W liceum wszyscy byliśmy hipsterami, tylko nie wiedzieliśmy, że tak to się nazywa. Chadzaliśmy do takich knajp jak Cafe la Ruina, piliśmy piwo i wyglądaliśmy jak obdartusy. Oczywiście to wszystko było zamierzone. Do dziś pamiętam minę ojca, jak zobaczył artystycznie poszarpane dziury w nowych Levisach. Taka była moda, sorry, tato. Nigdzie w Poznaniu nie widziałam takiego zagęszczenia hipsterów w kapelutkach, jak w okolicach tej knajpy.
Nazwa jest trafiona w punkt, natomiast o jedzeniu słyszałam bardzo skrajne opinie. Jedni bardzo chwalili, inni bardzo narzekali. No to poszliśmy sprawdzić, kto miał rację.
Nie wiem czy tak ma być i tak jest zawsze, czy to może był wyjątek od reguły, ale z zamówieniem skierowano nas do sąsiedniej, siostrzanej knajpki o nazwie “Raj”. Też sympatyczna dziupla. Mieli dostępne tylko trzy potrawy, więc zamówiliśmy wszystkie i wróciliśmy do swojego stolika w Ruinie. Inspiracje kulinarne przyjechały z właścicielami z podróży, a krótkie opisy poszczególnych potraw dostajemy na pocztówkach. Rewelacyjny pomysł.
Zaczynamy od Pho Bo Hanoi (28 zł.). Wietnam. Nie napiszę, że jestem koneserem zupy pho, ale naprawdę ją lubię i cenię bardzo umiejętne jej przygotowanie. Znam pewien wietnamski bar, który serwuje fenomenalną pho. Tu w pozbawionym jakiegokolwiek charakteru bulionie pływają śladowe ilości suchej, twardej jak podeszwa wołowiny. Nie pomaga też szczypiorek, kolendra czy tajska bazylia. Ta zupa smakuje jakby ją ugotowano trzeci raz na tych samych kościach. Właściwie nie smakuje. Wiem, wygląda nieźle. Też się dałam nabrać, a później spróbowałam.
Na koniec Pad Thai (28 zł.). Tajlandia. Wreszcie jest lepiej, ale tylko trochę. Oprócz makaronu ryżowego, menu zapewnia, że znajdziemy tu również tofu, jajko, kiełki fasoli mung, orzeszki ziemne oraz to samo, co w zupie pho: szczypior, kolendrę, chili i limonkę. Jajka nie ma, a przewaga dość twardego makaronu nad całą resztą jest miażdżąca, jednak lekko pikantny smak próbuje się bronić. Musimy trochę doprawić po swojemu, ale kiedy dziewczyna siedząca przy sąsiednim stoliku pyta, co warto zamówić, wskazuję właśnie na pad thai. Dużo hałasu, mało treści, ale to wciąż najlepsze danie, jakiego tutaj spróbowaliśmy.
Cafe la Ruina to naprawdę fajna, klimatyczna dziupla. Co prawda trzeba lubić taki klimat, aby się w nim odnaleźć, ale z pewnością odróżnia się od innych tego typu miejsc. Jest masa hipsterów, na których zawsze patrzę przychylnym okiem, bo klient w kapelutku jest mniej awanturujący i w ogóle jakoś tak pozytywnie do świata nastawiony. Mają przemiłą obsługę, ładną ceramikę i rozczarowująco marne jedzenie. Szkoda.
Magda
Info
fb
ul. Śródka 3, Poznań
7 Responses
Alleluja! Czyli nie tylko ja odniosłam wrażenie, że la Ruina karmić to tak do końca nie umie. Teraz spodziewaj się reakcji właściciela.. zapewniam, że nie będzie przyjemna.
Właśnie stwierdziłam, że usunęli moją recenzję z FB. Klasa..
Nikt nigdy Twojej recenzji nie usuwał. Jakoś jej nie kojarzymy. Ciao!
wreszcie normalna bez wchodzenia w d… recenzja tego co dostajemy w Ruinie do jedzenia
Popieram
No niestety nie mogę się zgodzić. Byłam ostatnio w tym miejscu po raz pierwszy w życiu i nigdy nie zapomnę smaku tego co dostałam na talerzu, a był to Khao Pad i Pho Bo Ha Noi 🙂 Poza tym niezwykle wnętrze i klimat miejsca sprawiły, że raczej na długo zostaną w mojej pamięci. Czyżby syndrom udanego weekendu w Poznaniu? 😉
W zupełności zgadzam się powyższą opinią. Klimat, obsługa naprawdę bez zarzutu. Jedzenie- nijakie. Danie włoskie bardzo mocno mnie rozczarowało. Czuć było tyko smak mącznego placka i na tym koniec. Ani pesto ani serka nie było czuć ani trochę. Tworzyły kremowy sos lecz totalnie bez smaku. Jestem na nie. Być może kiedyś tam wrócę spróbować kanapek/burgerów ale nie w najbliższej przyszłości. Jadłam tam też sernik mango i był bardzo dobry. Dla tych słodkości rzeczywiście warto odwiedzić tę miejscówkę. I jak na razie tylko dla nich bo na próbowanie ichniejszych dań obiadowych ochota mi mocno przeszła.