Zdarzało nam się wpaść do Na Lato na drinka, ale nigdy wcześniej tam nie jedliśmy. Z jakiegoś powodu zupełnie nie kojarzyliśmy tego miejsca z dobrą kuchnią, ale już z imprezownią – jak najbardziej. Kiedy więc matka dzieciom zadzwoniła i zaproponowała Na Lato jako miejsce naszego popołudniowego popasu, pomyślałam: “A co mi tam?”. I tak wylądowaliśmy przy (tfu!) social table, który tu przedzielony jest całkiem bujnymi roślinami, więc jednak daje poczucie intymności. I się zaczęło…
Poczesne miejsce w karcie Na Lato zajmuje pizza (od 21 do 35 zł), więc spróbowaliśmy kilku różnych wariantów, łącznie z wersją z borowikami pochodzącą z menu lunchowego. Nie jest to może mój Święty Graal, ale trzeba jej oddać honor – to zupełnie przyzwoite placki, które bronią się niezłymi dodatkami. Jedynym z czym bym dyskutowała jest zdecydowanie zbyt twarde ciasto i rozmiar. O ile nie czepiam się poczciwej margherity, to te z końca listy mają kiepską relację ceny do jakości/rozmiaru. Nie chodzi o to, by było “dużo i tanio”, lecz o to, by było adekwatnie. A to nie jest najlepsza pizza w mieście, sorry.
Arancini z cukinią i mozzarellą są naprawdę niezłe. Podane na sosie pomidorowym, któremu brakuje przypraw, ale brak przypraw jest tu cechą charakterystyczną wielu dań. Same kulki kryją w sobie rozkosznie ciągnący się ser i są tak smaczne, że młodzież wyraża chęć wciągnięcia drugiej porcji. Co też bez wahania czyni.
Mule w sosie pomidorowym z fenkułem i kolendrą mają jedną zaletę i jedną wadę. Z jednej strony są miękkie i delikatne, z drugiej towarzyszy im rozwodniony, kiepski sos bez jakiegokolwiek charakteru. Innymi słowy – można zjeść, ale nie będę usilnie namawiać. Duże uznanie za pieczywo – grube pajdy świetnego, domowego chleba z chrupiącą skórką zawsze podnoszą punktację.









Na Lato jest codzienne, niezobowiązujące, ma taką sobie obsługę, ale za to karmi przyzwoicie. Widzicie, że nie ma tu lukru i zachwytów, ale nie ma też mieszania z błotem. Spokojnie można tam coś zjeść ze znajomymi, zrobić rozgrzewkę przed imprezą, wpaść na lunch, albo na drinka między jednym klubem, a drugim. Jest to bardzo sprytnie pomyślany biznes, który za dnia karmi, nocą poi i nie wymusza na kliencie niczego. Tak, miałam na sobie dres. Nie, poza kilkoma nieletnimi, ale za to mocno umalowanymi panienkami w kącie, nikt nie patrzył na mnie krzywo. Na Lato jest ok, a kucharza mają po Le Cordon Bleu. Innymi słowy – można iść.
Magda
Info
fb
ul. Rozbrat 44, 00-419 Warszawa