oddychanie przez uchylone usta.
4. Pomaga też wcześniejsze zmoczenie samej cebuli i co pewien czas noża.
5. Najśmieszniejszy patent, to ten z maską do nurkowania – dzięki niej także nie oddychamy przez nos. Są już nawet specjalne gogle do krojenia cebuli, ale taki gadżet w kuchni wydaje mi się grubym przegięciem.
6. Dobrze jest otworzyć okno, a nad samą deską nie pochylać się zbyt mocno.
7. Oddelegować krojenie cebuli komuś innemu. Narzeczony się świetnie nadaje do tego celu.
8. Przy trzeciej sztuce i tak zaczynają nam łzawić oczy. Nie wiem dlaczego. Może Bóg tak chciał.
Jeśli macie swoje patenty, to chętnie poczytam. Szczególnie takie, dzięki którym ani przy trzeciej, ani przy żadnej kolejnej nie łzawią oczy. Tylko pamiętajcie, że ten z narzeczonym już wykorzystałam.
Magda
Uważasz, że to przydatny wpis? To znakomicie. Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz 🙂