Nigdy nie usłyszycie ode mnie, że żałuję pieniędzy na jedzenie. Ale zdarza się, że żałuję pieniędzy wydanych na jedzenie, if you know what I mean. Gwiazdkowe restauracje są ostatnim miejscem, w którym płacąc rachunek chcę myśleć, że ktoś właśnie zrobił mnie w balona. Rozczarowanie w takich miejscach jest podwójnie dojmujące, bo względem najlepszych ma się wyższe oczekiwania, więc oprócz niezadowolonego podniebienia jest jeszcze coś w rodzaju zawodu. Alcron to jest dokładnie ten przypadek.
Sam lokal jest bardzo kameralny, bo dysponuje raptem siedmioma stolikami. Do tego ocieplające wnętrze murale w stylu Tamary Łempickiej i konsekwentnie art decowski styl wnętrza. Miło i spójnie.
W Alcronie nie ma klasycznej karty, jest wyłacznie menu degustacyjne dostępne w trzech wersjach: 3-daniowej (1000 CZK), 4-daniowej (1200 CZK) lub 5-daniowej (1400 CZK). Każde z dań można z kolei wybrać spośród kilku dostępnych. Tyle informacji technicznych.
Na początek weźmiemy na ruszt opieszałą i wolno kapującą obsługę. Na herbatę czekaliśmy pół godziny. Na kieliszek wina trzy kwadranse… Słaby wstęp, nie sądzicie? Bo ja sądzę. Są miejsca, w których kiepski serwis spływa po mnie jak po kaczce. Po prostu nie jestem zdziwiona, bo z góry wiem, że tak może być. Ale są też takie, w których kiepski serwis jest cholernie nie na miejscu.
Najpierw dostajemy niezły ciemny chleb i masło w kilku wersjach, a po chwili, jako amuse bouche, sałatkę z soczewicy na ciepło. Przeszła zupełnie bez echa. Nic, zero jakichkolwiek wrażeń.
I to jest ten moment, kiedy zaczynasz się przyglądać uważniej. Dostrzegasz, że na miodzie, który dają do herbaty jest napisane drobnym drukiem, że to miód mieszany z tym pochodzącym spoza Unii. Czyli z Chin. Czyli niejadalny.
Ale, ale, oto przed nami pojawia się carpaccio z buraków z kozim serem i karczochem. Gdyby nie karczoch, byłoby poniżej przeciętnej, a tak jest przeciętne. To nie jest ani lepsze, ani inne wydanie carpaccio z buraków. To jest dokładnie takie samo carpaccio z buraków, jakie zjemy obecnie w dowolnym bistro czy restauracji. Nuda.
Marynowane przegrzebki na puree z kalafiora były jedynym daniem, które mnie niemalże olśniło i muszę to uczciwie napisać. Rzadko spotykany balans między delikatnymi smakami, które jednocześnie są na tyle wyraźne, by kubki smakowe nie mialy żadnych wątpliwości, podbite charakterystycznymi w smaku paseczkami czarnej trufli. Rewelacja.
Foie gras bezczelnie, jednostajnie słodkie, bez cienia czegoś, co mogłoby stawiać odpór słodyczy. Marynowana dynia i pianka z fasoli Tonka też nie pomagały. Oto pasztet stopniowalny: słodki, słodszy, najsłodszy. Koszmar.
Wędzony łosoś marynowany w ciemnym rumie z sosem imbirowym i pyłem z oleju sezamowego nadrobił stratę kilku bramek. Jedna z lepszych ryb, jakie ostatnio jadłam, doskonale podkręcona lekko ostrym sosem i idealnie komponująca się z intensywnym smakiem oleju sezamowego. Niestety podana na pozbawionym smaku tabuleh, którego spokojnie mogłoby tam nie być i nikt by nie zauważył.
Z bisque z kraba mam pewien problem… Ani przez chwilę nie poczułam w nim kraba. Warzywna, letnia zupa, którą spokojnie można podać bardzo małym dzieciom, bo obecność przypraw też trudno było stwierdzić. Kolejny raz danie ratuje grillowany karczoch, bo jako jedyny ma jakikolwiek smak.
Szafranowe risotto z krewetkami i przegrzebkami jest poprawne i zupełnie zwyczajne, nie ma w nim nic, co przyciągałoby do talerza. I ta rukola… A także wszędobylski KARCZOCH, bohater wieczoru. Piszę to serio, karczoch rzeczywiście był bohaterem, bo po trzykroć ratował kiepskie dania.
Stek w herbacie jaśminowej przygotowany metodą sous vide i podany na ziemniaczanym puree bezczelnie twardy. Wkurza mnie takie marnowanie dobrych produktów i nie pomogą tu nawet chipsy z pietruszki, przykro mi. Szczęściem na talerzu znalazło się jeszcze delikatne i miękkie rillette.
Na koniec świetnej jakości, dobrze dobrane sery w moim ulubionym towarzystwie, a więc z orzechami włoskimi. O serach nie ma sensu pisać, bo w końcu to tylko sery.
Natomiast ze współczuciem pochylmy się nad rozpaczliwie jałowym, pozbawionym smaku sernikiem (jak się okazało) na zimno, z kandyzowanym kumkwatem i lodami z oliwą z pestek dyni. Sernik na zimno jest czymś, co kojarzy mi się z kiepską kucharką, z całym szacunkiem dla sernika na zimno i kiepskiej kucharki. A teraz w ciszy rozejdźmy się do domów. Bo chaosu na poniższym talerzu raczej nie muszę szanownej publiczności opisywać.
Alcron w roku 2012 trafił do przewodnika Michelin, może się obecnie pochwalić jedną gwiazdką. Uważam, że niezasłużenie. Od najlepszych oczekuję więcej, niż przeciętność, której doświadczyłam. Poza tym stałe i stosunkowo krótkie menu, które nie jest doprowadzone do perfekcji, wprawia mnie w osłupienie. Znam restauracje karmiące znacznie lepiej i z daleko większym polotem, choć prawdopodobnie nigdy żaden inspektor o nich nie usłyszy. Oczekiwania, które automatycznie generuje u klienta Alcron nie znajdują potwierdzenia w zawartości kolejnych talerzy, co jest głęboko rozczarowujące. I właśnie dlatego trzy świnki.
Magda
Info
The Alcron – Radisson Blu Alcron Hotel, Prague
Štěpánská 40/623
110 00 Praha 1