Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Kurt Scheller Bistro – to jest bardzo zły pomysł

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Chciałabym, aby ten tekst nie był przyczynkiem do dyskusji na temat Kurta Schellera, lecz na temat firmowania twarzą i nazwiskiem miejsc, nad którymi się nie panuje. Bo nie wątpię, że Kurt Scheller potrafi zrobić kozackie rösti, problem w tym, że panie, które je przygotowują w jego imieniu nie potrafią. A jakby tego było mało, to cała litania gorzkich żali podąża zaraz za bardzo złymi rösti.

Dawno już nie napisałam o żadnej knajpie źle, bo mi się o byle czym nie chce pisać, choć opinia wrednej jędzy się za mną ciągnie. Ale spoko, ludzie muszą gadać, do tego dopiero co przejechałam się po taksówkarzach, więc PR mi się zgodzi przynajmniej do końca roku, na zdrowie. Nigdy nie napisałam recenzji knajpy, która znajduje się przy stacji benzynowej. I prawdopodobnie już nie napiszę. Mamy tu jednak ewenement, nad którym warto się pochylić.

Zacznijmy od początku. Kurt Scheller to kucharz darzony w środowisku gastronomicznym dużą estymą, zresztą sama go też bardzo cenię i nie wątpię w jego umiejętności. Wyszkolił wielu polskich kucharzy, którzy dziś uznawani są za najlepszych w Polsce i niech to będzie świadectwem jego umiejętności. I w tym miejscu Kurta Schellera zostawimy w spokoju, by wrócić do niego na końcu tekstu.

Wiem o tym bistro od momentu jego powstania i zawsze gdzieś z tyłu głowy miałam myśl, że trzeba wpaść. Bo ja, proszę Państwa, kocham placki ziemniaczane, także te, które nazywają się rösti. Czy więc knajpa z plackami ziemniaczanymi, do tego firmowana powszechnie znanym nazwiskiem może się nie udać? No…, może.

kurt scheller bistro

Najpierw w sobotę wysłałam dwie kumpelki na zwiad. Zeznały, że było tak tłusto, że nie przestanie im się odbijać do Wielkanocy. Cóż, w niedzielę wylądowaliśmy tam już całą bandą. Było mniej tłusto, ale to chyba jedyny komplement, jaki mam na temat tego miejsca do napisania. Wróbelki ćwierkają, że na początku było dużo lepiej. Może. Ale dziś jest dziś.

kurt scheller bistro

Menu jest bardzo fajne, bo znajdziecie tu i spory wybór śniadań i pain perdu w różnych konfiguracjach i przede wszystkim rösti – flagowe danie tej knajpy. Jeśli flagowe, to powinno być chociaż dobre, prawda? Rösti to szwajcarskie danie narodowe – tarte na dużych oczkach placki, zwykle są wielkie na cała patelnię, nieco grubsze, niż nasze i często mają wewnątrz drobno pokrojoną kiełbasę czy boczek. Czy to się może Polakom nie spodobać? Ależ!

Robimy więc przelot przez rösti i zamawiamy: placek sauté, kolejny z sosem pieczeniowym, następny z gulaszem, jeszcze jeden z ratatouille i na koniec ten z wędzonym łososiem i musem chrzanowym, jak stoi w menu.

kurt scheller bistro

I teraz bez zbędnego rozdrabniania się: konsekwentnie każdy z placków się rozpada, nie ma w nim grama chrupkości i wszystkie są źle doprawione, czyli przepieprzone. Krótko mówiąc placki są koncertowo spieprzone, nawet ten ostatni, przy którym wyraźnie poprosiliśmy, aby przysmażyli go nieco mocniej – jest tak samo miękki jak poprzednie i tak samo jak one rozpada się na talerzu.

kurt scheller bistro

A teraz przejdźmy płynnie do dodatków. Konsekwentnie jest to najniższa możliwa jakość, choć menu na wstępie informuje, że bazują na naturalnych, świeżych produktach i ziołach. To może najpierw sos pieczeniowy, który jest ponurym żartem i z sosem pieczeniowym ma wspólną tylko nazwę na opakowaniu. Bo to jest gotowiec, a nie żaden sos. Na samo wspomnienie wątroba mnie szarpie. Dalej mamy gulasz, który z gulaszem ma tylko wspólny wygląd i nazwę, bo znajdujemy w nim i wieprzowinę i kurczaka, wszystko konsekwentnie suche i zbyt wiele razy podgrzane. Taki gulasz typu “przegląd tygodnia”. Ratatouille – prosta i wyjątkowo smaczna potrawka warzywna (przynajmniej w teorii), ma w sobie paprykę, cukinię i zbyt wiele suszonych ziół prowansalskich. I nic ponad to. To tyle w kwestii smaku i świeżych ziół. Jezu, nawet jak to piszę, to mi się odbija. Dalej wędzony łosoś, oczywiście najtańsze hodowlane paskudztwo i “mus chrzanowy”, czyli jogurt naturalny zmieszany z chrzanem.

kurt scheller bistro

kurt scheller bistro

To jedzenie jest tak złe, że wolałabym w gębę dostać, niż do samej Warszawy wieźć tę cholerną zgagę.

I co z tego, że tatar ze śledzia z ogórkiem kiszonym smakuje w miarę, jeśli znów śpiewamy tu piosenkę o śledziu najpodlejszej jakości i kromce chleba baltonowskiego, żywcem wyjętej z baru mlecznego. Sernik też pozostawia wiele do życzenia, bo raz, że ser zbyt grubo mielony, a dwa, że sztuczny aromat migdałowy. To wszystko jest zwyczajnie złe. Ludzie nie są samobieżnymi śmietnikami, żeby pakować w nich tak podłą paszę. Tematu food costu przy takim flagowym produkcie, jakim są ziemniaki w ogóle pomijam, bo już czuję, że jeszcze dwa zdania i zacznę się pastwić.

kurt scheller bistro

kurt scheller bistro

I teraz wróćmy do tego, od czego zaczęliśmy. Twarz Kurta Schellera jest tu wszędzie, a najbardziej kuriozalnym detalem, jaki zauważyłam jest wiszący przy kasie “słynny beret Kurta Schellera” sprzedawany za 35 zł. Tak naprawdę ten tekst jest przestrogą, aby bardzo ważyć gdzie i w jakim kontekście stawiamy swoje twarze i nazwiska. To nie jest tekst o umiejętnościach Kurta Schellera. Byłby, gdyby to on dla nas gotował. Ale nie gotował. Czuję się zażenowana, że musiałam tego doświadczyć. Czuję się zażenowana, że ktoś takim nazwiskiem tuszuje to coś, czym karmi ludzi.

Drodzy szefowie kuchni, kiedy ktoś zaprosi Was do podobnego projektu zadajcie sobie jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: czy będę mógł w pełni kontrolować kuchnię? Jeśli odpowiedź brzmi “Nie”, to odpuśćcie sobie franczyzy. To nie ma sensu.

Rachunek

Magda

Info

www
przy stacji BP w Barczewie

 

 

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

9 Responses

Dodaj komentarz