Tu jest ładnie, tu jest (w zasadzie) smacznie, tu jest przytulnie. Cukr Kava Limonada to jedno z milszych miejsc, jakie ostatnio odwiedziłam. Najwyraźniej nie tylko ja tak myślę, bo zawsze jest pełno. Jedni na obiad, inni na śniadanie, czasem ktoś wpadnie na wino, albo kawę i ciastko. To jest świetne miejsce z jednym potężnym ale…
…ale do tego dojdziemy. Zacznijmy od dobrej kawy, przystępnych cen, przyjemnej i kompetentnej obsługi. Właściwie można przyjąć, że to miejsce jest skazane na sukces i choć nie znajduje się przy jednym z głównych turystycznych szlaków, trudno dorwać wolny stolik.
Wpadliśmy tam na późne śniadanie. Głodni jak wilcy, choć w świetnych nastrojach, zamówiliśmy wiele różności. Zwykłą, smaczną jajecznicę, kanapki, jajka sadzone z wędzonym łososiem. I nie było się do czego przyczepić.
Niektórzy poszli w makaron, inni w dania typowo śniadaniowe. To był naprawdę przemiły początek dnia. Właściwie można by było uznać go za perfekcyjny, gdyby nie wydarzyło się coś, co w teorii dyskwalifikuje to miejsce na wieki wieków, amen.
W teorii, o praktyce później. Otóż kiedy już zaczęliśmy się dobierać do zawartości naszych talerzy, dotarły dwa nieco spóźnione, identyczne naleśniki ze szpinakiem. Zaprawdę, powiadam wam, zaczęło się pysznie (pierwsze dwa kęsy), póki nie nastąpiła ogólna konsternacja, a zaraz później armagedon. Opad szczęki, totalne wkurwienie (tak, to jest właściwe słowo) i jazgot na kilka paszcz. Ktoś też rzucił sztućcami. Oto bowiem w obu naleśnikach odkryliśmy… błoto. Okrągły, rozsmarowany pod dodatkami placek błota.
Tak, wiem, brzmi niewiarygodnie. Też najpierw nie uwierzyliśmy, przez chwilę nawet obstawialiśmy, że to jakaś rzadka tapenada, grzebiąc w brązowej brei widelcami, póki jeden śmiałek nie spróbował. Nos i koniec języka nie kłamią. TO.BYŁO.BŁOTO
W tym momencie rozpętało się prawdziwe piekło. Kelnerki płakały, szef zdalnie przepraszał, że nie może dojechać, klientom przy sąsiednich stolikach wychodziły z orbit oczy. Awantura na całego. Nadal nie rozumiem dlaczego nie weszłam do kuchni i nie wypłaciłam kucharzowi z otwartej za taki numer, bo należało mu się jak chłopu (nomen omen) ziemia. To chyba z głębokiego szoku, w którym się pogrążyłam. Oczywiście pozostałych dań nie ruszyliśmy, bo nie wiadomo co jeszcze “od siebie” dorzucił.
Kiedy już emocje nieco opadły, wydarzyły się same dobre rzeczy. Otóż dość szybko ustalono, że kucharz z jakiegoś powodu ucieka się do sabotażu, to raz. Został zwolniony w trybie natychmiastowym, to dwa. Nie zapłaciliśmy ani grosza, to trzy. Przepraszano nas przez łzy, to cztery.
Trzy głębokie wdechy później zapytałam czy ten sam człowiek piecze ciasta. Okazało się, że nie. Ponieważ nadal byliśmy wściekle głodni, zamówiliśmy kilka różnych wariantów. Wszystkie bez wyjątku były pyszne, więc trochę się uspokoiliśmy.
Dłubiąc widelcami w talerzach obserwowaliśmy dalszy rozwój wydarzeń. Kelnerki popłakiwały po kątach, telefon się urywał, w kuchni awantura. Było mi tych dziewczyn autentycznie żal. Nigdy nie widziałam, by ktoś tak się przejął i tak bardzo mu zależało na uspokojeniu klientów. Nie było powodu, by wyżywać się na nich, ostatecznie wiadomo przecież, kto zawinił.
I co wy na to? To jest pierwszy przypadek, kiedy nie powiem wam: “idźcie koniecznie” czy “omijajcie szerokim łukiem”. Reakcja na to, co się wydarzyło, była więcej niż poprawna, to były prawdziwe emocje i prawdziwe zaangażowanie, do tego zwolnienie tego barana, który nabroił… To wszystko pokazuje jak wiele zależy czasem od jednego człowieka. Nie mam serca napisać wielkiego, tłustego NIE, bo złośliwy osioł może się przytafić w każdej ekipie. A że wypadło na nas? Cóż, bęc. Gdyby nie to, bylibyśmy absolutnie zachwyceni. I co w tej sytuacji? Kciuk w górę, czy w dół?
Magda
Info:
Lazenska 7, Mala Strana, Praha 1
2 Responses
Na nie. Coś jest na rzeczy, skoro pracownicy się mszczą.
Może po prostu potwierdza się że Czesi nie lubią Polaków. My gdy tam (Praga) byliśmy odnieśliśmy takie wrażenie. Czemu?