Praska strona Warszawy nawet nie tyle jest przez nas traktowana po macoszemu, co ma umiarkowaną ilość atrakcji do zaoferowania. A tymczasem, po cichu i bez śródmiejskiej marketingowej pompy, wyrósł przybytek smaczny, obfity i niewiarygodnie kolorowy w porównaniu z ponurą szarością otaczającego ją Grochowa.
Ten tekst wisiał nade mną od dwóch tygodni. Jedliśmy u nich tuż przed wyjazdem do Wietnamu i długo nie mogłam usiąść, aby o tej wizycie napisać. Dlatego siedzę teraz w Sajgonie, jem jackfruita i piszę o meksykańskiej kuchni. Ogarnijcie to. Dziękuję Julianowi Ka., który wystawił im bardzo przychylną recenzję i tym samym zachęcił nas do odwiedzin.
W Loco Mexicano jest naprawdę miło. Obsługa dociera do stolika dokładnie wtedy, kiedy powinna. Może ciut za długo czekaliśmy na talerz z przystawkami, albo tylko tak nam się wydawało, bo byliśmy diablo głodni. Na początek wybieramy talerz przekąsek dla dwóch osób (49 zł), na którym znajdujemy potato skins, czyli smaczne i sprawdzające się w każdych okolicznościach połówki ziemniaka zapiekane pod mimolettem, domowe nachos kukurydziane również zapiekane z serem, świetne, chrupiące i cudownie wilgotne w środku empanadas i równie dobrą mini quesadille. Do tego dwie salsy – guacamole, które jest fajnie pikantne, ale dopiero na końcu, więc ostrość nie dominuje i siekane warzywa, głównie paprykę. Nie lubię surowej papryki, więc nie jem. Problem z głowy.
Naprawdę fajny początek. A tak między nami – dwie osoby tym talerzem spokojnie są w stanie zaspokoić głód. Ale my tego nie wiedzieliśmy, więc po jakimś czasie na naszym stole pojawiają się jeszcze quesqdillas z chilli con carne (27 zł), na które Jacek trochę kręci nosem, że za mało ostre. Ja nie kręcę, mi smakuje.
Dużą radość sprawiają mi fajitas z grillowanymi warzywami (29 zł), bo lubię się bawić przy stole, choć rodzice zawsze powtarzali, że nie powinnam tego robić. Na żeliwnym półmisku skwierczą jeszcze idealnie uduszone paski papryki, obok dostaję pszenne tortille, mieszankę tartych serów, kwaśną śmietanę i salsy. Sama reguluję sobie stopień ostrości i bardzo mi to odpowiada. Mam tylko jedno zastrzeżenie – warzywa toną w tłuszczu i nie daję rady zjeść nawet połowy. Są po prostu dość ciężkie, co nie jest konieczne, jeśli obok dostajemy jeszcze żółty ser i śmietanę.
Na koniec flan (12 zł), który w menu dumnie chwali się swą kremowością. Gdyby nie to, pewnie nic bym nie napisała, ale w tej sytuacji… Flan był grudkowaty. W smaku zupełnie akceptowalny, w sam raz słodki i z wyraźną nutą pomarańczy, ale niestety grudkowaty. Flan jest do dopracowania.
Polubiłam Loco Mexicano i wiem, że od czasu do czasu będę tam wpadać. To miłe, fajnie karmiące miejsce, a do tego szef kuchni naprawdę się stara, więc wierzę, że dopieści flan. Zachęcam do wybrania się na niewłaściwą stronę Wisły, takiej smacznej pstrokacizny jeszcze tam nie było.
Magda
Info
www fb
ul. Wiatraczna 2, 04-365 Warszawa
Podobne wpisy
- Las Vegas: Guy Fieri Vegas Kitchen & Bar – 2000 kalorii na jednym talerzu to betka
- Intergalaktyczne Centrum Zjadaczy Kartaczy /Gołdap
- My’o’tai – ani oczarowanie, ani rozczarowanie /Warszawa
- Tapas Gastrobar – świetne churros, straszna obsługa /Warszawa
- DOM Made – prosto, ale nie prostacko /Warszawa
- Gastronomja – bardzo możliwe, że dają tu najlepszy żurek w mieście