Cała jedna strona zaplamionego menu to przekąski. A skoro przekąski są w nazwie, to postanowiliśmy zrobić sobie przez nie mały rajd. Najpierw trochę podpytujemy kelnerkę, ale szybko okazuje się, że nie ma bladego pojęcia o daniach, które serwują. Nie wie czy frytki robią sami, a jak poszła sprawdzić, to już nie wróciła. Później ustalamy, że mają gotowce z paczki. Frytki pomijamy, resztę sprawdzamy organoleptycznie.
Na początek zamawiam gin z tonikiem. Dostaję gin, o tonik muszę się upomnieć. Jacka napój w ogóle nie dociera, też musi się przypomnieć. Generalnie pierwsze wrażenie jest okropne. Nikt tu nie wpadł na to, żeby przeszkolić kelnerów i to błyskawicznie wychodzi. Dziewczyna, która nas obsługuje nie ma pojęcia na jakim świecie żyje, nie wie nic o daniach, zapomina o zamówieniach, nie odpowiada na pytania, odchodzi i już nie wraca. Bardzo to wszystko słabe.
Nie mają też wody mineralnej, serwują filtrowaną kranówę w cenie 8 zł. za butelkę, co uznajemy za kiepskiej jakości żart, bo woda jedzie chlorem i nie da się jej pić. Początek naprawdę nie obiecuje niczego dobrego.
Kiedy jednak na nasz stół trafia tortilla (11 zł.), może trochę zbyt mało doprawiona, ale jednak bardzo smaczna, emocje nieco opadają. Jest taka, jak powinna być. Mam w Barcelonie taki jeden ulubiony bar, do którego chadzam wyłącznie na tortille. I choć nigdy nie pamiętam jak ów bar się nazywa, to trafiam do niego na autopilocie. Ta tortilla jest naprawdę blisko. Zwarta, ale nie twarda. Mięciutkie ziemniaki i ładnie przyrumieniona skórka. Tak, tortilla jest pierwsza klasa. Panierowane kalmary (20 zł.) również nie zawodzą, są bowiem idealnie miękkie, a panierka idealnie chrupiąca. Przy kalmarach myślę: “Pies trącał obsługę, jedzenie jest najważniejsze!”.
Szybko jednak schodzimy na ziemię, w czym wydatnie pomagają nam faszerowane małże (16 zł.). Dwie muszelki nadziane są beszamelem z pastą z małży, panierowane i usmażone. Nie dyskutuję z przepisem, bo to jeden z tych, który w każdym domu jest inny. Dyskutuję natomiast z wyraźnym smakiem mąki w beszamelu, brakiem choćby powidoku smaku małży, a najbardziej dyskutuję z ceną, bo z całym szacunkiem, ale dwie otwarte muszelki nafaszerowane niesmaczną, szarą breją za 16 zł. to jednak trochę drogo. Gdyby ten drobiazg był w smaku fantastyczny, to cena byłaby śmiesznie niska. Ale ponieważ jest to rzecz absolutnie fatalna, szesnastak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmienia się ciężki hajs. Zwyczajnie cena nijak nie przystaje do jakości, ba!, nawet połowa tej kwoty za takie coś, to wciąż byłoby zbyt wiele.
Ile kosztują dwa małże? Takie przeciętnej jakości, hm? To są groszowe sprawy. Ale sprzedać dwie muszelki nadziane kiepskim beszamelem za 16 zł. to jest naprawdę coś. Patrzcie, restauratorzy, i się uczcie, tak się to robi. I żebyście więcej nie jęczeli, że food cost macie za wysoki.
Smażone narybki (16 zł.) podane w papierowej tutce są niezłe, z pewnością świeże, lecz trochę za mało dosmażone. Zdecydowanie nie mogą stanąć w szranki ze stynkami z Solca, bo polegną z kretesem, lecz wciąż są przyzwoite.
Bardzo fajne jest gazpacho (11 zł.) podane w zakapslowanej buteleczce. W nosie najpierw jest papryka, pół kroku za nią pomidor. W smaku lekko kwaśne, bardzo orzeźwiające, gęste. Gazpacho jest świetne i namawiam Was, żebyście go spróbowali właśnie tam.
Na koniec churros z czekoladą (1,5 zł./szt. i 7 zł. czekolada), które zamawiam z lekkim zawahaniem. Nie jestem oszalałą fanką Hiszpanii, zawsze i w każdej sytuacji wybiorę Włochy, ale wciąż ją lubię, a niektóre rzeczy z kuchni hiszpańskiej ubóstwiam. Na przykład churros. Przepadam za nimi. I wiecie co? Dali radę. To są świetne, chrupiące churros z miękkim wnętrzem i niezbyt słodką czekoladą. Czekolada jest ważna, gdyby była zbyt słodka szczęścia byłoby nadto, ale ta jest w sam raz, lekko gorzka, może nie jest najlepszej jakości na świecie (obstawiam jakiś Wedel, albo coś podobnego), lecz to w niczym nie przeszkadza.
Wiem, że kiedyś wpadnę tam na kalmary, tortille, gazpacho i churros. Tak, to będzie mój zestaw obowiązkowy. A wy, drodzy czytacze, pilnujcie rachunków, bo na naszym znalazły się dwa razy po dwa napoje, choć wypiliśmy po jednym.
Po raz pierwszy odstąpiłam od świętej zasady. Wszystkie knajpy z czterema lub pięcioma świnkami dostają od nas wlepę z rekomendacją. Choć Tapas Gastrobar ze swoim jedzeniem lokuje się gdzieś na poziomie czterech właśnie, to jako jedyni rekomendacji nie dostali. Może kiedyś, ale na pewno jeszcze nie teraz. Po prostu kompletnie tego nie poczułam.