Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

DOM Made – prosto, ale nie prostacko /Warszawa

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Okrzepli, opierzyli się, no to bęc. Miejsce bez wątpienia ma swój urok i klimat, tak jak część Żoliborza, w której się znajduje. Ma też fajny taras i ogród, co latem jest sporym plusem. A poza wszystkim to taka knajpa dla podstarzałych hipsterów rozpaczliwie próbujących zatrzymać czas. I dają całkiem przyzwoite jedzenie.

Na początek podają domową focaccię (nie napiszę, że to czekadełko, bo uważam to słowo za obrzydliwe i bardzo brzydko się rymuje), która w całym swym majestacie pyszni się na kontuarze. Fajnie. Do niej dość charakterna w smaku oliwa. Proste rzeczy. Proste rzeczy zawsze się obronią. Trochę żałuję, że nie trafiłam na moment, kiedy pieczywo wychodzi z pieca, jest rozkosznie ciepłe i cudownie chrupiące. No, trudno, nie można mieć wszystkiego. Tylko, że ja lubię mieć wszystko, co niestety zmusi mnie do wcześniejszej pobudki, gdyż muszę upiec focaccię. Damn.

DOM zoliborzZaczynamy od naprawdę przyjemnej zupy marchewkowej (12 zł.), która jest obłędnie słodkim słodyczą młodych, letnich marchewek kremem, podkręconym jeszcze karmelizowanym jabłkiem. Wyraźnie też czuję w niej masło. Jest łagodna i okrągła. Dzieci jadłyby na wyścigi.

DOM zoliborz zupaSałatka z boczniakami z patelni (25 zł.) też trzyma fason. Boczniaki rzeczywiście są ciepłe (co nie dla wszystkich jest takie oczywiste), pod nimi mieszanka sałat, chrupiący ogórek, a gdzieś tam w tle wyczuwam kolendrę. To jest znakomite połączenie, które nie obraża wegetarian, tylko mówi: “Hej, patrzcie, da się!”.

DOM zoliborz salatkaPrzy di bufali zapieczonej na pomidorach (32 zł.) niestety emocje nieco opadły. Prosta rzecz i też niczego skomplikowanego nie oczekiwałam, oczekiwałam tylko tyle, że ser zdąży się rozpuścić i będzie gorący, a nie letni. No i że za ponad trzy dychy będzie go ciut więcej, niż tych kilka smarknięć (oczywiście pardon le mot, co tam). Miało to danie jeden niepodważalny atut – dymny aromat. Gdyby zatem było ciepłe, a sera nieco bardziej od serca – nie miałabym żadnych pretensji. A tak połowa pomidorów została na talerzu, bo już nie miałam ich z czym jeść.

DOM zoliborz pomidoryNo i dorsz na zielonej soczewicy i purée z zielonego groszku (48 zł.)… Hm. Cenę tej wcale nie tak horrendalnie drogiej ryby pomijam, niech tam. Podstawa była pierwszorzędna – cudnie doprawiona, delikatna soczewica i dotrzymujące jej kroku purée. Bardzo obiecująco. Ryba pięknie przyrumieniona, tylko niestety brakowało w jej strukturze tej delikatności, którą można z dorsza wycisnąć. Była, hm, szorstka? Tak, to właściwe słowo. Szorstka i średniej jakości. Generalnie to nie był najlepszy dorsz, jakiego jadłam w życiu. Spokojnie zjadłabym w to miejsce miseczkę samej soczewicy i byłabym ukontentowana.

DOM zoliborz dorszNie wiem o co chodzi z tym klimatem, ale ja się tam nie czułam jak w domu. Co prawda nie oczekuję, że ktoś mi będzie matkował, albo się do mnie dosiadał. Jestem normalna i mam normalne oczekiwania. Ale nie zaszkodziłoby, gdyby kelnerka zapytała czy nam smakowało, albo czy czegoś nie potrzebujemy, albo gdyby wymieniła popielniczkę. Tak, to byłoby spoko. Spoko byłoby też, gdyby zrobili mi taki aperol spritz, o jaki prosiłam, zamiast drugi raz przynosić rozwodnioną do nieprzytomności wodą gazowaną różowawą zupkę, “bo my tak robimy i zrobiliśmy jeszcze raz tak samo”. Nie lubię, kiedy kelner ignoruje moje prośby.

Ale żeby była jasność: nie było nieprzyjemnie, było uprzejmie lecz po absolutnych minimach. Ani promila ponadto, co konieczne. Być może dlatego kompletnie nie poczułam tego miejsca, domowej atmosfery czy klimatu. Ktoś po prostu odebrał zamówienie, przyniósł talerze, wyniósł talerze, pobrał opłatę. W tym kontekście nazwa “DOM” jest nieco na wyrost.

Mam nieodparte wrażenie, że to miejsce, którym należy się zachwycać, bo wszyscy się zachwycają. No więc nie. Jedzenie jest zupełnie przyzwoite, nikt tu nie kombinuje ponad miarę, karta jest krótka i codziennie się zmienia, jest sezonowo. Fajnie. Tylko te śnięte, niekontaktowe panienki wszystko psują. Bo w oczach kucharzy widziałam potencjał i chęć do psikusów. A psikusy są dobre. Psikusy to śmiech, życie, pozytywne emocje. Spróbujcie kiedyś.

pigs4

Magda

Info

fb
ul. Mierosławskiego 12, 01-549 Warszawa

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Dodaj komentarz